Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

XXXI - Aless

Co ja zrobiłem?

Co się stało?

Czemu do tego doprowadziłem?

Dawno mi tak słów nie brakowało na własne zachowanie. Trochę mnie poniosło. Na usprawiedliwienie mogę tylko powiedzieć, że nie spodziewałem się tego, że usłyszę, że jestem w związku z kimkolwiek. Takich rzeczy się nie słyszy często, jeśli się w związku nie jest. Po zastonowieniu się rozumiem poniekąd zachowanie Scarlett, ale wtedy... Nie jestem w stanie powiedzieć, co mną kierowało, żebym uznał pocałowanie jej za dobry pomysł. Oby to nie był śmiertelny błąd.

Trochę też nie dowierzałem w historię o byłym Scarlett. Nie, żeby nie była prawdziwa, chociaż wygląda raczej na osobę, która wymieni pięć powodów, dla których nie warto być w związku, ale nie wiem. To właśnie może być powód, dla którego już z nim nie jest.

Też sobie dzień wybrali na kulminację tego wszystkiego. Dopiero teraz do mnie doszło, że Scarlett i Rävgor szli mocno przede mną. Nie, żebym nie słyszał ich całej wymiany zdań. Starałem się zachować mocny dystans, żeby jak najmniej się narażać na podsłuchiwanie ich rozmowy. Jak się zamyślę, to nie będę jej słyszał. A raczej jej sens nie będzie do mnie dochodził. Mam nadzieję, że to nie zmieni relacji między nami. Widzę w jej oczach i energii, że jeśli coś jej zrobię, to jestem martwy.

Fuck.

Powstrzymałem się od przeklinania na głos. Nie warto. Po kilku minutach chodzenia po korytarzach szkolnych, w końcu znalazłem na się wejściu na boisko. Wielka przestrzeń, wysokie trybuny, ostre światła i hałas publiczności. Nie jestem zbytnio fanem wydarzeń sportowych. Można to poznać, po tym, że dla mnie głównym zastosowaniem dla boisk są koncerty, nie mecze.

Rävgor zdążył zniknąć mi z oczu, a ze swoim tempem dogoniłem Scarlett.

– Skończyliście mnie na dziś obgadywać? – spytałem, widząc, że się za czymś rozgląda.

– Jeszcze nie – mruknęła i bez słowa zaczęła wchodzić po schodach. Poszedłem za nią, coś, z czym się liczyła.

Zorientowałem się, że wcześniej szukała wzrokiem swoich przyjaciół, jak i Harry'ego oraz całą rodzinę Lupusów. To nie mógł być przypadek, że wszyscy siedzieli tam obok siebie.

– Aless – usłyszałem głos Kyle'a – Ty tutaj?

Uśmiechnąłem się w odpowiedzi. Wiedział, co tu robię. To pytanie miało podkreślić wyjątkowość, tego, że się pojawiłem, żeby nikt nie nabrał podejrzeń. Miałem wrażenie, że cała ich rodzina jest zaangażowana w to, żeby mi pomóc w śledztwie. Oprócz niejakiego Philipa Lupusa, którego pierwszy raz na oczy widziałem. Był dobrze zbudowany, obiektywnie przystojny o ciemnobrązowych włosach i oczach. Widać, żebym ojcem swoich dzieci, co można uznać za komplet. Jednak kiedy od Melanie było czuć wanilię, a Rävgora czekoladę, tak od niego... Nazwanie tego tylko pogorszy fakt, że nie podoba mi się ten zapach. W jakimś stopniu to też wina jego perfumy. Chociaż pewnie, gdyby nie to ile się o nim od Rävgora na słyszałem, to pewnie zignorowałbym ten zapach.

– Miałbym przegapić mecz ze słynnym już Isaaciem? Za kogo ty mnie masz?

– Za... Chociaż nie, obrażenie cię to działka Rävgora – wtrącił Harry. Nie widziałem go od dnia, w którym publicznie mu groziłem. A przynajmniej nie tak z bliska.

Zaśmiałem się cicho.

– Zgaduję, że mam przyjemność jako ostatni poznać słynnego już Alessa Vasile? – spytał z pewną wyższością Philip Lupus. Nawet nie odwracając głowy w moją stronę.

Uśmiechnąłem się krzywo.

– Philip Lupus jak mnie mam? To zaszczyt poznać – miałam dodać głowę rodziny, ale to Melanie nią jest – osobę, o której tyle zdążyłem się nasłuchać.

Mój niezbyt przyjazny ton głosu zmusił go do spojrzenia na mnie. Nie szukam na siłę uwagi, ale kontakt wzrokowy jest ważny podczas rozmowy.

– Słyszałem, że ponoć przyjaźnisz się z moim synem.

– Można to tak nazwać. Właśnie to ze wszystkimi twoimi dziećmi mam dość dobry kontakt. – Rävgor mnie znienawidzi, że wdaję się w takie dyskusje z jego ojcem.

Rząd wyżej siedziała Scarlett. Czułem na sobie jej zażenowany wzrok. Nic nie poradzę. Ale wiem, że ona też nie, bo raczej publicznie przy przyjaciołach nie poruszy mojego tematu i relacji ze mną. Nie przy tych przyjaciołach.

– Kto by pomyślał, że będą się chciały przyjaźnić z... Kimś takim jak ty.

Zacząłbym tu poważną wojnę słowną, ale dziś niestety mam lepsze rzeczy do roboty. Czas znaleźć trop mordercy. Poprosiłem wcześniej Priscę, żeby zebrała tylko najbardziej zaufane osoby i zaciągnęła je na dzisiejszy mecz. W taki sposób wszędzie jakiś wampir sprawdzał, czy nic podejrzanego się nie dzieje. Oczywiście funkcjonariusze policji też tu byli pod przykrywką i prowadzili własne dochodzenie. A ja jako jedyny, wiedziałem o dwóch tych grupach. Moją rolą było bycie ponad nimi i pilnowanie by jedna z osób, które miały pilnować, nie okazała się mordercą. I tego, żeby ani Ian, ani Isaac nie zniknęli w trakcie gry. Mam nadzieję, że nikt dziś nie umrze przez moje małe roztargnienie emocjonalne.

Usiadłem w końcu obok Harry'ego. On też nie wyglądał na fana wydarzeń sportowych. I chyba by go tu nie było, gdyby nie to, że Rävgor jest w drużynie, James też, jak i Jeremy, a Lauren i Margo są cheerleaderkami. On tu po prostu musi być.

Rozejrzałem się niby od niechcenia. Nic podejrzanego jak na razie się nie dzieje. Właśnie nim się obejrzałem, na boisku pojawiły się dwie drużyny. Nawet nie będę się silić na opisywanie tego, co widzę. Dla mnie footballem jest gra, w której kopiesz piłkę nogą do bramki, a nie robienie z nią praktycznie wszystkiego przez zawodników w kaskach. Wątpię, żeby ktoś tutaj podzielał moje zdanie.

Ukradkiem widziałem zaangażowanie Philipa. Właśnie jako jedyny z rodziny wyglądał jakby zależało mu na wygranie Côtê High. Tak samo, jak czułem od niego rozczarowanie, kiedy to z opaską kapitana na boisko wszedł Ian, a nie Rävgor.

– Wiedziałeś o tym? – spytał wtedy Kyla'a.

Melanie akurat wtedy nie było, bo była zajęta jakimś telefonem, Nancy mecz nie obchodził, a Sia poszła po jedzenie. Wybór był oczywisty, "obcych" osób przecież pytać nie będzie.

– O czym? – odparł, niezbyt zainteresowany rozmową, ale szybko się zorientował, że może tylko pogorszyć wszystko – Dobrze wiesz, że Rävgor nie byłby dobrym kapitanem. Lepiej mu wychodzi wykonywanie i podważanie rozkazów niż ich wydawanie. To była rozsądna decyzja.

– Niby czyja? Ostatnio podczas rozmowy Sullivanem, nie widział on żadnych przeciwwskazań, co do tego.

– Najwidoczniej zmieniła mu się wizja. Ale nie przejmuj się, jest vice. Tylko czekać aż coś się Ianowi stanie.

I temat tej rozmowy już nie powrócił. Lupus oglądał mecz, komentując co jakiś czas zły dobór taktyki oraz geniusz Isaaca.

Northside wygrywało. Nie jakoś druzgocąco, ale nie pozwali na to, żeby to Côtê High miało kontrolę nad sytuacją. Trochę to wyglądało, jakby obie drużyny miały ustalone z góry, kto wygra. Nie zdziwiłbym się, jakby faktycznie dziś tak było. Jeśli Rävgor i Isaac faktycznie byli ze sobą blisko, ze względu na nietypowe okoliczności pewnie się dogadali w tej sprawie. Czyli pozostaje mi po meczu pilnowanie Iana.

Pierwsza kwarta się skończyła. Northside oczywiście prowadziło. Dochodziły do mnie głosy rozmów, w której to Baker przypomniał wszystkim, że wiedział, że tak się stanie, jeśli zignorują przeciwników. Ian jednocześnie przekonywał go, że wygranie z aktualną strategią jaka zastosował Isaac, jest niemożliwe.

– ... i nie chodzi tu o to, jak dobrze każdy z nas potrafi grać. Isaac osobiście pilnuje mnie, Rävgora, Jamesa i właściwie wszystkich, którzy mogą stanowić zagrożenie dla ich wygranej. To nie jest coś, z czymś można walczyć. Musielibyśmy wszystko w tym momencie zmienić, żeby ich zaskoczyć – miał dość stanowczy głos jak na nastolatka, prawie kłócącego się z dwójką trenerów.

– W takim razie zmieńmy skład, zdezorientujmy ich – odparł Baker.

– To jest najsilniejszy skład. Jeśli teraz nie wygrywamy, reszta nie ma szans. Cudu trzeba, co się równa z wyeliminowaniem Isaaca, a wszyscy wiemy, że to nie możliwe – kontynuował. Coś mi mówiło, że jeśli planem było, żeby Côtê High przegrało, to on o tym doskonale wiedział – Najlepsze co możemy zrobić, to przegrać z godnością. Pokazać, że nawet w takich sytuacjach Côtê High się nie poddaje. A przegrana z Northside? To było oczywiste. Każdy się tego spodziewa.

Zaczynam rozumieć, czemu Rävgor oddał mu z taką łatwością rolę kapitana. Ma w sobie to coś, co każe go słuchać. Jak na dobrego lidera przystało.

– Co na to twój ojciec?

– Nie obchodzi mnie, co myśli mój ojciec – warknął Rävgor. Nie podoba mi się ten ton – Jeśli Ian uważa, że tak będzie najlepiej, to też tak zróbmy.

– Jeśli nawet Rävgor się zgadza z Ianem, to coś musi być na rzeczy – dodał James.

Ukradkiem spojrzałem na Philipa, żeby sprawdzić, czy on przypadkiem nie słyszy tej rozmowy. Co prawda, samo usłyszenie jej jakimś wyczynem nie jest, ale żeby zrozumieć sens już tak. Ale chyba do niego doszło. Może i lepiej.

Po przerwie zawodnicy wrócili na boisko. Moją uwagę przykuł Rävgor, który zachowywał się co najmniej dziwnie. Widziałem go w stanie, gdzie po jednym słowie mógłby kogoś zabić, ale to było coś nowego. Miałem wrażenie, że oczy zaczęły mu się świecić, ale to mógł być efekt reflektorów.

Aless: Głupie pytanie. Pod wpływem emocji zmieniają wam się oczy na te "wilcze", dobrze pamiętam?

Kyle: Można tak to nazwać. Zmienia się kolor i zaczynają błyszczeć

Kyle: W mocnym skrócie

Aless: Na jaki kolor błyszczą się Rävgorowi?

Kyle nachylił się i spojrzał na mnie dziwnie. Trochę jakby chciał coś powiedzieć, ale się powstrzymał.

Kyle: Jego akurat nie zmieniają koloru. Po prostu się błyszczą i są b a r d z i e j niebiesko-zielone

Kyle: Czemu pytasz?

Obym miał przywidzenia. Proszę.

Aless: Ile od pierwszego morderstwa zajmuje do przemiany?

Czułem, że teraz się naprawdę powstrzymał przed skomentowaniem na głos, tego na cholerę mi ta wiedza.

Kyle: Zależy od wielu rzeczy. Głównie od tego, jak bardzo uda ci się opanować to, co w tobie siedzi. Zostajesz zalany samą emocji, a instynkt każę ci za nimi podążać. W moim przypadku było to jakieś półtorej godziny. Ale to był wypadek samochodowy, gdzie zaczęliśmy się obawiać o to z Sią

Kyle: Nie ma na to reguły

Mój mózg zaczął wszystko kalkulować. Nie ma szans, że Rävgor kogoś zabił przez ostatnie kilka godzin. Widziałabym o tym. Czułbym to od niego. Sam siebie by do meczu nie dopuścił w obawie przed potencjalna przemiana. Nie mówiąc już o aspekcie moralnym.

Kyle: Czemu pytasz?

Kyle: ????

Kyle:
????????

Sprawdziłem instynktownie, czy mam przy sobie wszystkie swoje noże. Naliczyłem pięć. Wyjąłem ostatni dyskretnie z torby i schowałem w rękawie.

– Popilnowałabyś? – spytałem Scarlett, przerywając chyba jakaś dyskusje.

Spojrzałem się błagalnie, co chyba jeszcze bardziej ją zdezorientowało.

– Co?

– Proszę. Ufam ci, muszę coś sprawdzić – dodałem. Przewróciła oczami, ale wyciągnęła rękę po moją torbę – Dziękuję.

Ignorując prawie wszystko, zszedłem z trybun, kierując się do miejsca, gdzie siedziały drużyny. Bardzo przeszkadzała mi w tym ilość osób, która tylko się powiększała. Zatrzymałem się przy ławkach z zawodnika. Na szczęście nikt na mnie jeszcze nie zwrócił uwagi. Zacząłem się jeszcze bardziej przyglądać Rävgorowi. Stawał się coraz bardziej agresywny, a komentatorzy co jakiś czas zakładali porażkę Côtê High z jego właśnie winy. Nie jestem w stanie powiedzieć na ile może być to prawda. Jedyne co wiem, o tym sporcie to, że muszą zdobyć jak największą ilość punktów.

Po drugiej stronie z boiska zszedł jakiś zawodnik z Northside, a kiedy zdjął kask, zobaczyłem dość długie granatowo-zielone włosy. Czy to Isaac?

Nie mając niczego do stracenia, okrążyłem boisko, żeby się do niego dostać. Chyba mnie zauważył, bo zanim zdążyłem podejść, już przy mnie stał.

– Niech zgadnę, musisz być Alessem? – zapytał, spokojnym głosem. Znajomość mojego imienia dała mi pewność, z kimś rozmawiam. Nie brzmiał jak ktoś, kto bierze udział w jakimkolwiek wydarzeniu sportowym. – Coś się stało?

– Mam wrażenie, że coś jest nie tak z Rävgorem – powiedziałem.

Isaac odwrócił się, szukając Rävgora wzrokiem. Chyba kogoś sfaulował.

– To prawdopodobnie tylko emocje. Zdarzają się każdemu... – zaczął, ale urwał w momencie usłyszenia wysokiego pisku niczym psiego. Odwróciliśmy głowę w stronę Rävgora, który leżał na sztucznej trawie – Czemu tak uważasz?

– Pomijając ten dźwięk teraz? Oczy mu się zaczynają błyszczeć, praktycznie nad sobą nie panuję, wiem, że jest w wielkim stresie...

– Wiem, do czego dążysz. Chcesz zasugerować, że może doświadczać przemiany. Zdajesz sobie sprawę, że to bez... morderstwa jest praktycznie niewykonalne?

Westchnąłem ciężko.

– Tak. Wiem o tym. Ale nie powiesz mi, że on się tak normalnie zachowuje.

Isaac zamilkł. Zamknął na chwilę oczy, miałem wrażenie, jakby się nad czymś skupiał.

– Niepokoi mnie to, że możesz mieć rację – mruknął i spojrzał na swoją rękę – Właściwie jednym sposobem, żeby to sprawdzić, jest wkurwienie go, żeby stracił nad sobą panowanie. Wtedy będzie miał kilka do przemiany, o ile się nie uspokoi.

– Umiesz go do tego stanu doprowadzić?

– Mam pomysł. Głupi pomysł, ale chyba jedyny, jaki zadziała bez wzbudzania podejrzeń.

– Powinienem spytać?

Pokręcił głową.

– Raczej nie, ale go pilnuj. Mam nadzieję, że jesteś w razie czego wystarczająco szybki, żeby go dogonić – powiedział, patrząc na boisko, szukając Rävgora – Ja mam z problem.

Słyszałem, że jest szybki, ale chyba nigdy w pełni tego nie widziałem. Trochę mnie to przeraziło.
Wróciłem na wysokość, gdzie siedziała drużyna Côtê High i bacznie obserwowałem wszystko. Z trybun dochodziły przeróżne dopingi, trenerzy wykrzykiwali do zawodników, co mają robić, a z głośników dochodziły komentarze gry. Kiedy Isaac wrócił na boisko, z jego twarzy zniknął, uśmiech mówiący o tym, że w sumie ma wyjebane, bo i tak wygra. Widziałem jak bacznie obserwuje Rävgora, jednocześnie kontrolując całą drużynę. Ian to dostrzegł, ale chyba zabrakło mu odwagi, żeby coś z tym zrobić. Zgaduję, że widział, do czego Isaac może być zdolny i wolał nie ryzykować. Po któryś z kolei gwizdku, kiedy atmosfera zaczęła się robić coraz gęstsza (i to dosłownie, bo znikąd zaczęła się pojawiać mgła), Isaac przewalił niby przypadkiem Rävgora. Dostrzegłem, jak z jego palców błysnęły szpony, a ręką dotknął jego boku. Do moich uszu dotarł wysoki psi pisk. Mgły było coraz więcej, a spośród niej zaczęły świecić się niebiesko-zielone oczy. Zapach czekolady, jaki identyfikowałem z Lupusem, zintensywniał.

Miałem rację.

Przez widoczny faul i ilość mgły sędzia przerwał grę.

Isaac zaczął się tłumaczyć, że go poniosło, a Rävgorowi nic nie jest. Tłum zgromadził się wokół nich. Rävgor tymczasem siedział na klęczkach z twarzą wpatrzona w ziemię. Starając się nie budzić podejrzeń, podszedłem do nich, co musiał poczuć, bo spiął mięśnie. Czułem jego ból w pewien sposób.

– Nie uspakajaj się jeszcze – zacząłem cicho mówić, żeby mnie usłyszał – Jeśli rzucisz się biegiem, dogonię cię. Uwierz mi. Nie zostawię cię z tym.

Czułem na sobie zdziwiony wzrok Jeremy'ego, jakby dopiero teraz dotarło do niego, co się dzieje z jego bratem. Rävgor podniósł głowę i na mnie spojrzał. Widziałem w jego oczach, że nie jest z nim za dobrze. Walczył sam ze sobą, ale właściwie nie widział o co. Przemógł się w sobie i trochę się podniósł. Głowę kierując w stronę gdzie były lasy. Będę wiedział, gdzie się uda.

– Przecież mówię, że to był wypadek! Nic mu nie będzie, znam swoją siłę – wykłócał się Isaac, spoglądając błagalnie na Iana.

– Ja ci wierzę – odpowiedział, ale sam czuł, że nie wie dokładnie, co ma o tym myśleć – Kto jak to, ale Isaac gra czysto. Nie miałby powodu, żeby faulować Rävgora specjalnie...

Kiedy ich dyskusja o tym, co się stało trwała w najlepsze, ja obserwowałem Rävgora. Po chwili się zerwał i zaczął biec w stronę, którą wcześniej patrzył. Zrobiłem to samo, mając nadzieję, że go dogonię. Śledziłem jego woń, czasami skracając sobie drogę, jak widziałem, że mogę to zrobić. Świat wokół mnie stał się rozmazany, a dźwięk wygłuszony. Musiałem się niezwykle skupić, żeby nie zgubić tropu, bo choć czekoladę czułem wszędzie, tak prosta, którą biegł, szybko się rozmywała. Będąc w lesie, zrobiło się podwójnie ciężko. Korzenie i nierówna powierzchnia utrudniały bieg. Ale łatwiej było sobie skracać drogę. Czując jego zapach, coraz wyraźniej przyspieszyłem, co mi się opłaciło. Udało mi się dostrzec sylwetkę Rävgora, który z lekkością ignorował opór powietrza. Unikając kilka zakrętów, udało mi się z nim prawie zrównać. Mocno zaryzykowałem, rzucając się na niego, chcąc nas obu zatrzymać. Zabolało. I to bardzo.

Wylądowałem na nim, próbując złapać oddech. Dopiero teraz dotarło do mnie, że dawno nie naraziłem się na taki wysiłek fizyczny. Dogonić przemieniającego się wilkołaka jako hybryda. Dokonałem niemożliwego. Gdyby chodziło o kogoś innego, pewnie by mi się nie udało.

Rävgor nie wyglądał na zbyt zmęczonego. Miał lekko przyspieszony oddech jak normalny człowiek po krótkim biegu na autobus. Trochę bałem się wstać, nie wiedząc, czy nieuciekanie.

– Wszystko w porządku? – spytałem, wciąż łapiąc oddech.

– Chciałabym kiedyś serio poczuć się jak ty. Jak to jest nie móc złapać tchu po tak krótkim biegu – odpowiedział – Ale mógłbyś ze mnie zejść. Nie jesteś jakiś lekki.

– Nie uciekniesz?

Pokręcił głową, a ja z niego wstałem. Siedząc, oparłem się o najbliższe drzewo.

– To dobrze. Trochę nie mam sił, żeby cię gonić. Czuję, jakby moje płuca zaraz miały umrzeć.

Rävgor zaśmiał się cicho, wciąż leżąc na ziemi.

– Jestem pod wrażeniem, że udało ci się mnie dogonić. Wiem, że to nie jest proste.

– Nie... Jest... Proste? To nie tak, że to nie jest proste... Ty chyba ignorujesz opór powietrza.

– Nie wiem, skąd to się bierze we mnie. Każdy ma swoje zalety – zamilkł na chwilę – Wiesz, co się ze mną teraz dzieje? – spytał niepewnie, jakby nie chciał przyjąć do siebie prawdy.

– Oboje wiemy, co się z tobą dzieje.

Rävgor westchnął i podniósł się. Podciągnął koszulkę i dotknął swojego boku, na którym nic nie było.

– Isaac wbił mi pazury, nie wiem po co. Powinienem zostać jakiś ślad po tym. A tu nic nie ma. Niepokoi mnie to.

– Mogło się już zagoić – zacząłem – Przemiana różnie działa na ludzi...

– Wierzysz, że nikogo nie zabiłem prawda? – miał przy tym poważnie śmiertelny głos.

– Gdyby tak było, wiem, że pomagałbym ci zakopać ciało. W ostatnim czasie tego nie robiłem.

– Chyba nigdy nie sądziłem, że mogę być kiedyś tym jednym, który może się przemienić bez morderstwa czy ugryzienia. Dziwne uczucie, wciąż nie dociera to do mnie.

– Tak samo, jak do mnie nie dociera, że mogę być jedyny w swoim rodzaju. Wampiry nie mają w zwyczaju posiadać dzieci. A raczej mało które z nich dożywa roku. Wychodzi na to, że oboje jesteśmy wyjątkowi i jedyni w swoim rodzaju. Musimy kiedyś za to wypić.

– To jest twój sposób pocieszenia?

Chciałem mu odpowiedzieć, ale poczułem wibracje w spodniach. Wyjąłem telefon.

– Halo?

– Gdzie jesteś? – spytała zdenerwowana Melanie – Gdzie jest Rävgor?

– Ehm... Jestem z Rävgorem. Ma się dobrze. Jest wciąż człowiekiem.

– Gdzie jesteście? – powtórzyła. W tle słuchać było szum meczu.

– To nie jest ważne. Panuję nad sytuacją.

– Rozumiem, że masz się za kogoś ponad wszystkimi...– wtrącił Philip. I zakończyłem rozmowę. On nie jest wart mojego czasu.

– Czy ty właśnie się rozłączyłeś? Głupie pytanie w sumie. W sumie nigdy mnie to jakoś nie interesowało... Jak wygląda ta cała przemiana pod tymi praktycznymi aspektami, a do Kyle'a i Sii przez tydzień nie wolno mam było podchodzić, bo byli mało stabilni emocjonalnie i zamknięci w naszej piwnicy. Specjalny pokój do przemian, żeby nie było. Jakoś po tym zdałem sobie sprawę, że te tego nawet nie potrzebuje do szczęścia. A teraz? Nawet nie wiem, co mnie czeka...

– Nic po czym, byś nie podniósł. To nie zmieni twojego światopoglądu. Będziesz tylko czuł więcej. I mocniej pewne rzeczy. Najgorszej części i tak nie będziesz pamiętał. – Uśmiechnąłem się, żeby dodać mu otuchy. – Będę miał cię czym gnębić.

– Coś jakbym się najebał za mocno i na następny dzień nic bym nie pamiętał?

– Tak. Właściwie to można to do tego porównać. Miałeś już tak kiedyś?

Udał, że się zastanawia.

– Może... To na co teraz czekamy?

– Cóż przemiany masz trochę czasu. Po tym, jak już będziesz wilkiem, ogłuszę cię i zabiorę do waszej piwnicy... Chyba, że chcesz to przyspieszyć?

Rävgor uśmiechnął się.

– Książę wampirów, syn Draculi, słynny detektyw Aless Vasile wyzywa mnie na pojedynek? Cóż za zaszczyt... Kto jak kto, ale nikt tak jak ty, nie potrafi mnie wyprowadzić z równowagi – powiedział z ręką na sercu.

Wstałem z ziemi i podszedłem do niego. Mój oddech zdążył się wyrównać. Niezauważenie sięgnąłem do swoich noży. Jakoś tak z nimi czułem się bezpieczniej. Rävgor miał chyba w sobie za dużo energii. Oczywiście, że ja zacząłem naszą walkę. Głównie polegała ona na unikaniu ruchów drugiej osoby. Znając jego drażliwe punkty, starałem się w nie trafiać, żeby wywołać przemianę. Po kilku minutach jego oczy nie przestawały błyszczeć, a on sam stawał się coraz szybszy i silniejszy. W końcu przyłożyłem mu nóż w miejse, gdzie wcześniej Isaac go drasnął. Nie spodobało mu się to. Warknął coś i odsunął się ode mnie. Mimowolnie padł na ziemię, jakby wszystko zaczęło mu przeszkadzać. Rozsądna osoba odsunęłaby się, ja się do nich w takich sytuacjach nie zaliczam. Z jego paznokci zaczęły się wyłaniać pazury, a na dłoniach rosnąć sierść. Starał się jak mógł ukrywać swoją twarz, więc postanowiłem ułatwić mu zadanie i odwrócić się. Zacząłem powoli liczyć, tak że pomiędzy liczbami mijało dobre parę sekund.

Raz.

Dwa.

Trzy.

Cztery.

Pięć.

Sześć.

Siedem.

Osiem.

Dziewięć.

Wtedy odwróciłem głowę. Na ziemi leżały porozrywane kawałki ubrań, a pomiędzy tym wszystkim szary wilk o niebiesko-zielonych oczach. Przełknąłem ślinę z obawy o to, co może zaraz zrobić. On jednak stał i się na mnie patrzył. Uznałem, że warto spróbować podejść. Tak jak bym podchodził do psa. Co mogłoby zabrzmieć obraźliwie.

Powoli się do niego zbliżyłem. Nie wyglądał jak krwiożercza bestia, która chciałaby cię zabić dla zabawy.

Dałem mu do powąchania swoją dłoń, a kiedy się nie cofnął, dotknąłem go po łbie i pogłaskałem. Jaką on ma miękka sierść.

– Ładny z ciebie wilk. Mógłbyś już taki zostać, wiesz jakie branie byś miał?

Rävgor warknął, ale nie odsunął.

– Nie bądź taki, co? Staram się pomóc i ci schlebianiem. Spodobałbyś się Scarlett w takiej wersji.

Teraz się ode mnie odsunął i prychnął. Mogłem zauważyć, że właściwe nie różni się od wilka. Nie znam się na nich, więc go nie przyrównam go do żadnego konkretnego podgatunku. Miał na oko z osiemdziesiąt centymetrów wysokości i z metr dwadzieścia długości. Błagam nie waż dużo, muszę cię jakoś zamieść do domu.

– Proszę, nie uciekaj. Rozumiem, że jedyne, czego byś chciał to poddać się instynktowi i po prostu biec. Rozumiem. Przechodziłem przez coś podobnego. – Podszedłem do niego znowu i kucnąłem. – Będziesz miał na to czas. Możemy się nawet ścigać, ale dziś, teraz musimy cię zanieść do twojego domu, żeby Melanie, twoje rodzeństwo i Scarlett widzieli, że nic ci nie jest i nikogo nie zabiłeś. – Zacząłem go ponownie głaskać. Ze wszystkich tajemnic walk, jakie poznałem, nauczyłem się, gdzie w kręgosłupie znajduje się punkt, przez który można kogoś obezwładnić. Co też właśnie zrobiłem. – Przepraszam – dodałem i przytuliłem go.

Chwilę tak z nim siedziałem. Głównie, dlatego że tak miło było siedzieć i dotykać tej miękkiej sierści. Ostatecznie wyjąłem telefon i zrobiłem sobie z nim zdjęcie na dowód, jak wygląda.

Aless: Mam go, jest bezpieczny, będę u was za pół godziny

Nie musiałem długo czekać na odpowiedź.

Melanie: Dobrze, już się bałam

Aless:
Możesz przekazać mężowi, że jeśli chce, może podążyć później za moim śladem i posprzątać dowody przemiany swojego syna

Na to już nie odpowiedziała.

Napisałem jeszcze do Scarlett.

Aless: Rävgor i ja jesteśmy bezpieczni. Jakbyś miała dość swojego magicznego towarzystwa, możesz przyjść do Lupusów

Aless: Może cię potrzebować

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro