Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

XXVIII - Aless

Jak idealnie zacząć Halloween?

Od rozmowy z matką martwego nastolatka.

To miał być żart, ale właściwie to tak zaczynam ten dzień. Po raz drugi staram się porozmawiać z rodzicami zamordowanych, żeby dostrzec w tym wszystkim większą głębię. Jak na razie niezbyt mi to wychodzi.

Siedziałem na kanapie w oczekiwaniu na zaproponowaną kawę. Po nieprzespanej nocy przyda mi się każda dawka kofeiny.

– Dziękuję – powiedziałem, kiedy Sara Muray wróciła z kubkiem.

Kobieta usiadła obok mnie. Ubrana w ciemne barwy, przypominała osobę, z której uszło życie i nie miała już nic innego do stracenia. Utrata syna musiała ją sporo kosztować. To najmniej przyjemny aspekt mojej pracy. Już naprawdę wolę mieć kontakt ze zwłokami. Być zamkniętym w krematorium na kilkanaście godzin bez możliwości wyjścia i robienia czegokolwiek pożytecznego w środku.

Ogarnij się i uspokój. Wdech. Wydech.

– Więc czego chciałbyś się dowiedzieć? – spytała, po chwili.

Uprzedziłem ją kilka dni temu, że chciałabym porozmawiać jeszcze raz. Teraz bardziej na spokojnie. Rozumiem przeżywanie traumy, szanuję każdą jej formę, ale naprawdę z ostatniej rozmowy niczego się nie dowiedziałem.

– Aż nie wiem, od czego zacząć. – Starałem się zachować pewne nierozgarnięcie w tym, jak mówię. Mówienie suchymi faktami bez emocji w tym przypadku nie pomoże. Jestem w stanie stwierdzić, że łatwiej będzie potraktować tę rozmowę jak z psychologiem, któremu potrzebuje się wyżalić niżeli osobie, traktującej śmierć jej syna jako jedną z wielu. – Może jeszcze raz od początku, jeśli to nie problem. Jaki on był? Czym się zajmował? Coś co pozwoli mi go sobie wyobrazić, jakim był człowiekiem.

Spojrzała kątem oka na zdjęcia zawieszone na ścianie. Znajdowała się na nich cała rodzina, przynajmniej tak mogłem zakładać.

– Zack był normalnym nastolatkiem. Uwielbiał futbol, chodził na imprezy, uczył się nie najgorzej. Wraz z Caty kłócili się o prawie wszystko, ale tylko w domu, w szkole nie dość, że się przyjaźnili, to dzielili przyjaciół, roczna różnica w niczym nie przeszkadzała. Wiesz, że miał zagwarantowane stypendium na Uniwersytecie Waszyngtońskim? Jeden z najlepszych zawodników swojego pokolenia, jak to wszyscy mówili.

Miała dość spokojny głos. Jakby wspomniała lepsze momenty z życia syna.

– Tuż obok Isaaca Saint Louisa i rodzeństwa Lupusów jak mniemam? Jest jeszcze Ian Fitzgerald.

Przytaknęła.

– Nikt o tym nie mówi, ale Zack, Isaac i Rävgor mieli dość bliską relację. Pomimo rywalizacji, darzyli się niesamowicie wielkim szacunkiem. Zawsze gdzieś tam pilnowali, żeby pomiędzy Pine Hill, Northside i Côtê High nie było niezdrowej rywalizucji o to, która szkoła jest najlepsza. Coś rzadko spotykanego.

– Ciężko musi być o tym wszystkim opowiadać.

Mój wzrok zatrzymał się na jednym ze zdjęć. Znalazłem na nim Rävgora, Zacka i jak podejrzewałem Isaaca na boisku Côtê High. Jedno z tych niepozowanych zdjęć. Wstałem na chwilę i do niego podszedłem. Rzadka sytuacja, w której Rävgor się szczerze śmieje. Zack –podobnie jak Sara miał ciemniejszą karnację i piwne oczy – leżał na murawie z piłką do futbolu w dłoniach. Isaac natomiast wyglądał inaczej, niż to sobie mogłem wyobrażać. Miał dłuższe blond włosy gdzieś tak do brody i sporą ilość piegów.

– Kiedy to zdjęcie zostało zrobione? – spytałem, dotykając zdjęcia. Co by nie mówić, zaintrygowało mnie.

Sara wstała z kanapy i stanęła obok mnie.

– Na początku wakacji. Zack uwielbiał to zdjęcie – odpowiedziała – Isaac wpadł na pomysł zorganizowania kilku meczów, którego zyski z biletów pójdą na cele charytatywne. Dla równych szans drużyny z trzech szkół miały się przemieszczać i stworzyć trzy nowe, gdzie ta trójka miała być kapitanami. To zdjęcie zrobiono na dzień przed meczem podczas treningu przez jedną z przyjaciółek Rävgora. To był intensywny tydzień, żeby wszystko zorganizować, ale z tego, co opowiadali jeden z lepszych w ich życiu.

Aż zaczynam żałować, że mnie tam nie było. Brzmi jak coś niesamowitego.

– I kto wygrał?

– Drużyna Isaaca oczywiście. Dzieciak jest mistrzem strategii. To było pewne od początku, ale żaden z nich się tym nie przejmował. To przecież tylko zabawa dla nich.

Chciałabym poznać Rävgora, który dla przyjemności gra w futbol.

– Zdjęcie o tym świadczy. Dobrze jest mieć takie pamiątki.

Niezbyt dobrze mi dziś idzie zdobywanie istotnych informacji.

– Dopiero po fakcie zdajemy sobie sprawę, jak ważne jest tworzenie wspomnień.

Nie przypominaj sobie Danielle, nie rób sobie tego idioto.

– Wszyscy musieli być dumni z tej inicjatywy. Nie dość, że dostarczają rozrywkę, to jeszcze pomagają...

– Większość była.

Większość? A może jednak spytanie o zdjęcie nie było ślepym zaułkiem.

– Większość?

– Trener Baker nie był zachwycony. Ma ambicje, żeby Côtê High miało miano najlepszej drużyny, a mecze charytatywne przeszkadzają w normalnych treningach.

– Widziałem, że coś z tym człowiekiem jest nie tak, skoro publicznie wyraża, że nie lubi akcji charytatywnych.

– Jest nastawiony na wygraną. I czuje sentyment do swojej starej szkoły.

Zapamiętać, nie nawiązywać z nim kontaktu. Bardziej niż to konieczne.

– Jestem w stanie to zrozumieć, ale jego życie od tego nie zależy.

Spędziłem tam jeszcze godzinę. Niczego szczególnego jak na ten moment nie dowiedziałem, może później te informacje się przydadzą. Dokończyłem za to kawę.

Zostało mi już tylko pójść do Rubena, później do Scarlett i na mecz. Dam radę.

Ale najpierw jeszcze jedna kawa.

Zaraz Starbucks zaraz zacznie być moim drugim domem. Albo pierwszym.

Zamówiłem Pumkin Spice Latte. Nie oszukujmy się, jest Halloween, nie przepadam za smakiem dyni, ale dziś nie mam wyjścia. Po czym usiadłem w jednym z foteli i zacząłem analizować, to czego się dowiedziałem.

Zack jest... Był typem osoby, która dbała bardziej o innych niż o siebie. Przynajmniej na forum. Nic w negatywnym znaczeniu go nie wyróżniało. Właśnie to tak jak zresztą został zamordowany tylko, dlatego że jego szkoła przegrała, a on był kapitanem. Zaczynam się mocno obawiać o dzisiejszy mecz.

Ruben: Wróciłem do domu, więc już możesz przyjść

Ruben: Będę czekać

Przez chwilę wpatrywałem się w ekran. Trzeba się ruszyć. Zabrałem kawę ze sobą i ze słuchawkami na uszach, zacząłem się kierować w stronę bloku Rubena. Jakieś dwadzieścia minut spokojnego spaceru mnie czekało. Towarzyszyło mi PVRIS, którym zaraziła mnie przypadkowo Scarlett. Od kilku dni słucham tylko i wyłącznie ich piosenek.

Nim się obejrzałem, znalazłem się pod drzwiami Rubena, pukając do nich. Po chwili otworzył mi drzwi, stojąc w jeansach i szlafroku. Mogłem swego czasu być z nim dla jego ciała. Nie będę tego wypierać. Bez słowa wpuścił mnie do środka.

– Udało mi się zrobić, to o mnie prosiłeś – zaczął, kiedy przeszliśmy do salonu. Na podłodze wciąż stała masa pudeł z rzeczami.

– Niezwykłe. Nie spodziewałbym się tego.

Zaśmiał się niemo. Okey, ma dobry humor. Dobry znak dla mnie.

– Nie bądź cyniczny. Mam dziś dobry humor. Może nawet ci wyjaśnię czemu w pewnym momencie.

Podszedł do półki, podniósł jedną fiolkę i rzucił ją w moją stronę. Nie była ona duża, a w środku znajdowała się srebrzysta substancja.

– To o co prosiłeś. Substancja, eliksir, cokolwiek to jest, ale działa. Przetestowałem na sobie. Trzy razy.

– Dlatego tak długo?

Przewrócił oczami.

– Spłacenie długu wobec ciebie nie zapewni mi funduszy na przeżycie. Obiecałem, że dostaniesz do Halloween i dotrzymałem słowa.

– A ja to doceniam.

Zamilkł na chwilę, patrząc mi w oczy.

– Aless – powiedział z niderlandzkim zaciągnięciem. Dawno nie słyszałem, żeby tak ktoś moje imię wypowiadał.

– Serio tak jest. Wiem, że może nie wyglądam, ale też mam dużo na głowie.

– Do rzeczy – automatycznie zmienił mu się głos – Efekt substancji jest trwały. Nie ma zaklęcia, które by je złamało. Ale. I tu mam kilka spraw do omówienia, bo są one bardzo ważne.

Nie pozostaje mi nic innego jak słuchać. Nawet jeśli nie siedzę w magii na tyle, żeby zrozumieć wszystko, co będzie mówić.

– Jak już mówiłem, testowałem ją na sobie. To jest ta najlepsza wersja, na jaką wpadłem, bo jest trwała, ale da się ją w razie konieczności zdjąć. I tak zaraz usłyszę, ale jak to? Czy przypadkiem nie dało się jej zdjąć? Faktycznie nie istnieje, a przynajmniej ja nie znam takiego zaklęcia, które mogłoby je zdjąć, ale wystarczy kilka magicznych zabiegów oczyszczających z toksyn. Sam proces tego jest dość skomplikowany i czasochłonny. Z dwanaście godzin spędziłem w wannie z wrzątkiem, ziołami i solami. A później drugie tyle, kiedy zdejmowałem to po raz drugi. Oczyszcza skórę przy okazji. Ale poza tym jest trwałe. Chroni przed przechwyceniem magii, kiedy ta drugą osobą nie wyraża na to zgody. I teraz ważne rzeczy. Po zażyciu substancji przyjmuje ona formę tarczy na ludzkim ciele. Dlatego ważne jest to, co teraz powiem. Zaklęcie nie jest tarczą idelaną. Musi mieć jedno miejsce na ciele, gdzie nie będzie działać. Przez to, że tarcza nie przypuszcza nic ani w jedną, ani w drugą stronę, transfery magii byłby niemożliwe. Wszystkie zaklęcia, które polegają ma połączeniu sił, przekazywanie własnej energii innym i tak dalej, więc zrobiłem w niej jedną dziurę. Załóżmy, że to ja to zrobiłe. A w trakcie zażywania, należy pomyśleć o jednym fragmencie ciała i voila, to tyle.

– Chyba tego punktu nie rozumiem – wtrąciłem cicho. Po jego twarzy było widać, że przerywam jego geniusz wypowiedzi.

– Tłumaczyłem to już ci kiedyś. Magia powinna mieć swoje ujście z ciała, a tarcza to blokuje. Zrobienie w niej małej przerwy było konieczne. Na przykład na łokciu, nosie, uchu, pięcie... Taki słaby, niezauważalny punkt.

– Coś na zasadzie im potężniejszy jesteś, tym łatwiej cię zranić? Załóżmy, że wybrałbym ten łokieć. Tylko po dotknięciu jego, ktoś mi może zabraknąć magię? – spytałem niepewnie. Rozumiałem samą ideę pomysłu, ale nie ufałem temu, jak został wykonany.

– Nie do końca. Jeśli na to zezwolisz, zawsze możesz ją oddać. Ta przerwa to umożliwia. Jednak po dotknięciu tego specjalnego miejsca, ktoś może to zrobić wbrew twojej woli. I tak to musi być kontakt bezpośrednio ze skórą wtedy.

W sumie niegłupie to. Na ile oczywiście orientuję się w magii.

– Na narządy wewnętrzne to też działa?

Zamyślił się na chwilę.

– Skóra to narząd, więc teoretycznie tak. Tego nie sprawdzałem akurat – przyznał, przygrywając górną wargę, wciąż z zamyślonym wzrokiem. Dodatkowo w tym oświetleniu jego zielone oczy lekko połyskiwały – Mam wszystko rozpisane jakbyś się pogubił w tym, co mówię. To chyba wszystko. Działa od razu. I mam tego bardzo dużo, więc powiedz tylko, ile potrzebujesz.

Spojrzałem na fiolkę.

– Ile jest potrzebne, żeby zadziałało?

– To, co trzymasz w rękach, to jedna porcja.

– Dwadzieścia jeden – powiedziałem bez większego zastanowienia. Nie wiem skąd ta liczba w mojej głowie, ale lepiej mieć zapas, szczególnie że dla jedenastu mam już właścicieli. Właśnie to dwunastu. Dawn jeszcze dam.

In orde.

Moja znajomość niderlandzkiego podpowiadała mi, że nie miał z tym problemu. Wyjął z pudła mniejsze, drewniane pudełko, do którego zaczął wkładać pojedynczo fiolki. Do każdej z nich dołączony był mały zwój pergaminu. Oprócz tej mojej. Dyskretnie schowałem ją do torby.

– Dwadzieścia jeden fiolek i ta, którą swoje przywłaszczyłeś. Zgodnie z obietnicą.

– Dziękuję.

Skinął głową.

– Mam nadzieję, że twoja dziewczyna teraz będzie bezpieczna – mruknął, po czym uśmiechnął się tajemniczo.

– Co ty powiedziałeś? – spytałem. Okey, oczywiście, że to słyszałem. Zobaczymy czy ośmieli się to powtórzyć.

– A nic. Nie wspominaj tylko, że to ja to zrobiłem. Na razie przynajmniej. Anne Bishop mnie zabije. Lub co gorsza, nie będę mógł w Stanach legalnie przebywać.

Nic się nie zmienił.

– To, czemu masz dobry humor?

Poprawił szlafrok i przeczesał ręką włosy.

– Dzięki twojej prośbie, mogę rozkręcić mały biznes ze sprzedaży tego – wskazał na szkatułkę, którą mi dał – Mam już kilku potencjalnych klientów.

– Dobrze dla ciebie.

Nastała niezręczna cisza. Doliczyłem do czterdziestu trzech i wyjąłem telefon.

Scarlett: Za ile będziesz?

– Powinienem już iść – zaczęłam – Muszę w końcu to zanieść...

– Rozumiem – oparł – Oby następne nasze spotkanie było bardzo towarzyskie niż wykorzystujące fakt, iż byłem ci cos winny.

Zaśmiałem się. Trafił w punkt.

– Oby tak było.

Aless: Już zamawiam Ubera i jadę

Ten dzień będzie już tylko ciekawszy.


***

Jedna trzecią Hallowenowego specialu. Liczę na to, że jego ostateczny efekt przypadnie do gustu, bo szukuję tam coś, czego nikt w pełni się nie spodziewa.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro