XXVI - Rävgor
– Mogę to przełączyć?
Scarlett spojrzała się na mnie dziwnie. Wracaliśmy właśnie ze szkoły, a w samochodzie grało Bring Me the Horizon. Ilość tej muzyki w domu, to wystarczająca dawka.
– Aż tak ci przeszkadza?
Najlepsze było to, że jeszcze nie wyjechaliśmy spod szkoły.
– Tak. Jeremy ma obsesję, słyszę to wszędzie.
Przewróciła oczami i zmieniała playlistę. Teraz leciała najnowsza płyta Post Malone.
– Pasuje?
Skinąłem głową, a ona ruszyła. Co mogę powiedzieć? To był długi dzień. I obiły mi się plotki, w których to Aless przyniósł broń. On chyba nie wie, że to skrajnie głupie przynosić pistolet do amerykańskiej szkoły. A później kazać z niej strzelać, nawet jeśli to atrapa.
– Robisz coś dzisiaj?
– Jeśli pytasz dlatego, żebym do ciebie przyszła, to nie warto. Niby nic nie robię, ale od jakiegoś czasu Aless przykłada za dużą wagę do mojej nauki magii, a mama to popiera, a mi coraz gorzej idzie. Przed Halloween wypada, żeby mój poziom, chociaż nie spadł – jęknęła.
– Aless lubi się wtrącać w cudze życie. Nie oszukujmy się, inaczej by z nami nie rozmawiał.
– Może mieć też inne powody... Poznałam jego eks. Dobrze wiemy, że on nie ma znajomych. A ludzie, z którymi nie ma już stałego kontaktu, prawdopodobnie go nienawidzą.
– Jego eks? Myślałem, że on żyje przez cały czas wizją swojej romantycznej miłości z, jak jej tam było... Danielle.
– Po pierwsze, żyje. To jeden z powodów, dla których mu nie wyszło. A po drugie, ty nie jesteś lepszy. Więc nie mów tego oceniającym tonem.
Powstrzymałem śmiech.
– Nie moja wina, że wierzę w idealistyczną miłość od pierwszego wejrzenia... Zobaczysz kiedyś ją znajdę...
– Na pewno.
W każdym innym momencie zakończyłbym rozmowę, odchodząc. W samochodzie nie mam jak tego zrobić.
– Czyli magia może istnieć, ale coś takiego jak przeznaczenie już nie? – spytałem, wiedząc, że uderzam w czuły punkt.
– Oczywiście, że przeznaczenie istnieje. Inaczej przepowiednie nie miałaby sensu. Tylko że ty nie masz proroczych snów, jeśli chcesz użyć argumentu wizji przyszłości mojej mamy.
W gwoli ścisłości... Miałem kilka lat temu taki sen. Znalazłem się w dziwnej sali tronowej. Za mną były zamknięte drzwi, a przede mną stały cztery trony. Każdy inny. Całe miejsce miało kształt koła, a po podniesieniu wzroku dało się dostrzec balkon oraz zejście schodami, które szło wzdłuż ściany w dół. Całość miała morski odcień, jakbym znalazł się pod przejrzystą wodą. W pewnym momencie dostrzegłem na schodach kobietę, dziewczynę... Osobę płci żeńskiej, z której wiekiem miałem problem, co do określenia. Miała ognistorude, falowane włosy, niebieskie oczy, w których można by dostrzec sztorm, krwiste usta. Otoczona czerwoną aurą, ubrana była na czarno – skórzana ramoneska z ćwiekami, pod nią cienka, prześwitującą koszula wciśnięcia w jeansy z wysokim stanem. Moja młodsza wersja nie potrafiła nic zrobić w jej obecności. Jej wygląd i siła jak z niej biła, wywarły na mnie zbyt duże wrażenie. Jak by ktoś pytał o mój typ, to jestem jednym z pierwszych do bronienia, że rude osoby mają duszę.
– Nie traktuje tego, jak coś, co może się wydarzyć... Ale gdyby tak było, to nie obraziłbym się.
Scarlett westchnęła ciężko.
– A podobno to ja mam nierealistyczne wymagania.
Bo masz... Nie wróć, moje są bardziej, ale twoje też są.
– Może dlatego, że nie wiesz, czego chcesz? – spytałem z niepewnością. Gdyby nie to, że siedzimy w samochodzie, dostałoby mi się pod wpływem jej emocji i braku kontroli nad magią. W tym Aless ma rację.
– Powiedział ten, co przecież wie, czego chce.
Ajć jaki sarkazm.
– Przynajmniej mam swój ideał, a ty?
– Mówiłam ci o tym. Jeśli chodzi o poszczególne cechy wyglądu, to ty nim jesteś. Inaczej ci tego nie wytłumaczę. Jednocześnie czegoś ci brakuje.
– Wiesz, co...
– Sam się o to prosiłeś.
Westchnąłem.
– Czyli to oficjalne przyznanie, że gdybyśmy się nie przyjaźnili, podobałbym ci się?
– Słyszałeś kiedyś o teorii, w której każdy ma swoją bratnią duszę?
Podkręciłem główną.
– Czytałam kiedyś, że istnieje książka, w której są wypisani wszyscy ludzie. Obok ich nazwisk znajduje się nazwisko jego bratniej duszy. Taka osoba, z którą będziecie się idealnie uzupełniać. A żeby było ciekawiej, to nie musi mieć romantycznego podłoża.
– Co, jeśli jesteśmy swoimi bratnimi duszami? – spytałem – To w sumie byłoby ciekawe. O ile coś takiego faktycznie istnieje.
– Wierzysz, że znajdziesz dziewczynę ze snu. Coś może być w tym.
– Tylko o ile to nie nakazuje nam jak żyć.
– Z tym się zgodzę.
Nie odpowiedziałem już. Miło jest mieć osobę, która mnie nie ocenia za moją naiwność w znalezieniu tej jedynej. Pocieszające to.
Piosenkę i pół później stanęliśmy przed jej domem. Leniwie otworzyłem drzwi, po czym wysiadłem z samochodu, zabierając ze sobą plecak.
– Jesteś pewna, że nie chcesz przyjść? – spytałem na chwilę, zanim weszła na ganek.
Przewróciła tylko oczami i weszła do środka. Mogłem się tego spodziewać. Przeszedłem przez ulicę, szukając po kieszeniach, kluczy do domu. Jestem pewien, że gdzie tam są. Wyjąłem je z dna plecaka i przekręciłem w zamku. Panowała dziwna atmosfera. Czułem, że rodzeństwo jest w domu, ale coś mi nie pasowało.
Oczywiście.
Zaniosłem plecak do pokoju, a później skierowałem się w stronę schodów na strych. A właściwie drabiny. Otworzyłem klapę w suficie i wszedłem na górę. Cała czwórka siedziała zajęta sama sobą w telefonach. Też bym tam był.
– Hej – mruknąłem, czekając na reakcję.
Pierwsza oderwała wzrok Nancy.
– Jesteś – powiedziała z podejrzanym tonem. O co chodzi?
Jeremy uśmiechnął się, ale to chyba nie miało nic z tym wspólnego. Musi z kimś pisać, kto mi się podoba, bo podobno taka osoba istnieje.
– Wyjątkowo wcześnie jak na powroty ze Scarlett – dodał Kyle z tonem jakby sugerował, że jesteśmy razem. Lub robimy rzeczy w jego mniemaniu, o których na forum nigdy bym nie powiedział.
W sumie nawet jakby tak było, to bym się tego wyparł.
– Możliwe. Rzadko patrzę na godzinę, wracając ze szkoły – odparłem, zamykając klapę, żeby się później o nią nie potknąć – A wy co tu robicie?
Jeremy odłożył telefon, po czym spojrzał na mnie wymownie. Rozejrzałem się dyskretnie po pomieszczeniu. Z uchwytów na ścianach zostały zdjęte dwie gitary i bas, a wokół nich znalazłem stroik. Przy perkusji Jeremy porozrzucał pałeczki, trzymając na kolanach dwie z różnych kompletów. Na całym strychu panował kontrolowany chaos, który mógł oznaczać tylko jednego.
– To, czemu ja nic o tym nie wiem? – zapytałem, podchodząc do laptopa, na którym oczywiście znalazłem włączoną playlistę.
– Bo to wyjątkowo był pomysł Jeremy'ego – stwierdziła Sia, patrząc w jego kierunku – Powiedział, że jakbyś się dowiedział, to byś do domu nie wrócił zbyt szybko.
Może być to prawda, ale też nie przesadzajmy. Przypadło mi być wokalistą tego pseudo zespołu. Zgodziłem się na to dobrowolnie, nie będę udawać, że mam to gdzieś tylko dlatego, że dziś się o tym Jeremy'emu przypomniało.
– Brzmi jak coś, co mógłbym zrobić. Warunek. Tylko jedna, ale to jedna piosenka Bring Me the Horizon.
Z dozą niepewności, ale Jeremy się zgodził. Muszę serio trochę od ich muzyki odpocząć.
Podszedłem do keyboardu, przy którym był przymocowany mój ulubiony (czyli ten najwygodniejszy w trzymaniu) mikrofon. Nie ważne jakbym się tego wypierał, dość to lubię. Taki niezobowiązujący sposób spędzania czasu, zamiast marnowania go na oglądanie nic niewnoszących filmów na YouTube'ie.
Usiadłem przy urządzaniu, sprawdzając, czy jest włączone i na jaką głośność, zaczynając grać. Zdałem sobie sprawę, że od czasu mojego pogodzenia się ze Scarlett chyba tego nie robiłem. Mój spokojny rytm został podłapany przez całą czwórkę, a po chwili na strychu dało się usłyszeć spójną melodię w rockowym wydaniu. Odpuściłem sobie granie i skupiłem się na teksie. Dla pełnej koncentracji zamknąłem oczy. Nie jestem w stanie ocenić, jak dużo czasu tego dnia spędziliśmy na tym. Jedna piosenka przeradzała się w drugą, czasem tworząc mashupy, na które nigdy bym nie wpadł, że do siebie pasują. Oczywiście przy jednym utworze Jeremy się wyjątkowo wczuł i towarzyszył mi głosem. Wypada wspomnieć, że nie jestem jedyną osobą zdolną do śpiewania w tym towarzystwie.
– Mogę coś teraz ja wybrać? – spytała w pewnym momencie Nancy, kiedy akurat przestała grać muzyka.
Wszyscy bez trudu się zgodziliśmy.
– To dobrze. Muszę przećwiczyć grę na skrzypcach, a mam świetną okazję do tego.
– Mogę się założyć, że to był twój cel – strzelił Kyle – Więc co mamy grać?
Zastanowiła się przez chwilę.
– Heavy Metal – oparła, spoglądając na mnie błagalnie.
– Niech będzie. Ty masz śpiewać ze mną. – Wskazałem na Jeremy'ego. To jest ta jedna piosenka, którą uwielbia, ale jest o trochę za szybka, żeby i grać i śpiewać.
Po szybkim dostrojeniu skrzypiec włączyłem podkład z laptopa, żebyśmy tym razem zachowali tempo utworu. Melodia zaczęła otaczać mnie z każdej strony. Kyle i Sią skupili się na swoim, a ja starałem się stanąć tak, żeby widzieć Jeremy'ego, żeby widzieć, kiedy będę mógł pominąć jakaś część tekstu, żeby on ją wypełnił. Stało się to zadziwiająco wcześnie, bo przed refrenem, który później zaśpiewaliśmy na dwa głosy. Jak również udało mu się przygarnąć drugą zwrotkę. Nie mówiąc już o Nancy, która prawdopodobnie ma w sobie najwięcej artystycznego talentu, bo nie ważne, do czego by się nie dotknęła, to jej to wychodzi.
– Says it ain't heavy metal
Yeah, I keep picking petals
I'm afraid you don't love me anymore
'Cause some kid on the 'gram said he used to be a fan
But this shit ain't heavy metal
Muszę sam przyznać, lubię tę piosenkę. I ta wersja nawet nam wyszła. Jestem w szoku.
Mój samozachwyt przerwało jednak klaskanie. Nie musiałem się odwracać, żeby wiedzieć kto to. Zszokowana twarz całej czwórki, zapach, a także dźwięk poruszania się mógł wskazywać tylko na jedną osobę.
Przez sekundę poczułem, że moje serce przestało bić. To nie mogła być prawda.
– Co tak wcześnie? – spytał Kyle, przybierając momentalnie poważniejszy wyraz twarzy.
Nie chętnie się odwróciłem.
– Uznałem, że nie mogę przegapić takiej rzadkiej okazji na zobaczenie, jak mój syn jest kapitanem drużyny i prowadzi ją do zwycięstwa – odpowiedział ojciec, patrząc na mnie.
Mam przejebane.
***
– Nie jest aż tak źle. Znaczy jasne, normalni ludzie nie uciekają z domu, jak ojciec wraca do domu, ale wciąż.
– Odezwał się.
Sądząc po minie Alessa, ledwo powstrzymał się od powiedzenia co serio myśli.
– Wiem, do czego pijesz – mruknął – Pokłóciłem się z moim ojciec o ideały, nie o to, że miał mnie gdzieś przez pierwsze osiemnaście lat swojego życia. Nie porównuj tego do siebie.
– Kiedy z nim ostatnio rozmawiałeś?
Moje pytanie najprawdopodobniej zaburzyło jego idealny świat, gdzie nie mówi otwarcie o swoich problemach. Musiał się dziś z tym liczyć.
– Na pewno nie w tym wieku. Nie wiem, czy nie pod koniec lat osiemdziesiątych. Nie pamiętam dokładnie.
Byłem pewien, że akurat z tym kłamał. Jak na osobę, która wydaje się pamiętać wszystko, to nie było możliwe.
Aktem desperacji było napisanie do Alessa. W normalnych okolicznościach bym tego nie zrobił. Ale... Po tym, jak już zobaczyłem ojca, trochę mnie zatkało. Nie pamiętam, kiedy ostatnio w październiku był w domu. Już nawet nie dlatego, że się tu zjawił. On jest przekonany, że jestem kapitanem... Dobre. Wyjaśnienie tego skończy się na pewno monologiem o tym, że jestem rozczarowaniem, jakby od tej jednej rzeczy zależało całe moje życie.
Od zobaczenia go do pierwszej wiadomości do Alessa minęło może z pięć minut. Wewnętrzna potrzeba kazała mi uciekać tak szybko, jak mogę z domu, żeby uniknąć rozmowy z nim. Nic się jeszcze nie stało, może lekko dramatyzuje, ale ja wiem, że coś się wydarzy. Może nie dziś, może nie jutro, ale się wydarzy.
– To w sumie ciekawe, szczególnie to, że Dracula jest twoim ojcem, często cię ratowało.
– Wiem o tym. Życie wciąż mi o tym przypomina.
Ucichł na chwilę, wracając do swojego jedzenia. Ten krwisty stek wyglądał całkiem apetycznie.
– Zawsze możesz się próbować odciąć.
– Po pierwsze to o tobie mieliśmy rozmawiać, a po drugie... Jego dziedzictwo na mnie ciąży. Zawsze mnie znajdzie, nieważne czego bym nie robił.
– Aż tak?
Skrzywił się lekko.
– Przekonasz się kiedyś, o co mi chodzi. Melanie wie, że on wrócił?
– Nie mam pojęcia. Trochę się odciąłem od czytania wiadomości, po tym, jak do ciebie napisałem.
Mimowolnie wyjąłem telefon z bluzy i sprawdzałem powiadomienia.
Chyba się dowiedziała.
Mama: Zamierzasz dziś wrócić do domu?
Mama: Rozumiem twoi sceptycyzm, co do jego powrotu, ale nie rób scen z tego powodu
– Wie. Mówi, żebym wrócił do domu.
– Może nie teraz, ale na pewno dziś powinieneś.
– Zamierzałem to zrobić – powiedziałem zbyt oschłym głosem – Nie jestem idiotą, jeśli o to się martwisz.
– Kierujesz się odruchami, a nie racjonalnym myśleniem.
Westchnąłem.
– O tym mówię. W pewnych sytuacjach brakuje ci zimnej kalkulacji. Jak na przykład, że skoro ty nic nie zrobiłeś, to nie powinieneś się zachowywać, jakby tak było. Zaczynasz wzbudzać podejrzenia, wychodząc ot tak z domu z twarzą, jakbyś najchętniej rozniósł tam wszystkich. Nie panujesz nad sobą w pełni, dobrze o tym wiesz.
Wykałaczka, którą się bawiłem ręką, nagle się złamała naw skutek jego oskarżeń. To nie jest dobre słowo, ale czuję się, oskarżany z jego strony.
Aless może mieć rację, nie panuję do końca nad wszystkim, co robię.
– Więc, co? Każesz mi się teraz zmieniać? – ofensywna odpowiedź jako pytania. Coraz lepiej.
– Nie mam takiej mocy, żeby komuś się kazać zmieniać. Chcę, tylko żebyś to zauważył.
– Jak dużo mi da przyznanie, że tak jest, skoro nie będę umieć tego opanować?
– Myślałem, że będę musiał tego mówić. Czasem samo dostrzeżenie pewnych cech, sprawia, że zaczynamy je inaczej postrzegać. W moim przypadku potrafię przewidzieć, kiedy będę musiał się ogarnąć, żeby jak ktoś mnie już wytrąci z równowagi to, żeby go nie zajebać. A w swoim życiu trafiam na masę osób, które irytują. Jak ty... Czy James, ten od Prisci.
Mruknąłem coś jako potencjalną zgodę z tym.
– Co robiliście, zanim się pojawił? – spytał po chwili, z zupełnie innym tonem.
Miałem już mu odpowiadać, ale rozproszyła mnie wiadomość.
Jeremy: wyszedł cię szuka
Jeremy: nie wiemy gdzie jesteś
Jeremy: więc nikt nic nie powiedział
Kyle: Będziesz mieć przejebane jak cię znajdzie
Czyli rodzinny czat na coś się przydaje.
Sia: Bez przesady, ale uwierz, jeśli jesteś z Alessem, to radzę zmienić miejsce
Jeremy: lepiej żeby Aless się w to nie wtrącał
Rävgor: Dam mu się znaleźć, jeśli faktycznie poszedł mnie szukać
Rävgor: A kto miałby w każdej sekundzie życia się czas spotkać jak nie Aless?
– Muszę iść – powiedziałem, wciąż wpatrzony w telefon, czy nie napływają nowe wiadomości. Na razie nie.
– Coś się stało?
– Ojciec uznał, że idzie mnie szukać. Lepiej żeby na razie nie wiedział, że przyjaźnie się z wampirzym księciem-detektywem, którego wynajęła mama, o czym on nie wie.
– Rozumiem – oparł – Napisz później, czy żyjesz.
– Spoko.
I wyszedłem, starając się skupić na tym, gdzie może mnie szukać.
To głupi pomysł, ale pójście do szkoły może się udać.
Sprawdziłem po kieszeniach, czy wszystko mam, po czym założyłem słuchawki i zacząłem bieg, żeby oczyścić umysł. Trochę nie wiedziałem co mu powiem i jak wytłumaczę moje wyjście bez słowa, ale gorzej niż jest już być nie może. Co jest pocieszające i smutne zarazem. Nie pozostaje mi nic innego jak improwizować.
Będąc pod Côtê High zacząłem wypatrywać znajomego samochodu. Pusty parking ułatwiał mi zadanie. Nim się obejrzałem, stał tuż obok mnie.
– Nie uciekłem, jeśli to chcesz powiedzieć – powiedziałem, pochwalając się nad uchylonym oknem.
– Nie zarzucam ci tego – odpowiedział, otwierając mi drzwi. Co ja sobie zrobiłem?
Wsiadłem bez przekonania, "przypadkowo" trzaskając je za sobą. Zdarza się, przecież.
– Nie wydajesz się zachwycony – stwierdził, po tym, jak wyjechaliśmy poza teren szkoły.
Co ty nie powiesz?
– Mówiłeś, kiedyś jakie jest to ważne ogólnie i dla ciebie, że tam pracujesz. Wcześniejszy powrót świadczy o czymś innym. – W tym zdaniu niewątpliwie dało się odczuć oschłość.
Z góry mówię, ja zdaję sobie sprawę, że nie traktuje go sprawiedliwie i powinien mu dać choć cień szans. Wciąż to mój ojciec. Problem w tym, że jego nieobecności nie odczuwam w żaden sposób. Oprócz tego, że atmosfera w domu jest milsza.
– Istnieją ważniejsze rzeczy niż praca. Jak wasze bezpieczeństwo – dodał po chwili – Dlatego nie powinieneś chodzić sam, kiedy w okolicy grasuje morderca.
Do Halloween jestem praktycznie bezpieczny. Czekaj, ja jestem bezpieczny, nie jestem kapitanem drużyny, nie biorę udział w żadnych innych kategoriach sportu i innych takich, więc nie przegram.
Oczywiście tego nie wypada mi powiedzieć.
– Dlaczego więc minęło półtora miesiąca skoro tak sie martwisz o nasze życie?
– To nie jest zwykła praca. Nie mogę powiedzieć z dnia na dzień, że muszę wyjechać, żeby być z wami.
– Nikt cię o to nie prosił.
– Rävgor...
Powinien się czuć winny?
Nie odezwał się już. Mógł czuć, że moje odpowiedzi będą prowadzić do tego samego, czyli niczego.
Ja również się nie odezwałem.
Nie miałem ochoty.
Rävgor: Żyje
Rävgor: Jeszcze
***
Do tego aż dorzucę linka do piosenki... Wiernych czytelników przepraszam za brak rozdziału w zeszłym tygodniu, oby takich przerw było jak najmniej
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro