Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

XVIII - Scarlett

– ... ale jeśli myślisz, że go przeproszę, to...

– Nie oczekuję tego. Na twoim miejscu też miałabym opory.

– To, czemu ja mam to zrobić?

Zadawanie pytań, na które znam odpowiedzi, bardzo często nie kończy się dobrze. W tym przypadku mama stwierdziła, że nie będzie na razie kontynuować tej rozmowy.

Siedziałam na przednim siedzeniu w Jeepie mojej mamy. Gdzie jechałam w ten czwartkowy wieczór? Do leśnej rezydencji, pałacyku, czy jakkolwiek tego nie nazwać. Tak do tego, którego moja mama tak nie lubi. Powód był prosty. Miałam się pogodzić z Aurelim. Brzmi niemożliwie. Głównie, dlatego że nie było się z czym godzić.

– Żeby trzymać jakikolwiek poziom szacunku? Anne nie rozumie, jak ktoś może nienawidzić jej syna, a ja mam dość słuchania o tym. Szczególnie kiedy wszyscy zjadą się tutaj na Halloween. Z twojego powodu – dodała, jednak bez obwinia mnie o to. Ktoś musiał podpaść Anne Bishop. Padło na mnie. Ostatnia rzecz, jakiej potrzebowałam w swoim życiu.

– To nie jest tak, że ja go nienawidzę – zaprotestowałam automatycznie – To jego mocy niezbyt lubię – dodałam po chwili namysłu. Wszyscy mogą sobie mówić, co chcą. Ale wizja, w której Aureli ma dostęp do choć małego skrawka czarnej magii, jest przerażająca. Ten człowiek posiada wiedzę, bo musi się bardziej wysilić, żeby poziomem być z resztą mniej więcej na równi. To szanuję, że na prawdę się temu poświęca. Jednak myśl, w której poznałby, co to oznacza posiadać w sobie tak potężną moc, nawet jej skrawek, powinna być horrorem każdego. Nikt za nim nie przepada przez jego wyniosły charakter (i umiejętność przejmowania cudzych mocy), jest najmniej potężny, jeśli można tak powiedzieć... Miałaby wszystkie powody, żeby się później mścić na ludziach, czego chyba nikt nie dostrzega.

Albo ja myślę o tym za dużo, jak jest obok albo ktoś mi o nim przypomni.

Droga zdawała się dłużyć. Widok za oknem w pewnym momencie przestał się znacząco zmieniać, wszędzie były drzewa. Jedyną oznaką, że zbliżamy się do celu, było żwirowe podłoże. W pewnym momencie musiałyśmy dojechać na miejsce. Dom jak zawsze wyglądał okazałe. Drewniane ściany i ganek pomimo oznak starości, wciąż dobrze się trzymał. Liczył sobie dwa piętra ze strychem i piwnicą.

Wysiadłam z samochodu i niechętnie podążyłam do wejścia. Już na progu dało się wyczuć, że nikt tu na co dzień nie mieszka. Brak osobistych rzeczy na wierzchu czy znaczna ilość kurzu stanowiły tego dowodu. Od wewnątrz nie wyglądał źle. Było to coś na pograniczu z nowoczesnym stylem i tym z początku ubiegłego wieku. Nie patrząc na nic, skierowałam się na schody.

– Dziesięć minut – usłyszałam za sobą.

Przewróciłam oczami. Zatem miałam dziesięć minut, żeby mentalnie się przygotować na to, że będzie tu Aureli.

Świetnie.

Zaczęłam iść w stronę pokoju, który sobie przywłaszczyłam. Z racji sprawiania pozorów, że ktoś tu raz na jakiś czas mieszka, pozwolono mi urządzić go, jak tylko chciałam. Weszłam do środka i od razu rzuciło mi się w oczy wielkie łóżko. Ściany były pokryte całe na biało, a gdzieniegdzie wisiały plakaty blockbusterów, na które zdarzało mi się chodzić. Na podłodze leżał czarny dywan, który kolorystycznie pasował do pościeli i drzwi od garderoby. Moja ulubioną częścią był oczywiście balkon, gdzie stał fotel. To musiałam przyznać, tamto miejsce było idealne do czytania książek i czasem przyjeżdżałam tu w wakacje, jak nie miałam co robić. A przez to, że ubłagałam założenie WiFi to potrafiłam tu spędzić kilka dni, żeby odpocząć od ludzi.

Podeszłam do lustra, żeby ocenić czy dobrze wyglądam. Nie, żeby mi zależało, ale lepiej dobrze wyglądać niż źle. Od razu rzuciły mi się w oczy moje włosy, które coraz mniej wyglądały na uczesane. Lekko je przygładziłam i skupiłam się na dalszej części. O makijaż się nie musiałam martwić, tusz z rzęs mi nie zszedł, a to właśnie jedyne co dobrze umiem robić w tę stronę. Ubranie też jakoś leżało. Pod cieńszą grafitową bezkapturową bluzą miałam dłuższą białą koszulę w paski pasujące do bluzy (szary, granatowy i turkusowy). Do tego zwykle jeansy z wysokim stanem i niskie Converse'y. Wyglądałam okey, nikt mnie z powodu ubioru w szkole nie wyśmiał.

Z zamyślenia o niczym wyrwało mnie pukanie o ścianę. Wyzbyłam się, jak mogłam negatywnych emocji z siebie i się odwróciłam. Nie był być to nikt inny jak Aureli. Jestem pewna, że nie stałam przed lustrem dziesięć minut.

– Hej – powiedział, opierając się o framugę – Fajny pokój.

Zaczyna się udawanie miłej. Będę cierpieć.

– Dzięki, sama urządzałam.

– Mieszkasz tu na co dzień? – spytał, rozglądając się po pokoju, w którym praktycznie nie było rzeczy osobistych.

– Służy bardziej jako domek wakacyjny – odparłam oschle – To miejsce jest za daleko od miasta – dodałam milej, żeby chociaż się starać poprawiać stosunki między nami. Chociaż kompletnie w to nie wierzyłam – Mogę ci resztę pokazać przed, wiesz, Halloween.

Skinął głową, po czym przepuścił mnie w drzwiach. Oprowadziłam go po dwóch podobnie wyglądających piętrach. Każde z nich miało masę sypialń z łazienkami. Ominęłam pokazanie wejścia na strych, jest tam bardzo dużo starych i magicznych przedmiotów czy książek, o których lepiej, żeby nie widział. Został jeszcze parter, na którym znajdowały się dwa wielkie salony, jeden na wejściu, a drugi połączony z kuchnią i jadalnią oraz wyjściem na taras. Oprócz tego zejście do piwnicy odpornej na przemiany wilkołaków oraz niewielka winnice, gabinet i pokój dla dzieci.

Rozmowa między nami była nudna. To nawet nie była rozmowa, tylko wymiana informacji i odczuć na ich temat. Oczywiście wszystko na tego domu.

Jako mistrz dyplomacji postanowiłam, że zaproponuję mu coś do picia. A byłam pewna, że mama z Anne Bishop siedzą w kuchni, to przynajmniej jakoś zapełnię czas. Z kuchni oprócz ich głosów dało się usłyszeć jeszcze jeden, co było podejrzane.

– Aless? – spytałam, kiedy dostrzegłam męska wąską sylwetkę. Jak zwykle miał na sobie coś z długim rękawem (tym razem czarna ramoneska) oraz z tego, co widziałam klasycznie Old Skoole ze skarpetami w tęczę. Odwrócił się intuicyjnie po usłyszeniu swojego imienia. Jego obecność mogła być moim wybawieniem – Co ty tu robisz?

Aureli spojrzał się najpierw na niego, a później na mnie.

– Kto to jest? – zapytał niepewnie.

Aless jak nie on, milczał i dyskretnie spojrzał na moją mama. Jeśli on będzie mieć z nią romans, to dla mnie będzie martwy.

– Praca mnie tu przywiała, ale okazuje się, że muszę do jutra poczekać. W międzyczasie zatrzymało mnie wino – odpowiedział w końcu, podnosząc kieliszek – Dobry rocznik.

– Nie podałam ci go – opowiedziała mama.

Uśmiechnął się krzywo, co było całkiem urocze w jego wydaniu. Naburmuszony wampir udający, że zna się na winie. Czegoś takiego jeszcze nie widziałam.

– I tak brakuje mi w tym krwi – mruknął i spojrzał na mnie, po czym na Aureliego – Jaką grupę krwi macie?

Zaczynam się domyślać jak wyglądają te słynne nocne SMS pomiędzy nim a Rävgorem.

– Czy ty się do cholery dobrze czujesz? – zapytał Aureli. Przeklinać przy mamusi? A to nowość.

– Skarbie, Aless żartuje – skomentowała Anne, nikt nie starał się, jest wmówić, że jest w błędzie. Aless niestety byłby skłonny do przedstawienia wypić moja czy jego krew. Ten człowiek po prostu uwielbia mieć rację i stawiać na swoim.

– Nie będę się pogrążać – powiedział Aless – O której będę mógł jutro przyjść? – zapytał, patrząc na moją mamę.

– Jak ci pasuje. Cały dzień będę w domu, tylko daj znać z pół godziny wcześniej.

– Wciąż nie wiem, kim jesteś.

Aless odstawił kieliszek i podszedł do niego. Z wypisana arogancją na twarzy, uśmiechnął się.

– Aless Vasile. A ty, też mi się o uszy nie obiłeś.

– Aureli Bishop.

Aless dyskretnie na mnie spojrzał, po czym nieszczelnie złapał go za rękę.

– Co do... – zaczął Aureli, ale powstrzymał się z dokończeniem.

– Jestem ciekawy, czy jakaś moja zdolność przejmiesz w ten sposób – odpowiedział zafascynowanym głosem. Co on robi? – Ale wątpię, w połowie jestem człowiekiem – i go puścił.

Zapanowała niezręczna cisza. Aless najwidoczniej dobrze się bawił udając socjopatę, którego nic nie obchodzi, a cała reszta? Ja znałam jego humory i wiedziałam, że jego zachowanie jest na pokaz. Moja mama najwyraźniej zdarzyła zrozumieć po ich kolacji, że z zachowaniem Alessa może być coś nie tak i jakoś jej to nie przeszkadzało, Anne Bishop wydawała się zbulwersowana podważaniem autorytetu jej syna, a Aureli... Szkoda, że nikt go teraz nie nagrywa. Jego próba zachowania zimnej krwi za nic mu nie wychodziła. Tak perfekcyjnie umiał grać przed innymi z naszej małej szkółki sobotniej, a tutaj? Aż kusi, żeby wyjąć telefon i czekać na wybuch.

– Wielki detektyw okazał się dzieckiem z ego większym od niego – mruknął Aureli, robiąc niewielki krok w moją stronę.

– Jesteś od ciebie wyższy, więc mogę powiedzieć, że moje ego cię przewyższa – Aless zaśmiał się pod nosem, a następne spoważniał – Nie jestem dzieckiem, ale ty na pewno jesteś nastolatkiem, który nie potrafi wymyślać ripost.

Aureli ponownie zrobił krok w moją stronę, a ja intuicyjnie się odsunęłam, co Aless musiał zauważyć. Spojrzał na mnie ze współczuciem z jakiegoś powodu.

– Wiesz co? Spotkałem kiedyś wiedźmę, która pochodziła z Salem. Mieszkała tam od kilku pokoleń, a jej specjalnością była alchemia. Potrafiła zrobić wszystko, o co się ją poprosiło. Ludzie w to jednak nie wierzyli, ponieważ jeśli chodzi o Stany, to Nowy Orlean jest stolicą alchemii i każdy, kto poważnie o tym myśli się tam przenosi.

– Brzmi to na świetną historię, tylko co to ma wspólnego z tym, co się teraz dzieje? – spytała Anne, zbliżając się do naszego trójkąta.

– Nic. Moją puentą jest to, że o tej kobiecie ktoś zawsze będzie pamiętać. Że ktoś taki istniał. O tobie? Prawdopodobnie nikt. Widzisz, twoja zdolność zdarza się bardzo często. Znam wielu czarowników i czarownic, którzy muszą skądś czerpać magię. A ty? Ty mógłbyś być jednym z najlepszych. Słyszałem o twojej wiedzy i byłem pod wrażeniem. Ale kiedy widzę, że zaczynasz się traktować jak najwyższy z nich tylko, dlatego że jesteś z Salem...

– Przynajmniej nie wmawiam ludziom kłamstw na swój temat. Syn Draculi? Hybryda? Śmiechu warte.

Nikt się nie zaśmiał. Anne zatrzymała się w połowie drogi pomiędzy naszą trójką a blatem gdzie stała moja mama. Ja starałam się nie odezwać, żeby się w tym nie pogrążyć przy okazji. To był moment, w którym wypadało zacząć tworzyć jakąś reputację przed Anne Bishop. W tym przypadku niepogrążanie siebie ani jej syna.

– Jestem w szoku, że ludzie mi nie wierzą. Ale mniejsza z tym... Zabawna część, ja nie kłamię. Dlatego jestem w stanie ci całkiem szczerze powiedzieć, że twoja obsesja na punkcie Scarlett jest chora.

Co?

– Słucham? – zapytał Aureli, będąc chyba w szoku. Albo szok udając. Jego twarz zazwyczaj nie jest zbyt ekspresyjna, teraz też tak jest, więc ciężko wyciągnąć wnioski z tego.

– Desperacko próbujesz zwrócić na siebie jej uwagę, tylko, dlatego że posiada zdolności, których ty nie. Stąd twoje dyskretne przysuwanie się do niej, choć tego ewidentnie nie chce czy sposób rozmowy. Oj doszły do mnie słuchy, jak rozmawiasz z rówieśnikami. A raczej pozostałą jedenastką, która jest od ciebie młodsza. Musisz się czuć taki ważny, skoro jesteś od nich starszy, a nie powinieneś.

Nie byłam pewna, do czego Aless pił. Jednak sposób, w jakim mówił sprawiał wrażenie jakby na bieżąco odnajdywał na twarzy Aureliego te wszystkie informacje. Może jest faktycznie lepszym detektywem, niż wszyscy sądzą.

– Nie dotykaj mnie! – wrzasnęłam w pewnym momencie, kiedy Aureli zbliżył się jeszcze bardziej do mnie, a jego ręka niebezpiecznie dzieliła parę centymetrów od mojej.

Alessowi wystarczyła sekundą, żeby zrozumieć, o co mi chodziło i odsunąć mnie od niego. Nie wiem, skąd mu przyszło to do głowy, ale przytulił mnie. A raczej po prostu objął, ale że jest ode mnie wyższy o jakieś trzydzieści centymetrów, to z boku musiało to dziwnie wyglądać. Ja się z tym dziwnie czułam. Ale to jest dziwne odwrócenie uwagi, skupiłam się na tym, że Aless jest faktycznie wysoki, zamiast tego, że przed chwilą Aureli prawie zaczerpną mojej magii. Jak mogę jeszcze dodać to od Alessa było czuć lekki chłód związany z jego ciałem i faktem, że jest wampirem. W połowie jest wampirem.

Powoli do mnie dochodziło, że chyba pogorszyłam to, co mama chciała naprawić. Chociaż cholera wie, z tym jej przewidywaniem przyszłości. Może o to właśnie jej chodziło.

Albo i nie i dopiero wtedy będę mieć problem.

Aureli powoli się odwrócił i powstrzymał śmiech z jakiegoś powodu. Aless mnie puścił, niepewnie patrząc na każdą z osób w pomieszczeniu. Jego twarz zdawała się kalkulować wszystkie możliwości zachowań, jakie może podjąć. W pewnym momencie jego wzrok zatrzymał się na mamie, która z brakiem przekonania skinęła głową. Aless złapał mnie za rękę i wyprowadził z domu.

– Co to do cholery miało być? – spytałam.

– Masz wszystko, co tu wzięłaś przy sobie? – odpowiedział pytaniem, które nie łączyło mi się z niczym.

– Chyba – oparłam, sprawdzając po kieszeniach w spodniach czy mam telefon, słuchawki i klucze. Na szczęście miałam – Czemu pytasz?

Aless nie odpowiedział od razu.

– Prawda jest taka, że usłyszałem od Rävgora, że dziś tu przyjeżdżasz, żeby pogodzić z tym idiotą. Coś mi się kiedyś obijało o nim o uszy i uznałem, że sprawdzę, o co chodzi. A przy okazji poproszę o coś związanego z moim śledztwem Dawn, ale to załatwię jutro. Aureli to... Może jednak nie będę się wyrażać. Ale on dobrze zdaje sobie sprawę z tego, że emanujesz mocą, którą on tak pragnie.

– Czyli mnie śledzisz?

Przewrócił oczami.

– Nie śledzę cię, Scarlett. Widziałem i poczułem, co potrafisz, kiedy nie panujesz nad sobą. Na następnych zajęciach uwierz, to będzie mój priorytet.

– Co dokładnie? Wybacz, ale nie zauważyłam, żebyś był mocno obeznany w magii.

– Nie jestem, ale znam kogoś, kto jest. I akurat jest teraz w Seattle. Może mnie nie zabiję, jak poproszę go o małą pomoc.

– Czemu miałby?

Jego głos się na chwilę zawiesił.

– Gdzie jest portal? – zapytał, ignorując moje pytanie.

Teraz ja nie odpowiedziałam.

– Spałem z nim i niby coś nas łączyło, ale nie do końca jak się okazało... To gdzie ten portal?

– Jak dużo byłych jeszcze posiadasz, którzy mogą chcieć cię zabić?

– Zabawne. Wielce zabawne. Jeszcze jakieś pytania?

– Jest ich coraz więcej – mruknąłem.

Aless wziął głęboki wdech i przejechał ręką po czarnych włosach. W świetle zachodzącego słońca miały brązowy połysk, który pasował do jego brązowych oczu. Czysto obiektywnie to jest on przystojny, choć kompletnie nie mój typ. Oby to nie był też typ Prisci, mojej mamy ani Melanie. Nie wiem, skąd się to u mnie bierze, ale połowa scenariuszy jakie łącza mi się z Alessem, który spędza tu tyle czasu, że prawie mieszka na stałe, wiążą się z tym, że wdaje się on z kimś w romans, który kończy się źle dla wszystkich. Zaczynam mieć dowody, że był już wcześniej w takich relacjach.

Jęknęłam cicho pod nosem i zaczęłam iść w kierunku sporego dębu, znajdującego się blisko lasu. Ktoś mądry (bez ironii) wpadł na pomysł, że najlepszym miejscem na portal będzie drzewo. Przez to, że owe portale są niewidoczne, to nikt racjonalnie nie wpadnie na to, żeby wejść w drzewo. I to w konkretnym miejscu. Oczywiście istniał jeszcze portal w domu, ale on też był tak schowany, że łatwiej było wyjść na dwór.

– Czyli drzewo jest portalem? – zapytał Aless, szukając w dębię czegokolwiek.

– Nie. Portal jest w drzewie – odpowiedziałam, dotykając pnia. Po kilku nieudanych próbach w końcu kora zaczęła się zakrzywić pokazując dokładne miejsce przezroczystego portalu – Mamy do wyboru jedenaście domów innych czarowników i jedenaście centrów miast gdzie mieszkają oraz Space Needle.

– Seattle wystarczy – mruknął, czekając aż powiem co ma robić.

Jedyne co było potrzebne, żeby przejść przez portal, to myśl o tym, gdzie się chce przejść. Te konkretne portale były ze sobą powiązane, więc zawsze wyszłoby się w znajomych miejscu.

Złapałam Alessa za nadgarstek, żeby się nie zgubił podczas przechodzenia przez drzewo i po prostu weszłam. Z przyzwyczajenia nie odczułam tego w żaden sposób. Choć za pierwszym razem towarzyszył mi szok przy zmianie miejsca i lekkie bóle głowy.

Aless też jakoś to przeżył. Wystarczyła mu chwila na zorientowanie się gdzie jest i to tyle. Zaczął iść w kierunku Broad Street, żeby później opowiadając o niczym, kierować nas w stronę mniej obleganą przez ludzi. Szliśmy tak może z pół godziny aż w końcu znaleźliśmy się w małej uliczce, z której można było wejść do nocnego klubu. Spojrzałam się na niego podejrzenie i intuicyjnie podeszłam do niego. Jeśli coś mi się stanie, on za to odpowiada.

Nagle wokół nas rzeczy pokryły się turkusową aurą. Albo raczej wytworzyła się wokół nas kopuła, w której czas zdawał się płynąć wolniej niż poza nią. Głośny dźwięk ze schodów przeciwpożarowych odwrócił od tego moją uwagę.

– A kogo my tu mamy? – zapytał męski głos z nieznanym mi akcentem – Aless Vasile we własnej osobie.

– Musiał nadejść ten dzień, w którym byśmy się spotkali – odpowiedział ze swoją wyuczoną pewnością siebie. Ciekawe czy to wynikało z tego, że angielski nie jest jego ojczystym językiem? – Długo się nie widzieliśmy.

Mężczyzna zeskoczył ze schodów i zaczął powoli do nas podchodzić. Miał brązowe włosy do ramion oraz spięta grzywkę, różową spinką. Ubrany w niewyróżniające się ubrania nie przypominał osoby, która Aless mógłby się zainteresować. Chyba że chodziło o zielone oczy mężczyzny.

– Długo to mało powiedziane. Jestem w szoku, że mnie pamiętasz.

– Ciężko jest zapomnieć o takich oczach – miałam rację. Czyli Aless ma słabość do zielonych oczu.

Mężczyzna zaśmiał się smutno, po czym spojrzał podejrzanie na mnie.

– Twoja dziewczyna? – spytał, ignorując to, że go słyszę. Zaczynam mieć dość tego, że ktoś mi wmawia, że z kimś jestem. Nużący temat.

Aless to jednak potraktował poważnie.

– Rozumiem, że możesz mieć do mnie pretensje, ale proszę cię. Trzydzieści lat. To jednak dużo czasu na przemyślnie pewnych spraw, Ruben.

– Nie odpowiedziałeś na moje pytanie – mruknął Ruben.

– Nie jestem jego dziewczyną – odparłam, co go zaintrygowało. Jakbym nie potrafiła mówić.

– Tak jak słyszysz. Zanim jednak zaczniesz być nie miły, bo znam ten niedowierzający wyraz twarzy – zaczął Aless ze swoim tym razem aroganckim tonem – To jest córka Dawn Crow. Powienieś wiedzieć, kto to mieszkając tu od kilku lat.

Ruben spoważniał i znowu zaczął ignorować moją obecność.

– Czego chcesz? Oskarżyć mnie o morderstwo?

– Dobrze, że o tym wspominasz. Widzisz nie, jeszcze nie i oby nie, jednak w czymś jesteś mi w stanie pomóc – przerwał na chwilę wypowiedź – A właściwie to w dwóch sprawach.

– Dawn ci nie pomoże?

Zaczynałam czuć irytację Alessa i czemu zerwał kontrakt z tym człowiekiem.

– Pomaga mi, ale wiem, że ty mi się teraz bardziej przydasz.

Ruben przewrócił oczami, po czym ręką zgasił kopułę.

– Pamiętam, że miałeś książkę o poradach w sprawie uczenia kontroli nad swoją magią, w tych okolicznościach przypadałby się oraz wywar.

To go najwidoczniej zainteresowało, bo nie przerwał Alessowi w jego wypowiedzi.

– Jest taki jeden czarownik, który potrafi czerpać moc z innych poprzez dotyk. Typ jest irytujący i czuć, że chce tej mocy od innych. Znasz jakiś sposób, żeby uruchomić tak z jedenaście osób przed nim? – zapytał Aless ze skruchą. Doceniam aktorstwo w jego wykonaniu. A także to, że nie myśli w tym tylko o mnie ale i o tych pozostałych osobach, które też nie lubią Aureliego i myśli o tym, że mógłby przygarnąć część ich mocy.

– Zawartość książki mogę ci przesłać, a co do wywaru... Chodzi o Aureliusza Bishopa, prawda? – Ruben spojrzał na mnie tym razem – Jesteście potężnym pokoleniem, nie chce mi się wierzyć, że syn Anne Bishop jest aż tak zdesperowany.

– To może nie być najlepsze słowo, ale on żyje w przekonaniu, że musi być najlepszy. Dodaj do tego potężne pokolenie jak to określiłeś i masz nastolatka, który zabije za część tej mocy – odpowiedziałam zgodnie z prawdą – Głównie chcę spróbować jak to jest mieć moją magię.

– W coś ty się wplątał Vasile, co? Zobaczę co mogę zrobić. Nie mogę obiecać, ale Bishop brzmi na dupka, a jednak im nie wypada się tak prezentować.

– Zawsze miałem dar do znajdowania interesujących ludzi – odparł – Zajrzę jutro, żeby dogadać pewne rzeczy. W porządku?

Ruben spojrzał się jeszcze raz na mnie, po czym skinął głową w ramach zgody i zniknął.

– Jeremy'ego też zaczniesz podrywać, bo ma zielone oczy? – spytałam.

– Już Rävgora wolę, jest pomiędzy nami chemia czy jak to się tam mówi – mruknął z irytującą. Czyżby jego też bolało wmawianie, że jest w związku? Bardzo prawdopodobne – Odprowadzę cię do domu, co? – zapytał, choć oboje wiedzieliśmy, że i tak to zrobi.

– Czemu właściwie miałam tu przyjść? Jakby dałbyś sobie radę sam.

– On by mnie uderzył, gdybym przyszedł sam – odpowiedział i wyjął z kieszeni swojego elektryka – Jako ciekawostkę mogę dodać, że to przez niego co jakiś czas palę.

– Namówił cię do tego? – to było dosłownie pierwsze, co przyszło mi do głowy.

– Nie, po prostu poznaliśmy się w jego rodzinnym mieście, Amsterdamie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro