XVII - Rävgor
–... więc jeśli mieszkacie w Seattle, nie zapomnijcie być z naszymi materiałami na bieżąco, bo jako jedyni na YouTube posiadamy wiarygodne informacje o całej sprawie...
– Po co ty to oglądasz? – spytałem, a Jeremy zatrzymał film, po czym spojrzał na mnie krzywo.
– Zabrzmiało, jakbyś mnie oceniał. Wypraszam sobie.
Usiadłem obok niego na ławce.
– Od piętnastu lat cię oceniam i dopiero teraz ci to przeszkadza?
Przewrócił oczami.
– Aless mówił, że ich wykorzystuje, żeby nie wzbudzać paniki. O czym pewnie nie wiesz, bo to nie słuchasz. Postanowiłem sprawdzić. W porównaniu do reszty ich materiałów to jest całkiem niezłe.
– Większość poprzednich materiałów to baity.
– To też prawda. Ale pomyśl, każdy w szkole to ogląda. Dobrze wiedzieć, co oni widzą, nie co my.
– Nie odpowiem, bo musiałabym się z tym zgodzić.
– Z czym?
Znajomy głos Jamesa przypomniał mi, że wciąż jestem w szkole i nie wypada mówić o rzeczach, o których nie powinienem wiedzieć.
– Jeremy ogląda te przewspaniałe filmy Monique Chandler i Edena jakkolwiek mu tam było – powiedziałem, wstając z ławki.
– Akurat te najnowsze nie są takie złe...
– Mówiłem – wtrącił Jeremy – Obecność Alessa źle na ciebie wpływa, zaczynasz nieprawidłowo odbierać rzeczywistość.
James mimowolnie się zaśmiał, a brat uśmiechał się z zadowoleniem.
– Jeszcze jedno słowo, a obiecuję, że coś ci zrobię – warknąłem, patrząc mu prosto w oczy – Jedno słowo.
– O czym? Że zakochałaś się w Alessie, a to typowy przykład zakazanej miłości? – mówił z jeszcze większą pewnością siebie, ignorując moją rosnąca nienawiść do niego.
– Uważaj, żebyś ty się nie zakochał, a nie... To już nastąpiło.
– Zabawne, na prawdę. Przeliteruje to, może nabierze głębszego sensu. Albo jakiekolwiek w przeciwieństwie do twojego życia.
Gdyby nie obecność Jamesa, to bym się na niego z chęcią rzucił. Jednak ryzyko ujawnienia złotych oczy Jeremy'ego nie było tego warte. Jeszcze nie. Przynajmniej uświadomiłem sobie, że wolę żarty i docinki o domniemanym związku z Alessem niżeli ze Scarlett. Zawsze coś.
– Mogę wiedzieć, co wy tu jeszcze robicie? – spytał Baker, chłodnym tonem – Nie przebrani dodatkowo?
– To moja wina. Zajęcia z samoobrony się przedłużyły i spytałem, czy na mnie nie poczekają – odpowiedział James, którego Baker znosił, w przeciwieństwie do reszty drużyny. W szczególności ten człowiek nie znosił mnie, bo... Chciałabym wiedzieć. Może jestem za mało ambitny albo wyczuwa moją niechęć do futbolu. Lub po prostu, dlatego że się spóźniam.
– Uznam, że was nie widziałem, ale w zamian wszystko robicie dziś podwójnie – powiedział nieprzekonany i wyszedł z szatni.
– Co mu życie zrobiło, że tak się zachowuje? – jęknął Jeremy, chowając telefon do plecaka.
– Podobno narzeczona go porzuciła w dniu ślubu – odparłem, powtarzając jedna z najpopularniejszych plotek. Trener Baker był osobą, której w tej szkole należało się obawiać. Ze swoim chłodnym i nieprzyjemnym spojrzeniem na świat, nie dawał nikomu taryfy ulgowej i wymagał więcej niż wszyscy nauczyciele w tej szkole razem wzięci. Co robiło z niego jednego z najlepszych i najbardziej skutecznych trenerów, o jakim można byłoby marzyć. Problem pojawił się w sytuacjach taka jak ta. Zanim trening na dobre się zacznie, mija średnio pięć minut, żeby każdy mógł dojść i się mentalnie przygotować na to, co go czeka. Szczególnie po lekcjach, kiedy zdarzy się, że jakiś nauczyciel kogoś przetrzyma. Baker ma jednak z tym problem. Na dwie minuty przed potrafi jak dziś sprawdzać szatnie, czy aby ktoś w niej nie siedzi i uznawać to za spóźnienie. A jako że James się nie spóźnia, to jemu może tę jednorazową sytuację wybacz. Jednak gdybym ja się zaczął tłumaczyć... Wróciłbym martwy do domu.
– A to nie było tak, że na wabił się jakiejś poważnej kontuzji, która zaważyła na tym, że nie dostał się do drużyny akademickiej? – spytał James.
– Różne plotki krążą – wzruszyłem ramionami – Kto wie, co jest prawdą?
– Może wszystkie? – zaproponował Jeremy.
– Może – odpowiedzieliśmy z Jamesem w tym samym momencie.
Ogólnie dzisiejszy trening nie zapowiedział się zbyt dobrze. Po pierwsze zbliżają się zawody. Czyli my jako zawodnicy musimy być w idealnej formie. I choć dla mnie to nie jest jakiś problem, tak, jeśli chodzi o resztę, którzy z tego, co wiem, są zwykłymi ludźmi, to ja nie wiem, jak oni dają siebie radę z tymi treningami. Potrafię przebiec maraton w godzinę i się nie zmęczyć, a jak Baker coś wymyśli, to potrafi zrobić zawody w stylu, kto ostatni przebiegnie ileś tam kilometrów to po małej przerwie albo i bez niej, robi drugie tyle. No przecież logiczne. Kilka razy specjalnie dobiegłem jako ostatni, żeby nie dokładać nikomu więcej treningu, po którym będą martwi. Przynajmniej Sullivan to widzi i ogranicza moją "karę" do jednego okrążenia boiska, które równie dobrze mogę przejść.
Po drugie zbliżają się zawody, a my mamy szansę wygrać mistrzostwa. Baker i Sullivan wiedzą, że posiadanie dwóch Lupusów w drużynie znaczy bardzo dużo i może zaważyć na wszystkim. W przeciągu ostatnich pięciu lat nasze liceum wygrało mistrzostwa tylko raz, kiedy ja i Kyle graliśmy razem. Teraz sytuacja może się powtórzyć. Szczególnie że z Jeremym będziemy grać na tej samej pozycji. A jeśli wygramy moje stypendium do jakiegokolwiek college'u będzie uzasadnione (jakoś wyszło, że kiedy jest się dzieckiem Alfy, masz zapewnione pełne stypendium do wszystkich college'y w USA, nie wiem jak, nie wiem skąd, ale skoro Kyle poszedł do Yale, to znaczy, że to działa).
Najgorsze jest w tym to, że nie ważne co zrobię, wszystko będzie się sprowadzać do futbolu. A ja go nawet nie lubię. Właściwie jedynym powodem, dla którego zapisałem się do drużyny (a raczej czemu nie zrezygnowałem po roku) był mój ojciec. Najlepsza osoba na świecie, która spędza dwie trzecie roku na granicy z Kanadą, prowadząc szkółkę dla świeżo przemienionych wilkołaków, które nad sobą nie panują. Czasem miewam takie dni, w których wolałbym, żeby już nie wracał i został tam. On się tam lepiej bawi, a ja z rodzeństwem preferujemy spokojną atmosferę w domu.
Czy ja właśnie przypadkiem odkryłem coś, co mnie łączy z Alessem? Nasze mieszane stosunki z ojcami. Jeszcze się wyda, że mogę go polubić za coś.
Co by nie mówić, trening nie był dziś jakiś wyjątkowych. Swoje karne ćwiczenia wykonywałem z pewną radością, a cała reszta... Mogło być gorzej. Był Ian, ale że i on cierpi razem z całą resztą podczas treningów z Bakerem, to da się go ignorować.
– Macie pięć minut – powiedział w pewnym momencie Baker.
– Dziesięć minut przerwy – dodał Sullivan. Sprawiedliwość jednak istnieje.
Zszedłem z boiska, żeby się napić. Jak na koniec września był niesamowity upał, a ćwiczenia na dworze sprawiały, że było jeszcze gorzej. Dodatkowo ukradkiem spojrzałem na telefon. Margo i Lauren zrobiły spam na naszej grupie, pisząc o dosłownie niczym, Harry po raz któryś pisał do mnie na priv, które perfumy ma zamówić, gdzie zawsze ostatecznie zamawia wszystkie propozycje, a Aless... Czego on ode mnie chce?
Aless: Widziałeś film?
Wiedziałem, że to nie był dobry pomysł, żeby pisać do niego po treningu, gdzie trochę mi się wypiło z Kylem i Sią.
Rävgor: O co ci chodzi
Nie wiem też jak, ale ten człowiek odpowiadał od razu. Chyba że było mu to nie na rękę.
Aless: Wiesz o co.
Kropka jest bardzo niepokojąca. Wolałbym nie wiedzieć, o co mu chodzi. Wolałbym z nim teraz nie pisać. Wolałbym w ogóle nie mieć z nim kontaktu.
Rävgor: Jeremy widział
Rävgor: Czemu pytasz?
Aless: Sprawdzam, czy nie kupują wyświetleń
Chociaż dla jego niesamowitych teorii czasem warto się przemęczyć.
Aless: A tak serio, to chciałem spytać o opinię.
Rävgor: Jak obejrzę to dam znać
Aless to dziwna osoba. Nie wiem, czemu z nim jeszcze rozmawiam. A tym bardziej marnowałem cenne minuty przerwy na pisanie z nim.
– Masz chwilę? – zapytał Ian. Ian? On potrafi się odezwać bez pogardy w głosie do mnie?
– Jak widać – mruknąłem od niechcenia. Przewrócił oczami i zaciągnął mnie na bok, co zauważył każdy. Też byłbym w szoku na ich miejscu – Czego chcesz?
– Pokazać wszystkim, że jako mój zastępca jakoś się umiemy dogadać.
– A tak na serio?
Westchnął i skrzyżował ręce na piersi.
– Czemu zrezygnowałeś?
Wiedziałem, że kiedyś o to spyta. Gdyby nie moje protesty od połowy poprzedniej klasy, teraz ja bym był kapitanem. Czego ja nie robiłem, żeby nim nie zostać...
– Nigdy tego nie chciałem. Nie jestem typem lidera.
– Kyle też nie był – zwrócił słusznie uwagę.
– Jak również nie jestem nim.
– Rävgor.
Westchnąłem.
– Nie karz mi przyznawać, że możesz być lepszym kapitanem ode mnie.
– Publicznie tego nie zrobię. Ani mi, ani tobie to na rękę nie jest.
– Podbudowywanie twojej reputacji nie jest ci na rękę? Co się stało przez wakacje?
– Mogę to samo powiedzieć o tobie. Od kiedy rozmawiasz ze swoją dziewczyną?
Nie rzuć się na niego, nie rób tego, to nie jest tego warte. Właśnie to śmieszne, że ją tak nazywa. Naszą negatywna relacja wzięła się z powodu dziewczyny i nieporozumienia.
– Nie jesteśmy razem – mruknąłem z irytacją – Ciężko to zrozumieć?
– W twoim przypadku i plotek? Tak – wycedził przez zęby uśmiechając się z satysfakcją.
O tak, mój ulubiony temat. Plotki o mnie. Idealnym podsumowaniem będzie to, że nie byłem nigdy związku, bo moja wizja na ten temat jest zbyt romantyczna niż bym chciał. Ale teraz to nie jest dobry moment, żeby mu o tym wspomnieć.
– To może pomówimy o plotkach na twój temat i na temat tego, jak wyglądają twoje związki? Widzę, że dobrze się bawisz mówiąc o takich sprawach.
– Scarlett to ładnie podsumowała na oczach części szkoły. Oni nie muszą wiedzieć, że to prawda.
– Czemu ja muszę?
– Bo powiedziała to twoja dziewczyna – odparł coraz bardziej podchodząc do mnie.
– Chyba znajdę sobie innego arcywroga, zaczynasz być nudny. Nawet mam kandydata na to miejsce – powiedziałem tak bardzo beznamiętnie, jak się tylko dało.
Ja i Ian to długa historia. Przypadek chciał, że od zawsze chodzimy do tej samej szkoły, więc znamy się dość długo. Nigdy za sobą nie przepadaliśmy, ale że mieliśmy różnych znajomych, to nawet nie musieliśmy ze sobą rozmawiać. Do dnia. Na początku siódmej klasy do naszej szkoły przyjechała Claudia, uczennica z Kanady na wymianę. Niby wszystko fajnie, ale spodobałem jej się, a ona spodobała się Ianowi, a ja żyłem w bańce gdzie wewnętrznie wierzyłem, że Scarlett chce ze mną być. Nie chciała, Kyle mi to wmówił. I tak powstał trójkąt miłosny. Najgorsze było to, że Claudia manipulowała Ianem, o czym się dowiedziałem za późno i ten mnie znienawidził i zaczął tak traktować, a że ja nie pozwolę się tak traktować, bo odpłacałem mu pięknym za nadobne. I tak jest do dziś. Przynajmniej w jakiś sposób umiemy się ze sobą porozumieć, jak nie ma innych w pobliżu.
Najgorsze jest to, że w pewnym sensie on wyszedł na tym lepiej, ale no nie wiem, czy chciałabym żyć ciągle w relacji bez zobowiązań.
– Przynajmniej masz lepsze poczucie humoru niż Kyle.
– Przestaniesz je doceniać po rozmowie z Jeremym.
– Zapominam ciągle, że jest was dwóch. Szczególnie że młody nie wygląda na kogoś, kto da sobie radę fizycznie w futbol.
Zaśmiałem się niekontrolowanie. Ja wciąż zapominam, że nikt nie wie o naszych dodatkowych zdolnościach fizycznych. Czasem kusi, żeby Ianowi powiedzieć i go tym irytować.
– Co?
– Nic – odpowiedziałem, wciąż się śmiejąc – Nic.
Naszą piękną rozmowę przerwał gwizdek mówiący, że przerwa się skończyła. To na pewno nie było dziesięć minut. W drugiej części treningu omawialiśmy taktyki na najbliższe mecze. Kolejny powód, dla którego nie chciałem być kapitanem, pamiętanie o tym wszystkim nie jest dla mnie. Ja nawet niezbyt ich słucham, a później dowiaduję się, że jestem najlepiej zapowiadającym się zawodnikiem. Nawet powodu nie dostanę.
Kątem oka widziałem jak James dobrze się bawi w układzie strategii razem z kilkoma osobami, a Jeremy słucha unikając wzroku Bakera. Słuszna decyzja. A ja mogłem myśleć tylko o tym, z jaką chęcią bym zrezygnował. Mogę reprezentować szkole w lekkoatletyce, wszystko bym wygrywał.
To zaczyna brzmieć jak samouwielbienie.
Do pełnej świadomości przywrócił mnie zapach szatni. Nie była to najlepsza rzecz na świecie, szczególnie z moimi wyostrzonymi zmysłami, ale zazwyczaj pierwsze co robiłem psikałem sobie przed twarz swoimi perfumami, wdychając je i starając się ignorować całą resztę gamę zapachów. Dziękuję ci Sia za nauczenie mnie tego, umarłbym inaczej.
Leniwie odłożyłem fiolkę do plecaka i sprawdziłem telefon. Nic od Alessa, na szczęście.
Scarlett: Skoro masz prawo jazdy i widziałam jak jeździsz, chciałoby ci się zatankować mi samochód? Zgodnie z połową z umową o ile cię podwożę to płacisz połowę
Przed odpisaniem sprawdziłem ile mam pieniędzy na koncie, żeby nie wyszło niezręcznie. Oczywiście Harry zawsze by mnie uratował, bohater.
Rävgor: Pewnie, dam znać jak wrócę do domu
Scarlett: Uwielbiam cię po prostu
Scarlett: Tak bardzo mi się nie chce dziś już wychodzić z domu
Uśmiechnąłem się mimowolnie.
– Co dziewczyna do ciebie napisała? – spytał Ian, dostrzegając to najwyraźniej.
– Tak. Piszę z inną płcią niż męska. Kazała przekazać, że po tej imprezie jak byście u mniej była zbyt trzeźwa i musiała udawać – fuknąłem niespodziewanie. Obym z tym tekstem nie przesadził w opinii innych. Ani żeby nie był za dobry, bo zaczną go powtarzać.
– Zabawne. Masz na myśli ta, z którą ty nie chciałeś iść? A nie czekaj na ostatniej imprezie, na jakiej cię widziałem zniknąłeś ze Scarlett bez słowa – odparł po chwili namysłu, wiedząc co mnie zdecydowanie zirytuje.
– Nie chcesz dziś ode mnie dostać – mruknąłem robiąc krok w jego stronę.
Pozostałe osoby zaczęły patrzeć w nas jak w obrazek, bojąc się odezwać. Kątem oka dostrzegłem tylko zdenerwowany wzrok Jamesa oraz niepewny Jeremy'ego. A no tak, on tylko słyszał, jak to się czasem świetnie potrafimy z Ianem bawić.
– Wybacz, że przerwę ci to samouwielbienie, ale jak do tej pory zazwyczaj to ja wygrywałem – dodał, robiąc to samo co ja, a otaczająca nas grupa ludzi stawała się coraz węższa. W większości chcieli zobaczyć coś więcej od naszej kłótni, bo dla któregoś z nich oznaczałby to awans na stanowisko kapitana, a ja i Ian bezpowrotnie byśmy to stracili. O ile wpadłby tu Baker lub Sullivan w trakcie tego.
– Akurat – zakpił pod nosem Jeremy.
– Nie wierzysz mi? – zapytał patrząc na niego – Nie chwaliłeś się? – tym razem patrzył arogancko na mnie.
Pomimo cichych protestów Jamesa, Jeremy podszedł i stanął pomiędzy nami. Pierdolony ryzykant z jego budowa ciała.
– Nie ma czym. Mnie zazwyczaj powstrzymują, żebym ci nie wyjebał wystarczająco mocno, bo byś się nie obudził – powiedziałem z pewnością siebie.
Ian najwyraźniej walczył sam ze sobą, żeby się nie zaśmiać, a ja wymieniłem z bratem spojrzenia. Może teraz zrozumie, czemu nie z tym człowiekiem prywatnie nie potrafię dogadać.
– Nie musicie się bić, żeby udowodnić, kto z was jest silniejszy. Można się przy tym pobawić w zakłady – zaproponował w pewnym momencie Jeremym. Ian spojrzał na niego z podejrzanym wzrokiem, podobnie jak cała reszta. Ja w przeciwieństwie do nich widziałem, o co mu chodzi. Niestety.
– Ma na myśli siłowanie się na rękę. Kyle go zaraził fascynacja tym – wyjaśniłem, zerkając na niego niepewnie.
– Niech będzie – odparł Ian, po chwili ciszy mniej agresywnym tonem.
Kilka osób zaczęło przekładać rzeczy, żeby postawić bardziej na środku ławkę, a Jeremy zaczął zbierać wyniki obstawiania. Większość z nich dotyczyła Iana i jego wygranej.
– To zły pomysł – powiedział James.
– Oczywiście, że tak – odpowiedziałam, patrząc na swoją prawą rękę. Zdecydowanie żadna z moich części ciała z wyglądu nie była tak umięśniona, jak Iana, Jamesa czy ponad połowy drużny – Problem w tym, że wiem, że wygram.
– Skąd ta pewność?
Nie wiem, jestem wilkołakiem.
– Samouwielbienie każe mi w to wierzyć.
Przewrócił oczami, mrucząc, że chociaż lepsze to od walki, gdzie obojgu by się nam dostało. Tak tylko ucierpi duma.
Kiedy Jeremy zrobił obchód (osiemdziesiąt do dwudziestu procent dla Iana, przy czym moje dwa głosy należały do brata i przyjaciela, który sam w to nie wierzył) wraz z Ianem przykucnęliśmy przy ławce. Jako pierwszy wystawiłem prawą rękę. Nie trzeba było go zachęcać, żeby odwzajemnił gest. Złapał ciasno moją dłoń i spojrzał z wyższością. Zacząłem dostrzegać jak powoli mięśnie na jego przedramieniu zaczynają się spinać, uwydatniając jeszcze bardziej jego żyły.
– Żeby nie było oszukiwań i faworyzacji z mojej strony – zaczął Jeremy i wskazał na Scotta, który stał naprzeciwko niego – Powiesz, kiedy mają zacząć.
Poprawiłem lekko pozycję swojego łokcia.
– Licz czas – mruknąłem cicho do Jeremy'ego, który akurat wyjął telefon. Będzie trzeba Kyle'owi się pochwalić.
– Gotowi? Start! – krzyknął Scott. Jeremy włączył stoper, a tłum prawie dwudziestu par oczu zwróciło się w naszą stronę.
Największa trudność w tym wszystkim sprawiało mi utrzymanie realizmu. Jasne mogłem się pobawić w sytuację, gdzie prawie przegrywam i później w przypływie adrenaliny wygrać, ale... Ja miałem lepszy plan. Utrzymać jak najdłużej rękę Iana w miejscu, tak żeby kiedy zacznie się męczyć, jeszcze bardziej desperacko zapragnie wygrać, a wtedy go dobić. Jak na razie dobrze mi szkło. Tak jak przypuszczałem, no byłem od tego silniejszy. Ba, to nie był jakiś wysiłek, mogłem to porównać to podtrzymywania czegoś lekkiego opartego o ziemię – z czasem ręką zacznie ci drętwieć i sprawiać problem, ale poważny wysiłek fizyczny to to nie był. Dla niepoznaki napiąłem lekko mięśnie, wzorując się delikatnie na Ianie.
Mówiąc o nim. Czułem ile siły wkłada w to, żeby wygrać. I gdyby nie to, że z natury, trochę muszę oszukiwać, to z każdym innych człowiekiem mojej postury by wygrał. A teraz z dwóch powodów nie mogłem mu pozwolić wygrać. Pierwszy moja duma i chęć udowodnienia czegoś. Drugi, jeśli tylko na moment przestałbym napierać na rękę Iana, tak żeby utrzymać ją w tej samej pozycji, co zaczęliśmy, to wygrałby i zrobiłby sobie krzywdę przez siłę, w jaką by przeważył moją rękę. To na tym etapie było zbyt niebezpieczne.
Widziałem dokładnie każdy napięty szczegół jego mięśni oraz coraz to widoczniejsze żyły. Od pewnego momentu z każdą chwilą miał coraz mniej siły. Skupiona twarz nie wyrażała emocji a jedynie tworzyła krople potu, które opadały na ławkę.
Zamknąłem na chwilę oczy i wziąłem głęboki wdech.
– Wybacz za to – szepnąłem w jego stronę i zdecydowanym ruchem przechyliłem jego rękę, zapewniając sobie zwycięstwo. W tym wszystkim (pomijając mojego brata) Ian był w najmniejszym szoku – Co? – zapytałem patrząc na wszystkich po kolei, podnosząc się z podłogi – Nie wyzywam innych na pojedynek, kiedy nie jestem pewny czy wygram.
Rozciągnąłem mięśnie i podałem rękę, żeby pomóc Ianowi wstać. No aż tak go nienawidzę, żeby się znęcać, jak przegrał. I tak zrobił na mnie wrażenie. Niechętnie ma mnie spojrzał i z bólem w oczach przyjął moją pomoc.
– Prawie cztery minuty. Trzech sekund zabrakło – powiedział ot tak Jeremym, uśmiechając się z wyższością, że miał rację. Cała reszta po prostu stała wgapiona we mnie. Nie chodziło o to, że wygrałem, ale o to, że Ian będzie musiał teraz żyć ze świadomością porażki, z którą będę mógł zrobić co tylko będę chciał.
– Nie powiem, będzie mnie to tym boleć ręką – mruknął niepewnie, masując dłoń – Gratuluję wygranej – dodał, starając się nawiązać ze mną kontakt wzrokowy, ale jakby coś go powstrzymywało. Coś z tyłu głowy kazało mi przypuszczać, że coś podejrzewa. Czemu wygrałem, skąd się wzięła moja pewność siebie, co to tego i tak dalej, i tak dalej.
Jednak ostatecznie powstrzymałem się od spytania o to. Podszedł jedynie do mnie i cicho powiedział:
– Nie wiem, o co chodzi, ale chyba powinieneś widzieć, że oczy zaczęły ci się świecić.
Moje oczy.
Jak dobrze, że moje o oczy błyszczą się w moim odcieniu, a nie na czarno czy złoto. Jest to coś, co na pewno zapamiętam. W końcu nie codziennie zdarza, że kontrolując swoje emocje i ciało oczy zaczynały się błyszczeć.
To jakby nie było, jest jeden z oznak pełnej przemiany.
Co jest niepokojące, bo przecież nikogo nie zabiłem.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro