XLVIII
Policja pojawiła się od razu i zaczęła zabezpieczać teren.
Scarlett stała z boku przerażona tym, że to mogła być jej wina.
Rävgor nie wiedział, co myśleć i razem z Jamesem oraz Harrym, starali się uspokoić jakoś Lauren.
Aless po prostu się wpatrywał, czując w sobie chłód.
Czuł, że to jego wina. Nie powinien był nalegać na bal. Miał wyrzuty sumienia. Jednocześnie kalkulował chłodno sytuację. Skoro Margo nie żyje, może w końcu znajdzie poszlakę, która da mu coś nowego.
Podszedł do jej ciała. Coś było nie tak. Był w stanie wyczuć, że nie żyła od przynajmniej godziny, a jej zapach zaczął czuć niecałe pięć minut temu. Ulgę przyniósł mu też zapach chloru. Niestety nie był on na tyle intensywny, żeby sam mógł iść jego śladem. A przynajmniej nie na tyle, żeby mieć stuprocentową pewność, że podąża za tropem.
Potrzebował Nancy.
Wiedział, że nie spodoba się to Melanie, ale nie miał innego wyjścia. Nie miał. A przynajmniej to sobie wmawiał.
Chciał mieć też żal do Prisci, ale kolejna rzecz, której był świadomy to, że on sam w pewnym momencie nie był pewien, czy czegoś nie przegapił. Nie potrafił znaleźć Scarlett za pomocą węchu na terenie szkoły, co po wspólnie spędzonej nocy w normalnych warunkach nie mogłoby się wydarzyć. A jednak na chwilę stracił swój nadludzki węch. Skoro więc on go stracił, musiał podejrzeć, że cała reszta też go straciła. Przynajmniej na chwilę. Ale to nie wyjaśniało, czemu Margo była martwa od godziny, jak jeszcze kilkanaście minut temu sam ją widział. I nie mówiąc już o Lauren, która zrzekała się, że wyszła się przejść z Margo po świeżym powietrzu (gdzie oczywiście była policja i parę wilkołaków) i odwróciła się tylko na chwilę, żeby później zobaczyć jak parędziesiąt metrów dalej leży jej martwa przyjaciółka na schodach. Nic nie miało sensu. I nic się z niczym nie wiązało.
Ciało też wyglądało inaczej niż do tej pory. Po prostu było martwe, a z lewej ręki spływała krew.
Podszedł do niego sierżant Lawson, zadając jakieś pytania, które zignorował. Nie miał nastroju, szczególnie że nie każdy wiedział, jak mocno jest zaangażowany w śledztwo. Wolał uniknąć tego, że ktoś niepożądany się o tym dowie.
Kątem oka, zauważył, że w progu stanęła Melanie z dwójką swoich córek. Aless poderwał się i do nich podszedł. Spojrzał na kobietę, a ona jakby wiedziała, o co będzie chciał zapytać.
– Ja... Nie będę cię powstrzymywać – powiedziała.
– Potrzebuję twojej pomocy – odezwał się Aless, patrząc na Nancy. W tym momencie stał tak, że zasłaniał jej ciało Margo.
– Mojej? – spytała. Przytaknął. Chwilę jej zajęło, żeby zrozumieć, o czym mówi. – Mogłam się tego spodziewać.
Aless uśmiechnął się krzywo. Przesunął się, odsłaniając jej Margo.
Nancy niechętnie podeszła z nim do ciała. Nikt na szczęście nie zwracał na to większej uwagi, że trzynastolatka wchodzi na miejsce zbrodni.
– Czujesz chlor, prawda?
Zamyśliłam się na chwilę.
– Cały czas czuję chlor. Przypomnę ci, że ta szkoła ma basen... Ale faktycznie ten pachnie inaczej. – Wciągnęła parę razy powietrze. – Czuję się jak pies policyjny.
– Proszę.
Nancy przewróciła oczami i zaczęła iść w stronę szkoły. Przeszli przez próg, gdzie zaczęli mijać innych uczniów i nauczycieli. Przeszli prawie całą szkołę, mijając nawet kilka miejsc parę razy. Ostatecznie zatrzymali się przed dziwnymi drzwiami, których kolor zlewał się ze ścianą. Wyglądały, jakby po ich otworzeniu po drugiej stronie miała czekać ściana albo jakiś stary, zapomniany schowek.
– I co? – spytał.
– Tam coś jest – wskazała na drzwi, a następnie na korytarz – Dalej nie czuć tego zapachu. On się kończy tutaj.
– One nie wyglądają, jakby ktoś z nich korzystał.
– A czy muszą tak wyglądać?
Aless spojrzał na drzwi i spróbował je otworzyć. Nie wyszło. Przewrócił oczami, wyjął jeden z noży i zaczął się bawić z zamkiem. Po chwili udało mu się. Niepewnie je otworzył. Zobaczyli schody prowadzące na dół, jakby schodziły do bunkra.
– Nie ma szans, że idę dalej. Nie. – Nancy zrobiła krok do tyłu.
– Proszę – powiedział błagalnie, starając się przy tym nie wymusić na niej swojej woli. Musiał być pewien, że to, co Nancy zrobi, jest tylko i wyłącznie jej wolą.
Dziewczyna westchnęła.
– To nie jest dobry pomysł, Aless... Nie mówiąc o tym, że... Margo jeszcze chwilę temu była żywa – mówiła, wpatrzona w czerń pomieszczenia.
– Jeśli mam być szczery... – zaczął niepewnie. Przez brak głębszej więzi emocjonalnej z Margo po zobaczeniu jej ciała od razu zaczął łączyć fakty i szukać wskazówek, zamiast poświęcić, choć parę chwil za żałobę czy smutek. Zadziwiało go, że choć widział Margo, której niż godzinę temu, tak ona była martwa o wiele dłużej. Nie zgadzało mu się też to, jak Lauren znalazła jej ciało. Nic z pozoru nie miało sensu. Ale jednak on miał swoją teorię, w którą niestety policja nie uwierzy. – Zaczyna podejrzewać, że stoi za tym ktoś, komu bliżej do człowieka. Wampir? Wilkołak? Nie... To miało wszystkich zwieść lub też wywołać wojnę, ten ktoś używa magii. Nie białej, zdecydowanie nie jest czarownikiem, czy wiedźmą. Czarnej lub zielonej. Voodoo prawdopodobnie. Tak można wyjaśnić to, co się stało. Dzięki magii Voodoo udało się stworzyć replikę Margo, ze wszystkimi jej wspomnieniami, celami, ambicjami, myślami tak, żeby sama nie widziała, że nie jest prawdziwa, a następnie podmienić jak nikt nie patrzył. Jeśli dobrze pamiętam, w takiej sytuacji, kiedy kopia zobaczy swój pierwowzór, znika ot tak. Można do tego połączyć to z zaklęciem, w którym, dopóki kopia nie zobaczy oryginały, to oryginału nikt nie zobaczy. Chyba. I na pewno ktoś ogranicza zdolności nadprzyrodzone wampirom czy wilkołakom. Głównie działając na zmysły, osłabiając je.
– Coś jak łowcy czarownic? – przerwała mu Nancy, siląc się na spokojny głos.
– Tak. To całkiem prawdopodobne, że nim jest. Albo po prostu kimś, kto doskonale opanował kilka podstawowych zaklęć. Jednak łowca... Łowca brzmi cholernie dobrze, biorąc pod uwagę okoliczności. Wtedy dorastałby w rodzinie, która wie o istotach nadprzyrodzonych, miałby pewnie z nimi kontakt... – Wyjął telefon i zaczął coś w nim zapisywać. Kiedy go schował, spojrzał na Nancy. – Proszę. Poszedłbym sam, ale na tym etapie ledwo co wyczuwam ten zapach, a wątpię, żeby ten korytarz nie miał rozwidleń.
Nancy westchnęła ciężko.
– Pewnie mam iść jeszcze pierwsza?
Aless myślał przez chwilę nad odpowiedzią.
– Uwierz, to nawet bezpieczniejsze.
– Niby jak? – zapytała, krzyżując ręce na piersi.
Vasile przelotnie się uśmiechnął i szybkim ruchem wyjął dwa noże, po czym obrócił nimi w dłoniach.
– Mam dobry refleks, a te noże skrzywdzą dosłownie każdego.
– Ugh niech będzie – jęknęła pod nosem i zaczęła się zbliżać do drzwi.
Nancy zaczęła powoli schodzić, dziękując sobie, że nie założyła koturnów, jak planowała, a coś wygodniejszego. Aless za to czuł, że zakup niskich Martensów to dobry pomysł. Schody były krzywe i wylane z betonu, ściany natomiast dość chropowate. Nie były to najkorzystniejszej warunki do przemieszczania się, nie mówiąc o tym, że wszędzie panował mrok, co przeszkadzało im obojgu, bo choć mieli i tak wyostrzone zmysły, ledwo co wiedzieli przed sobą własne dłonie, głównie zdawali się na słuch i intuicję.
W pewnym momencie schody się skończyły i zaczął się ciągnąć długi korytarz.
– Umrę dziś – mruknęła pod nosem Nancy.
Wyraźnie czuła chlor, zapach nie był zbyt wyraźny, ale wystarczająco, żeby za nim podążać. Nie podobał jej się ten pomysł. Morderstwo, tajemnice, podziemne, ukryte korytarze... Choć faktycznie sporo oglądała seriali, w których mogły się pojawić takie motywy, tak zawsze uważała za głupie pchanie się na pewne niebezpieczeństwo, a teraz sama to robiła. Pocieszała się w duchu, że jest z Alessem, który nie jednokrotnie zdążył udowodnić jej i jej rodzinie, że umie o sobie zadbać i zapewnić bezpieczeństwo. I że w tym, co robi, jest lepszy od jej ojca, który niejako żył z tego, że uczyć innych jak się mają bronić i nad sobą panować oraz słynął z tego, że jest w tym dobry.
Korytarz nie był szeroki. Dałoby się w nim zmieścić dwie osoby pod warunkiem, że stałyby nie ruchomo i były gotowe, że ich ramiona mogą zostać zadrapane przez ścianę. Po jakimś czasie dotarli do pierwszego rozwidlenia. Nancy mając przed sobą trzy drogi, skręciła w lewo. Tutaj korytarz był już trochę szerszy, te same dwie osoby by się w nim zmieściły, mając dodatkowo trochę luzu. Ściany wciąż były jednak nijakie, trochę krzywe, chropowate, a na podłożu co jakiś czas znajdowały się kałuże, w które wchodzili.
Minęli kolejne rozwidlenie i kolejne, i jeszcze jedno, i następne. Aless naliczył, żeby było ich przynajmniej z osiem, nie licząc tych, gdzie musieli skręcić, bo nie było innego wyjścia. W końcu Nancy się zatrzymała. Aless, który się na chwilę zamyślił, wpadł na nią, a następnie na metalową drabinę przymocowaną do ściany.
– A to interesujące – powiedział cicho, patrząc do góry. Nie odważył się wyjąć telefonu, żeby z podświetleniem zobaczyć sufit, a w tym miejscu wydawał się on wyższy – To tu? Tu się końcu trop? – spytał, starając się trafić wzrokiem na Nancy.
– Tak mi się wydaje – odparła niepewnie.
Aless zastanowił się i rozważył opcje, których za dużo nie miał. Po chwili podał dziewczynie swoje dwa noże.
– Wchodzę na górę. A to w razie czego. Mam jeszcze kilka dla siebie.
Niechętnie je wzięła, trochę nie wiedząc co z nimi zrobić. Aless w tym momencie zaczął się wspinać, po jak się okazało, lekko zardzewiałej już drabinie. Klął w myślach, czując, że niszczy swój nowy garnitur, ale cóż miał zrobił. Kilka chwil później dotarł do zamkniętego włazu. Zaczął odpowiednio kręcić pokrętłem, po czym trzymając się drabiny, podniósł właz. Z lekka oślepiło go słabe światło księżyca.
– Nie wygląda niebezpiecznie – rzucił, rozglądając i zastanawiając się, gdzie właściwie jest.
Nancy powstrzymała się od komentarza. Wpasała noże w spódnicę i też zaczęła się wspinać. Pod koniec Aless pomógł jej wyjść na powierzenie. Wokół nich rozprzestrzeniał się las. Niezbyt gęsty przy wejściu do tuneli, trochę jakby znaleźli się na małej polanie.
– Nic nie czuję – stwierdziła, rozglądając się – Trochę jakby specjalnie tam, ktoś urwał swój ślad.
– Nie czujesz nic czy nie czujesz chloru?
– Chloru.
Aless skinął głową i zrobił parę kroków do przodu. Wyjął telefon, oczywiście zasięg był zbyt słaby, żeby sprawdzić swoją lokację na mapie. Spojrzał jednak na godzinę, spacer po tunelach zajął im z dwadzieścia minut.
– Wiesz może, gdzie jesteśmy? – zapytał.
– W lesie.
Aless przewrócił oczami z irytacji.
– Aless, musisz sobie zdawać sprawę, że żyjemy w okolicy, gdzie są lasy. Nie znam na pamięć każdego kawałka. Chociaż... – Rozejrzała się, po czym podeszła do Alessa. – To trochę przypomina drogę na jedną polanę. Wiesz, mistyczną polanę, o której opowiadał dziadek.
– Nie mam pojęcia, o czym mówisz – przyznał. Zignorował też, że Lawson, Prisca, Melanie, Dawn, Rävgor, Myers próbowali się do niego dodzwonić.
– Ma sens. Na początku dwudziestego wieku doszło gdzieś w tych lasach do porozumienia pomiędzy wampirami, wilkołakami i wiedźmami. Pewnego rodzaju pakt pokoju, żeby ograniczyć zamieszki czy nie doprowadzić do wojen o władzę nad ziemią. – Ręka odgarnęła włosy zza prawego ucha, pokazując wytatuowany trójkąt. – Dzieci Alf je mają jako okazanie szacunku wobec paktu i już z tradycji. Bardzo ciekawa historia. Ma też związek z założeniem Côtê High...
– Ktoś z twoich przodków założył liceum? Ciekawe.
– Chodzi mi o to, że to gdzieś tutaj jest polana, gdzie się spotkali, żeby zawrzeć porozumienia. Przynajmniej tak pamiętam ze zdjęć. Na nich jednak nie było widać wejścia do bunkru. Ale wiesz, nie jestem pewna. Widzę, czuję i słyszę dużo rzeczy, których nie powinnam i może mi się mieszać.
Aless zamyślił się na chwilę. Możliwe, że słyszał o tym, co właśnie mówiła Nancy, ale to prawdopodobnie mógł być jedyny moment, żeby spytać, czy nie słyszała, czegoś w domu.
Znowu spojrzał na telefon. Skąd Philip Lupus miał jego numer?
– Twój ojciec do mnie dzwoni. Może ty chcesz z nim porozmawiać? Ewentualnie może dla ciebie będzie milszy.
Dziewczyna nie skomentowała tego.
– Miło, że mówiąc o nim, go nie obrażasz. Jak Prisca. Czy Dawn. Czy mama. Kyle. Sia. Rävgor... Jeremy. Dziadek.... I wiele innych osób.
– Co ten człowiek takiego im wszystkim zrobił? Oprócz faktu bycia słabym ojcem. I tak, jest nim, znam się na tym. Widać to po oczach.
– Kto wie – wzruszyła ramionami – Mama chciała go zostawić, ale... – zawahała się. Aless przypadkiem trafił w czuły i ważny punkt.
– Ale co? Po zdradzie powiedział, że ją kocha?
– Nie on zdradził. Podobno. A po rzekomej zdradzie, niedługo później Rävgor się urodził. Co by nie mówić pomiędzy nim a Kylem jest z sześć lat różnicy.
– To zabrzmi niestosownie, ale w takim razie, ile za was było faktycznie planowanych?
– Czemu o to pytasz, kiedy twoim priorytetem jest znalezienie mordercy?
Aless nie odzywał się przez chwilę. Sam nie był pewien, wiedząc, że ma ważniejsze sprawy na głowie, ale ludzka ciekawość go do tego nakłaniała.
– Chce zrozumieć, czy jest jakiś powód, czemu się jeszcze nie rozwiedli czy czemu nie są w separacji... Tak, żeby nie oszaleć po widoku martwych ciał.
– Żadne. Wzięli ślub z powodu Sii. Chyba. Tak mi się przynajmniej wydaje. Dziadek nie pochwalał nigdy tego związku, mama przez to szła w zaparte do tego stopnia, że przemieniła go w wilkołaka, przez co musiała spędzać z nim czas czy dziadek tego chciał, czy nie. Z czasem zaczęło się psuć, tuż po tym, jak Eveline zniknęła, z jak już wszyscy wiedzą, ojcem Harry'ego. Dwadzieścia lat później wygląda to, jak wygląda. Coś jeszcze chcesz wiedzieć, skoro jesteś taki ciekawy?
Aless w tym czasie odrzucił kolejny telefon.
– Wielu rzeczy.
Nancy przewróciła oczami. Chwilę później wyjęła telefon i odebrała.
– Hallo?
– Kurwa – jęknął Aless pod nosem.
– Gdzie wy jesteście tak długo? I czemu Aless nie odbiera? Czy coś wam jest?
– Wszystko w porządku – zaczęła, nie pewnie patrząc na Alessa, zastanawiając się, czy będzie słyszał całą rozmowę – Dobre pytanie. Myślę, że Aless powinien na nie odpowiedzieć.
– Zaraz wrócimy – odezwał się, fotografując otoczenie – Możliwe, że wpadłem na coś genialnego. Niech Lawson dokładnie przesłucha Lauren i każdego, kto miał pilnować wejścia do szkoły. Oprócz Prisci, oboje wiemy czemu.
– Niestety Aless może mieć rację. Coś faktycznie znaleźliśmy – dodała Nancy, żeby trochę uspokoić matkę – Nic mam nie grozi, za niedługo będziemy. – Rozłączyła się. – Na co genialnego wpadłeś?
– A czy to nieoczywiste? Tunele, o których najwidoczniej nikt nie widział i jego wejścia są ukryte za pomocą magii. To sporo wyjaśnia, szczególnie jeśli rozciągają się pod całym Seattle. – Aless zrobił ostatnie zdjęcie, na którym było wejście do tuneli. – Teraz możemy wracać. Najlepiej tymi tunelami. I biegiem.
***
Scarlett siedziała na murku wpatrzona w policjantów starających się odgrodzić teren. Widziała, jak James podtrzymuje Lauren i stara się ją pocieszyć razem z Rävgorem. Jak Harry kłóci się z jednym z policjantów, żeby jej aktualnie nie przesłuchiwali i czy nie widzą, w jakim jest szoku. Jak Prisca jeszcze głośniej kłóci się z Lawsonem, jednocześnie odwracając jego uwagę od tego, że Aless gdzieś znikał bez słowa. Właśnie to każdy go krył. Prisca, Melanie, Rävgor, Myers, Dawn... Nawet Philip Lupus. A jej samej pozwolono tu siedzieć, tylko dlaczego, że jej matka jest prokuratorem i nikt nie chciał się wykłócać. Mieli ważniejsze rzeczy na głowie.
Czuła się źle. Nie umiała jednak wytłumaczyć czemu. Jedyne co jej zostało to wpatrywanie się, jak wszyscy krążą wokół Margo.
Wciąż wpatrzona w jeden punkt, usłyszała jak Ellie, Abigail i Louis rozmawiają obok. Nie miała pojęcia, kto ich w tym momencie dopuścił do tego miejsca, ale to też ją nie obchodziło. W tym momencie nic nie miało znaczenia.
– Abigail chce z tobą porozmawiać – usłyszała Ellie nad sobą – Wszyscy chcemy.
Scarlett nie skomentowała tego. Stali więc nad nią przez chwilę w ciszy.
– Abigail... – zaczął Louis ostrym tonem.
Abigail wciąż milczała, a Scarlett wmawiała sobie w duchu, że to nic nowego. Wtedy też uświadomiła sobie, że nie czuje się źle. Nic nie czuje. Jedna wielką pustkę.
– Niech będzie... Możemy porozmawiać? Tym razem na spokojnie, proszę?
Scarlett zwróciła ku niej wzrok, jednak nie odezwała się i nie zamierzała tego zrobić.
– Teraz będziesz milczeć? Po tym, jak próbowałaś mnie zabić?
– Powinnaś się cieszyć, że Aless mnie powstrzymał... Inaczej kto wie, ze szkoły mogłyby zostać same fundamenty – mruknęła pod nosem i wróciła po patrzenia w jeden punkt.
– Dramatyzujesz – wtrącił Louis.
– Dramatyzuję, Abigail? Co takiego Ian ci powiedział?
– Głównie mówił o sobie, bo uznał, że to nie jego sprawa. I tak naprawdę nie uwierzyłam mu, dopóki przez przypadek nie wysunął kłów, jak jedna z dziewczyn na balu się zacięła i zaczęła jej krew lecieć. Wtedy też go zostawiłam, żeby porozmawiać z tobą.
– To były pretensje w moją stronę, nie rozmowa.
– Zareagowałabyś inaczej na moim miejscu? – zapytała Abigail.
Znowu zapadła cisza.
– Scarlett daj spokój – dodała Ellie.
Dziewczyna wciąż milczała. Abigail westchnęła i przewróciła oczami.
– Przepraszam, okey? Nie chciałam tak na ciebie naskoczyć. Trochę mnie poniosło... Ciebie chyba też. Dosłownie próbowałaś mnie zabić.
– Niech będzie – mruknęła Scarlett – Możemy wejść do szkoły? Będzie spokojniej.
Wszyscy się zgodzili na propozycje. Po wejściu do szkoły skręcili od razu na lewo, stając w niewielkim wgłębieniu, po tym zaczynał się rząd szafek. Pomimo zgaszonych świateł, Scarlett dostrzegła cienką rysę na ścianie, która prawdopodobnie ciągnęła się wzdłuż szafek i była na wysokości jej barków. Delikatnie jej dotknęła. Czyli jednak to nie był czarny humor, faktycznie mogła zburzyć szkołę. A przynajmniej jej część.
– Może zacznijmy od wyjaśnień.
Spojrzeli się na Ellie. Brzmiało na dobry pomysł.
– Mogę zacząć – zaczęła Abigail – Przypadkiem wpadłam na Iana, po tym, jak typ, z którym się umówiłam, mnie wystawił. Później zaczęliśmy pisać i okazało się, że mamy więcej wspólnych tematów niż sądziłam. Zaczęliśmy się spotkać, jednak on nie do końca chciał publicznie mówić o tym, że jest w związku, głównie, żeby nie wyszło, że jestem kolejną łaską do zaliczenia, chciał, żeby to naturalnie wyszło. Ot, żeby jednego dnia po prostu przypadkiem wspomni, że kogoś ma bez robienia szumu. Po Halloween nawet sama się zbierałam, żeby wam wspomnieć, jednak widziałam, że wszyscy przeżywają dziwne zachowanie Rävgora, więc czekałam. Aż się nie dowiedziałaś o naszym związku. – Spojrzała na Scarlett. – Przyznam, wtedy nie rozumiałam, jak mogłaś się tak denerwować tym, że wam nie powiedziałam, ale kiedy Ian zaczął mi tłumaczyć, co naprawdę się tego dnia stało... Cóż po twoim wybuchu trochę zrozumiałam, czemu aż tak się tym przejęłaś. Nie mówiąc o Margo... – Urwała na chwilę wypowiedź. – Ian mnie wręcz błagał, żebym nie zaczynała od kłótni z tobą. Myślałam, że to wszystko to żart, po tym, jak on i Rävgor zaczęli jak ludzie ze sobą rozmawiać i chcieli nas pogodzić. Rzeczywistość okazała się jednak inna.
Scarlett zaczęła analizować, to co usłyszała. Wierzyła jej. Znalazła część tej historii od Iana. Nie pasowało jej jednak to, jak szybko Abigail ją przeprasza i tłumaczy.
– Razem z Rävgorem i Alessem namawialiśmy go, żeby powiedział ci o tym wszystkim. Albo komukolwiek, komu ufa. Mam nadzieję, że teraz rozumiesz, czemu magicznie Ian i Rävgor się pogodzili. I czemu Ian jest wpatrzony w Alessa – oparła pustym głosem. Zauważyła, że Ellie i Louis nie połączyli jeszcze wszystkich wątków, więc szybko dodała – Gdyby nie my, Ian by nie żył. Znaleźliśmy go na parę chwil przed śmiercią, a Aless w desperacji go przemienił, wierząc, że uratuje mu życie, nie koniecznie chcąc go przemienić w wampira. Ale z jakiegoś powodu Ianowi wyszło to na dobre.
– Jak zostanie wampirem, może wyjść komuś na dobre? – spytała Ellie, ale Scarlett i Abigail to przemilczały.
– Niezwykle, ty namawiasz go kogoś, żeby nie kłamał.
Scarlett spojrzała pusto na Abigail. Nie miała ochoty na tę rozmowę. Ani na tłumaczenie rzeczy, które nie są aż tak ważne w momencie, kiedy kilkanaście metrów dalej policja zabezpieczała miejsce zbrodni.
– Skoro o tym mówimy... Jak miałam nie kłamać, skoro żadne z was nie miało pojęcia, że magia i nadnaturalny świat jest prawdziwy? I to nie tak, że nie chciałam wam o tym powiedzieć...
– Ale? – przerwał Louis – Nie mamy pretensji, i tak Abigail też nie ma, ale sama rozumiesz...
– Ale... To nie jest tak, że wiem o tym wszystkim od zawsze. Dowiedziałam się jakieś dwa lata temu, kiedy żadnego z was nie było Seattle. Nie, żebym miała pretensje oczywiście. Moją pierwszą reakcją było porozmawianie z kimś, was nie było, to poszłam do Rävgora. Dowiedziałam się, że on w sumie trochę podejrzewał, że mogę być wiedźmą, a później wyznał, że to stąd, że sam jest wilkołakiem, jak i cała jego rodzina. Ale tego samo dnia miał miejsce wypadek jego rodzeństwa i moja słynna kłótnia z nim. Oboje nawrzucaliśmy sporo rzeczy. Skończyło się na obniżonej samoocenie obu stron. Później poznałam parę osób, które powiedzmy, że są takie jak ja i... Eh bałam się, że nie zrozumiecie tego i zostanę sama. Do tego stopnia mnie dobiła kłótnia z Rävgorem – wyjaśniła, patrząc głównie w podłogę, wciąż mając pusty i obojętny głos.
– Czyli nie poszło o wyznanie mu uczuć?
Scarlett podniosła wzrok i spojrzała na Abigail.
– Nie. Nigdy mi się nie podobał w takim sposób, żebym chciała z nim być. To jednak było najprostsze wyjaśnienie, czemu się do siebie nie odzywaliśmy. – Skrzyżowała ręce na piersi. – I wtedy napisał do mnie na początku września, czy go nie podwiozę do szkoły, bo inaczej by się spóźnił. Uznałam, że co mi szkodzi po takim czasie. Kilka dni później poznaliśmy Alessa, kiedy to śledził nas dla naszego bezpieczeństwa, podobno, A na następny dzień, okazało się, że będzie uczył w tej szkole. Od tego na dobre się zaczęła moja ponowna przyjaźń z Rävgorem.
– Co właściwie Aless robi w Seattle?
Scarlett nie była pewna, które z nich zadało to pytanie.
– Aless... Jest prywatnym detektywem. Melanie Lupus zwróciła się do niego o pomoc w złapaniu Heartlessa. Widziała wraz z moją mamą i Priscą, że policja nie daje sobie rady, więc uznała, że przyda im się ktoś obiektywny, ktoś z zewnątrz, kto nie wywoła jakiejś wojny pomiędzy wampirami i wilkołakami. – Dziewczyna zauważyła, że na wzmiankę o wojnie, dziwnie na nią spojrzeli. – Długo by wyjaśniać. No i zjawił się Aless, podobno jeden z najlepszych detektywów, który jest przy okazji rzekomo wampirzym księciem i synem Draculi. Ile w tym prawdy? Nie mi oceniać, ciężko to zweryfikować... Aless?
Głos Scarlett trochę się ożywił. Aless zatrzymał się w momencie, kiedy usłyszał swoje imię, a chwilę później Nancy na niego wpadła. Obrócił się i zamiast do wyjścia, skierował się ku grupce.
– Gdzie byłeś? – zapytała Scarlett.
– Ja? – Aless zawahał się na moment, patrząc kątem oka na Nancy, a następnie kolejno na Ellie, Louisa I Abigail – Szczerze nie mam pojęcia. Tym się zajmę, jak wrócę do siebie i zacznę to sprawdzać – zaczął tłumaczyć, jakby nie był pewien, czy może mówić o swojej pracy.
– Alessa popierdoliło – mruknęła Nancy.
– Nic nowego – dodała Scarlett – Dopóki to nie jest ściśle tajna wiedza tylko dla ciebie, to możesz mówić wszystko. W dwa tysiące dwudziestym będę mniej kłamać, więc rozumiesz...
Vasile powstrzymał śmiech. Miał zaskakująco dobry nastrój w tym momencie, jak na to, w jakiej sytuacji się aktualnie znajdują.
– Nie chcesz, żebym mówił o wszystkim – powiedział, uśmiechając się do niej i utrzymując specjalnie zbyt długi kontakt wzrokowy.
– Spierdalaj.
– Wyczuwam tu napięcie – wtrąciła Abigail – Nie miałabyś szczera?
Aless znowu powstrzymał śmiech. Spoważniał, jednak kiedy dostrzegł na ścianie rysę, prawdopodobnie spowodowaną przez magię Scarlett.
– Okey, jak chcesz – jej głos przestał być pusty – Aless dwa razy mnie pocałował, tylko po to, żeby udowodnić coś.
– Coś udowodnić? – mruknął pod nosem – W sumie, faktycznie tak było... Jezu Prisca nie da mi żyć, jak się dowie. Nie mówmy o tym głośno, wątpię, żeby była w dobrym nastroju, nie chcę go pogorszyć... Dawn też tu jest, prawda?
Scarlett skinęła głową.
– Aha, moja mama też tu jest. Wszyscy tu są. Oprócz ciebie, bo sobie ot tak zniknąłeś. Szukają cię.
– Nie znaleźliby nas – dodała Nancy – O, Rävgor zaczął się kłócić z Priscą i Lawsonem. Chyba się kłócą.
– Wiem, że mnie szukają. Sprawdzałem trop z Nancy. Skoro ja go ledwo wyczułem, policja na pewno by na niego nie wpadła. Bardzo ciekawa rzecz. Będę musiał z Dawn porozmawiać.
– Niby o czym?
– Dwa słowa, łowcy czarownic – powiedział z pewną fascynacją w głosie.
Scarlett zamyśliła się na chwilę. Jej wiedzą nie była za duża, ale łowcy czarownic wydawali jej się mitycznymi istotami. Niczym Dorian Gray.
– Kim są łowcy czarownic? – zapytała Ellie, niepewnie patrząc na Alessa – I jaki to ma związek z czymkolwiek?
– Ja mam lepsze pytanie – wtrąciła Scarlett – Ile ich właściwie może być w tym momencie na świecie? Wybacz, ale wiedźmy wybiły łowców dawno temu, zostawiając ten jeden przeklęty ród, który obiecał nie polować.
– To prawda, statycznie na całym świecie rodzi się około dwudziestu łowców na pokolenie, właśnie z tego rodu. Nigdy się z nimi nie spotkałem osobiście, ale na ten moment lepszego wyjaśnienia nie mam, a to, co mam i tak mi nic nie mówi. – Przy ostatnim zdaniu Aless ściszył głos.
– Mama za dużo ci nie powie. Będzie trzeba zebrać przedstawicieli GAS – zaczęła mówić do siebie – Anne Bishop cię zabije, jak cię zobaczy, wiesz o tym?
Aless przewrócił oczami.
– A mam inny wybór? Ruben nic nie będzie wiedzieć, w Europie mamy inne problemy. Moje źródła wiedzy ograniczają się do GAS.
– Czym jest GAS? – wtrąciła Abigail.
– Główny Amerykański Sabat – opowiedzieli w tym samym momencie Aless i Scarlett.
Trójka jej przyjęła niepewnie tę wiadomość, jako że to wciąż im za dużo nie mówiło.
– Tu jesteś!
Aless usłyszał za sobą podniesiony głos Dawn. Ucieszył się, że to nie Melanie, ale wciąż to nie świadczyło zbyt dobrze. Nie po spędzonej nocy z jej córką.
– Zgadza się, odnalazłem się – odparł, odwracając się do Dawn – Tak?
Dawn zmierzyła go wzrokiem.
– Szukają cię. Wszyscy...
– To już wiem, miałem właśnie wychodzić. Zatrzymałem się, żeby poinformować twoją córkę, że żyję. Swoją drogą musicie porozmawiać, Margo to nie jest jedyny problem, Scarlett nie panuje nad swoją mocą.
Scarlett nie wierzyła, że on to powiedział i że zrobił to, zanim ona zdążała przemyśleć, jak chce przekazać matce tę wiedzę. Dawn natomiast nie wiedziała jak skomentować to, widząc, że obok stoją przyjaciele jej córki.
– I oni już wiedzą. Ian powiedział Abigail i jakoś dalej poszło. Ale dziś mamy poważniejsze rzeczy na głowie – dodał Aless i zniknął, wychodząc na szkolny dzieciniec.
– Chcesz mi o czymś powiedzieć? – zapytała Dawn, patrząc bezpośrednio na córkę.
– Mogłam całkiem przypadkiem doprowadzić do zawalenia szkoły, co mogłaś poczuć. Dość spora fala energii przeszła przez szkołę... I – spojrzała na Abigail – całkiem możliwe, że potrafię kontrolować zachowania innych za pomocą słów. Coś jak wampiry, czy syreny – zaśmiała się nerwowo.
Dawn jedynie westchnęła. Czekała ich wszystkich długa noc.
***
Niebo było bezchmurne. Księżyc, którego prawie już nie było widać, świecił dość mocnym światłem, a wokół niego bez problemu można było dostrzec wszelkie konstelacje gwiezdne. Panował tam spokój.
Rävgor wpatrywał się w ten widok. Obok niego James trzymał Lauren, mówiąc coś do niej cały czas, a z drugiej strony Harry szeptał coś do Jamesa, sugerując, co powinien powiedzieć swojej dziewczynie. Rävgor czuł się załamany. Był na skraju, gdzie nie wiedział, czy woli krzyczeć ze złości, czy zacząć płakać i się załamać na oczach wszystkich. Nie potrafił też powiedzieć, co go tak boli. Zrobił wszystko, co mógł, żeby uchronić ją od takiego losu. Mógł się jedynie obwiniać, że nie był z nią cały czas, nie chodził jak cień. Jednak jak widać, nawet to nic by nie dało. Margo nie ma. A on nie mógł ostatecznie zrobić niczego, co by to zmieniło. Czuł, że nigdy się z tym może nie pogodzić.
Gdzieś z tyłu głowy niepokoiło go to, że Aless gdzieś zniknął bez słowa. Postał przez chwilę w centrum wszystkiego i nagle zniknął. Dziwne też było, że zachował się tak, jakby nic go nie obchodziło. Rävgor był prawie pewien, że jak Aless będzie się tak zachowywać, jak się zachował, to rzuci się na niego z pretensjami, nawet jeśli to nie będzie ani dobry, ani racjonalny pomysł.
– ... i że to moja wina?!
Rävgor odwrócił intuicyjnie głowę w stronę podniesionego głosu. Prisca brzmiała bardziej arogancko, niż to miała w zwyczaju, jednak mogła mieć rację. W pewnym momencie balu ich zmysły nie działały tak, jak powinny. I wciąż nikt nie wie, jak doszło do tego, że w ciągu kilku sekund z żywej osoby, parędziesiąt metrów dalej leżała martwa.
– Z tego, co wiem, miałaś za nią chodzić krok w krok. Ty lub ten twój chłoptaś – odpowiedział Lawson, po czym dodał pod nosem, sądząc, że Prisca ani nikt inny tego nie usłyszy – Też Vasile sobie wymyślił, żeby ściągnąć, jak się okazuje bandę nieprofesjonalistów.
– Słucham? Bandę nieprofesjonalistów? Ja rozumiem, że nie wyglądam na swój wiek, ale proszę mnie nie obrażać ani osób, które ze mną pracują. Dzięki nam ten bal mógł się odbyć, bo policja ma za mało ludzi.
– Ten bal nie powinien się odbyć, wtedy...
– Naiwna wiara, że jeśli bal by się nie obył, Margo by przeżyła. I co może, jeszcze policja by ją obroniła?
W tym momencie oboje zatrzymali się tuż obok Rävgora i ściszyli głos.
– Tak – odpowiedział pewnym głosem sierżant, patrząc na dziewczynę z wyższością.
Rävgor dostrzegł, że Prisca stara się nie wybuchnąć w tym momencie. Wstał i stanął obok nich.
– Nie bez powodu Aless poprosił ją o pomoc. On jej nawet nie lubi – wtrącił, lekko wyolbrzymiając uczucia Alessa co do Prisci. – Prisca Fleming jest jedną z najbardziej kompetentnych osób, w tym co robią.
– A ty co możesz o tym wiedzieć? – spojrzał na niego, już nawet nie udając, że sili się na miły głos czy brak arogancji. Jeśli był zdenerwowany aktualną sytuacją, nikt by się mu nie dziwił, ale wciąż nie powinien się tak zachowywać.
– Znam Alessa lepiej, niż komukolwiek się wydaje. Skoro on w coś wierzy, znaczy, że tak jest. Nie mówiąc o tym, że sam znam dość dobrze Priscę. To nie jest jej wina. Niech pan jej nie obwinia za coś, czym policja powinna się zająć. Taka kompetentna, a bez człowieka, mogącego uchodzić za ucznia szkoły średniej by się nie obyli, proszę się nie ośmieszać. Nie też, kiedy mówimy o martwej przyjaciółce obok mnie, czy osobie, która ją znalazła – wskazał na Lauren.
Lawson powstrzymał się od komentarza. Spojrzał tylko na Rävgora, chyba dostrzegając, że sam się stara, żeby nie wybuchać i nie zacząć obwiniać wszystkich wokół. Oraz że przeżywa żałobę. Oraz że nie chce tu być z tych właśnie powodów.
– Będziemy musieli ją przesłuchać w pewnym momencie – rzekł, wskazując na Lauren – Tak samo dojść, kto zawinił i pozwolił na... Dobrze wiesz, o czym mówię.
Prisca westchnęła i mruknęła cicho pod nosem tak, żeby tylko Rävgor ją usłyszał:
– Ten człowiek niczego nie rozumie. – Po czym głośniej dodała. – Zawinić mogło wszystko. Nie róbmy bezpodstawnie z ludźmi kozłów ofiarnych. Różnie dobrze mogę, zaraz ciebie o to oskarżać, że jako sierżant pozwoliłeś na to, co się stało i że jesteś w to zamieszany. Z chęcią cię nawet pozwę o cokolwiek. I oboje wiemy, że bym wygrała.
Rävgor zaczął się zastanawiać, czy Prisca potrafi wywierać swoją wolę na innych i czy nie posunie się zaraz do tego.
– Może bez pozwów się obejdzie – Wrócił, delikatnie szturchając ją w bok, żeby się ogarnęła. – Dopóki Aless nie przyjdzie albo chociaż psycholog nie ma szans, żebyś ją przesłuchał, czy ktokolwiek miałby to zrobić. Po prostu nie.
– Co nie? – zapytał Aless dziwnie pobudzony – Już jestem, musiałem coś sprawdzić. – Rozejrzał się wokół, jakby czegoś szukał. – Dobrze, że to zrobiłem wtedy, aktualnie już by mi się nie udało pójść tropem, którym poszedłem. Mniejsza. Co mnie ominęło?
– Sierżant Lawson twierdzi, że to wina Prisci – odpowiedział mu Rävgor.
– Czyżby? – Vasile spojrzał na Lawsona – Chyba musimy porozmawiać – stwierdził i odciągnął sierżanta na bok.
Prisca przez chwilę na nich patrzyła, ale po chwili zniknęła w tłumie. Rävgor natomiast spojrzał na Harry'ego. Ten nie wyglądał za dobrze. Zaczął się tępo patrzeć przez siebie, ale w pewnym momencie poczuł na sobie czyjś wzrok. Podniósł się i podszedł do Rävgora.
– Nie zaskoczę cię pewnie, jak powiem, że widziałem w poprzedniej szkole takie sytuacje – zaczął, wspominając czasy, kiedy chodził do prywatnej szkoły z internatem – A jednak to boli bardziej... Jeśli mam być szczery, mniej mnie ruszył psychicznie widok martwego ciała mojej matki niż to. Chyba aż się przejdę do terapeuty na wszelki wypadek. I oczywiście, zaciągnę Lauren ze sobą. I każdego, kto będzie chciał.
Stali wystarczająco daleko, żeby James i Lauren nie słyszeli ich wymiany zdań.
– Wątpię, żeby terapeuta uwierzył w jej wersję... Policja ma już z nią problem, a nawet jej nie przesłuchali.
– Sam wiesz, jak to brzmi. Ona sama pewnie sobie nie wierzy i będzie to tłumaczyć szokiem... Może trzeba było całej trójce powiedzieć o wszystkim, nie tylko... Margo? – zapytał Harry, z trudem wymawiając jej imię.
Rävgor westchnął i pokręcił głową.
– Nie sądzę. Z czasem mogłaby nas wszystkich obwiniać, że nie zrobiliśmy wszystkiego, żeby temu zapobiec, skoro mieliśmy większe predyspozycje do tego.
– Bo mogliśmy...
– I tak będę czuć się winny, że poszedłem szukać Scarlett z Alessem, kiedy chwilę później Lauren i Margo postanowiły się przejść, żeby odetchnąć. O czym poinformowały Priscę, a dworze było od grona policji czy wilkołaków. Ale wciąż mogłem być z nim wtedy.
– Moglibyśmy więc jeszcze większe kłopoty, gdybyście nie poszli jej szukać. Poczułem tę falę magii – Harry zaczął go nie udolnie pocieszać – Z drugiej strony też mógłbym się gnębić, że mnie tam nie było. I James. Każdy. Nie dało się tego przewidzieć.
Rävgor planował mu odpowiedzieć, że Dawn Crow potrafi widzieć przyszłość oraz że istnieją wróżby i przepowiednie, ale się powstrzymał. Harry miał rację, nie dało się tego przewidzieć. Każdy się łudził, że plan Alessa zadziała i nie dojdzie do tragedii. Jak widać Heartless, był o krok przed nimi. Nie chciał też zaczynać tematu tego, co robił Harry. Czuł, że on ma jeszcze większe wyrzuty do siebie, że nie zrobił nic, żeby zapobiec śmierci przyjaciółki.
– Liczę, że chociaż Aless coś z tego wyniesie – odezwał się w końcu – Już przy Ianie przestałem wierzyć, że policja dojdzie do czegoś. Zostaje tylko Aless... Który ma dziwnie dobry nastrój. Czasami niepokoi mnie jego podejście. – Wzdrygnął się na myśl o tym i skrzyżował ręce na piersi.
Aless zaczął krążyć wokół ludzi, pytając ich o coś. Obaj przez chwilę podążali za nim wzrokiem, do momentu aż Vasile podszedł i kucnął przed Lauren, prosząc, żeby James ich na chwilę zostawił. Rävgor starał się skupić, żeby usłyszeć, o czym rozmawiają, ale poczuł, jak przez chwilę Aless mierzy go morderczym spojrzeniem, żeby nawet tego nie próbował, więc przestał.
– Kto by nie miał po takich przejściach jak on...
W tle usłyszeli krzyk rozpaczy. Na miejscu zjawili się rodzice Margo. Dźwięk ten przeszył ich ciała.
– Przynajmniej nie jest obojętny – dokończył myśl Harry słabszym głosem – Przejmuje się.
– Inaczej niż inni. Pewnie już ma teorię, co do tego, co się stało.
– Na tym polega jego praca.
Nie odzywali się przez chwilę.
– Jestem ciekawy, jak wyjaśni wszystkim to, że nie jest studentem na wymianie... Po dzisiejszej nocy nikt mu już w tą wersję nie będzie wierzyć. To, że zajmuje się tą sprawą i jest detektywem, stanie się jawne – zdał sobie sprawę Rävgor, obserwując, jak Aless przesłuchuje Lauren w samotności. Widział, jak jego przyjaciółka jest przerażona i ledwo powstrzymuje się od płaczu i paniki.
– A jakie to ma znaczenie? Jak widać Heartless i tak jest zawsze o krok przed każdym, musi wiedzieć, że Aless chce go złapać. Cała reszta nie ma znaczenia.
Rävgor nie skomentował. Wszystko w końcu miało znaczenie. A on w tym tkwił, czy tego chciał, czy nie. Tak samo, jak wszyscy wokół niego.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro