XII - Scarlett
Sala gimnastyczna to miejsce, w którym faktycznie rzadko bywam. Mój obowiązkowy wuef zaliczyłam na początku nauki w liceum, później omijałam większość meczów koszykówki, nie mówiąc już o innych rzeczach, które miały tu miejsce. A jednak jestem tutaj na zajęciach z samoobrony. Na które nasz nauczyciel się spóźnia.
Okey nazywanie Alessa nauczycielem nie jest dobrym pomysłem. To źle brzmi.
W pomieszczeniu naliczyłam z dwadzieścia osób, gdzie połowę widziałam pierwszy raz na oczy. Był tu oczywiście Rävgor i Jeremy, jedna dziewczyna, z którą miałam angielski, chłopak, który podobał się Abigail, kolejny chłopak, z którym chodziłam w zeszłym roku na... Już nawet nie pamiętam na co.
– Przepraszam za spóźnienie. To mi się nie zdarza, ale Myers chciał ze mną porozmawiać przed tymi zajęciami – to zdecydowanie był głos Alessa.
Dziś wyjątkowo wyglądał jak uczeń – sprane Old Schoole, kolorowe skarpetki za kostkę i za duża pomarańczowa bluza z kapturem z czarnymi gotyckimi literami tworzące napis "death is only solution". Urocze jak na wampira.
Zamknął za sobą drzwi i podszedł na środek sali.
– Zaczynając – powiedział i spojrzał na Rävgora, który go z premedytacją ignorował. Aless przewrócił oczami i rzucił nożem tuż przed jego twarzą. Czekaj, co on zrobił? – Nazywam się Aless Vasile i nie, moje imię nie jest zdrobnieniem od niczego. Będę was uczyć... W tym przypadku samoobrona to złe słowo, bliżej jest tutaj kontrola nad sobą.
Nie mam pojęcia, do czego on dąży, ale będzie ciekawie. Rävgor cicho warknął, a Jeremy się od niego odsunął.
– Czy ty chcesz mnie zabić? – jego głos rozniósł się po całej sali, co zwróciło uwagę wszystkich.
Aless się zaśmiał, co jeszcze bardziej zwróciło uwagę. Dodając do tego nóż w ścianie, mamy jeszcze więcej absurdu. Nieważne czy on nas czegoś nauczy, czy nie, ale te zajęcia to będzie wieczna walka pomiędzy Alessem i Rävgorem. Nie ma innej opcji.
– Ze wszystkich uczniów się tak śmiejesz? – zapytał Paul, aktualny zastępca przewodniczącego szkoły – Pomijam już rzucanie nożem.
– Nie powinienem robić ani jednego, ani drugiego, a jednak tu jestem, Paul. I tak znam imiona was wszystkich i wiem, gdzie mieszkacie.
– Wszystkich stąd czy z wszystkich grup? – zapytałam, chcąc zmienić nastrój, jaki powstał. Nikt tu nie chce kłótni. Przynajmniej ja jej nie chcę.
– Stąd na pewno wszystkich, a tak, to daj mi tydzień Scarlett i będę umiał wymienić wszystkich, kto się tu uczy, uczy i jest z administracji. Wiem, że Harry Cartwright nie uczestniczy w tym.
– Czemu? – to padło na raz od braci Lupus.
Aless wzruszył ramionami.
– Jego ojciec sobie tego nie życzył. Uznał, że sam zapewni mu naukę tego, co uzna za potrzebne. Jeszcze jakieś pytania?
Rozejrzał się po sali w poszukiwaniu chętnych.
– Ile ci płacą?
Vasile podążył głową za głosem w wampirzym tempie.
– Nic, Emmo.
– Jasne – dodała sarkastycznie.
Zrobił na chwilę pauzę.
– Pochodzę z bardzo zamożnej rodziny z wielkim spadkiem. Chcę pomóc, nie zarobić.
Jeśli faktycznie był synem słynnego Draculi, to nie kłamał z pieniędzmi. Niestety nie można było tego na głos powiedzieć.
Po pytaniu o pieniądze atmosfera się trochę uspokoiła. Większość zajęła się sobą, a Aless zabrał swój nóż ze ściany.
– Mogłabyś podejść? – zapytał, patrząc centralnie na mnie.
Niechętnie zeszłam z trybun, na których siedziałam i podeszłam do niego.
– To nie jest dobry pomysł – powiedziałam, dotykając dziury w ścianie – Ktoś zauważy.
Chłopak przewrócił oczami. I w sumie dopiero teraz dotarło do mnie, że pachnie marihuaną. Nie, ja nie palę. To jeden ze składników używanych w magii.
– Ale tego też tak nie można zostawiać. Nie powinien wnosić broni na teren szkoły.
Miał rację. Inaczej niż magią nie dało się tego naprawiać, tak żeby nikt nie zauważył. Moja wiedza mi na szczęście na to pozwalała. Po tylu stłuczonych wazonach na kwiaty w końcu zmusiłam się do nauczenia się ważnego zaklęcia.
– Reparationibus – powiedziałam i przyłożyłam rękę w miejsce ubytku. Wokół wytworzyła się na parę sekund amarantowa aura – Proszę, nie wykorzystuj tego.
– Nie mam zamiaru – powiedział, po czym znowu rzucił nóż w Rävgora. A później następny w Jeremy'ego. Paula. I dwóch dziewczyn.
Już miałam mówić i go wyklinać, co robi, ale raz, że to działka Rävgora, dwa czwórka z nich złapała narzędzie, tylko Jeremy zrobił unik. A rzucił to dwa razy mocniej i szybciej niż poprzednio, czego chyba nikt oprócz mnie nie dostrzegł.
– To naprawdę głupi pomysł, Aless – powiedziałam, przeczuwając, chciał sprawdzić.
Uśmiechnął się z zadowolenia.
– Wiem o tym – odpowiedział, posyłając mi uroczy uśmiech – Powinienem jeszcze dodać, że jestem wampirem.
Tak. Tego nie da się skomentować.
Ciszę spowodowanym wyznaniem i szok na twarzach, przerwał śmiech Rävgora.
– Większej bzdury dawno nie słyszałem – odezwał się, kiedy zaczął się uspakajać – Wampirem? To, że jesteś bladym nie...
Vasile spojrzał na niego krzywo i obniżył kły.
– Zabawne Lupus. Zadzwonię do Priski i zapytam, co o tym sądzi.
Na trzech do pięciu twarzach znalazłam objawy strachu. Chociaż jeśli mówił o Prisce Fleming to... Czy w tej szkole serio jest aż tyle wampirów? Chociaż zacznę się śmiać, jak nie będę jedyną wiedźmą w szkole.
– Jakby ktoś jeszcze nie załapał... Aless zebrał uczniów z Frakcji – powiedziałam, powstrzymując go przed wybraniem numeru.
– To prawda – potwierdził z ulgą w oczach i głosie.
Ponownie nastała cisza. Tym razem jednak wyczuwalne było napięcie na sali.
– Wciąż nie jesteś wampirem – odezwał się Rävgor.
– W połowie jestem. Tak samo, jak ty wilkołakiem.
– Okey, wystarczy! – nie przypuszczałam, że Jeremy podnosi głos. Uśmiechnął się krzywo, zabrał nóż z rąk brata i rzucił nim w Alessa. To jednak dotarło do mnie po fakcie i w samoobronie wytworzyła się przed nami amarantowo-przezroczysta tarcza, od której odbił się nóż.
Tym razem wzrok wszystkich skupił się bezpośrednio na mnie, bo jak można było przegapić warczenie Rävgora czy kły Alessa, tak tego nie dało się nie zauważyć.
– Jakby ktoś jeszcze nie załapał. Ja jestem wampirem, ta tutaj jest czarownicą, ci co mnie najwidoczniej nienawidzą to wilkołaki, podobnie jak Paul i tak dalej. Chciałem stworzyć bezpieczne – popatrzył za wszystkimi swoimi nożami – miejsce, gdzie każdy będzie mógł pod moim doświadczonym okiem ćwiczyć to, co mu nie wychodzi. Jeremy na przykład nie kontroluje swoich emocji – dodał, kiedy akurat chłopakowi zmieniły się oczy na złote.
– Ja się nie kontroluję? To ty rzucasz we wszystkich nożami!
– Zaczynasz zrozumieć, czemu go nie lubię? – zapytał Rävgor retorycznie.
– Ty jesteś nie lepszy, porwałeś go przy waszym pierwszym spotkaniu.
Aless uśmiechnął się krzywo i odszedł trochę ode mnie. Zamiast niego, obok pojawił się Paul. Jeśli miałabym obstawiać, to jest wilkołakiem.
– Jak ci mijają zajęcia? – zapytał niewinnie.
Podstawowe informacje o Paulu? Żyje w przekonaniu, że mu się nie odmawia. Pewności siebie dodaje mu to, że jest obiektywnie przystojny (wciąż nie mój typ) i ma prawie w kieszeni Harvard. Oczywiście będzie studiować prawo, bo innego kierunku tam nie ma.
– Jesteś wilkołakiem, prawda?
– Skąd widziałaś?
Jakie głupie pytanie, jak na osobę, która zdaje na Harvard.
– Nie trzeba być geniuszem. Miałam dwie opcje.
– Skąd wiesz, że nie trzy?
Czy on ma mnie za głupią?
– Bo jestem jedyną osobą w tej szkole uzdolnioną magicznie?
– Jesteś pewna?
– Nie wiesz, nie jestem. To wcale nie jest tak, że sabat musi znać wszystkich swoich członków, bardziej niż wataha.
– Wybacz, jeśli cię uraziłem. Nie znam się na tym aż tak dobrze.
Westchnęłam cicho.
– Od jak dawna w tym siedzisz? – zapytałam, chcąc zmienić temat. Błagam krócej niż ja, inaczej będzie dopytywał, skąd ja to wszystko wie.
– Kwiecień. Tego roku – to powinno mi coś mówić, ale chyba przegapiłam moment, w którym go nie było w szkole. Jaka szkoda – A ty?
– Masz rację, musisz się jeszcze dużo nauczyć – w końcu coś, w czym mogę być od niego lepsza. Rok bycia z nim w parze na biologii w dziewiątej klasie bardzo obniżyło mi samoocenę.
– Odbiorę to jako propozycję do wspólnej nauki.
Wspomniałam, że jest nachalny i podrywa wszystko, co się rusza? Nie? A to nieoczywiste?
– Żebyś się nie przeliczył.
– Czyli mam na co liczyć?
– Nie masz – odezwał się Aless, przerywając rozmowę z grupą kilku osób – Jesteś zbyt irytujący na to.
– Mówisz mi to jako osoba, która widzi mnie pierwszy na w życiu? – zapytał Paul. Chyba specjalnie zrobił to głośno, żeby to na nim się skupiono.
Vasile odwrócił się w jego stronę i uśmiechnął. Muszę przyznać, miał naprawdę ładny uśmiech.
– Oh te rog, jeśli byłaby tobą zainteresowana tobą już dawno by się z tobą umówiła.
– A co tobie do tego? – wtrącił Rävgor.
– Zazdrosny?
– Czemu go prowokujesz? – spytał Jeremy, jednak obaj go zbyli.
– Jesteś żałosny – kontynuował Rävgor.
– Przynajmniej nie obrażam wszystkich, jak popadnie. Ani nie porywam ludzi, bo pachną podejrzenie – mówiąc to, Aless cały czas się uśmiechając. To zaczynało być dziwne. Jego spokój był przerażający – Możesz do swojej listy zaliczyć, że nie sypiam ani z Melanie, ani Dawn, więc możesz to odhaczyć ze swojej listy rzeczy, które próbujesz mi zarzucić.
– O kim on mówi? – świetne pytanie Paul. Najważniejsze w tej całej sytuacji.
– O mamie Rävgora i mojej – odparłam bez emocji – Lepiej, żebyś nie wiedział czemu.
Spojrzał się na mnie zdziwiony, ale odpuścił temat. Przynajmniej to umie zaakceptować.
– Może jeszcze powinien ci tego pogratulować?
– Nie obraziłbym się.
To się nie skończy dobrze.
– Mogę jeszcze dodać, że zapewne jesteś alkoholikiem i narkomanem.
– Odważne oskarżenia. Jakiś dowód?
– Niedziela o czwartej rano byłeś pijany, a teraz czuć marihuanę. Mnie więcej nie trzeba.
– Okey, zdarza mi się palić. Głównie w elektryku... Ale nie jestem uzależniony! To tak jak ja bym ci wmawiał, że jesteś ze Scarlett.
Przegiął.
Jak dla mnie była to zwykła prowokacja, ale Rävgor chyba przestał myśleć o tym i zaczął się kierować emocjami.
– Nie mam pojęcia, co chcesz osiągnąć, ale przestań – powiedziałam raczej stanowczo, stając przy tym pomiędzy Alessem i Rävgorem. Obym nie robiła właśnie niczego głupiego. Nie chcę robić niczego głupiego. Z drugiej strony na sumieniu też nie chce nikogo mieć.
– To tylko rozmowa Scarlett.
– Wybacz, ale ci nie wierzę.
Aless przewrócił oczami i zrobił krok w moją stronę. W prawej ręce trzymał jeden z noży.
– Nie masz ku temu powodu.
W innych okolicznościach doceniłabym to, co robi. Gdyby to był jeden z tych seriali ,byłby pewnie moja ulubioną postacią, która jest dodatkowo przystojna.
– Zaczynasz kłótnie z Rävgorem, prawdopodobnie nas wszystkich przeszukałeś, żeby wiedzieć wszystko i rzucasz nożami, w kogo popadnie. Mam podstawy, żeby ci nie ufać.
– Istnieje różnica pomiędzy wierzeniem komuś a ufaniu – odpowiedział, robiąc kolejnych kilka kroków. W tym samym czasie Rävgor zrobił dokładnie to samo – Wiem, bo często sam to wykorzystuje.
– Czyli wykorzystujesz ludzi – warknął Rävgor.
– Nie powiedziałem tego...
– Ale zaproponowałeś alkohol nieletniemu.
To był ten moment, w którym Aless wybuchł śmiechem, a osoby, które znajdowały się na sali, otoczyły nas instynktownie. To zaczynało być coraz bardziej chore.
– Chyba zapomniałeś o tym, że masz dwadzieścia jeden lat.
– Nie może mieć tylu lat – wtrąciła Emma.
– O, czyli nikt nie wiedział. Zagaduję, że oprócz Jeremy'ego i Scarlett. Coraz lepiej idzie ci udowadnianie, że manipuluje ludźmi. Oby tak dalej, to jeszcze wyjdzie, że kogoś zabiłeś.
Delikatnie odwróciłam głowę, żeby na niego spojrzeć. Rävgor ledwo co się kontrolował, żeby przypadkiem się nie rzucić na kogoś. Jeremy natomiast podobnie jak ja, nie wiedział co robić. Jedynym sposobem na przetrwanie, było wyczekiwanie dzwonka. Jednak nikt racjonalnie myślący nie pomyślałby, że to przejdzie bez aktu przemocy. Pytaniem było, kto zaatakuje pierwszy: Aless czy Rävgor?
– Mówisz tak, jakbyś ty nikogo nie zabił, w co nie uwierzę. Ale wiesz co? W łatwy sposób udowodnię ci, że ja tego nie zrobiłem – powiedział i się do mnie przybliżył. Obaj właściwe, stali tak blisko, że czułam ich oddech na sobie – Nie przeszedłem pełnej przemiany, więc nie mogłem nikogo zabić do cholery. A ty?
Z uśmiechu Alessa na jego twarzy nie zostało nic. Wszystkie emocje, jakie w sobie posiadał, znikały ot tak. Jednak coś było w jego oczach, że zaczęłam mu współczuć, nie widząc, o co mu chodzi.
– Jeśli chodzi ci o krew, to funfakt, piję tylko tą oddaną dobrowolnie, a że jestem hybrydą, nie potrzebuję jej zbyt dużo, żeby funkcjonować.
– Nie o tym mówiłem. Wiesz, wojna zmienia ludzi, a ty podobno przeżyłeś dwie.
On tego nie zrobił? Nie powiedział tego. Niech to będą tylko przywidzenia albo najlepiej sen. Jak można być tak głupim. Chyba załatwię mu korepetycję z historii, żeby się dowiedział jak wyglądały wojny i jak ludzie później żyli z traumą po tym wszystkim.
Sekundę po skończeniu zdania przez Rävgora, Aless złapał i mnie i niego, przystawiając nóż do gardeł. Nie bałam się o swoje życie w tamtym momencie, bo pewne było, że nie może nam nic zrobić. Szczególnie nie teraz, skoro w Seattle jest morderca, który zabija nastolatków.
– Jak widzisz jeszcze żyję, po tym jak trzy lata spędziłem w jednym z obozów podczas drugiej wojny światowej i gdybyś słuchał na histori o tym, co się działo poza Stanami, to wiedziałbyś, że tego nie warto poruszać – powiedział bezpośrednio do niego, prawie szepcząc – To się jednak dzieje, kiedy za bardzo mnie zirytujecie. Nie oszukujmy się, mam socjopatyczne zapędy, co jest winą mojego ojca. Do pewnego momentu wszystko, co złe w moim życiu, było jego winą.
– Czyli będziesz obwiniał swojego ojca za to, że teraz mam grozisz?
– Nikomu nie grożę. Odpłacam ci się. Lepsze to od drzewa.
– Czemu to robisz? – spytałam zdesperowana.
– Myers cię wyrzuci, jak się o tym dowie – dodał Jeremy podobnym tonem.
– Myers wie, kim jestem i co się z tym wiąże. Dopóki żadne z was nie będzie śmiertelnie ranne, to nic mi nie zrobi.
– W którym świecie to, co robisz, ma nas czegoś nauczyć?
Aless zamilkł. Pytanie Paula prawdopodobnie wybiło go z egocentrycznego myślenia, bo na tym skupiało się wszystko, o czym do tej pory mówił.
– W prawdziwym świecie, gdybyście spotkali kogoś takiego jak ja, jedna uwaga sprawiłaby, że bylibyście martwi.
– Dużo przypuszczeń – rzucałam cicho.
– Nie oszukujmy. Żyjemy w miarę tolerancyjnym świecie, gdzie można być kim się chce i wyrażać swoje opinie. Jako biseksualna osoba wiem, co mówię, nie było łatwo tak żyć przed dwudziestym pierwszym wiekiem. Jeden zły ruch, słowo czy znalezienie się w nie odpowiednim miejscu czyni was ofiarami. Byłem na tym miejscu za wiele razy.
Zdecydowanie miał tragiczną przeszłość. To każdy zdążył zauważyć.
W tym samym czasie Rävgor uznał, że on najlepiej wie, co robi. Pchnął Alessa łokciem do tyłu, jednocześnie odpychając mnie na bok i zabierając mu nóż, który przyłożył mu do gardła.
– Miło, że o tym mówisz. Właśnie sprawiasz, że jesteśmy w takiej sytuacji. Gratuluję.
Aless uśmiechnął się z nienawiścią.
– Puść to, zanim wyrządzisz sobie krzywdę.
Oczywiście znając Rävgora, nie zrobił tego.
– Dziękuję, za troskę, ale dam sobie radę.
– Mă îndoiesc de asta.
– Naucz się, że nikt cię nie rozumie, jak mówisz po francusku.
– A ty się naucz, że to jest rumuński, a nie francuski.
– Uwierz, to żadna różnica.
– To, że ty jej nie widzisz, nie znaczy, że tak nie jest. To jakbym ja powiedział, że angielski i niemiecki są podobne – powiedział zrezygnowany Aless.
– Chyba nie wiem, jak brzmi niemiecki.
– Ignorancja Amerykanów.
– Czyli masz się za lepszego, bo jesteś z Europy?
– Niesamowite, wiesz, że Rumunia leży w Europie.
To zaczynało być niedorzeczne. Każde następne słowo prowadziło do... cokolwiek to było. Naprawdę tylko czekać aż któryś z nich powie o słowo za dużo i będzie trzeba ich rozdzielać, żeby się nie pozabijali.
Prawdopodobnie przegapiłam coś, bo nim się obejrzałam, Aless trzymał prawą ręką za szyję Rävgora, lekko go unosząc do góry i opierając o ścianę. W lewej natomiast mocno trzymał nóż.
– Masz szczęście, że nie mogę cię poważnie zranić.
– Jedna mała uwaga aż tak cię uraziła? Wybacz, żyjemy w świecie pełnym cierpienia. Czego pewnie doświadczyłeś na tych swoich wojna...
– On tego nie powiedział ponownie, prawda? – zapytał Jeremy, stając obok mnie – Nie wróżę mu wesołej przyszłości.
Aless podniósł go jeszcze wyżej.
– Spróbuj cokolwiek powiedzieć. Tylko spróbuj.
– Bo co? – zapytał arogancko Rävgor, ledwo łapiąc oddech.
W odpowiedzi przeciął mu rękę wzdłuż żył i puścił, po czym w dość dramatyczny sposób wyszedł z sali gimnastycznej.
– Wszystko w porządku? – spytałam, podchodząc do Rävgora i oglądając rękę.
W odpowiedzi spojrzał na mnie z bólem, jednak nic nie powiedział. Rana nie wyglądała na głęboką, prawdopodobnie nóż nie przebił się przez tętnice czy żyłę.
– To powinno się już zagoić – mruknął po chwili. Oddałbym swoje życie za to, że on powstrzymywał przed wykrzykiwaniem masy przekleństw, które trafiłyby do każdego z nas personalnie.
Wzięłam jego rękę i położyłam na niej dłoń. Ten jeden raz magia faktycznie mogłaby zadziałać, nie jestem typem uzdrawiacza. Nie jestem osobą, która jest kompletna do uprawiania magii, nie licząc małych rzeczy.
– Remedium.
Małe zaklęcie leczące. Proszę, zadziałaj.
Wokół rany i mojej dłoni zaczęła pojawiać się amarantowa otoczka. To zazwyczaj dobry znak.
Podniosłam rękę i znalazłam tam bliznę. Niby wokół było trochę krwi, ale liczy się to, co zrobiłam? Tak przynajmniej sądzę.
– A ty gdzie? – zapytał Rävgor, przenosząc swój wzrok na drzwi.
– Po coś, co zmyje twoja krew z podłogi, idioto – odpowiedział Jeremy.
Zaśmiałam się z tej uwagi. Lepiej zdać się na chemię niż na moje umiejętności.
– Zapowiada się świetny rok – komentarz ten należał po Paula. W tym jednym miał rację. To zapowiedź naprawdę świetnego roku.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro