VIII - Rävgor
I znowu jest poniedziałek.
Nie to jest w tym wszystkim najgorsze. Nie spałem przez całą noc. Po prostu leżałem w łóżku ze słuchawkami na uszach, starając się zasnąć. Jednak nie wyszło i teraz tylko czekałem na pierwszy budzik, żeby zacząć się ogarniać do szkoły.
Powód mojej bezsenności? Stres związany z naborem do drużyny. O swoje miejsce się nie martwiłem. Trenerzy byliby załamani, gdyby mnie w niej nie było. Niestety nie widziałem siebie słuchającego Iana jako kapitana. To są jedyne momenty, w których zaczynam żałować, że zrezygnowałem z tej możliwości bycia nim.
Dobrze idzie mi zadręczanie się. Dodatkowo Jeremy jeszcze będzie w drużynie oraz będzie moim jedynym realnym rywalem o pozycję i zdolności. To będzie ciekawe.
Sięgnąłem ręką po telefon. Pierwszy z budzików powinien zacząć dzwonić za dziesięć minut. A pierwszy i ostatni budzik dzieli godzina. Tak się składa, że zawsze wstaję przy tym ostatnim i na spokojnie ze wszystkich zdąrzam. Jęknąłem w duchu i wyłączyłem wszystkie budziki, po czym wstałem z łóżka. Na dworze zaczynało się robić jasno, więc zasłoniłem okno, żeby uniknąć kontaktu ze słońcem, na co mentalnie nie byłem gotowy. Podszedłem do szafy w poszukiwaniu ubrań na ten dzień. Zazwyczaj to nie był problem, ale po niewyspanej nocy, nic nie wydało się do siebie pasować. Ostatecznie udało mi się wygrzebać z niej ciemne jeansy, czarną bluzkę z motywem GOTG oraz zielono-niebieską koszulę w kratę. Może najlepsza na świecie kombinacja to nie jest, ale powinno dobrze wyglądać.
Zabrałem ciuchy wraz z bielizną i udałem się do łazienki. Pierwszy raz od dawna w domu było całkowicie cicho, a ja bez problemu mogłem wejść do łazienki i nie stresować się, że się spóźnię.
Największym minusem tej łazienki był brak wanny. Ile bym dał, żeby następną godzinę poleżeć w gorącej wodzie i nie przejmować się niczym. Prysznic niestety nie dawał takich możliwości. Zazwyczaj po dwudziestu minutach stania pod słuchawką, zaczynały mnie boleć nogi od braku ruchu. Dzisiaj było podobnie. Nie byłem pewien, ile wytrzymałem stojąc w miejscu, bo zapomniałem zabrać telefonu z pokoju, ale wątpię, żeby przekroczyło to piętnascie minut.
Spojrzałem kątem oka na zaparowane lustro, żeby zobaczyć, jak wyglądam. Nie było najgorzej. Na twarzy nie znalazłem worów pod oczami, ubrania wyglądały na wyprasowane, a mokre włosy wymagały tylko ułożenia.
– Możesz się pospieszyć?
Pytanie zza drzwi mógł zadać tylko Jeremy. Gdyby nie to, że nie miałem już nic do zrobienia w łazience, to spowolniałbym wszystko, żeby tylko opóźnić jego wpuszczenie do środka. Jestem wzorowym bratem.
– Bez przesady, masz czas – odparłem, gdy wyszedłem.
Jeremy uśmiechnął się krzywo, a lewą ręką poprawił okulary.
– Nie będę przeklinać w tym momencie, ale to, co chciałem powiedzieć, ma dwa słowa i dziesięć liter – powiedział i zamknął się w łazience.
Chyba nie tylko ja miałem złą noc. Zabrałem rzeczy z pokoju (w tym drużynową kurtkę) i ruszyłem na dół za zapachem kawy. W kuchni znalazłem Się.
– Widzę, że Scarlett ma na ciebie dobry wpływ. Zacząłeś wstawać o normalnej godzinie – powiedziała i podała mi kubek.
Wlałem do niej mleko i upiłem trochę.
– Dziś pomimo wielu prób, nie udało mi się zasnąć, więc nie miałem jak zaspać.
– Niech to się tylko nie skończy jak przed Mistrzostwami.
Zabawne jak wszyscy lubią wypominać mi moje błędy.
– To pierwsza taka sytuacja od tamtego czasu, okey? Nie jestem tak głupi, jak wszyscy myślą.
– Nie atakuje cię, Rävgor.
Nie skomentowałem tego. Za najbardziej wybuchową osobę z naszej piątki uchodził Kyle'a, tak ja miałem zaszczytne drugie miejsce. Głównie dlatego, że mnie nie wylali (jeszcze) z college'u. Jego niby też nie, ale odszedł przed tą decyzją, więc wychodzi na to samo. Później jest Jeremy, który jak brzydzi się fizycznej przemocy, w której bezpośrednio musi kogoś dotknąć, tak wystarczy, że ta druga osoba za mocno go obrazi. Na złamanych kończynach skończy się w pozytywnym scenariuszu. Nancy i Sia jakoś się z tego wyłamały. Sia prawdopodobnie dojrzała do tego, żeby się kontrolować, a Nancy miała najmniej z wilkołactwa z rodzeństwa, co do niej niezwykle pasowało.
– A jednak czuje i atakowany, i osądzany.
– Masz urojenia.
– Ja mam urojenia? Zabawne.
Jeśli mam być szczery, jestem w szoku, że przez te wszystkie lata jeszcze się nie pozabijaliśmy. Każde z każdym miało osobliwą relację, która zawsze w pewnym momencie zahaczała o nienawiści. Biorąc na przykład Się i Kyle'a, którzy po wypadku obwiniali o to siebie nawzajem i trzeba było ich trzymać na odległość przynajmniej kilkunastu metrów przez ponad miesiąc. A warto zaznaczyć, że przez całe swoje życie byli swoimi najlepszymi przyjaciółmi.
Ja takiej relacji w rodzinie nie miałem. Byłem równo na środku i bardzo często się czułem, jakbym musiał być przez to sam.
– On nie ma urojeń, jest tylko idiotą – mruknął Jeremy. Chyba zapowiadał się jeden z jego depresyjnych dni.
– Jeremy – usłyszeliśmy z salonu głos mamy. Bardzo nie lubiła jak się obrażaliśmy.
– Mogłem powiedzieć gorzej.
– Powtórz, od kiedy masz depresję – zacząłem, chcąc zobaczyć, jak bardzo będzie trzeba na niego uważać w szkole. Poza tym prowokowanie go to sama przyjemność.
Spojrzał na mnie morderczym wzrokiem.
– Powiesz jeszcze słowo, tylko jedno – powiedział tak cicho, jak tylko mógł.
– Podwieźć cię do szkoły? – zapytała Sia – Porozmawiamy o twoich problemach w panowaniu nad sobą.
– Nie mam problemów ze sobą – odpowiedział beznamiętnie.
– Za pięć minut pod samochodem – dodała stanowczo.
Jeremy przeklął cicho i wyszedł z kuchni za Sią.
Jak już mówiłem, osobliwe relacje.
Dokończyłem pić kawę i zjadłem coś na szybko, po czym zabrałem swoje rzeczy i wyszedłem z domu. Po drugiej stronie ulicy zauważyłem Scarlett, która dopiero szła do samochodu.
– Hej – powiedziałem, stając naprzeciwko niej.
Uśmiechnęła się w odpowiedzi.
– Nie wyspałam się dziś. Nienawidzę poniedziałków – jęknęła cicho.
Faktycznie wyglądała na osobę, która dopiero wstała z łóżka, a to nie wróżyło dobrze naszej podróży do szkoły.
– Daj mi kluczyki.
– Czekaj, co? Czemu?
– Ponieważ staram się być odpowiedzialny i nie dawać ci prowadzić, kiedy przysypiasz na stojąco?
– Prawo jazdy chce zobaczyć.
Zrobiłem, jak prosiła. Wyjąłem z plecaka portfel, gdzie miałem dokument potwierdzający moje kwalifikacje do prowadzenia samochodu.
– Jak już wiesz, mam dwadzieścia jeden lat. A to jest mój jeden z niewielu prawdziwych dokumentów, gdzie jest wpisana moja prawdziwa data urodzenia.
– Ile miałeś lat wtedy? – spytała, oglądając moje prawo jazdy.
– Szesnaście. Czyli teoretycznie trzynaście. I wciąż nie mam samochodu.
Scarlett wyjęła kluczyki z bluzy i mi je podała.
– Spróbuj tylko go zarysować – ostrzegała.
Miło, że martwiła się o swój samochód. Na jej miejscu nikomu bym nie oddawał kluczyków do niego, ale chyba zdawała sobie sprawę, że może zasnąć przed kierownicą. I weź, tu później wyjaśnij, że w wypadku gdzie powinniśmy mieć śmiertelne obrażenia, wyglądalibyśmy jakby nigdy nic. Przynajmniej ja. Nie wiem, jak to działa u wiedźm.
Jednak zamiast do szkoły, kurs obrałem na najbliższą kawiarnię. Jako dobry przyjaciel, postanowiłem postawić jej kawę, żeby przychylniej patrzyła na mnie jadącym jej samochodem. Mój plan nie dość, że wypalił to mogłem puścić Black Veil Brides (czyli zespołu, którego od kilku lat słucham najczęściej według Spotify) bez słuchania, że lepiej, gdybym puścił solowe płyty Andy'ego Biersacka. Je oczywiście też uwielbiam, ale to nie to samo.
Zatem w pół godziny udało się kupić kawę, przesłuchać prawie całą płytę Vale, nie spowodować wypadku i się nie spóźnić. Same sukcesy.
– Jak myślisz. Na jakiej pozycji będzie grał Jeremy? To oczywiste, że on w drużynie będzie i to w tym głównym składzie – zaczęła rozmowę, kiedy przekroczyliśmy próg szkoły.
– Szczerze? Nie jestem pewien. Pewnie tą samą co ja, żeby nasza rola była skuteczniejsza. Ostatnio w to ostatni rok w której dwójka Lupusów może grać w jednym zespole. Myers będzie chciał to wykorzystać, żeby wygrać mistrzostwa.
– Czyli na jakiej?
– Biegacze. Tylko w tym nikt się nie zorientuje, że lekko przekraczamy umiejętnościami zwykłych ludzi. I to jest najłatwiej kontrolować, żeby nie przesadzić.
Zatrzymała mnie przed wywieszoną kartką z nowymi członkami i oficjalnym kapitanem. Oczywiście był nim Ian. Przynajmniej nie ja, nie nadaję się na lidera. Spośród nowych członków tylko jeden był z dziewiątej klasy. To już rodzinna tradycja.
– Kto by się spodziewał – skomentowałem.
– Myślę, że tylko ty, ja i może twoi znajomi, którzy zdążyli go poznać – odpowiedziała, niszcząc cały sens mojej wypowiedzi.
– To nazwisko mówi samo za siebie. Każdy, a przynajmniej jedno ze swojego pokolenia, o nazwisku Lupus reprezentował tę szkołę ze względu na swoje niezwykłe umiejętności.
– Właśnie mówisz, że gdyby nie nazwisko to nie reprezentowałbyś szkoły – zauważyła.
To w sumie prawda. Pocieszam się tym, że tak mam szanse na stypendium sportowe. Takie samo jako mieli Sia i Kyle.
– Rodzinna tradycja. Nic z tym nie zrobisz – mruknął depresyjny głos za nami.
Wyglądał jak współczesne dziecko emo. Cały na czarno z błyszczącymi Martensami i nieułożonymi włosami. Co się dziś z nim dzieje?
– Wyglądasz jeszcze gorzej. O czym wy tam rozmawialiście? – zapytałem ze szczerą troską, której chyba nie dostrzegł.
– O mojej nowej miłości – odparł smętnym tonem.
– Do samo destrukcji?
Uśmiechnął się krzywo i odchodząc, pokazał mi środkowy palec, nawet na mnie nie patrząc. To jest conajmniej dziwne.
– Co z nim?
Jedyne co mogłem odpowiedzieć, to wzruszyć rękami.
***
Rzeczą, której nienawidzę w pierwszym oficjalnym treningu, jest ten niepokojący luz i zapewnienie, że wszystko będzie dobrze.
Nie wiem, który z trenerów był gorszy, jeśli o to chodzi – Davey Sullivan, który może i miał doświadczanie w tym, co robił i za to go szanowałem, ale pewnie nie pamięta czasów z bycia nastolatkiem czy Benjamin Baker, który uczył od jakiś czterech lat i właśnie nikt nie wie, co on tu wciąż robi, oprócz tego, że jego treningi wyniszczająca wewnętrznie każdego, kto nie ćwiczy codziennie.
Oczywiście nie można było zapominać o Ianie, który... Dobrze dziś jeszcze nic nie zrobił. Po prostu żyje, a z tym już nic nie zrobię.
– Zatem możecie powitać nowego kapitana, Iana Fitzgeralda – powiedział Baker.
– Ale to nie wszystko, bo jego zastępcą zostanie Rävgor Lupus, pomimo wielu protestów z jego strony – dodał Sullivan.
Niechętnie wstałem z podłoża i stanęłam obok Iana.
– Korzystając z okazji, mogę powiedzieć, że mój młodszy brat, Jeremy jest jedynym świerzakiem, który dostał się do drużyny? – zapytałem, patrząc prosto na niego.
– Już to zrobiłeś. Niesamowite wyróżnienie – odpowiedział sarkastycznie, co wywołało śmiech. Wtedy też cała uwaga skupiała się na nim i na tym, że nie wygląda jak osoba kompetentna do gry. Pewnie w jakimś stopniu mieli rację. Niski, szczupły, mało stereotypowy zawodnik futballu.
– Czyli teraz będzie dwóch takich, co będzie chciało mnie zabić przy każdej nadarzającej się okazji?
To było piękne pytanie od Iana. Będę musiał je gdzieś zapisać.
– Ten bromance zostawię wam – odpowiedział Jeremy, ponownie wywołując śmiech.
– To nie jest zabawne – stwierdziliśmy z Ianem w tym samym czasie. Nie podoba mi się to zgranie.
– To może czas na coroczny wyścig, żeby nie doprowadzić do uszczerbku na zdrowiu nikogo? – zaproponował James.
Trenerzy wymienili spojrzenia.
– To dobry pomysł – stwierdził Sullivan.
– Krótkie przypomnienie zasad w takim razie. Zaczynacie ze środka boiska, później obiegacie trzy razy tor atletyczny i wracacie do miejsca, z którego zaczęliście. Pierwsza osoba, będzie zwolniona z dodatkowego obowiązkowego treningu, który będzie odbywał codziennie przez cały tydzień – dodał Baker.
– I jeszcze jedno. Biegniecie tak, jak jesteście ubrani – powiedział Ian, patrząc na mnie, żebym dokończył.
– Oznacza to, że jeśli ktoś nie ma dobrych butów do biegania, to może sobie odpuścić. To nie jest tego warte.
– Lepiej przejść te trzy kółka jak to Rävgor robił przez trzy lata – dodał James.
Tak to prawda. Nie chciało mi się nigdy angażować. Trzeba znać swoją wartość, ja ją znam i nie muszę nikomu udowadniać, że umiem biegać. Poza tym zawsze było mi szkoda butów.
Żadnego z nich nie trzeba było namawiać do rywalizacji. Szczególnie że osoby, które już są od jakiegoś czasu w drużynie wiedzą, co oznaczają dodatkowy obowiązkowy trening. Umieranie przez tydzień.
– Ścigamy się? – zapytał Jeremy.
– Z tobą? Zawsze.
Pierwszy raz dzisiaj uśmiechnął się szczerze.
Trenerzy rozstawili dwa słupki służce za start i metę. Wraz z Jeremim ustawiliśmy się na samym końcu, wiedząc, że i tak wyprzedzimy całą grupę po kilkudziesięciu metrach. Kiedy więc rozległ się gwizdek, wraz z bratem odczekaliśmy pięć sekund, żeby zacząć swój własny wyścig. Oczywiście byłem przekonany o swojej wygranej. Może gdybyśmy nie biegli po prostym terenie, to Jeremy miałby jakieś szanse. Już po paru chwilach jak sądziłem, udało nam się wyprzedzić całą grupę i kiedy oni kończyli pierwsze okrążenie, my zaczynaliśmy trzecie. Oczywiście starałem się mu dawać fory, bo wiem, że te buty kupił z dwa tygodnie temu i nie zdążył ich wychodzić, a co dopiero, żeby w nich biegać. Jednak na ostatniej prostej nie mogło być tak łatwo.
Jak też zakładałem, wygrałem. Jeremy dobiegł z półtorej sekundy później. Dodatkowo bardziej zmęczony niż ja. Następnie w dość sporej różnicy czasu, przybiegła cała reszta. A i znalazło się pare wyjątków, którzy po prostu sobie szli. Bardzo szanuję.
– To nie fair. Wygrałbym z tobą, gdyby nie te buty – jęknął Jeremy.
– Przynajmniej w końcu masz swoje i nie musisz ich kraść ode mnie.
– Czy ty coś sugerujesz?
– Tak, że podkradasz mi ubrania.
– Ostatnio sam mi je dajesz, jakbyś nie zauważył.
– Okey, wystarczy braterskich kłótni. Udawajcie, że jesteście dorośli – powiedział Harry. Skąd on się tu wziął?
– Od kiedy jesteś głosem rozsądku, Harry? – zapytał James.
– Od kiedy Rävgor nie może. Chociaż on też nim nigdy nie był.
Jeremy się zaśmiał. Przestałem rozumieć, o co chodzi i co się dzieje.
Gdzieś tam w tle trenerzy omawiali szczegóły dotyczące następnego tygodnia i treningów. Co i wysyłają na maila, więc nie było potrzeby uważnie ich słuchać.
– Więc Lauren i Margo nas wystawiały. Co zamierzamy z tym zrobić? – zapytał Harry, kiedy już znaleźliśmy się na parkingu.
– Nie wystawiły nas. Mają ten cheerleaderskie obowiązki i inne takie – odpowiedział mu James.
– Jest zazdrosny, że nie przynależy do żadnej grupy – mruknąłem, szukając wzrokiem samochodu Harry'ego.
– Nie jestem zadowolony. Kiedyś do czegoś takiego przynależałem i nie skończyło się to dobrze.
– O to jedna z tych rzeczy z twojej przeszłości, które są owiane tajemnicą – James jak zwykle trafił w punkt ze swoim komentarzem.
– Kiedyś wam o tym opowiem. Poza tym hej, jestem synem milionera i mam na nazwisko Cartwright. To zobowiązuje do wspaniałych historii i wielu tajemnic.
– Powiedz, cieszy cię trzymanie ich w niepewności? – zapytał Jeremy.
– Tak.
– To wiele wyjaśnia.
– Nawet więcej niż wiele.
Spojrzeliśmy się na sobie z Jamesem niepewnie. Mój brat, który jeszcze kilka godzin temu miał depresję, teraz się szczerze śmieje i rozmawia z moim przyjacielem, który nie dość, że woli towarzystwo starszych to dodatkowo muszą minąć miesiące, żeby uznał kogoś za znajomego. To brzmi bardzo podejrzenie.
Wtedy też ze szkoły wyszła Scarlett.
– Wrócę z nią – rzucił Jeremy – Nie będę przeszkadzał wam w planach.
I sobie poszedł.
– Nie mam pojęcia co się właśnie dzieje – powiedział James zrezygnowany.
Ja też nie, ja też nie.
***
– Wygrałem. Znowu.
Słowa Harry'ego napawały go dumą. Jakby granie w Uno wymagało czegoś więcej od czystego przypadku.
Właśnie w taki sposób spędzają czas prawie dorośli ludzie. Grają w Uno, nie umiejąc przy tym przegrywać i wyzywając się co drugą rundę.
– Liczysz te karty, prawda? Albo nie wiem jakiś rentgen w oczach – powiedział James.
– Zgadzam się. Coś jest tu nie tak.
Harry w odpowiedzi się zaśmiał i położył się na podłodze.
– Cieszycie się, że nie gramy na pieniądze. Do końca życia byście się nie wypłacili – odpowiedział, wciąż się śmiejąc.
Zabrałem z łóżka poduszkę i rzuciłem nią w niego. To nie tak, że nie umiem przegrywać. To Harry nie umie wygrywać.
Wtedy też rozległo się ciche pukanie, a do pokoju wszedł Kyle.
– Co mu zrobiłeś? – zapytał, zamykając za sobą drzwi.
– Komu?
Przewrócił oczami z irytacji.
– Zamknął się na strychu i nikogo nie wpuszcza. Powtarzam więc, co mu zrobiłeś?
– Naprawdę uważasz, że byłbym w stanie coś mu zrobić, co faktycznie by go zraniło emocjonalnie? Znam go, to rozemocjonowana nastolatek, który nie panuje nad sobą i dobrze o tym wiesz.
– Od powrotu leci tam tylko Bring Me the Horizon.
– No i? To jego ulubiony zespół, który ma dobre piosenki do grania na perkusji. Nie przesadzajmy.
– Rävgor!
– Czego chcesz? Wygrałem z nim w biegach, ale wszyscy wiemy, że jestem najszybszy. To było do przewidzenia.
– Rävgor.
– Nie wiem, o co chodzi. Pogadaj z Sią, ona z nim dziś poważnie rozmawiała o cytuję "twoich problemach ze sobą".
I wyszedł bez słowa.
– Coraz bardziej podoba mi się, że nie mam rodzeństwa – powiedział Harry po chwili ciszy.
– A ja, że mój brat od kilku lat jest na studiach.
– Uwielbiam ich wszystkich, ale czasem mam wrażenie, że obwiniają mnie o wszystko, co najgorsze.
– Kyle ma trochę racji. Zazwyczaj to przez ciebie Jeremy zachowuje się tak, a nie inaczej – niechętnie stwierdził James.
– Co masz na myśli? – zapytał Harry.
– To nie prawda. Sam się w to wszystko wplątuje.
– Rozmawiałem z nim na imprezie Lauren, z której zniknąłeś ze Scarlett, nie mówiąc o tym nikomu.
– Powinienem spytać, skąd wiedziałeś, że zniknąłem, skoro byłeś zajęty siedzeniem czasu z Lauren?
– Lubisz odbijać piłeczkę, żeby tylko nie przyznać się do błędów. Gratuluję.
– A ja wciąż nie wiem, o co chodzi.
– Zaczynam szczerze nienawidzić tej rodziny – mruknął Jeremy, który nagle pojawił się w przejściu.
Wyglądał lepiej niż wcześniej. Albo to przez te okulary, których wcześniej w szkole nie miał.
– Rozmawiałem z Kylem i cię publicznie przeprosi, czego nienawidzi – dodał.
Czy to jest ten moment, w którym powinien być dobrym bratem?
– Co w żaden sposób nie wyjaśnia tego, czemu się tak zachowujesz.
Spojrzał na mnie błagalnym wzrokiem, żebym nie poruszał dalej tego tematu. A przynajmniej nie przy innych.
– To serio chodziło o to, o czym ci mówiłem. Musi to najpierw do mnie dojść.
– Jakbyś potrzebował dodatkowych dźwięków, to daj znać.
Skinął głową i zamknął za sobą drzwi.
– Co jest na tym strychu? – zapytał Harry.
– Wygłoszony pokój z instrumentami. Nie ważne jak głośno będziesz grać i tak nic nie będzie słychać.
Co jest bardzo ważne dla wrażliwych, wilkołaczych uszu.
– Nie tylko Harry skrywa tajemnice przed przyjaciółmi.
Żebyś wiedział James, żebyś wiedział.
– Zmieniając temat. Lepiej mu w okularach – powiedział Harry – Czy ty też ukrywasz swoją wadę wzroku? – popatrzył na mnie, powstrzymując śmiech.
Ten człowiek był niemożliwy. Oczywiście ponownie dostał odemnie poduszką.
Należało mu się.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro