Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

LXI - Aless

Nastał wyczekiwany przeze mnie piątek. Wyjątkowo nawet udało mi się przespać parę godzin.

Nie sądziłem, że będzie mnie tak cieszyć ta mała wycieczka do Los Angeles. Nie, żebym lubił miejsca, w których jest zawsze ciepło, ale zobaczenie czegoś, co nie jest miastem otoczonym lasem, bardzo mnie ekscytowało.

Oczywiście sam tydzień nie był zbyt spokojny.

Najpierw był oczywiście apel, na którym za cholerę nie wiem, co się wydarzyło. I to tak serio. Poszedłem tam, bo chciałem być przy ewentualnych problemach, jakby uczniowie jakieś sprawiali, a tu się okazało, że głównym problemem była Powell. I Baker. I ja. I Paul, który jako pierwszy zadał pytanie. Bardzo dziwna rzecz. Jeszcze oczywiście całość była transmitowana na żywo, więc nie miałem nawet jak zareagować tak, żeby nie było to podejrzane. Nie podoba mi się ten festyn, łatwiej jest zorganizować zbiórkę w internecie, ale to wszystko już ruszyło. Próbowałem wpłynąć na coś, ale spychano mnie do osoby, która nie zna się na rzeczy, bo w końcu nie protestowałem, kiedy organizowano bal. Bzdury. Wtedy wiedziałem mniej niż teraz, wtedy wierzyłem, że uda mi się złapać Heartlessa na balu. Ale okazało się, że jest łowcą czarownic. Będę jeszcze próbował coś z tym zrobić, ale będzie ciężko.

Tego samego dnia poszedłem spotkać się z Priscą. Zamiast tego trafiłem na lunch z nią, Dawn i Melanie. I dobrze, i źle zarazem. Z Priscą omówiłem sprawę Iana, żeby była czujna i miła dla niego, bo pewnie się z nią skontaktuje jakoś na dniach w sprawach krwi. Poprosiłem, żeby była z nim i pomogła jak w wybieraniu odpowiedniej krwi oraz nauczyła go wszystkiego, co musi wiedzieć. Ja się na tym aż tak dobrze nie znam. Standardowo wampir powinien wypijać tyle krwi, ile wynosi jedna czwarta zapotrzebowania ludzkiego organizmu na wodę. Mi wystarczy, jak raz w tygodniu trochę wypiję. Co prawda muszę jeść jak człowiek, nie wiem co lepsze w sumie. Ona się zgodziła, chyba miała dobry nastrój.

Jednak skoro już siedziałem przy jednym stole z matkami osób, które chce zabrać do LA, to wypadało skorzystać z okazji. Przyjęły ten pomysł lepiej, niż się spodziewałem. Znaczy, nie zabiły mnie za próbę wywiezienia ich dzieci z miasta. Moim głównym argumentem było, że poza Seattle będą bardziej bezpieczni i dobrze im zrobi krótka przerwa od życia. Omijałem w tym siebie, żeby nie wyjść na egoistę, który szuka znajomych do wyjazdu. Ostatecznie zaufały mi, że to dobry pomysł i nic im dzieciom się nie stanie. A jak dodałem, że wszystko mam już opłacone, to wręcz odetchnęły z ulgą, że nie muszą wykładać własnych pieniędzy na ten wyjazd.

Mam coraz większe wrażenie, że roztrwonię cały majątek ojca podczas wizyty w Seattle. O ile to w ogóle możliwe. Przynajmniej wiem (sprawdziłem przed kupieniem biletów na samolot), że wciąż zatrudnia ludźmi do zajmowania się jego majątkiem i inwestowaniem go tak, żeby, jak najwięcej zyskać.

I to był poniedziałek. Pozostałe trzy dni spędziłem na myśleniu i wypadaniu pieniędzy. Wciąż szukałem idealnego wyjścia do nieorganizowania festynu oraz potrzebowałem kupić parę rzeczy. Mam nowy plecak, żeby mieć się w co spakować, nowe Vansy, dokładnie takie same, jak miałem, bo poprzednie nie przetrwały warunków pogodowych Seattle, parę kolejnych par skarpetek, które zaczynają zajmować za dużo miejsca w mojej szafie i no... Wypłaciłem z banku dość sporą sumę pieniędzy. Nie dla siebie, żeby nie było. Okazało się, że jednak nie posiadam książeczki czekowej (albo ją zgubiłem, nie wiem, jak w tych czasach można jeszcze z nich korzystać) i zaniosłem Aileen Fitzgerald, czyli mamie Iana. Planowałem to od dawna, ale zawsze i jedno, i drugie odmawiało. Tym razem jednak znalazłem idealny pretekst, wykorzystując brak uwzględnienia Iana na liście pokrzywdzonych rodzin. Aileen nie do końca chciała je przyjąć, ale powiedziałem, że albo weźmie ode mnie gotówkę, albo sam bez jej wiedzy spłacę wszystkie długi. Podziałało. Wzięła ode mnie pieniądze, dziękując i wspominając, że jestem chyba jedyną osobą, która szczerze tym wszystkim przejmuje i jednocześnie może coś zrobić. Nie, żebym jej się dziwił, policja sobie nie radzi i raczej nie spędza wolnego czasu na pocieszaniu każdej ofiary, jaka się do nich zgłosiła. Warto wspomnieć, że Ian wciąż żyje.

I żeby nie było, rodzicom Margo też chciałem pomóc finansowo, ale już dawno Harry (chociaż akurat w tym przypadku faktycznie Sirius wyszedł z inicjatywą) mnie ubiegł. Ciężki temat ogólnie.

Nim się jednak obejrzałem, nastał piątek. Wstałem, gdzieś koło piątej, żeby na spokojnie się ogarnąć, wypić kawę i dotrzeć na lotnisko. Wszystko udało mi się spakować do plecaka (a kupując go, nie byłem taki pewien tego, czy się uda), ot jakiś lepszy jakościowo z kieszenią na laptopa, wodoodporny o czarno-brązowym kolorze, tak żeby mi do ubrań pasował. Wyszedłem wyjątkowo za wcześnie z domu, żeby zgodnie z planem wypić kawę i dotrzeć na lotnisko. Gdzie też przybyłem pierwszy na jakieś pół godziny przed naszym ustalonym spotkaniem. Tu kupiłem kolejną kawę (choć tym razem bezkofeinową) i czekałem.

W pewnym momencie dostrzegłem Rävgora i Scarlett. Chyba się pokłócili. Spojrzałem na telefon. Teraz wszystko jasne. Podałem wstępnie, że dobrze by było, żeby się spotkać trochę przed dziewiątą. Było piętnaście po dziewiątej, a Scarlett bardzo nie lubiła się spóźniać.

– Hej – powiedziałem, kiedy podeszli wystarczająco blisko, żeby mnie usłyszeć.

Scarlett nie odpowiedziała.

– Hej – odpowiedział Rävgor.

– Powinien pytać, o co chodzi?

– Zaspałem. Tak w skrócie. Nie tylko ona – Wskazał na Scarlett. – jest na mnie zła przez to. Nancy, Sia, moja mama... Jechaliśmy dziś razem samochodem. Przeżyłem piekło.

Chciałem się roześmiać. Bardzo chciałem.

– Z własnej winy – odparła Scarlett.

Rävgor przewrócił oczami, a ja wciąż powstrzymałem śmiech. Wow. Czegoś takiego jak kłótnia o zaspanie... Coś pięknego. Szczerze mnie to cieszy, bo brzmi jak coś normalnego.

– W jaki sposób zaspałeś? – Szczerze mnie to ciekawi.

– Nie, on nie zaspał. Nie chciało mu się wstać z łóżka. Wyszedł z pokoju jakby nigdy nic o godzinie, o której mieliśmy wyjeżdżać.

– Kyle'a to bawiło.

– Kyle szedł o tej godzinie spać. Wszystko wydawało mu się zabawne.

– Naprawdę nie wiem, o co ci chodzi i tak jesteśmy mocno przed czasem – burknął, krzyżując ręce na piersi.

– Czy ty na pewno wiesz, jak działają podróże samolotem? Musisz być przed czasem.

Coś pięknego. Kłótnia o nic, jak na licealistów przystało. Uwielbiam ich.

Wstałem z krzesła i idealnie stanąłem między nimi. Położyłem na ich ramionach ręce i zacząłem iść w stronę bramek, ciągnąc Scarlett i Rävgora za sobą.

– Brakowało mi tego – powiedziałem – Dziękuję, że poprawiacie mi nastrój swoimi bezsensownymi kłótniami.

Żadne z nich nie skomentowało tego, ale gdyby nie to, że jesteśmy w miejscu publicznym, pewnie dostałoby mi się fizycznie od ich obojga.

Na szczęście na lotnisku są kamery. To mnie uratowało.

Odprawa poszła sprawnie. Uprzedzając pytania, wszystkie nasze bagaże braliśmy ze sobą na pokład to, znaczy, że musiałem (zresztą jak zawsze) wymyślić jak przemycić noże. Nie będę żyć bez nich. Nie zostawię ich w Seattle. Ale że to nie pierwszy raz, to udało się to bez komplikacji. Tym razem wystarczyło je wszystkie włożyć do plecaka i wmówić, kobiecie sprawdzającej monitor, przez który widać zawartość przedmiotów, że nie ma w nic podejrzanego w moim bagażu ani dwóch osób za mną. Poszło za prosto.

Rävgor i Scarlett przez ten cały czas sobie dogryzali w coraz to bardziej złośliwy sposób. Przestali, dopiero kiedy weszliśmy do samolotu, a oni zorientowali się, że kupienie biletów w moim przypadku, a już, szczególnie kiedy zabieram kogoś ze sobą, wiąże się z siedzeniem w pierwszej klasie.

Podczas samego lotu zorientowałem się, że jedną ze stewardess, jest syrenką. Co jest dziwne, one zazwyczaj osiedlają się w jednym miejscu i żyją tam parę lat. Podpytałem i okazała się syreną z Pacyfiku i po prostu miała dość swojego otoczenia, a latanie go najlepsze uwolnienie się od niego.

Warto wspomnieć, że istnieją trzy podgatunki syren — pacyficzne, które za pomocą swojej magii mogą chodzić i żyć na lądzie, ale rzadko to robią i są niezbyt pozytywnie nastawione do ludzi, atlantyckie, gdzie większość społeczeństwa to żyje jak w Aquamanie i mają cholerną monarchię oraz śródziemnomorskie, które są w połowie ptakami, które dosłownie żywią się ludźmi. A je wszystkie łączy to, że za pomocą głosu mogą kusić ludzi. To chyba dobrze określenie. Mogą, ale nie muszą. I nie zadziała, jak jesteś aseksualny. Ot ciekawostka.

Lot minął dobrze. Rävgor chyba przespał całość (uroczo spał), a Scarlett słuchała muzyki, patrząc przez okno. A ja? Ja modliłem się, żeby pierwszym powiadomieniem, jakie dostanę po wylądowaniu, nie było o kolejnej śmieci.

Na szczęście nie dostałem. Wynajęliśmy samochód, a będąc bardziej precyzyjnym, odebraliśmy. Scarlett dość sceptycznie na mnie spojrzała, kiedy ukazał nam się Cadillac XTS. Nie wiem, czy to kwestia samochodu, jego cechy, fakt wynajęcia czy to, że powiedziałem, że będę prowadzić.

A tak. To pewnie to ostatnie. Dawno nie prowadziłem, teraz miałem okazję, czemu z tego nie skorzystać?
Wciąż jednak czułem na sobie wzrok krytyki. Zniknął on dopiero w połowie drogi do hotelu, kiedy okazało się, że jednak potrafię jeździć. Co za szok.

– Wiecie, że nie wydaliby mi samochody bez okazania ważnego prawa jazdy, prawda? – spytałem w pewnym momencie.

– Z tego wiem, nie masz żadnych prawdziwych dokumentów – odparła Scarlett – Załatwienie lewego prawa jazdy nie może być aż tak trudne. Szczególnie w twoim przypadku.

Czyli o to chodziło.

– Okey, to prawda, mam lewe papiery. Ale jeśli cię to pocieszy, robiłem egzamin z jakieś dziesięć lat temu, żeby upewnić się, czy aby na pewno potrafię jeździć nowszymi samochodami. Oczywiście nie oficjalnie, ale osoba, która to sprawdzała, była surowsza od egzaminatorów. Zdałem za drugim razem, prowadząc na manualnym.

– Skoro tak twierdzisz.

– Nie przejmuj się nią, przejdzie jej ten nastrój – dodał Rävgor. Wciąż ze sobą nie rozmawiali, ale dawałem im tak z jeszcze dwie godziny. Wtedy im przejdzie, zazwyczaj tak było.

– Zabawne w cholerę – oparła Scarlett. Warto dodać, że nie pokłócili się, kto ma siedzieć z przodu, bo Scarlett nie chciała patrzeć, jak prowadzę i sama usiadła z tyłu. Dobrze to zwiastuje dla nich. Po namyśle daję im godzinę na pogodzenie się.

– Sama to ciągniesz.

– Ja?

Okey, przestaną, jak wysiądziemy z samochodu.

Mam nadzieję.

Ukradkiem spojrzałem na telefon, żeby sprawdzić godzinę. Do koncertu mieliśmy z parę godzin, więc może, żeby zająć obrażone na siebie dzieci, pokaże im trochę miasta? I dam Scarlett prowadzić?

Najpierw jednak zgodnie z planem, pojechaliśmy do hotelu. I jak przepłaciłem za samolot i samochód, tak nocleg załatwiłem budżetowo. Znaczy, oni myśleli, że to hotel.

Udało mi się znaleźć apartament na airbnb, który nie dość, że był dość blisko klubu, tak również był bardzo kalifornijski. O ile tak to można nazwać. Można było się poczuć, jakby się tam mieszkało, a nie tylko przyjechało jako turysta.

Powinienem się chyba wynieść z hotelu w Seattle i przenieść do mieszkania. Mniej by mnie to wyszło.

Kiedy dojechaliśmy na miejsce, faktycznie przestali się kłócić. Miejsce znajdowało się parę kilometrów od plaży w niskim budynku. W środku były dwa pokoje, jeden z aneksem kuchennym, a łącznie były trzy miejsca do spania oraz łazienka z wanną. Na parę dni, idealne miejsce.

Spodobało im się. Podpowiedziałem też Rävgorowi, że powinien odpuścić i dać Scarlett jako pierwszej wybrać, gdzie chce spać. To sprawi, że przychylniej będzie na niego patrzeć. I miałem rację, patrzyła. Jak również wybrała łóżko najbliżej kontaktu.

Ogarnęliśmy się trochę i poszliśmy coś zjeść. I zobaczyć ocean. Chciałem to zorganizować tak, żeby od razu po tym, co planujemy robić, pojechać pod klub, gdzie Avalanche będzie grać.

– Głupie pytanie, ale przemyślałeś to, że skoro koncert jest w klubie, mogą mnie nie chcieć wpuścić, prawda? – spytała w pewnym momencie Scarlett, kiedy chodziliśmy po plaży. Szczerze zapomniałem o tym szczególe. – Rävgor wejdzie bez problemu, bo oficjalnie ma te dwadzieścia jeden lat. Głupie dojrzewanie u wilkołaków. Ja nie mam.

– Przynajmniej masz osiemnaście – wtrącił Rävgor – Ale faktycznie, skoro to nie jest typowy koncert, tylko bardziej wejście do klubu, gdzie będzie grać Avalanche, to może być z tym problem.

– Zależy od ochroniarzy. W najlepszym przypadku w ogóle nie sprawdzą nam dokumentów, żeby potwierdzić wiek, w najgorszym użyje perswazji. Albo ty spróbujesz, może ci wyjdzie na kimś obcym.

Scarlett zamyśliła się, zatrzymując się na chwilę.

– Wolałabym nie. Używanie magii w mieście syren i to polegającej na perswazji to dość ryzykowne, a nie oszukujmy, niezbyt mi to wychodzi.

– Okey, to zostaw to mi. Wejście tam nie będzie problemem.

– Tak sobie myślę, że dobry pomysł miałeś z tym wyjazdem. Dziwnie satysfakcjonujące jest patrzenie na zachód słońca, chodząc po plaży.

Spojrzałem na Rävgora, który się zapatrzył w ocean. Wokół nas praktycznie nie było ludzi. Niebo przybierało pomarańczowo-różową barwę, nadając całej scenerii dodatkowy urok.

Nie spodziewałem się, że aż tak potrzebuję zmienić otoczenie. Zostałbym tu na dłużej, ale wątpię, żeby w najbliższym czasie było to możliwe.

Chwilę później, nie śpiesząc się, znaleźliśmy się pod klubem. Postawiono go skraju wzniesienia, tak że widać było nabrzeże, stojąc na parkingu. Scarlett zaparkowała, gdzieś w pobliżu wejścia, przy którym stało może koło pięćdziesięciu osób. Wysiedliśmy i nie zostało nic innego, jak stanąć w kolejce. I jak się zorientowałem, dopiero zaczęli wpuszczać ludzi do środka.

Trochę wszyscy zapatrzyliśmy się w telefony. Wysyłałem do wszystkich ważnych osób smsy przypominające, że jak coś się będzie dziać przez najbliższe parę godzin, jeśli to nie będzie kwestia życia i śmierci, lepiej poczekać do rana. Nie tyle nie chcę psuć sobie zabawy, co bardziej nie dostanę się i tak z LA do Seattle ot tak. Najbliższy portal jest w San Francisco. Już wolę wiedzieć rano, gdzie będę trzeźwy, a wokół mnie nie będą się bawić ludzie wyglądający na studentów.

– To był długi dzień.

Scarlett i Rävgor spojrzeli na mnie znad telefonów. Staliśmy już prawie przy wejściu. Przed nami stało może z dziewięć osób.

– Jeszcze się nie skończył, kto wie, co się wydarzy. – Scarlett wzruszyła ramionami. – Szczerze jestem ciekawa, jak to będzie wyglądać. Pierwszy raz będę w klubie.

– Ja nie. Ale nie chcę tego wspominać, chodzenie z Kylem do ludzi jest złym pomysłem.

– Aż prosi się, żeby spytać, co się stało – odpadłem.

Rävgor zbierał się do odpowiedniego, jednak...

– ... żartuje, prawda? – Pytanie to nie byłoby niczym dziwnym, ale chłopak, które je zadał, wypowiedział je z taką silną arogancją, jakiej jeszcze nigdy w życiu nie słyszałem.

Trójką instynktownie spojrzeliśmy na wejście. Tuż przed bramkami stała mała grupka, składająca się z trzech mężczyzn i kobiety. Przypuszczam, że studenci.

Ten, który pytał, stał na samym środku.

– Nie.

Zaśmiał się z jakiegoś powodu. Pytanie w całości chyba miało związek z wejściem do środka, ale nie słuchałem.

– Czy ja naprawdę wyglądam jak nastolatek dla pani?

Tu już nawet nie chodziło czy ma rację, czy nie. Czemu się o to tak wykłócał? I to w taki sposób?

– Jak już mówiłam, dopóki nie potwierdzisz mi, że masz co najmniej dwadzieścia jeden lat, nie wpuszczę cię do środka.

Dziewczyna położyła mu rękę na ramieniu, jakby próbowała go uspokoić, ale on jedynie zrobił krok do przodu, ignorując ten gest. Jeden chłopak sprawiał wrażenie obojętnego na całą sytuację, a drugi zirytowany jak ten na środku się zachowuje.

– Jak mówiłem, mam dwadzieścia cztery lata. Trzy pozostałe osoby, które ze mną przyjechały, mogą to potwierdzić.

– Potrzebuję dokumentu. – Ta kłótnia rujnuje mi plany, na przemycenie do środka Scarlett. Będę musiał improwizować, w takim razie.

– Mam go w samochodzie. A ja wiem, jak działają tego typu kolejki, jeśli stąd wyjdę, będę musiał pójść na sam koniec tylko dlatego, że chcesz mnie wpuścić. To nie fair, bo jak mówię, jestem pełnoletni. Bardzo łatwo mnie wygoolować i to potwierdzić. Magazyny studenckie uwielbiają o mnie pisać.

– Potrzebuję dokumentu.

Szczerze wyrzuciłbym go z tej kolejki.

– W takim razie się stąd nie ruszę! – odparł bardzo teatralnie i usiadł na betonie.

Jego znajomi ewidentnie się załamali jego postawą. Jestem szczere zaintrygowany, kto to jest.

Ochroniarka spojrzała na niego z niedowierzaniem. Szepnęła coś do ochroniarza obok, żeby był gotowy zareagować i po prostu go wyrzucić. Co prawdopodobnie nie jest dobrym pomysłem.

– Możesz nie robić scen? – spytała dziewczyna.

– Możesz się zająć swoim chłopakiem?

Okey, byłem przekonany, że oni są razem. Zatem dziewczyna jest albo z tym irytowanym chłopakiem, albo obojętnym. Obstawiam obojętnego. Dziewczyna zaśmiała się z bezsilności.

Cała ta sytuacja trwała z pięć minut, a jak na to, że za nami kolejka tylko rosła i rosła, to było dość sporo.

– Okey, zróbmy tak. Powinnam cię wyrzucić aktualnie lub odesłać na koniec kolejki, jeśli byś z niej wyszedł po prawo jazdy, ale nie chcę się z tobą użerać. Zróbmy tak, ty przestaniesz robić sceny i pójdziesz z moim kolegą pokazać mu dowód, że masz rzekome dwadzieścia cztery lata, a ja ciebie i twoich przyjaciół wpuszczę, jak tylko wrócicie.

Chłopak udał, że się zastanawia, po czym wstał i oparł z nutą ironii:

– Żaden problem.

Ruszył, więc przez parking jakby nigdy nic. Dopiero teraz zauważyłem, że miał czarne włosy i szczupłą sylwetkę, przez którą wyglądał na wyższego, niż faktycznie był. Wyglądał jakby był postacią live action z animacji Burtona. Podszedł do ciemnego Infiniti i ze schowka wyjął prawdopodobnie prawo jazdy i pokazał jej ochroniarzowi, który tylko skinął głową do swojej koleżanki z pracy. Chłopak zamknął drzwi i obrócił się, żeby wrócić do miejsca, z którego przyszedł.

I dopiero wtedy to zobaczyłem. Nie wiem, kim on był, ale miał jedne z najpiękniejszych oczu, jakie kiedykolwiek widziałem. Miały niezwykłą, intensywną szmaragdową barwę, która hipnotyzowała. Nie mogłem oderwać od niego wzroku.

Takie same oczy miała Danielle.

Zabrakło mi słów.

– Mam nadzieję Victor, że było warto zrobić scenę – syknęła dziewczyna, kiedy całą czwórką wchodzili do środka.

Victor. Pasuje mu to imię.

Victor nie odpowiedział, pewnie po to, żeby nie pogarszać swojej sytuacji.

– Wszystko w porządku, Aless? – zapytała Scarlett, trącając mnie lekko.

Otrząsnąłem się trochę.

– Czemu miałoby nie być?

Dziwnie na mnie spojrzałam, ale odpuściła temat.

A ja nie mogłem przestać myśleć o tych oczach.

Tych pięknych, zielonych oczach.

***

Więc to jest Victor. Victor pojawia się w innym moim opowiadaniu (które jest w trakcie korekty i zbierania się, żeby do niego wrócić, bo przypadkiem zatrzymałam się na chwilę przed koncertem i no teraz już w spokoju mogę do niego wrócić), a to, że się tu pojawia nie jest przypadkiem. Mam nadzieję, że przypadł wam do gustu, bo pojawi się też w dwóch następnych rozdziałach.

Chcę też podziekować za 7k wyświetleń. To bardzo miłe uczucie wiedzieć, że to co się tworzy, podoba się też innym.

Do zobaczenia w Nowym Roku!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro