LVI - Rävgor
Las zaczął się zagęszczać. Nie miałem pojęcia, gdzie jestem i niezbyt mnie to szczerze interesowało.
Po prostu miałem dość wszystkiego.
Słyszałem za sobą Scarlett, która próbowała nadążyć za mną. Jakkolwiek nie byłbym wkurwiony, nie miałem serca oddalać się od niej za bardzo. Liczyłem po prostu, że w pewnym momencie się podda i wróci do Alessa na polanę.
Co dziwnie nie czułem, żeby Aless się zbliżał. Ale on i tak by nie zrozumiał, o co chodzi.
– Ja pierdole, Rävgor! Na prawdę cię powaliło, żeby uciekać do lasu, w środku nocy, bez słowa podczas pełni.
– Nie musisz za mną iść!
– Nie rozmawiamy o mnie!
Przyznaję, że krzyki w lesie nie są najlepszą rzeczą, ale...
– A to już jest jakiś sukces!
Mogłem się tylko domyślić, jak bardzo ją zirytował ten tekst.
Szedłem coraz bardziej w głąb lasu. W okolicy nie było żadnej wydeptanej ścieżki. Co to jest do cholery za miejsce? Nie mam pojęcia, jak daleko byłem od Alessa, ani która była godzina (w pewnym momencie podczas w bycia w tunelach Scarlett zabrała mi telefon).
W pewnym momencie zatrzymałem się, bo przestałem słyszeć Scarlett. Wciąż była w pobliżu. Czułem jej zapach, nawet bardziej intensywnie niż zazwyczaj. Ale nie słyszałem jej.
Złość mi delikatnie przeszła, zacząłem się szczerze martwić. Coś było nie tak. Wtedy też doszedł do mnie zapach kogoś innego. A raczej czegoś.
Niedźwiedź.
Kurwa.
Rozejrzałem się wokół siebie, ale niczego nie widziałem. Popełniam błąd w tym momencie. Ale nie mam wyboru. Zdjąłem z siebie całe ubrania, po czym ponownie zacząłem wywoływać w sobie złość.
Przypominać o wszystkich najgorszych rzeczach, jakie ostatnio miały miejsce, jak bardzo nie mam na nic wpływu. Całą frustrację, jaką w sobie nosiłem od paru tygodni, nie mówiąc o tym okropnym poczuciu nie mocy od paru dni, kiedy Aless oznajmił, że znaleziono kolejne dwa ciała.
Poczułem, jak z paznokci wyrastają mi pazury, a zęby zaczynają się wydłużać. Przez kręgosłup przeszedł mnie silny dreszcz, przez który nie byłem stanie ustać na nogach.
Nie minęło dziesięć sekund, a było po wszystkim. Czułem wszystko mocniej. Słyszałem więcej. Widziałem lepiej. W ułamek sekundy złapałem trop Scarlett i zacząłem bieg w jej kierunku. Znalazłem ją nieruchomą, wpatrzoną w niedźwiedzia stojącego z pięćdziesiąt metrów od niej, który się tylko i wyłącznie przybliżał. Czuć było przerażenie, jakie wydzielała.
Warknąłem, żeby zwierzę zwróciło na mnie uwagę i stanąłem między nimi. Patrzyłem mu prosto w oczy, gotowy się rzucić, tylko po to, żeby ratować jej życie. Cały czas warcząc, zbliżałem się do niedźwiedzia. Nic nie miało wtedy znaczenia. Nic oprócz odpędzania go. Co ostatecznie mi się udało. Odszedł w stronę, z której żadne z nas nie przyszło.
Wróciłem do Scarlett. Wciąż stała jak wryta, wpatrzona w punkt, gdzie wcześniej stało zwierzę. Delikatnie łbem dotknąłem jej ręki, chcąc wyrwać z tego stanu. Otrząsnęła się, ale o mało się przy tym nie wywaliła.
– Aless miał rację. Faktycznie podobasz mi się w tej wersji – powiedziała słabo.
Zdałem sobie sprawę, że to chyba był pierwszy raz, kiedy ktoś faktycznie mnie widział jako wilkołaka. W pełni przemienionego, który ma świadomość tego, co się dzieje i nad sobą w wystarczająco dobrze panuje. Pewnie większość by się bała i ich odruchem byłaby ucieczka.
A Scarlett nie miała tego. Jej przerażenie było wynikiem spotkania z niedźwiedziem, nie mnie. Czułem, że robi się spokojniejsza.
Podeszła do mnie.
– Chyba nie do końca wiem jak mam się zachować. Jak dobrze wiesz, niezbyt miałam w swoim życiu do czynienia z psami, co dopiero z wilkami, czy wilkołakami.
Znowu łbem dotknąłem jej ręki, po czym zacząłem iść w stronę, gdzie zostawiłem swoje rzeczy.
– Mam iść za tobą? – spytała niepewnie.
Nie mając jak odpowiedzieć "Tak", nie udolnie szczeknąłem.
– Pozwolisz, że będę mówić, żeby nie zacząć panikować. Aless nas zabije, jak się dowie, że mogliśmy, głównie ja mogłam, zginąć z takiej głupoty jak wejście do lasu i krzyczenie na siebie.
Nie powiedziałabym. Mnie by zabił. Ciebie za bardzo lubi. Bardziej niż sam by chciał, ale nie wystarczająco, żeby nazywać to czymś więcej niż lubieniem. Więc zabiłby tylko mnie.
– Przepraszam, że zaczęłam się na tobie wyładowywać. Znam tę frustrację związaną z niemocą. Powinnam była się domyślić, że coś jest nie tak.
Brak możliwości odpowiedzi zaczął mi odpowiadać. Bo tak powinna i też nie powinna, bo sam powinien coś powiedzieć.
Jestem w szoku, jak racjonalnie myślę po przemianie, zawsze sądziłem, że to trochę inaczej wygląda. A tu proszę, główna różnica jest taka, że wzrok mam niżej niż zazwyczaj.
– Nie jesteś zły, prawda?
Kiedy zadała to pytanie, podeszliśmy do drzewa, gdzie zostawiłem swoje rzeczy. Usiadłem obok nich, po czym zobaczyłem, że Scarlett robi to samo, opierając się o drzewo.
Nie powiem, nie mogłem się oprzeć, żeby nie zachować się, jak pies i położyłem na jej kolanach głowę.
– A pamiętasz czasy, kiedy cały świat próbował nam wmówić, że skoro się przyjaźnimy, to powinniśmy być razem?
Zdecydowanie pamiętałem. To były takie proste czasy, gdzie przejmowało się tym, czy ktoś cię lubił, a nie czy nie dowiesz się na następny dzień, że jest martwy.
– Chyba pierwszy raz ci to powiem, ale faktycznie mogłam przechodzić przez stan, w którym myślałam podobnie. Bardziej myślałam, jakby to mogło wyglądać, chyba na początku liceum, trochę przed naszą kłótnią. Zawsze dochodziłam do wniosku, że pokłóciłyśmy się o jakąś pierdołę, po czym uznali, że ten związek nie ma sensu. W tym momencie nawet nie potrafię sobie tego wyobrazić. – Poczułem, jak delikatnie dotyka moje sierści. – Z drugiej strony, na co komu to potrzebne? Aless cierpi od jakichś osiemdziesięciu lat, bo się zakochał. Ty trzymasz w pokoju obraz jakiejś dziewczyny, która ci się przyśniła i nie możesz jej wybić z głowy. A ja... – zawiesiła głos. – A ja muszę z wami żyć i to znosić.
Nie widziałem jej twarzy, ale zakładałem, że towarzyszył jej pewnie smutek. I miała rację. Aless jest człowiekiem, który wie, że nie powinien nawet próbować być w związku, bo zawsze kończy się tak samo. Oczywiście wiem to na podstawie jego opowieści. Zakochany do końca w dziewczynie, której nie zdążył nawet dobrze poznać, a już złamała mu serce, a teraz nie żyję. Chociaż kto wie, może jest wampirem.
Ja z kolei mam odwrotny problem do niego. Żyję wiecznym wyobrażeniem, że kiedyś poznam tą jedyną. Siedzi to we mnie tak mocno, że nigdy nie byłem związku na tyle poważnym, żeby go, chociaż związkiem nazwać. A mówimy tu o sytuacjach sprzed mojego snu (oczywiście po nim też). Naiwna wiara, że ta dziewczyna faktycznie istnieje i zbiegiem okoliczności, nie tylko ją poznam, ale i będzie odwzajemniać to, co ja bym do niej czuł.
Scarlett natomiast najpierw musi zaakceptować w pełni samą siebie, bo ja wiem, że prawie sobą gardzi, kiedy zaczyna się temat czarnej magii i tego, że to w sobie nosi. Nie pomaga też istnienie jej przepowiedni oraz to, że jest minimalny procent szans, że to wszystko doprowadzi do apokalipsy czy coś. I ona wie, że również nie powinna z nikim być, bo tylko by raniła tę osobę. A przynajmniej tak twierdzi z tym ranieniem. Choć nie będę kłamał, to mógłby się tak skończyć.
To nie mógł być przypadek, że nasza trójka się poznała.
Nagle odskoczyłem odruchowo. Scarlett dziwnie na mnie spojrzała, po czym oboje zaczęliśmy słyszeć dźwięk wibracji, dobiegający od niej. Wyjęła jeden z telefonów (chyba jej) i obrała go.
– Myślałam, że tu nie ma zasięgu – powiedziała, patrząc na mnie.
– Znalazłem miejsce, w którym mogę zadzwonić. Internetu wciąż nie mam. Gdzie wy jesteście? Zaczynam się martwić.
Scarlett wciąż się na mnie patrzyła.
– Słyszysz to, co on mówi? – zapytała bezgłośnie.
Skinąłem łbem.
– Mam wrażenie, że krążą tu jakieś zwierzęta. Nie chcę, żeby wam się coś stało.
– Żyjemy, oboje. Wszystko w porządku. Wciąż jesteś na polanie?
– Tak...
– To świetnie, zaraz wrócimy – powiedziała, a ja widziałem, jak próbowała się już rozłączyć.
– Czemu w ogóle do tego doszło? I co tak długo tam robiliście? Posłuchałem rady z tym, żeby zostać i nie iść za wami, ale bez przesady. – Tymczasem z głosu Alessa było słuchać zagubienie.
– Oboje mieliśmy ciężki tydzień. Rävgor zniósł to trochę gorzej, przez co mieliśmy parę spięć w ciągu dnia. Ale jak mówiłam wszystko w porządku. Przegadaliśmy to, jest lepiej.
Przegadać to za duże słowo.
– Czemu nic nie mówiliście?
– Bo to nie było coś, o czym warto jest mówić. Po prostu gorszy tydzień. Jesteśmy nastolatkami, możemy zachowywać się, jakby to oznaczało koniec świata.
Uwielbiałem słuchać, jak wymyśla na bieżąco argumenty, tak wiarygodne, że nawet nie czujesz potrzeby, żeby sprawdzać ich wiarygodność.
Bo w sumie to, co powiedziała, jest prawdą, ale spięcie dziś między nami poszło o coś innego. W sumie nawet nie pamiętam, o co poszło, ale to miało miejsce, jak jechaliśmy rano do szkoły. Ot sprzeczka bez większego powodu. Chyba.
– Załóżmy, że wierzę. – Oczywiście, że wierzył. – Czemu Rävgor się nie wtrąca do rozmowy, skoro z nim jesteś? Zazwyczaj tak robi.
Scarlett przewróciła oczami.
– Jest na ciebie obrażony i nie chce z tobą rozmawiać. Na razie.
I się rozłączyła.
Niezwykle mnie rozbawiło to, jak zakończyła rozmowę, dając dwuznaczny tekst tym, że się żegna i że ja nie chcę z nim teraz rozmawiać. Niezłe.
– Musimy wracać do Alessa.
Spojrzałem na ubrania i buty.
Przemiana w człowieka będzie dziwna i bardzo niezręczna.
– Jeśli się martwisz, że zobaczę cię nago, to uwierz, nie chcę tego widzieć. Wolałbym też nie zamykać oczu, bo to mój najlepszy zmysł, a my jesteśmy w lesie w środku nocy. Więc będę tu siedzieć i patrząc tam. – Wskazała jakiś punkt przed sobą. Miło z jej strony.
Teraz został mi problem przemiany w człowieka. Tego nie opanowałem za dobrze, nie mam pojęcia, jak to się może skończyć.
Zaciągnąłem dość delikatnie zębami ubrania na drugą stronę drzewa. Zacząłem oddychać, próbując się uspokoić. No i wszystko szło dobrze, do momentu, w którym już jako człowiek, nie straciłem równowagi i nie wywaliłem się na ziemie. Trochę zabolało to moje przedramiona. Nie mówiąc o to tym, że wciąż mamy zimę i pomimo większej odporności na temperaturę, nie mając na sobie żadnych ubrań, też mi jest zimno.
– Wszystko w porządku?
Zdążyłem się jakość podnieść w trakcie tego pytania.
– Jak zawsze. Bywało jednak lepiej – mruknąłem, będąc pod wrażeniem dźwięku swojego głosu. Dziwnie było nagle umieć mówić.
Otrzepałem jakoś ziemię z ciała i się szybko ubrałem. Wciąż było mi zimno, ale to przejdzie, jak zacznę się ruszać. Najgorsze było wiązanie butów podczas tego wszystkiego. Moje ukochane Jordany, nie chciały ze mną współpracować. Ewentualnie ja nie pamiętałem, jak się wiąże buty i korzysta z rąk. Obie wersje są wiarygodne.
Wyszedłem zza drzewa. Scarlett już stała, pewnie czekając, aż będę gotowy wrócić, skąd przyszliśmy. Miałem jednak rację co do pewnego rodzaju smutku, jaki aktualnie w sobie miała. Teraz będąc nawet powyżej jej linii wzroku, to widziałem. A co mi szkodzi?
Podszedłem do niej i ją po prostu przytuliłem. To jest coś, co zazwyczaj, któreś z nas robi, ale... Chyba podziałało, jak miało, bo to odwzajemniła.
– A to z jakiej okazji? – spytała, jednak nie puszczając mnie.
– Zimno mi – oparłem. Ona odpowiedziałaby tak samo.
Wtedy jej telefon znowu zaczął wibrować, przez co instynktownie się od siebie odsunęliśmy. Wyjęła oba telefony i zwróciła mi mój. Niestety Aless dzwonił do mnie.
– Czego chcesz? – spytałem, siląc się na obrażony głos, żeby uwiarygodnić wersję Scarlett.
– Gdzie jesteście?
– W lesie. Zaraz będziemy u ciebie...
– Nie musicie. Znajdę was. I tak planowałem wrócić lasem, chce się dowiedzieć, gdzie jesteśmy, a to jedyny sposób, aż nie odzyskam internetu w telefonie.
Okey?
– Jesteś pewien, że nas znajdziesz?
Chciałem coś jeszcze dodać, ale chwilę później zobaczyłem Alessa, idącego po naszym zapachu. Rozłączyłem się.
– Nie widzieliście może jakiegoś wielkiego zwierzęcia? Coś tu, a raczej tam – Wskazał miejsce, z którego przyszedł. – chodziło.
Wymieniliśmy się spojrzeniem ze Scarlett.
– Nie – odpowiedzieliśmy w tym samym czasie.
Aless otworzył usta, ale równie szybko je zamknął, chyba gryząc się w wargę.
Miałem wrażenie, że on po prostu nie chce wiedzieć teraz, co tu miało miejsce. Może i lepiej. Niech się na razie skupi na tych swoich mapach.
***
Wyjście z lasu zajęło nam z dobre dwie godziny. Na szczęście po jakichś czterdziestu minutach krążenia bez sensu, udało się złapać zasięg internetowy, przez co mogliśmy znaleźć dokładne miejsce, w jakim się znajdujemy.
Jak się też dowiedziałem, polana znajdowała się dość blisko domu Scarlett, a raczej tej "willi" w lesie, obok której są portale, przez które wrócimy do centrum miasta, bez większych problemów. Sama była w szoku, że nie rozpoznała tego miejsca, ale też kto by się jej dziwił, to miejsce było oddalone o dobrą godzinę szybkiego marszu od domu, a skoro nie spędzałam w nim dużo czasu, to tym bardziej nie chodziła na spacery po lesie.
Było więc mniej więcej wpół do czwartej, kiedy doszliśmy do tego domu. Widziałem, że Scarlett ledwo co się trzyma, więc w pewnym momencie naszej drogi, po prostu wziąłem ją na ręce i z czasem zasnęła. Odbyłem też wtedy szczerą rozmowę z Alessem odnośnie zaufania i co to tak naprawdę oznacza.
Pod domem uznaliśmy, że mamy dwa wyjścia. Albo przejść przez portal i jakoś sobie dalej radzić z dotarciem do jakiegoś miejsca (warto zaznaczyć, że moja mama i Dawn wierzą, że jesteśmy u Alessa), albo zostać i przenocować tutaj. Zostaliśmy przy drugiej opcji, bo nawet Aless zaczął być zmęczony i narzekać, że chce spać.
Musiałem więc obudzić Scarlett. Niechętnie otworzyła drzwi, marudząc, że wystarczyło, żeby jej ręka dotknęła klamki i drzwi same powinny się otworzyć. Zrozumieniem z tego tyle, że zamiast kluczy i zamków, stosuje się tu jako zabezpieczenie magię tylko ona i Dawn mogą wejść do jego domu bez włączenia alarmu przeciwwłamaniowego.
Mruknęła coś o tym, że możemy spać, gdzie tylko chcemy, oprócz widocznie zamkniętych pokoi. Ona sama poszła na górę, zostawiając buty po drodze.
– To, co teraz? – spytał Aless.
Wzruszyłem ramionami. Byłem tu pierwszy raz. Ja pierdole, jakie to miejsce jest wielkie.
– Ja chyba pójdę za nią. Zobaczyć, czy żyje – odparłem.
– Jak chcesz. Ja w takim razie zostanę tu, ta kanapa wydaje się niezwykle miękka, miększego materaca na pewno nie znajdę.
Jakoś udało mi się znaleźć poprawną drogę do pokoju, w którym znalazłem Scarlett.
– Czego chcesz? – spytała.
Ciężko było przegapić, że zmieniła ubranie na coś bardziej w stylu piżamy. Zastałem ją, jak podłączała telefon do ładowania.
– Sprawdzam, czy żyjesz.
– Yhym... Akurat po tym, jak powiedziałam coś, na co nie miałeś jak odpowiedzieć, uznałeś, że najlepszym wyjściem, będzie pójście za mną niż położyć się spać, w dowolnym miejscu.
W sumie... W sumie faktycznie to niezbyt dobrze z mojej strony wygląda.
– Nie, naprawdę chciałem sprawdzić, czy żyjesz. I nie zostać sam z Alessem. Jak jest zmęczony, zaczyna rozmowy na poważne tematy. Nie chciałem, żeby mnie znowu w jakąś wciągnął.
Patrzyła na mnie, pustym wzrokiem.
– Wolałbym zostać tutaj. Mogę nawet na podłodze spać. Bardziej na tym dywanie. Nie mam żadnych zamiarów, po prostu ten dom jest za wielki, mało komfortowo się w nim czuje.
Westchnęła tylko i spojrzała na łóżko. Było wielkie. Większe niż standardowe dwuosobowe łóżko. Po czym podeszła do drzwi i coś z nich wyjęła.
– Skoro tak bardzo chcesz, to możesz zostać. Ale nie ma szans, że podzielę się swoim kocem – powiedziała i wręczyła mi kołdrę.
– Okey?
Zignorowała to i położyła się na łóżku. Chwilę po tym, zrobiłem podobnie.
Leżał pod kocem, całą opatulona (chyba ogrzewanie nie było włączone), twarzą do materaca.
– Dobranoc – mruknęła, ledwo żywa.
– Dobranoc.
***
Nie spałem za dobrze. Ciągle się budziłem czy też nie mogłem w ogóle zasnąć. Nie wróży to dobrze mojej żywotności w najbliższych dniach. Czas, kiedy nie spałem, spędziłem prawie produktywnie, głównie na myśleniu o wszystkim. Jak właściwie znalazłem się w tym wszystkim i jak z tego wyjść bez szkód. Albo, chociaż jak nie zatracić się w pesymizmie i choć na chwilę oderwać myśli od morderstw i beznadziei.
– Tu jesteście.
Podniosłem wzrok. W drzwiach stał Aless. Miał potargane włosy i podkrążone oczy oraz mówił mocno zaspanym głosem. Podniosłem się cicho z łóżka i podszedłem do niego, zamykając za sobą drzwi.
– Co? – spytałem, zaspanym tonem.
– Nie, nic. Obudziłem się i chciałem was znaleźć... Jaki ten dom jest wielki.
Rozejrzałem się po korytarzu.
– Teraz jak wpada światło wydaje się jeszcze większy. Skąd one mają pieniądze na to? Nie mówiąc o tym, że wygląda jak postawiony parę lat temu. Zdecydowanie jest to nowoczesne budownictwo.
– Magia? – Wzruszył ramionami. – To by miało sens. Nie znam się aż tak na tym.
– Ja tym bardziej.
– Mówiąc o domu, zjadłbym coś. Sprawdziłem kuchnie przed poszukiwaniem was, jest jest tam więcej jedzenia niż przypuszczałem, jak na to, że nikt na co dzień tu nie mieszka.
– Magia? – spytałem dokładnie tym samym tonem, co on przed chwilą.
Aless powstrzymał śmiech i zażenowanie.
– Nawet nie wiesz jak dawno nie korzystałem z kuchni.
Zaczęliśmy iść na dół, żeby rozmową też nie obudzić przypadkiem Scarlett. Starałem się ignorować ogrom tego miejsca, które wręcz wydawało się większe niż powinno być. Trochę jakby magia powiększała korytarze i sprawiała, że wszystko jest bardziej w każdym możliwym aspekcie.
Kuchnia okazała się aneksem kuchennym połączonym z salonem. Ten dom powinien mieć z tego co wiem, koło stu lat, jak nie więcej, skoro to rodzinny dom czarownic w Seattle, ale patrząc na wyposażenie kuchni zaczynałem w to wątpić. W swoim domu miałem remont kuchni jakieś pięć lat temu, bo lodówka się nam zepsuła, a to dobry pretekst do remontu przecież. I moja kuchnia wyglądała na mniej nowoczesną niż ta. A w tym domu nikt na co dzień nie mieszkał od lat połowy lat dziewięćdziesiątych.
– Czy twoja wzmianka o tym, że nie korzystałeś z kuchni od dawna, miała mnie skłonić, żebym zrobił jedzenie? – spytałem, rozglądając się wokół siebie.
– Nie miałbym nic przeciwko temu. Mogę pozmywać po tym wszystkim.
– Ty wiesz, że jest tu zmywarka?
Aless usiadł przy blacie.
– Lubię zmywać.
Dziwna rzecz do lubienia, ale kim jestem, żeby to podważać czy krytykować?
Zajrzałem do lodówki i szafek, w których mogło być jedzenie. I Aless miał rację, ich zawartość nie wyglądała jakby ktoś tu wpadał co najwyżej raz w miesiącu. Znalazłem też gofrownice.
– Kiedy ostatnio jadłeś gofry? – spytałem i odwróciłem się do Alessa. Spojrzał się na mnie dziwnie. – Uznam to za, to nie ma znaczenia, odpowiada mi taka forma śniadania.
Aless się nie sprzeciwił, zajął się za to udoskonaleniem swoich notatek z nocy. Nic z nich nie rozumiałem, ale chyba najważniejsze, żeby on widział o co chodzi.
Zająłem się śniadaniem. Bardzo prosta rzecz. Ale jednak przepis wolałem sobie przypomnieć, sprawdzając w internecie, żeby dało się zjeść, to co przygotowuje.
– Zastanawia mnie czy jest stamtąd więcej niż te dziesięć wyjść – powiedział, głównie do siebie.
– To jest całkiem możliwe. Ale nie wydaję mi się. Znaleźlibyśmy je wtedy albo chociaż drogę, którą nie szliśmy.
Mruknął coś niezrozumiale.
– I tak jest ich sporo. A przy części z nich znaleziono ciała. O ile się nie mylę aż przy czterech. A Iana znaleźliśmy blisko tego wyjścia z bloku. Jedynie chyba Zack się z tego wyłamuje, ale zostawanie kapitana drużyny na jego własnym boisku musiało być w oczach Heartlessa warte wymyślania się z reguły... – Jego głos zdawał się obojętny na tragedię. Trochę mnie to zabolało.
– Musisz?
Podniósł wzrok. Nie powiem, miał w nich fascynację, za którą go nie można było winić. W końcu odkrycie tuneli zbliżało go jakoś do rozwiązania tego wszystkiego.
– Scuze... – Fascynacja jakby zniknęła. Wskazał palcem gdzieś w notesie. – Zobacz to miejsce. – Po czym pokazał to samo miejsce na mapach w telefonie. – Poznajesz je?
– Chyba. Nie wiem. Czemu?
Zrobił screena i zaznaczył krzyżykami dwa miejsca, niezbyt od siebie oddalone. Jeden na czerwono na bloku, drugi czarny gdzieś bardziej na ulicy.
– Czerwony to miejsce jednego z wyjść tuneli. To, które jest połączone z blokiem à la drzwi do piwnicy, to które jako pierwsze znaleźliśmy Czarny natomiast to miejsce gdzie udało nam się znaleźć Iana. Te miejsca dzieli z maksymalnie sto metrów.
– I?
Zamknął notes i odłożył go na bok wraz z telefonem.
– Wiem, jak to źle wszystko wygląda i jest tylko gorzej. Widzę, że nie do końca sobie z tym radzisz. Ale pomyśl tak, gdyby nie my i to, że przypadkiem się wtedy tam znaleźliśmy, Ian też by nie żył. Wiem, że to nie jest pocieszające i wolałabyś, żeby to Margo żyła, a nie on, ale skoro udało się uratować jedną osobę... Zawsze jest nadzieja. Z moich ust brzmi to, jak herezja, bo wiem jak się ostanio zachowuję i to w żaden nie pomaga, szczególnie tobie, ale gdybym jej nie miał dawno bym to rzucił w cholerę i wyjechał bez słowa. Brakuję mi po prostu pomysłu jak to wszystko powiązać, wtedy od znalezienia tego pierdolonego idioty będzie mnie, nas, dzielić tylko czas, żeby go dopaść. A jak na to, że policja nie ma żadnych, ale to żadnych podejrzanych, to będzie coś. Po prostu zaufaj mi. I ignoruj to w taki sposób o tym mówię, to pomaga mi się skupić.
– To po prostu... Trochę jakbyś miał gdzieś tych ludzi. A to boli, bo jedną z nich jest Margo. No i Zack. I mógłby Ian. I ta reszta osób, które nikomu nic nie zrobiły.
– Wiem o tym. Nie powinienem nalegać na ten bal, może wtedy, chociaż ją dałoby się uratować... Ale z drugiej strony, jakkolwiek brutalnie to nie zabrzmi, gdyby nie jej morderstwo, nie znalazłbym tych tuneli. Tuneli, które łączą prawie wszystkie miejsca, gdzie znaleziono ciała. To znaczy, że Heartless z nich korzysta. A to znaczy, że będziemy mogli to wykorzystać. Wiem, że jeszcze tego nie czujesz, ale to prawda. Czuję, że jestem o krok od tego wszystkiego.
Nie wiem, czy wierzył w to, co sam mówił, ale było czuć, że zależy mu, żebym ja w to wierzył. A ja chciałem mu wierzyć, ale nie wiem, czy mu wierzyłem.
– Wiesz, że to nie jest takie proste – powiedziałem, jakoś nie mogąc mu spojrzeć w oczy.
– Wiem.
Wróciłem do robienia gofrów.
Jak to irracjonalne brzmi, po takiej rozmowie.
Więc wróciłem, do robienia śniadania. Aless nic więcej nie mówił. Tak samo, jak ja. Nikt nie musiał nic mówić.
– Co się...
Odwróciłem się w stronę głosu. Scarlett wygląda jakby była jeszcze bardziej niewyspana niż ja i Aless razem.
– Robimy śniadanie? – odparł Aless.
– My?
Scarlett rozejrzała się po kuchni, po czym usiadła obok Alessa.
– Nie zepsujcie w takim razie kuchni.
– Powtórzę pytanie, my?
Przewróciła oczami.
– Nie obchodzi mnie to. Kuchnia ma być w takim stanie jak ją zastaliście.
– Będzie, Aless zdeklarował się, że pozmywa.
– Mógł to zrobić, on lubi zmywać.
Aless przewrócił oczami.
Udało mi się dokończyć to co robiłem i całkiem dobre wyszły. Aless mnie pochwalił, po czym dodała masę czekolady, która znalazł w jednej z szafek. Nie wiem na ile to wiarygodna recenzja z jego strony.
Scarlett właśnie się nie odzywała, wspomniała tylko coś o tym jak bardzo czuję się wykończona przez tak małą ilość snu, po tym ile magii w nocy zużyła i najchętniej wróciłaby spać.
Dochodziła dwunasta, kiedy zaczęliśmy się powoli szykować do wyjścia. Właśnie ja za dużo nie musiałem robić, podobnie jak Aless, więc we dwójkę (po tym, jak Aless faktycznie pozmywał naczynia z radością) czekaliśmy na Scarlett w salonie.
– Właśnie... – Zacząłem mało pewnie, przypominając sobie, że za tydzień są Walentynki. – Robisz coś w piątek?
Aless oderwał się od ekranu telefonu.
– Czemu pytasz?
– Jak co roku, robimy małą imprezę z okazji Walentynek, trochę je bojkotując. Może chciałbyś przyjść?
Niepewnie na mnie patrzył.
– Myślisz, że to dobry pomysł, żebym przychodził do twoich znajomych, w takim momencie?
Fakt. Dobre pytanie.
– Nie wiem. Zawsze warto zapytać.
Aless się zamyślił i przez dłuższą chwilę nie odpowiadał. Co ja takiego powiedziałem?
– Niczego nie obiecuję. Postaram się przyjść, bo czuję, że ci na tym zależy, ale nie wiem jak się ten tydzień potoczy. Tak, żebyś nie robił sobie nadziei, okey?
Odpowiedź mogła brzmieć gorzej. Wciąż nie do końca miło brzmi, ale co zrobię.
– Niech będzie. Nie chcę cię zmuszać. Miałbyś po prostu szansę, żeby się ze mną napić czegoś, co uważasz za alkohol.
Uśmiechnął się mimowolnie, powstrzymując śmiech.
– To, że możesz się upić piwem, nie znaczy, że to alkohol, okey? To, że wy, Amerykanie, tak sądzicie, nie znaczy, że tak jest.
– Nie będę zaczynał z tobą tej dyskusji. Ma w sobie etanol znaczy, że jest alkoholem.
– Tak, tak.
– Zostawić was samych na chwilę – wtrąciła Scarlett, która właśnie zeszła na dół – Jak z dziećmi.
– To on zaczął – powiedział Aless, wskazując na mnie.
Spojrzała tylko na niego, jakby mówiła do idioty i powtórzyła:
– Jak z dziećmi.
Aless się oburzył, a ja zaśmiałem.
W jakich dziwnych czasach żyjemy.
***
Nowy rozdział! To pierwszy krok do wrócenia do rzucania rozdziałów co tydzień.
Oby do zobaczenia za tydzień.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro