Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

LV - Aless

Mój plan, skromnie mówiąc, był genialny.

Oczywiście to nie jest szczyt moich możliwości, ale w końcu mogłem się pochwalić taktyką na zbadanie tuneli. Oczywiście Scarlett mnie do tego zainspirowała.

Oczywiście plan jest mój.

Jednak jeśli ma się on udać, muszę czekać do pełni. Nie, żeby to miało jakiś wpływ na śledztwo, ale Rävgor będzie miał bardziej wyczulone zmysły niż zazwyczaj. A Nancy się boję zabierać, od kiedy Philip mi zagroził (jakoś z tydzień temu), że jak tylko spróbuję przekroczyć próg jego (zabawne, bardzo) domu, to pożałuję. Nie wystraszyłem się gróźb, ale uznałem, że lepiej nie kusić losu... I nie przebywam w domu Lupusów, kiedy on tam jest. I tak rzadko tam ostatnio bywam, ale wciąż lepiej uważać.

Więc pozostało czekać do pełni. Plan zakładał, że przy pomocy nowej sztuczki Scarlett uda nam się stworzyć mapę podziemnych tuneli i może cudem na coś trafić, na jakiś trop czy dowód w śledztwie. Ale sam fakt znania tuneli się przyda. Jeśli będę znał możliwe wyjścia, będę mógł przeanalizować, czy ktoś się wokół nich nie kręcił (o ile część z nich znajduje się w pobliżu kamer).

Scarlett zapewnia informacje o tym, co znajduje się przed nami, żebyśmy się nie zgubili (trochę jak oszukiwanie w labiryncie), Rävgor będzie robił to samo tylko w bardziej praktyczny sposób, będzie czuł, jakby ktoś się zbliżał oraz jako pierwszy sprawdzał drogi (jest najszybszy, to najlepsze rozwiązanie), a ja będę pilnować, żeby nic im się nie stało oraz robił mapy.

I tak, zdaję sobie sprawę z tego, że naszym mordercą jest prawdopodobnie łowca czarownic, który może sprawić, że nie będziemy mogli korzystać ze swoich zdolności, ale właśnie od tego jestem ja. Ja, moje noże i zdolności do walki.

Może nie umrzemy.

Jednak do pełni zostało jeszcze parę dni. Muszę jakoś sobie wypełnić czas do tego.

Dziś poszedłem na spacer. Był piękny lutowy, poniedziałkowy poranek. Właśnie piłem kawę, gdzieś w centrum, czerpiąc energię z atmosfery miasta. I to nawet nie jest ironia. Uwielbiam zimę. Uwielbiam żyć w mieście. A dziś po prostu miałem dobry nastrój, a raczej lepszy niż zazwyczaj. Kawa też była dobra. Jakąś imbirową zamówiłem i da się ją pić. A to już coś.

W międzyczasie siedziałem nad swoimi notatkami, bazgrząc coś po kartce. Dziś myślałem (wciąż) nad możliwym przebiegiem zdarzeń, pamiętnej, balowej nocy. Miałem kilka możliwych scenariuszy, ale żaden w pełni nie dawał mi satysfakcji. Wciąż brakowało mi szczegółów, nie mówiąc tym, że wielką niewiadomą pozostawało, kiedy ktoś podmienił Margo na jej klona.

Przynajmniej od tamtego momentu nie znaleziono nowych ciał. A co by nie mówić, Heartless chciał uwagi. Chciał, żeby się o nim mówiło.

Pomiędzy słowami, na wolnych przestrzeniach zaczął powstawać małe kwiatki połączone plonczem. Nie jakieś wybitne, nie mam zbytnio talentu. Mnie się podobają. To wystarczy.

Wracając, gdybym chociaż miał nagrania z kamer z tamtej nocy. Cokolwiek. A dziś i tak mam dobry nastrój i nie jestem przytłoczony tym wszystkim.

Niespodziewanie mój telefon zaczął dzwonić. Spojrzałem na wyświetlacz, nie znałem tego numeru. Już chciałem odrzucić, ale skoro ktoś zna mój prywatny numer, to raczej coś jest za rzeczy.

– Halo? – spytałem niepewnie, podłączając przy okazji słuchawki, żeby przez nie rozmawiać i szukać w międzyczasie numeru w internecie.

– Aless Vasile? – odezwał się kobiecy głos, dość delikatny, ale stanowczy, choć wciąż z dozą niepewności. Pierdole od rzeczy.

– Tak. Skąd masz mój numer?

Możecie mówić, co chcecie, ale odbieranie nieznanych numerów jest przerażające. Od zawsze tak miałem. Urodziłem się na rok przed tym, jak je wynaleziono, odbieranie ich prześladuje mnie przez całe życie.

– Sierżant Lawson kazał do ciebie zadzwonić.

Oh Doamne.

Wbiłem zęby w dolną wargę, powstrzymując się od przekleństw.

– Czemu sam nie mógł zadzwonić? Podobno ma mnie na szybkim wybieraniu.

– To prawda, ma. Jednak rozładował mu się telefon, ale ja nie o tym. Kazał ci przejechać na nabrzeże. Prześlę dokładny adres.

– Czemu? Nawet nie wiem, z kim rozmawiam i czy na pewno jesteś z policji. Czemu więc miałbym ci ufać?

– Nie jestem z policji, jestem jego żoną. – Plot twist. – Mój mąż, jak co dzień przed pracą poszedł pobiegać w okolicy naszego domu. I jak zawsze nie dba, żeby jego telefon był w pełni naładowany. Zdążył tylko do mnie napisać, żebym do ciebie zadzwoniła i przekazała, gdzie masz się zjawić. Podobno masz wiedzieć, o co chodzi. Oczywiście mam swoje przypuszczenia, ale... Rozumiesz.

Szybko sprawdziłem, czy faktycznie Lawson ma żonę. Ma. Rosalia Lawson.

– Jestem nie ufny, więc powtórzę pytanie, czemu mam ci zaufać?

– Opowiedział mi, jak przekonałeś go do urządzenia balu, tuż po rozmowie w Côté High.

Faktycznie to może być jego żona. Trochę upokażająca dla niego jest ta historia. Wciąż jestem nie ufny, ale chyba warto to sprawdzić.

– Niech będzie, sprawdzę to. To mógłbym dokładny adres?

Obym nie znalazł kolejnego martwego nastolatka.

***

Oczywiście.

Kurwa mać.

A ten dzień tak dobrze się zapowiadał.

– Powiesz coś?

Spojrzałem na Lawsona.

Gotowałem się od środka, przeklinając, rozwalając drzewa w pobliżu i inne tego typu rzeczy. Oczywiście wszystko w mojej głowie. Niestety.

A tak naprawdę stałem, wpatrując się w dwa martwe ciała. Nie jedno. Dwa.

Dwa.

D W A.

– Staram się właśnie nie wybuchnąć i nie zacząć przeklinać. Wzywałeś kogoś jeszcze? I czemu do mnie bezpośrednio nie napisałeś?

Zaprzeczył.

– Nie miałem jak. Miałem przy sobie tylko telefon, który, jak ci pewnej moja żona powiedziała, rozładował się. A na tym, który wziąłem ze sobą, nie miałem niestety zapisanego twojego numeru z imieniem i nazwiskiem, nie zdążyłbym go znaleźć i wyjaśnić wszystkiego.

Mă simt puțin dezamăgit.

Spojrzał na mnie niepewnie.

– Czuję się trochę zawiedziony.

Skinął głową, po czym kontynuował wypowiedź.

– No i chciałem, żebyś zobaczył to jako pierwszy. Nie dotykałem niczego. Na szczęście raz nikt nie przechodził tu po tym, jak ich znalazłem.

– Chociaż tyle – mruknąłem i podszedłem do ciał.

Wyjąłem rękawiczki z torby, które zawsze noszę na wszelki wypadek. To moja najmniej ulubiona część. Szczególnie w ostatnim czasie.

Dziwne. Zero krwi. Zero ran. Ciała nie wydają się wysuszone z krwi. Nic. Poza tym jebanym zapachem chloru.

– Jak długo tu jesteś? – spytałem, odwracając się do Lawsona.

– Czy ja wiem, z dwadzieścia minut. Jak mówiłem, mam rozładowany telefon. To aż takie ważne?

– Nie. Po prostu zastanawiam, jak długo mogą tu leżeć. Na pewno nie zabił ich tutaj. Ten zapach chloru, który czuję za każdym razem, nie dochodzi tylko z ciał. – Wskazałem ręką w stronę drzew. – Ostatnio udało mi się znaleźć cały trop, idąc za tym, ale teraz jest za słaby, żeby podjąć próbę śledzenia. Zmarnuje tylko czas.

– Poza rozkładającym się ciałem, nic nie czuję.

– Jestem wyczulony na takie rzeczy. Mogłeś zauważyć, że jestem dość dziwny.

– Masz coś zatem? – Zmienił temat.

Spojrzałem na ciała. Chłopak i dziewczyna. W sumie na odwrót, dziewczyna leżała na lewo. Oprócz tego, że byli nieludzko bladzi, wyglądali, jakby spali. Aż w to nie wierzyłem. Zgadywałem, że byli martwi mniej więcej dziesięć, dwanaście godzin. Co znaczy, że raczej nikt się nie zorientował, że coś może być nie tak i dwójka nastolatków zaginęła. Dopiero teraz ich rodzice łamane na opiekunowie prawni, łamane na znajomi mogą zacząć coś podejrzewać, jako że jest koło dziewiątej a ich nie ma w szkole.

Podniosłem bluzkę chłopakowi, żeby zobaczyć, czy ma jakie blizny w tym miejscu. Ale nic. Dziewczynie zrobiłem to samo. Rozpiąłem jej koszule i ku zdziwieniu znalazłem coś. Na jej brzuchu leżała koperta, której kawałek dla stabilności był włożony pod... Jakkolwiek się nazywa ta część, która sprawia, że stanik przylega dobrze do ciała. Nie wiem, czy powinienem znać słowo na to.

Delikatnie wyjąłem kopertę. Na jej tylnej części znalazły się dwa słowa, utworzone z wycinków liter z gazet.

Aless Vasile.

– Zgaduję, że to do mnie. Kolejna nowa rzecz. – Mruknąłem do siebie, ale na tle głośno, żeby Lawson mnie usłyszał. Wymacałem całą kopertę. Nic poza złożoną kartką tam raczej nie ma. – Dostałem list, jak mniemam.

– List?

Podniosłem i odwróciłem się w jego stronę, pokazując kopertę.

– Chyba. Nie powinien tego otwierać, to dowód w sprawie... – Wzruszyłem ramionami, myśląc na głos i rozważając możliwe opcje.

– Zrób to! – Lawson odpowiedział władczym tonem. – Widzę, jak straciłeś nadzieję w to śledztwo. Jeśli ten list jest skierowany do ciebie i jego treść faktycznie na to wskazuje, obaj możemy uznać, że znalazłeś go, będąc sam, wracając do siebie, dostałeś go pocztą lub też żadnego listu nie było.

Miło z jego strony.

Niechętnie go otworzyłem. A środku faktycznie znalazłem list, który został wydrukowany i zapisany bodajże Dancing Script. Szybko przeleciałem go wzrokiem, żeby znaleźć jego strony i powód zostawienia.

Nie wierzę.

– Coś się stało?

Spojrzałem na Lawsona, który automatycznie zrozumiał, że coś jest na rzeczy. Mój mózg zaczął szybciej myśleć, łącząc na nowo różne wątki i wydarzenia, nadając wszystkiemu nowe znaczenie. Sama treść była treścią, do przeanalizowania, ale mój plan się powiódł. Każdy uwierzył w to, że się poddałem. Każdy.

Teraz nie mam wyjścia. Muszę przeszukać te tunele.

– Powiem to tylko raz. I tylko przy tobie. Proszę tego nie powtarzać, ale w końcu zaczynam widzieć sens w tym wszystkim. Mały i nie wielki, ale zaczynam.

– To ma związek z listem?

Spojrzałem jeszcze raz na jego zawartość.

– Dzięki jego treści, teraz mam pewność, oczywiście bez obrazy, że jeśli ja tego nie rozwiąże, to nikt tutaj nie da rady.

***

Szanowny Panie Detektywie. Czy jak kto woli, panie Vasile.

Doszły mnie ostatnio słuchy o tym, że kończy pan śledztwo i się poddaję. Niezmiernie mnie to zasmuciło. Co prawda to dobrze dla mnie, ale gdzie w tym sens, jeśli nie ma się wyzwania, żeby ktoś cię złapał?
Ja jednak nie w tej sprawie. Doszły mnie słuchy, iż interesujesz się nie tylko moją tożsamością, ale i tym, kim j e s t e m. Jako że policja może przechwycić ten list, nie będę się tu wdawał w szczegóły. Oboje wiemy, jak ciężko jest być sobą w czasach social mediów. Chcę cię tylko utwierdzić, że masz rację. Należę do twojego świata. Nie wiem, za to, co dokładnie podejrzewasz, ale mogę się tylko obstawiać, że jesteś wystarczająco inteligentny, że chociaż w tym doszedłeś do prawdy. Wiem natomiast, kim ty jesteś. Ostatnie wydarzenia dały mi to mocno do zrozumienia. Oczywiście z wiadomych powodów nie mogę tego wprost napisać. Jednak twoje rzekome rumuńskie korzenie są interesujące. Podobnie jak to, kim rzekomo jest twój ojciec.
I jak mam być szczery, proszę, nie sugeruj się moim stylem. Wciąż szukam tego czegoś, tej iskry. Myślałem, że pozbawienie ich serca będzie moim znakiem rozpoznawczym, ale wtedy media podały pseudonim "Heartless" i dotarło do mnie, że to nie to. Wybacz więc za brak konsekwencji. Albo i nie. To zdecydowanie utrudnia śledztwo.
Ciekawi cię pewnie wiele rzeczy, na które nie znasz odpowiedzi. W ramach rekompensaty za tak długie oczekiwania na mój ruch z chęcią odpowiem na jedno pytanie, które pewnie sobie zadajesz.
Czemu czujesz chlor?
Lata temu, moje pierwsze, wtedy nieświadome, morderstwo. Podobno przyczyną śmierci był chlor. Albo i nie, byłem wtedy jeszcze dzieckiem, które usłyszało plotkę. Ale ciekawość wobec chloru została. Nie jest to zbyt kreatywne, ale z drugiej strony to coś mojego. Mój znak rozpoznawczy, przez który wiesz, że to ja za tym wszystkim stoję.
Chciałbym porozmawiać dłużej, ale kartka powoli mi się kończy oraz nie chcę zajmować więcej twojego cennego czasu.

Z pozdrowieniami,
Heartless

PS. Nie lubię tego pseudonimu. Może wymyśliłbyś coś lepszego?

Skończyłem czytać list.

Scarlett i Rävgor wpatrywali się przez chwilę we mnie, nic nie mówiąc.

– Czyli co, planujesz mu wymyślić nowy pseudonim powiązany z chlorem? – spytał Rävgor.

– Zabawne jak cholera.

– Czemu nam go czytasz? – mruknęła Scarlett.

Usiadłem na fotelu.

– I tak wiecie o wszystkim. Poza medycznymi, szczegółowymi opisami morderstw... Nie ważne. Chodzi mi o to, że nie wiem jak mam go interpretować. Albo raczej jak powinienem. Zdążyłem go przeczytać z paręset razy, rozkładając go słowo po słowie, szukając jakiegoś kodu, wzoru, specyficznego stylu pisania, żeby móc go z czymś porównać. Ale nic. Nic tam nie ma. Nawet możliwa wskazówka związana z jego pierwszym morderstwem nic nie mówi. To, że był dzieckiem, to raczej oczywiste. Śmierć od chloru? Taa, sam przyznaje, że to nawet nie musiała być przyczyna zgonu. Nie mówiąc o tym, że ta historia nie musi być prawdziwa.

– Uspokój się – zaczęła Scarlett – Zabrzmi to źle, ale mamy czas. Mogę zobaczyć?

Wziąłem wdech i podałem jej list.

– Na twoim miejscu cieszyłbym się, że plan działa. Skoro jesteśmy jedynymi osobami, które wiedzą, że nie masz w pełni gdzieś tego śledztwa i jeszcze nie jesteś w depresji... Nie wiem, to musi być jakiś znak, żeby faktycznie zacząć coś robić.

Spojrzałem na Rävgora. No tak, miał rację. Ale nie w tym rzecz. Mój plan miał sens, tyle że zakładałem, że do tego momentu znajdę coś, dzięki czemu będę mógł ruszyć dalej. A jak na razie pozostaje mi tylko ponowne wejście do tuneli.

Oparłem się bardziej o siedzenie fotelu. Siedzieliśmy u Scarlett, czyli aktualnie jednym z niewielu miejsc, gdzie nikt nie podsłucha naszej rozmowy ( jako że Dawn pracowała do późna i jej tu nie było).

– Mam wrażenie, że osoba, która pisze ten list chce ci pokazać, że jest o parę kroków przed tobą, przez co utwierdzić cię w przekonaniu, że nie dasz rady go złapać. Jest tu wbrew pozorom dużo informacji, ale bez większego kontekstu, nie mają one znaczenia. Trochę zagrywka psychologiczna, ale niezbyt dobrze wykonana. Pytanie też, skąd wie o tym, że rezygnujesz. Jasne mówimy z Rävogrem na lewo i prawo o tobie i jak straciłeś sens we wszystkim, ale wciąż skąd on to wie?

Wzruszyłem ramionami.

– Nie wiem. Chciał mnie zirytować, to na pewno. Wie, że jestem wampirem, więc teoria, w której mamy do czynienia z łowcą czarownic ma coraz więcej sensu i to, że może blokować zdolności i wyostrzone zmysły. Zaczynam doceniać, że nauczyłem się walczyć i posługiwać nożami przed zostaniem wampirem... Wciąż jesteście pewni, że chcecie iść do tuneli?

Tak. Choć lubiłem swój plan i go idealizowałem pod każdym względem, tak z tyłu głowy miałem to poczucie odpowiedzialności. Nie chcę nikogo narażać na niepotrzebne niebezpieczeństwo. Nie mówiąc o tym, że Rävgora i Scarlett w szczególności powinienem ochraniać. To coś, co obiecałem Melanie i Dawn. Chociaż z tego mógłbym się wywiązywać.

Spojrzeli na siebie porozumiewawczo, jakby mieli gotową odpowiedź na to pytanie.

– Nie, ale to coś, co trzeba zrobić. Przyznałeś, że sam nie dasz rady tego porządnie zrobić, a my możemy ci pomóc. Nie zgrywaj się, że dbasz o życie innych bardziej niż o swoje własne i dlatego ostatecznie nie pozwolisz nam iść z tobą. Niestety jesteś do tego zdolny.

– Ja nie... – Chciałem coś wtrącić w wypowiedź Rävgora, ale nie pozwolił mi na to.

– To już dawno przestała być twoja zabawa w szukanie mordercy. Zaangażowałeś w to nas i teraz nie wykręcaj się, że dbasz o nasze bezpieczeństwo bardziej, niż chcesz go złapać. Bo obaj wiemy, że to nie prawda. Jeśli któreś z nas stwierdziłoby, że coś jest zbyt niebezpieczne i nie chce się narażać – Wskazał na siebie i Scarlett. – to byśmy ci odmówili czy nawet próbowali przekonać, że to nie jest dobry pomysł. Rozumiem, że czujesz się odpowiedzialny za wszystko i wszystkich, ale uwierz od śmierci Margo bardziej niż ty, chcę go dopaść, żeby zgnił w więzieniu, bo śmierć byłaby błogosławieństwem w tym momencie. Więc jeśli potrzebujesz naszej pomocy i wplątujesz nas w swój plan, to się tego trzymaj, a nie wierz podświadomie, że się wycofamy.

Nie wiem, co go naszło na taki monolog, ale faktycznie coś w nim było.

Oczywiście też nie przyznam tego mu wprost.

– Nie ładnie mówić za kogoś, kiedy nie wiesz, czy się z tobą zgadza.

– Rozmawialiśmy o tym. Więcej niż raz – wtrąciła Scarlett – Większa szansa, że posłuchasz jego niż nie mnie, dlatego on to powiedział. A uznaliśmy, że musisz to usłyszeć. Znamy cię za dobrze.

Aż poczułem się głupio, że dwójka nastolatków mnie poucza o tym, jak nie powinien się zachowywać.

Właściwie to Rävgor. Mam wrażenie, że on jest jedyną osobą aktualnie, która może na mnie nawrzeszczeć, a ja się tym przejmę i da mi to do myślenia jakkolwiek. Nie wiem, jak do tego doszło, ale trochę przerażające.

– I w sumie jeszcze jedna sprawa... – zacząłem niepewnie – Mówiłem już o tym, że tym razem znaleziono dziś dwójkę nastolatków, prawda?

Przytaknęli. Wolałem się upewnić, czy to, co mówiłem przed przeczytaniem listu, było na prawdę, czy tylko porządkowałem myśli w głowie.

– Przerażające to, ale niezbyt szokujące.

Spojrzałem na Scarlett.

– Niestety muszę się zgodzić. Ale nie o to mi chodzi. Sprawdziłem na własną rękę ich tożsamości. Zajęło to dosłownie chwilę. Jedno z nich chodziło do Northside a drugie do Pine Hill. Ale to też nie jest ważne. Ważne jest to, że w ostatnim czasie żadne z nich nie brało udziału w żadnych konkursach, a przynajmniej nie na tyle ważnych, żeby ktoś coś o nich wspomniał. Dziewczyna jednak była kapitanem drużyny siatkarskiej w zeszłym roku, gdzie przez swoją kontuzję i to, że ją ukrywała podczas finałowego meczu, doprowadziła do porażki swojego zespołu. Chłopak natomiast przegrał w konkursie o stypendium do szkoły plastycznej. Do której i tak miał zamiar iść po skończeniu liceum, nieważne czy miałby to stypendium, czy nie. Nie mówiąc o tym, że zostały jeszcze dwa lata do pójścia na studia.

– Co chcesz powiedzieć? – spytał Rävgor, nie odrywając ode mnie wzroku. Widziałem, że stara się nie wybuchnąć.

– To, że w tym momencie każdy, kto brał kiedykolwiek w jakichś zawodach, konkursach, olimpiadach, czymkolwiek i nie zajął pierwszego miejsca, jest potencjalnie następną ofiarą.

Zapadła cisza.

Właśnie jedyny dźwięk, jaki padł w następnych minutach, to trzaśnięcie drzwiami wyjściowymi przez Rävgora, który miał w swoich oczach rządzę krwi i czystą złość. Aż przeszły po mnie ciarki po kręgosłupie.

A będzie tylko gorzej.

I gorzej.

I nawet jeśli cudem uda się dorwać Heartlessa, to wciąż nie przywróci to życia zmarłym.

Więc będzie tylko gorzej.

***

Nastał ten dzień. Sobota. Pełnia. 8 lutego koło godziny dwudziestej.

Zadziwiająco łatwo jest wejść do tej szkoły, kiedy powinna być zamknięta. Oczywiście uprzedziłem Myersa, że znowu się wybieram do tuneli, w razie czego jakby ktoś postanowił przejrzeć monitoring. 

Od dziesięciu minut staliśmy przed tajemniczymi drzwiami, upewniając się, czy aby na pewno wszystko mamy i każdy chce tam iść. Nie będę kłamać, oprócz noży miałem w torbie wszystko, co byłoby potrzebne jakby komuś się coś stało (w tym mi), rękawiczki, żeby w razie czego nie zostawiać śladów, ledową latarkę, żeby nie rozładować telefonu, powerbanka, wszystkie swoje telefony, notes, w którym będę tworzył mapę, parę długopisów i ołówków, wodę, chyba nawet coś do jedzenia mam... Inne pierdoły, które zawsze noszę. W skrócie moja torba jest bardziej pojemna, niż wygląda i mam w niej wszystko, czego będę mógł ewentualnie potrzebować. Specjalnie uprzedziłem Scarlett i Rävgora, żeby zabrali jak najmniej ze sobą, w razie czego jakby trzeba było uciekać. Jej to ułatwi bieg, a on będzie mógł się przemienić w wilkołaka bez obaw, że jego rzeczom coś się stanie.

Więc no oboje wzięli właśnie tylko telefony z tego, co wiem, zostawiając resztę swoich potencjalnych rzeczy w samochodzie Scarlett.

– To jak? – spytałem.

Widziałem po nich, że traktują to bardziej jako przygodę niż coś, co trzeba poważnie traktować. Nie dziwię się, miałbym podobnie, gdybym wcześniej nie był w tych tunelach. Osobiście mrok, jaki w nich panuje, mnie przeraża, jest coś w nim niepokojącego.

– Możemy chyba iść – odparł Rävgor. Zauważyłem, że założył ubrania, w których widziałem go tylko, jak chodził po domu. Mocno sprane jeansy (które o dziwo wciąż się na nim dobrze trzymały, jakby były nowe), w których zaczęły się robić na kolanach przetarcia i jakaś szara bluzą z plamą niedosypiania. Chyba zakładał, że bez przemiany się dziś nie obejdzie.

– Tak. Ale najpierw, muszę jeszcze raz zobaczyć, jak działa to zaklęcie – powiedziałem, patrząc na Scarlett.

Przewróciła tylko oczami i gdzieś na wysokości metra pięćdziesiąt, uderzyła lekko dłonią o ścianę. Nagle na tej samej wysokości rozeszła się amarantowa aura, która po napotkaniu przeszkody nie szła danej, tylko się odbijała i niejako wracała do Scarlett.

– Jak widzisz działa. Mama była w szoku, widząc, jak długo ćwiczę jedną rzecz – wzruszyła ramionami, ukrywając w głosie, jak bardzo jest z siebie dumna, że udało jej się to opanować.

– To teraz tylko wierzyć, że nie umrzemy.

Nie wiem, po co to powiedziałem.

Otworzyłem drzwi, puszczając Rävgora jako pierwszego. Plan na schody był taki, że dopóki on nie zejdzie na dół, ja nie zamknę drzwi, bo to właśnie jedyne światło jaki planowaliśmy używać w tunelach, pomijając aury Scarlett, bo jak się okazało widać ją najlepiej w absolutnej ciemności.

Zejście po schodach nie trwało długo. Wziąłem cicho wdech na uspokojenie się. To tylko tunele. Nic wam nie będzie.

Dotknąłem jednej ze ścian, upewniając się, czy w razie czego będę miał wystarczająco dużo miejsca do walki, czy samoobrony. Ledwo co, ale mogło być gorzej.

Scarlett stała pierwsza, żeby aura nie miała nas jako przeszkody. A kiedy dotknęła ściany prawą ręką, przestała nas otaczać sama czerń. Szliśmy w ciszy przed siebie, aż dotarliśmy do pierwszego rozwidlenia. Razem z Nancy ostatnio skręcaliśmy w lewo, więc mniej więcej wiedziałem, gdzie nas to zaprowadzi, a idąc samemu, próbowałem iść tylko cały czas przed siebie i nie znalazłem ani jednego wyjścia, ale całkiem możliwe, że się po prostu zgubiłem. Nigdy nie byłem w nich dłużej niż półtorej godziny na raz. 

Teraz więc poszliśmy w prawo.

Niezmiernie mnie pocieszał brak zapachu chloru. Może brzmi absurdalnie, ale to kazało mi wierzyć, że może przynajmniej na nikogo nie wpadniemy. Idąc cały czas prosto, trafiliśmy na schody, bardzo podobne do tych przy szkole. Wyjąłem latarkę i wszedłem na górę. Po otworzeniu drzwi trafiłem na klatkę schodową w jakimś bloku. Wyjąłem telefon, żeby sprawdzić lokalizację i zapisałem ją na mapach i w notesie, na którym zacząłem tworzyć po mały wyglądać tuneli, po czym wróciłem na dół, wciąż świecąc latarką.

– Więc znamy już trzy wyjścia z tego miejsca. To jest jakimś cudem wyjściem z bloku – powiedziałem – Jak stąd wyjdziemy na dobre, pokaże wam to wszystko na mapie.

Mruknęli coś tylko, że okey i poszliśmy dalej. Rävgor raz na jakiś czas sprawdzał przez nami czy warto iść jakąś drogą, kiedy aura niespotykanie szybko wracała, bo po co tracić czas na ślepe zaułki. Znaleźliśmy tak dodatkowe dwa wyjścia, jedno, które chyba nieudolnie naśladowało zejście do studzienki kanalizacyjnej i z jakiegoś powodu drzwi do sklepu z materacami. Jak i po co? Nie mam pojęcia.

W międzyczasie zaczęło mnie niepokoi zachowanie Rävgora. Pomimo tego, że niezbyt się odzywaliśmy całą trójką, żeby jak najmniej w razie czego zwracać na siebie uwagę, tak oprócz gniewnych przytaknięć i dwóch krótkich opisów tego, że znalazł dwa puste pokoje, nie odezwał się ani razu. Nie do końca byłem w stanie zobaczyć jego twarz, ale zdecydowanie coś było nie tak.

Uznałem jednak, że to nie jest dobre miejsce ani tym bardziej czas, żeby to poruszać.

Minęło parę godzin, od kiedy zeszliśmy do tuneli. Łącznie wiedziałem już o dziewięciu wyjściach z tuneli. Powyżej opisane oraz przy diabelskim młynie, na wybrzeżu, gdzie Lawson znalazł ciała, jedno blisko północnego wyjazdu z miasta, gdzie policja na początku września znalazła ciało, w parku oraz squacie, gdzie znalazłem parę nieprzytomnych ćpunów. Miło.

Ostatecznie doszliśmy do miejsca, które pierwotnie znaleźliśmy z Nancy. Wyszliśmy całą trójką na polanę, żeby zaczerpnąć powietrza. Wciąż nie miałem pojęcia, gdzie jesteśmy. To jedyne miejsce, które nie miałem pojęcia, gdzie dokładnie się znajduje, bo oczywiście wciąż nie było tu zasięgu, a co dopiero w tunelach.

Usiadłem na włazie, kończąc szkice tuneli. Jednak to był taki bałagan, że chyba tylko ja się w tym połapię, ale to też po dłuższym namyśle. I tak najważniejsze były wyjścia z nich.

– Rävgor!

– Spierdalaj! Mam dość tego! Mam po prostu dość!

Podniosłem wzrok. O co chodzi?

Zauważyłem, jak Rävgor zaczyna iść w stronę lasu, przeklinając co rusz. Scarlett szła za nim. Chciałem się podnieść, żeby zorientować się, o co chodzi, ale Scarlett mi nie pozwoliła.

– Nie idź za nim. Dam radę sama. Będę krzyczeć w razie czego – rzuciła do mnie i zniknęła w lesie, goniąc prawie że Rävgora. – To na prawdę nic, ma gorszy dzień. Rävgor, do cholery, przestań!

– Mówiłem ci już, spierdalaj!

Co się właśnie stało?

***

Witam.
W końcu nowy rozdział nie pojawia się na chwilę przed północą, to coś warte docenienia. Jak i to, że na samej górze specjalnie dorzucam jak mógłby wyglądać list skierowany do Alessa (ofc po polsku, nie chciało mi się bawić w tłumaczenie go na angielskich). 
Mam nadzieję, że się podobało i do zobaczenia za dwa tygodnie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro