Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

IV - Aless

Nie spodziewałem się, że naprzeciwko domu alfy znajduje się dom ósmej czarownicy z Głównego Amerykańskiego Sabatu. Niespotykane.

Po sprawdzeniu szkoły, do której chodzą dzieci Lupusów (a właściwie dwóch), moja praca stanęła w miejscu. Nauczyciele wydali się zbyt normalni na morderców, a uczniowie nie przyciągali na tyle, żeby się nimi zainteresować. A po precyzji wycięcia serca, nie sądziłem, że mógłby być to dosłownie każdy.

Zapukałem do drzwi. Przez to, że nikt nie odpowiedział, zacząłem się przyglądać domom. Prawdopodobnie ich widok mi się niedługo znudzi, bo nie sądzę, żeby to była moja ostatnia wizyta w tej okolicy. Ten, do którego chciałem się dostać, był niski. Miał właściwe tylko parter i poddasze. Był cały biały z dębowym dachem i drzewami wejściowymi. Ten po drugiej stronie ulicy był kompletnie inny – dwupiętrowy ze strychem. Czerwone dachówki pasowały do brązowo-beżowej fasady. Wyglądał na dom, w którym mieszka siedem osób. Duży garaż na dwa miejsca parkingowe też o tym świadczył.

– Tak? – usłyszałem spokojny głos za sobą.

Odwróciłem się i zobaczyłem kobietę w średnim wieku. Prawdopodobnie miała około metra siedemdziesięciu. Proste, kasztanowe włosy, sięgające do obojczyka wydłużały jej owalną twarz i zgrywały się z oczami w podobnej barwie. Po jej posturze można było dojść do wniosku, że prowadziła raczej siedzący tryb życia z metabolizmem, który swoje przeszedł.

– Hej, nazywam się Aless Vasile i ... – nie dała mi skończyć.

– Vasile? – spytała zdziwionym głosem.

– Czyżby moja reputacja mnie wyprzedzała?

– Jeśli jesteś tym, za kogo cię mają i robisz to, o czym mówią, to dobrze znaczy.

– Pomijając temat mojej reputacji, chciałabym się upewnić z kim mam przyjemność rozmawiać. Dawn Crowe?

Popatrzyła na mnie z zaciekawieniem.

– Znasz adres, wiesz, kim jestem, a jednak pytasz o to.

– Jestem nowy w mieście. Lubię mieć pewność, z kim rozmawiam, szczególnie kiedy muszę o coś poprosić.

Zamyśliła się na chwilę, po czym wpuściła mnie do środka. Amerykańska gościnność nigdy nie przestanie mnie zadziwiać.

Zaprowadziła mnie do pokoju, który prawdopodobnie służył jako gabinet. Ściany zostały pokryte bielą. Na ścianie z oknem – która była równoległa do tej z drzwiami – znajdował się czarny regał z dokumentami, segregatorami i tym podobnymi. Na środku stało równie ciemne biurko, a na którym oprócz srebrnego MacBooka, kubka na długopisy i ramki ze zdjęciem nic się nie leżało.

Usiadła na granatowym fotelu po swojej części, a mnie pokazała ręką, żebym zrobił podobnie. I tak o to siedziałem w pedantycznie jasnym pomieszczeniu z czarownicą. Dobrze się zaczynało.

– Więc w czym mogę pomóc? – spytała i przesunęła laptopa na koniec biurka.

Rozejrzałem się po pokoju, jakbym szukał odpowiedzi. Prawdą jest, że chciałem lekko podkręcić dramaturgię.

– Jak pewnie wiesz, prowadzę śledztwo w sprawie morderstw nastolatków. Ostatnie miało miejsce kilka dni temu, jednak wystarczająco późno, żebym nie mógł obejrzeć miejsca, gdzie znaleziono ciało z ciałem czy innymi dowodami, które się tam znalazły. Chciałabym móc się dowiedzieć, jak to wszystko wyglądało i o czym mówili policjanci – wyjaśniłem jej pokrótce – Wiem, że istnieje zaklęcie lub też pewniej rytuał, który pozwala na odtwarzanie wspomnień.

– Tak to prawda. Istnieje coś takiego. Jednak ani mnie, ani ciebie tam nie było, więc będzie trzeba je lekko zmodyfikować.

Zastanowiła się przez chwilę, po czym podeszła do regału. Z najwyżej półki zdjęła książkę w czarnej, matowej oprawie i położyła ją na biurku. Ostrożnie przewracała strony, szukając czegoś.

– Jeśli zdobędziesz DNA osoby, która tam była to problemu jestem w stanie to zrobić – powiedziała, zostawiając otwartą książkę – I o ile problemem, nie jest dla ciebie włożenie ręki w ogień.

Zawahałem się na chwilę. Sięgnąłem do wewnętrznej kieszeni kurtki i wyjąłem z niej fiolkę z włosem.

– Włos wystarczy? – spytałem niepewnie.

– Skąd ty?

Nie musiała kończyć pytania.

– Byłem na posterunku policji i rozmawiałem z sierżantem, który prowadzi śledztwo. Przez przypadek znalazłem jego włos i miałem fiolkę, żeby go schować.

– Wolę nie wiedzieć więcej.


***


Kiedy ogień osiąga wysokość półtora metra i ma niebieską barwę, to nie może dobrze świadczyć. Bił od niego żar, który ciężko było znieść. Przynajmniej nie miałem złych doświadczeń z ogień. Inaczej bym się poddał i uznał, że dam sobie radę bez wiedzy co się działo na miejscu zbrodni.

– Gotowy? – spytała.

Na biurowe ubrania założyła granatową pelerynę. Był to element ubioru wiedźm, który zakładały podczas uprawiania magii. Nie wpływał na nic, ale wyglądało epicko jak dwanaście wiedźm się spotykałoby rzucić potężne zaklęcie, mając na sobie te peleryny. Widziałem to tylko raz, przeżycie niesamowite.

– Nie będę bardziej.

Spojrzałem w ogień. Mój wzrok ostatecznie powędrował nieco wyżej. W oknie stała dziewczyna, która prawdopodobnie była córką Dawn. Scarlett o ile dobrze pamiętam. Przyglądała się ze skupieniem scenie, którą wraz z jej matką odgrywaliśmy. Były do siebie podobne na specyficzny sposób. Dziewczyna miała lekko falowane włosy do ramion w kolorze kasztanu. Pomimo tego samego kształtu twarzy, delikatne piegi i szaro-niebieskie oczy zmieniały sposób postrzegania. Ciężko było powiedzieć coś więcej o niej. Odległość i brak dobrego światła na pewno nie pomagały w moim opisie, nawet jak na mój dobry wzrok.

– Myślę, że twoja córka właśnie obserwuje z okna, co robimy – powiedziałem.

– Przynajmniej wiem, że wróciła do domu. Niestety nie interesuje się magią, więc nie mam nic przeciwko, kiedy się przyglądała. Może coś ją zainteresuje na tyle, żeby zacząć zajmować się tym.

– Nie dziwię jej się. Sam bym nie chciał mieć nic wspólnego ze swoim mrocznym przeznaczeniem.

Pomijając, że jestem niejako hybrydą wampira i człowieka to mroczne i niejasne przeznaczenie są ze mną od samego początku. Całe sto czterdzieści cztery lata. Minus osiemnaście lat, gdzie nie miałem pojęcia o tym, kim jestem i rok gdzie pojawił się mój ojciec.

Za dużo wspomnień na raz, wystarczy. Skup się na tym, co teraz robisz.

Oderwałem wzrok od okna i skupiłem go na ogniu. Granatowa barwa miała związek z aurą Dawn Crowe. Aura jest jednak bardziej skomplikowana niż to, co piszą na Wikipedii i nie opiera się tylko na kolorze. Najważniejsze, co trzeba o niej wiedzieć, to to, że nie można pozwolić, by ona cię opisywała. To ma być w ostateczności dodatek do tego, kim jesteś. A najlepiej w ogóle się tym nie przyjmować.

– Wszystko jest gotowe – powiedziała spokojnym głosem Crowe.

Skinąłem głową. Wyjąłem z kurtki fiolkę i opróżniłem jej zawartość nad ogniem. Momentalnie zmienił swoją barwę na brązową. Tak, moja aura jest brązowa. Lubię kawę, drewnienie meble i brązowe M&M's'y.

Wziąłem wdech i włożyłem rękę do ognia. Nagle zamiast ogródka, widziałem miejsce zbrodni. Po wszystkim będzie mnie boleć głowa od niewyraźnych kontur i niestabilnego obrazu.

Podszedłem do ciała. Twarz nie wyrażała żadnych emocji. Jakby osoba, którą zabito, ich nie miała. Na szyi znalazłem dwa ślady po kłach – nietypowe miejsce (w linii poziomej pod brodą po prawej stronie) świadczyło, że zostały zrobione po śmieci. Oprócz tego i dziury w klatce piersiowej nie było żadnych oznak, które mogłyby sugerować jego śmierć. Nawet ubiór był w nienaruszonym stanie – idealnie czysty i niepogięty.

Rozejrzałem się po okolicy. Była to jedna z dróg wyjazdowych z Seattle. Wokół znajdował się las. Idealne miejsce do zostawienia ciała. Szczególnie w nocy.

Ilość osób, które się zbierały, zwiększała się co chwilę. Specjaliści zajmowali się ciałem, a młodzi policjanci odgradzali kawałek jezdni i kierowali ruchem. Ci bardziej doświadczeni albo zbierali informacje od analityków, albo odganiali dziennikarzy.

Podszedłem do jednego z nich.

– Nie mam nic więcej do dodania – powiedział stanowczo sierżant, któremu ukradłem włosa.

– Jest pan pewien, sierżancie? – spytał mężczyzna, nieco aroganckim tonem.

Obok niego stała kobieta z aparatem, która wszystko nagrywała.

– Jeszcze jedno takie znalezione ciało i będziemy mieć do czynienia z seryjnym mordercą – powiedziała równie arogancko, co jej partner.

Sierżant zaśmiał się.

– Na pewno nie wam to oceniać – powiedział stanowczo.

– Jak nie mam, obywatelom, to komu? Policji, która zataja informacje? – zaczął mężczyzna.

– Czy prasie, która oszukuje swoich czytelników? – kobieta dokończyła jego myśl.

Pytaniem było, czy to nowocześni detektywi, czy vlogerzy, którzy szukali sensacji. Obie wersje nie były mi na rękę.

– Dam wam wybór albo sami stąd pójdziecie, albo...

– Daruj sobie, sierżancie – odparł i odszedł, a za nim jego towarzyszka.

W tym momencie wyjąłem rękę z ognia. To zaklęcie chyba ma jakieś ograniczenie czasowe, bo zacząłem odczuwać jak żar i płomienie wbijały mi się w dłoń. Na szczęście nie było widać żadnych fizycznych oznak tego.

– Dostałeś to, czego chciałeś? – spytała Dawn.

– To się dopiero okaże – odparłem, przejmując się aktualnie bardziej dłonią, którą o mało nie spaliłem.

***


Zmęczony wróciłem do hotelu. Mógłbym narzekać na brak większej systematyczności w mojej pracy, ale sam chciałem się w to bawić.

Nie miałem także tyle czasu i siły, żeby rozmawiać z każdym w tym rejonie. Czasem żałowałem, że pracuję sam. Że nie mam nikogo, kto mógłby mi pomóc albo odwracać moją uwagę, kiedy za bardzo skupiałem się na pracy. To były momenty, w których myślałem o Danielle.

– Za dużo wspomnień – powiedzieć do siebie stanowczo.

Wyjąłem z walizki noże do rzucania i nakierowałem je na tablicę korkową, która zawiesiłem zaraz po zjawieniu się tutaj. Wycelowałem i po paru chwilach, sześć czarnych ostrzy było wbitych w drewniany prostokąt.

– Myśl. Nie przesłuchasz każdego.

Zacząłem krążyć po pokoju. W międzyczasie zabrałem noże i ponownie nimi rzucałem. I tak do znudzenia. Zamówiłem również jakieś jedzenie i alkohol. Nawet nie jestem pewny jaki, bo zdałem się na gust osoby z recepcji, która słuchała moich próśb.

– A na współpracę z policją jeszcze za wcześnie.

Po tym, jak dostarczono mi żeberka i wytrawne wino, zrobiłem małą przerwę. Nie były wybitne, ale najważniejsze, że smakowały mięsem. Wina na razie nie miałem zamiaru otwierać. Nie miałem zamiaru się upijać, zanim nie wymyślę, co będę robił jutro.

Na biurku wciąż leżała wizytówka dyrektora liceum, w którym byłem. Z jakiegoś powodu widział, że jestem wampirem, ale ignorował to jak mógł.

Ta szkoła była pełna od wilkołaków czy wampirów. Może nie było ich tak dużo, ale na pewno więcej niż można by pomyśleć. Głównie wilkołaków. W końcu jesteśmy w Seattle. A gdyby nie one, szkoła nie miałaby takich niesamowitych osiągnięć w sporcie.

Nagle dostałem oświecenia. Kluczem była szkoła. Może nie znajdę tam mordercy, ale była pełna nastolatków. I przy okazji jedynym z ważniejszych ośrodków w tej dzielnicy, ich osobista duma. Jeśli uda mi się przeniknąć do niej jako ktoś pomiędzy uczniem a nauczycielem to będę w centrum wydarzeń.

Z samozadowolenia otworzyłem wino. Może to nie dawało mi odpowiedzi na to, co będę robić jutro, ale wiedziałem, w którym kierunku mam zmierzać. Nie mam pojęcia, jak to zrobię, ale muszę do niej przeniknąć.
Ale zanim to wypadałoby zyskać zaufanie Rävgora i Scarlett. Zdobycie zaufania dwójki nastolatków nie powinna być trudna. Muszą zdawać sobie sprawę z tego, że mogą być w niebezpieczeństwie.

Nie mogą być przecież na tyle głupi, żeby odrzucić pomoc, kogoś, kto szczerze chce pomóc.

***

Wtorek z kolejnym rozdziałem i z akcją, która coraz bardziej idzie do przodu. Zachęcam do komentowania i snucia teorii jak potoczy się spotkanie głównych bohaterów, bo to już niedługo nastąpi.

👑👑👑

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro