XXIX - Rävgor
Do meczu zostało kilka godzin. Świetne Halloween, nie ma co.
Plan jest ogólnie przetrwać mecz jakoś, później iść na imprezę i wypić za dużo, na końcu się martwić, że Isaaca lub Iana może dorwać morderca, a w międzyczasie udać chorobę, żeby nie iść jutro do szkoły. Kto wymyśla mecze w czwartki? Nikt normalny.
Baker jak zwykłe był uspakajany przez Sullivana, że wygrana nie jest najważniejsza i żeby to nie były dla nas priorytety. W końcu nie zawsze będziemy wygrywać, z porażką też trzeba sobie umieć radzić. Ale nie, Baker tego nie rozumie. Nie w dniu meczu.
Ale akurat w tym przypadku miał trochę racji, ale akurat on z kolei o tym nie widziała aż tak dużo, jak ja. Jeśli przegramy, Ian będzie musiał być pilnowany dwadzieścia pięć godzin na dobę, żeby nic się nie stało. I innym przypadku będzie to Isaac.
Po Zacku doszło do mnie, jak poważne zagrożenie to jest.
– Pamiętajcie, więc żeby dać z siebie wszystko – dokończył Sullivan.
– Jak również, że dobrze byłoby jednak wygrać. Liczę na was.
Typowa gatka przed.
Siedzieliśmy akurat w szatni. James obok mnie przeglądał dyskretnie memy na Instagramie, Jeremy prawie przysypiał, reszta, z resztą jak ja, chciałaby już stąd iść, a Ian... Gdzie jest właśnie Ian?
Dyskretnie wstałem i spytałem niemo Sullivana, czy mogę wyjść, udając, że mam ważny telefon. Dobrze, że jest wyciszony i nikt serio nie zadzwonił. Wyszedłem na korytarz, gdzie prawie od razu go znalazłem. To nie było trudne. Siedział na podłodze, wpatrzony w telefon z zamyśloną miną.
– Co tu robisz? – spytałem, siadając naprzeciwko niego.
Przewrócił oczami na znak, że przerwałem mu coś ważnego, ale odłożył telefon.
– Nie twój interes – mruknął.
– Dziś gramy dość ważny mecz. A ty jesteś kapitanem. Mamy szansę z nimi wygrać.
– Z Isaaciem? My? Proszę cię. Znasz go najlepiej z nas, dobrze wiesz, jak wyglądają jego strategie.
Oczywiście, że wiem. Nie polegają na wygranej, a na tym, żeby wydobyć z każdego zawodnika, co najlepsze. Chyba że muszą wygrać, wtedy brak spektakularnej porażki jest sukcesem.
– Nawet najlepsza strategia nie jest gwarancją wygranej.
– Czyli jednak rozmawiałeś z nim?
Teraz ja przewróciłem oczami.
– Jest rozczarowany tym, że to nie ja jestem kapitanem, ale i pod pozytywnym wrażeniem, że ty nim jesteś.
– Uwierzę tylko, jak powie mi to w twarz... Swoją drogą, jak bardzo Baker pierdoli od rzeczy, że musimy wygrać?
– Nie aż tak jakby mógł, chyba że aktualnie nas coś omija.
Ian zamyślił się na chwilę.
Isaac: Za pół godziny powinniśmy być u was. Wiem, że trochę wcześnie, ale musimy porozmawiać.
A ja mu ten stan przerwałem.
– Będą za jakieś pół godziny. Wróćmy może do środka – wskazałem na drzwi – żeby nie było, że nie dajemy przykładu.
Niepewnie się zgodził. Po powrocie jakby nic mnie nie ominęło. Oprócz tego, że Harry się zjawił i usiadł obok Jamesa i Jeremy'ego.
Gdzie wewnętrznie czułem, że to pierwszy mecz od dawna, przed którym serio się stresuję. I to nie samym meczem, a wszystkim, co się z tym wiązało. Otoczka zagrożenia i presji wygrania pokrywały się idealnie. Stawały się jedynym i były nie do zniesienia. Nie, kiedy wiem, że lepiej byłoby przegrać, żeby skupić się na pilnowaniu Iana niżeli Isaaca. Chyba nigdy w życiu się tak nie czułem.
Pozostaje jeszcze temat mojego ojca. Co innego jest się z nim wiecznie kłócić. Co innego jest ignorowanie jego obecności. Co innego jest przegranie na jego oczach.
Nie mam z tym jakoś problemu. Northside ma prawdopodobnie większe szanse wygrać niż my. Jednak przegrać z premedytacją... Nie umiem na tyle dobrze kłamać, żeby uznać to za przypadek. Jak również nie mam zamiaru mu się z niczego tłumaczyć. Pomimo wszystkiego, nie wyrzucę tego z głowy. Mógłby już być po tym wszystkim.
– ... zgadza się, Rävgor?
Wyłączyłem się na chwilę. Baker coś do mnie powiedział, fuck...
– Wszystko zależy od punktu widzenia – odparłem niepewnie, czując, że to nie przyjdzie.
– Nie słuchałeś, przyznaj to po prostu.
– Przepraszam, przyswajam na nowo taktykę.
Westchnął cicho. Widziałem, że prawie się zaśmiał z tego. Pytanie, czy w myślach chciał to wyśmiać, czy to szczery śmiech miał być.
– Mówiłem, że historia lubi się powtarzać, jeśli chodzi o Lupusów w jednej drużynie – powtórzył najwyraźniej, rozglądając się po szatni i zatrzymując wzrok na Jeremy'im – To ostatni taki rok na długo.
– Kyle przypomni o tym dziś wszystkim – dopowiedziałem. Już mówi o tym cały czas. Cały czas.
– Jakkolwiek bym go nie uwielbiam, to tylko tego dziś brakowało. Przekaż bratu, że ma zakaz wstępu do szatni przed meczem, w czasie przerwy i po nim. – Nie wiem, co się dziś dzieje z Bakerem, ale jest bardziej ludzki niż zazwyczaj. Co jest?
– To będzie ciężkie. On już tu jest – wtrącił cicho Jeremy, patrząc na mnie.
Mowa motywacyjna przed prawdziwą mową motywacją trwała jeszcze z kilka minut. Po tym wszystkim, kiedy prawie każdy wyszedł, ja wyjątkowo zostałem w środku z Jamesem, Harrym i Jeremy'im.
– To będzie ciekawy mecz – odezwał się James, żeby przerwać ciszę.
– Granie z Isaaciem zawsze jest ciekawe – mruknąłem.
– Isaac jest ciekawy – dodał Harry. Oczywiście musiał to powiedzieć – No co? Nie powiesz mi, że to nie prawda.
– Nie dogadałbyś się z nim. A raczej on nie dogadałby się z tobą.
Spojrzałem na brata. Miał rację w sumie. Isaac raz mi przyznał, że nie rozumie kompletnie, czemu przyjaźnię się z Harrym. Ja też tego nie rozumiem, jeśli miałbym być szczerym. Coś sprawia, że nie mogę się odciąć od jego towarzystwa.
– Czy ja wiem? – zamyślił się na chwilę – Obserwuje go na Instagramie i Tweeterze, znalazłbym jakiś wspólny język z nim.
– Nie traktuj tego, jak wyzwanie – jęknął James – Błagam. Ten człowiek jest zbyt, żebyś go zepsuł kontaktem ze sobą.
Harry przewrócił oczami, udając, że go to nie uraziło. Jeremy powstrzymywał śmiech, przez co ja się prawie zaśmiałem. Co za irracjonalna sytuacja.
– Ooo, jakie to słodkie – usłyszałem za sobą. Odwróciłem głowę – Hej Harry.
– Isaac. Chyba dostałem zakaz rozmawiania z tobą.
– Słyszałem właśnie. Chociaż może tak jest dla nas obu lepiej, mój chłopak mógłby nie być zadowolony – odrzekł Isaac z zamyśloną twarzą – A my musimy porozmawiać. Ian powiedział mi, gdzie jesteś.
– Przefarbowałeś się? – spytałem. Tak moją uwagę przykuło to, że zamiast znajomego blondyna miałem przed sobą osobę w niebiesko-zielonych włosach. To musiała być pierwsza rzecz, o którą musiałem spytać. Nie o to, że ma chłopaka, o którym też nie widziałem, nie o tym, co tu robi, nie o to, że przy wszystkich oznajmia, że musimy porozmawiać. O włosy.
Muszę przemyśleć swoje życiowe priorytety.
Isaac dotknął swoich włosów i schował kosmyk za ucho.
– Przegrałem zakład. Wiem, okropnie wyglądam – jęknął speszony, jakby liczył, że nikt nie zwróci uwagi na jego włosy. Nawet nie próbuję zrozumieć jego uwag o wyglądzie – To jak? Możemy pogadać?
Skinąłem głową, a on podał mi rękę, żebym wstał i zaczął mnie ciągnąć ku wyjściu z szatni. Szkoła do reszty zdążyła już opustoszeć. To jednak nie potrwa zbyt długo, bo do meczu coraz mniej czasu zostało. Szliśmy przez chwilę w ciszy, sprawdzając węchem i słuchem, czy przypadkiem nikt nas nie podsłucha. Nie zapowiadało się na to.
– Ten zakład to z chłopakiem? – spytałem, żeby przerwać ciszę. Wciąż myślami wracałem do jego włosów. Co by nie mówić, to barwy Côtê High. A dziś jest mecz.
– Taa. W weekend byłem na imprezie i on uznał, że nie dam rady nie wrócić trzeźwy do domu przed czwartą. Miał rację – mruknął ze wstydem, po czym dodał – Wciąż odreagowuje śmierć Zacka. A tego dnia akurat wpadłem na niego matkę. Nie wiem, jak ona daje sobie z tym radę, ale... – urwał. Wiem, co chciał powiedzieć. On by nie dał rady. To zasługuję na niesamowity szacunek. Jest niesamowicie silna. Ale jakby mu zabrakło słów, żeby to ująć w odpowiedni sposób.
– Nie miałem okazji się z nią widzieć. A ze względu na sprawę cały czas okładają pogrzeb. Informacje, o których nie powinien widzieć.
– Czyli od Alessa? – zapytał po chwili niepewnym głosem. Nie mówiłem mu o nim. Skąd... – Mój chłopak. Wiem to od mojego chłopaka. Jest wampirem, dość blisko Prisci. Mam wrażenie, że ona go jednocześnie uwielbia i nienawidzi. Alessa, nie mojego chłopaka. Z tego, co słyszę prawie cały czas o nim, mówi czasami o tobie czy Scarlett.
– Nie dość, że chłopak to jeszcze wampir – skomentowałem, żeby nie poruszać jeszcze bardziej swojej relacji z Alessem – Powiedziałeś rodzicom?
– Powiedziałem, ojciec wyczuł, że zacząłem spędzać czas z wampirami, kiedy mówiłem, że wychodzę się spotkać ze znajomymi. Na szczęście nie są homofobami, ale będę słyszał do końca roku, że może na bal maturalny to zabiorę jednak dziewczynę, skoro jestem bi. Na razie traktuje to jak żarty.
– Mnie by ojciec zabił, jakby się dowiedział, że przyjaźnie się z Alessem. I że bywa, a raczej bywał, dopóki nie wrócił, bardzo często w naszym domu. – Nie chciałem tego poruszać, ale skoro i tak wie rzeczy od Prisci, mogę je naprostować od siebie – Wciąż nie wie, że nie jestem kapitanem. Będzie dziś zaskoczony.
– Wracając do meczu...
– Wiem, o co ci chodzi.
– Wiesz... Jesteśmy w sytuacji, gdzie nieważne kto wygra, obie szkoły mają szansę na wygranie sezonu. Nie lubię ustawiać meczów, ale w tym momencie oboje wiemy, że nie ma zbytnio innego wyjścia. Oboje wiemy, że z moimi taktykami Côtê nie ma szans, ale z tobą i Jeremy'im Northside nie ma, co sprowadza nas do zdania się na los. Ale jeśli to, co mówiłeś mi, jest prawdą – ściszył głos – Bezpieczeństwo jest ważniejsze od grania fair.
– Jeśli to, co mówiłem, jest prawdą, po meczu albo ty, albo Ian znajdziecie się w wielkim niebezpieczeństwie. Ufam Alessowi, że będzie pilnował jednego z was z odpowiedniej odległości, żeby złapać mordercę, ale to wciąż jest ryzyko. Nie mogę się prosić o to, żebyś się podłożył tylko, dlatego że fizycznie masz większe szanse na ucieczkę z takiej sytuacji. Ian natomiast nie wie o tym, jaka jest stawka tego.
– Nie będziesz mnie wtedy prosił. To jest coś, co trzeba zrobić.
Zamyśliłem się na chwilę. Isaac był zbyt dobry dla wszystkich.
– A może... – zacząłem, nie wiedząc, co chce powiedzieć – A co jeśli, zasugeruje Ianowi, że nasza przegrana teraz pozytywnie wpłynie na nasze szanse na wygraną?
– To znaczy?
– Dzięki tobie, Northside jest praktycznie niepokonane, a przynajmniej taką ma opinię. Dobrze wiemy, że Côtê ma szansę na wygraną, bo mamy wyrównany poziom. Ale reszta aż tak bardzo nie zdaje sobie z tego sprawy. Jeśli załóżmy, że szanse na wygranie są pięćdziesiąt na pięćdziesiąt, to na dalszym etapie inne drużyny nie będą brały aż tak mojej szkoły na poważnie, ignorując zagrożenie. Przez ignorancję łatwiej później będzie wygrać.
Isaac spojrzał się na mnie podejrzanie, jakby nie do końca rozumiał, o czym mówię.
– Coś w stylu, lepiej zrobić krok w tył, żeby wziąć rozbieg?
– Mniej więcej. Ian to zrozumie, bo myśli długo terminowo. A że i tak wyjdziemy z grupy... Jedna przegrana na niczym nie zaważy.
– Zgoda. Specjalnie przekaże strategię tak, żeby się skupili na waszej trójce, tobie, Jeremy'im i Ianie. Jako Lupusowie jesteście zagrożeniem, a Ian da sobie radę z tym. Nie chcemy, żeby wyszedł na to, że przegrał bez prób walki.
Skinąłem głową na zgodę. Może to nie był wybitny plan, ale zawsze jakiś. Łatwiej jest pilnować swoich. Aless będzie miał łatwiejszą robotę.
– A co powiesz ojcu? – pytanie Isaaca, sprawiło, że zrozumiałem, że on na poważnie wierzy, że wygramy.
– Że powinien się cieszyć, że nie jestem egoistą. Czym jest wygrana jednego meczu w porównaniu do ocalenia życia?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro