Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

XLIX - Aless

Salem.

Przyznam, że w Massachusetts mnie jeszcze nie było. I pewnie nawet teraz nic nie zobaczę, poza domem... Przepraszam rezydencją Bishopów.

Nie rozumiem też, czemu osobiście musiałem się tu pojawić. Wszystkim by ułatwiło życie, gdybym wysłał list czy maila do GAS, a ktoś zorientowany by mi odpowiedział. Jak widać to było zbyt skomplikowane, łatwiej jest zebrać dwanaście osób w jednym miejscu.
Jedyny plus tego to, że wyrwałem się na chwilę z Seattle. Największy minus?

Minął już ponad tydzień, a ja nie mogłem być wszędzie. Każdy czegoś ode mnie chciał, wierząc, że znajdę rozwiązanie problemu. Z kolei ja chciałem być przy osobach, które wręcz mnie odtrącały.
Rävgor już na następny dzień zaczął mnie unikać, po tym, jak przypadkowo powiedziałem, że nie wiem, co czuje, bo nigdy nie straciłem przyjaciela. Nie dał mi oczywiście skończyć. Ciężko jest stracić przyjaciół, jak się ich nigdy nie miało. Byli w moim życiu ludzie, których kochałem, bliżsi i dalsi znajomi, ukryci wrogowie, nieszczęsny ojciec, kochankowie, ale nigdy przyjaciele. Nie tacy, za jakiego uważałem Rävgora, czy też Scarlett. Ona z kolei ignorowała mnie tylko połowicznie. Relacjonowała mi, co się dzieje z Rävgorem, ale wciąż żywiła urazę, że powiedziałem Dawn coś, co sama planowała zrobić.

Wiem, że ich zachowanie jest tymczasowe, lekko się zdradzili podczas świąt Bożego Narodzenia, na których świętowanie nie miałem ochoty. Jednak zostałem zaproszony do Lupusów wraz z Dawn i Scarlett oraz Priscą. Ciekawie się zrobiło, kiedy Harry z ojcem zapukali do drzwi, bo jak się okazało, Harry chciał przekonać Siriusa o tym, że powinien dla własnego dobra odnowić czy nawiązać kontakty z najlepszymi przyjaciółkami zmarłej żony. Przy stole oczywiście siedziało całe rodzeństwo Lupusów, Melanie, Philip oraz rodzice Melanie, którzy wręcz cieszyli się na mój widok. Lana i Octavian Lupus przywitali mnie tak, jakbym miał zaraz brać ślub z jednym z ich wnucząt lub też jedyną córka, jakbym już należał do rodziny, co było dość niezręczne. Rävgor oczywiście skomentował to dość ponuro, że aktualnie wolałby umrzeć niż mnie widzieć, ale co mogłem zrobić.

Znowu też doszło do walki, a raczej do udowodnienia, kto jest lepszy, pomiędzy mną a Philipsem, tym razem jednak skończyło się remisem, jakoś nie miałem głowy do pojedynków. Prisca się upiła i tym razem przymilała do Siriusa, który zlewał jej zachowanie jeszcze bezczelniej niż ja, co spotkało się z aprobatą szczególnie Dawn. Kyle pochwalił się nową pracą, tylko sęk w tym, że to jedyne co o niej powiedział, że ją ma i że jest nowa. Sia patrzyła na niego z politowaniem, jak to mówił, a Nancy za to komentowała zachowanie siostry, że ona też powinna znaleźć jakąś pracę albo chociaż zacząć studiować coś, co faktycznie tę pracę jej da. Jeremy podpuszczony przeze mnie i Rävgora (to był ten jeden moment, w którym mnie jawnie nie ignorował) wygadał, że w sumie to jest w związku. A na pytanie, z kim, podniósł się tak teatralnie, jak tylko mógł i jeszcze bardziej przesadzonym głosem oparł "Z Harrym Cartwrightem. Łowcą wilkołaków. Przyjacielem mojego brata. Synem zmarłej przyjaciółki mojej mamy. Mogę to wszystko jeszcze przeliterować, jeśli nie dotarło.". Reakcja była dość pozytywna, może oprócz Siriusa, który chyba nie wierzył, że jego syn może być w związku z kimkolwiek, bo podobno przy dość otwartym mówieniu o swoim panseksualizmie, nigdy z nikim nie był oraz Philipa, który nie wiem, czym był bardziej rozczarowany, że jego syn jest gejem, czy że chodzi ze swoim, prawie że naturalnym wrogiem czy że to Harry.

Scarlett natomiast... Scarlett trzymała się dość blisko Rävgora i unikała mojego wzroku, co z kolei zauważyła Dawn i kilka dni później zaczęła mnie dopytywać, co takiego złego zrobiłem jej córce. Bóg mi świadkiem, że nic, czego sama by nie chciała. A niestety pożądanie nie jest prostą rzeczą do wyjaśnienia, kiedy nie chcesz zdradzić wszystkiego matce dziewczyny, z którą spędziłeś noc.

Dawno się tak niezręcznie nie czułem. Dawn jednak obiecała nie poruszać tego tematu ze Scarlett, dopóki sama nie będzie tego chciała. Chociaż tyle udało mi się zrobić. Ale i tak zaczęło mi być z tym źle.

A co do Margo... Nie miałem jeszcze czasu, żeby usiąść i sprawdzać na mapach, gdzie właściwie prowadziły tunele, a tym bardziej, żeby do ów tuneli wrócić. To jednak nie był priorytet w tym wszystkim. Sekcja zwłok wykazała jasno, że dziewczyna była martwa półtorej godziny przed tym, jak ją znaleziono, co stawiało tylko same pytania, a moja teoria z wykorzystaniem magii i Voodoo była coraz bardziej prawdopodobna. Sposób morderstwa też był trochę inny. Mniej precyzyjny, jakby komuś brakowało czasu na wszystkie elementy, jakie do tej pory wydawały się dość ważne. Oczywiście brak jakichkolwiek śladów czy wskazówek, kto to mógł być. Policja do reszty zgłupiała, a za całą sytuację obwiniała Priscę, czego o dziwo sam nie robiłem.

Przez brak przełomowych, nowych śladów (a przynajmniej na razie, bo właśnie czekam na rozmowę w sprawie tego), mogłem się skupić trochę na Lauren. Dziewczyna była wstanie się odezwać tylko do Jamesa, nowej terapeutki i do mnie. Zresztą o ile już, to kontaktowała się wiadomościami, smsami czy zostawionymi kartkami. Niezwykle przykry widok. Z obawy o nią, musiałem przejść się do tej terapeutki. Jak się okazało, kobieta, choć była w pełni człowiekiem, dzięki Harry'emu wiedziała niezwykle dużo. Od razu się zorientowała, że jestem wampirem (choć myślę, że to bardziej przez to, że na terapiach Harry mógł mnie dość dokładnie opisać) i że cierpię z powodu nieodwzajemnionej miłości. Ja? Cierpię? Nieodwzajemniona miłość? Skądże... I po chwili rozmowy, że mam problemy w relacji z ojcem. Powiedzmy, że ufam jej kompetencjom.

Tak więc minęły ostatnie dni. Głównie w beznadziei. Liczę, że dziś się czegoś dowiem, co pomoże ruszyć sprawę do przodu. Bardzo bym chciał. Jednak...

– Mam nadzieję, że Anne nie będzie wszystkiego utrudniać – powiedział Dawn, wychodząc z pomieszania, do którego miałem się zaraz udać.

Aktualnie siedziałem w dość wąskim korytarzu, starając się zapamiętać jak największą ilość rzeczy, o jakie chcę zapytać z wcześniej przygotowanej listy. Nie mniej, coś czuję, że może dojść do personalnych ataków w moją stronę, w które się zaangażuję i na tym stracę masę czasu.

– Jestem przerażony tym, że tam jest. Jakbym serio maila nie mógł wysłać. List może mniej, mój charakter pisma dobrze wygląda tylko po rosyjsku – jęknąłem z lekka wyolbrzymiając sytuacje. Choć faktycznie po angielsku za ładnie pisać nie umiałem z powodów mi nieznanych.

Dawn stanęła przede mną.

– Masz szczęście, że ma akurat dobry nastrój i zgodziła się na okrągły stół. – Spojrzałem na nią pytająco. – Takie spotkania zdarzają się częściej lub rzadziej, ale zawsze najwięcej czasu zajmuje dyskusja o stół. Czy ma być okrągły, półokrąg, czy mają stać w jednym rzędzie... Rozumiesz, możliwości jest sporo. Niestety wszystkie prawie wszystkie podkreślają niejako, kto jest najważniejszy. – Westchnęła. – Jakby to miało znaczenie, skoro każdy ma równy głos. Będziesz miał dużo miejsca dla siebie... Rozumiesz jak zobaczysz.

– Okey – odezwałem się. Czy stół ma serio aż takie znaczenie?

Niechętnie wstałem z krzesła i zacząłem iść za Dawn do pokoju. Okazał się on dość spory, miałem wrażenie, że nawet, że za duży na tą rezydencję. Chociaż pewnie ów pokój jest wymiarem kieszonkowym, z czym do tej pory spotkałem się tylko raz. Powiększa lub też tworzy dodatkową przestrzeń, ale mało kto z tego korzysta, bo często są mało stabilne. Pomieszczenie było kwadratowe, ewentualnie lekko wydłużone o jasnych ścianach, na których wisiały portrety zawsze z dwunastką osób na nim. Kiedy stanąłem na środku pokoju, nagle wokół mnie pojawił się stół z ciemnego drewna. Miałem dla siebie faktycznie dość sporo miejsca, zakładałem, że wewnętrzna średnica wynosiła z siedem metrów. Idealnie przede mną siedziała Anne Bishop, przed którą stała plakietka z imieniem, nazwiskiem, miastem oraz liczbą. Jak się okazało każdy miał coś takiego przed sobą.

Anne Bishop — Salem — 1
Joseph Dwight — Atlanta — 2
Berton Sykes — Chicago — 3
Cynthia Lloyd — Filadelfia — 4
Cathlyn Shayne — Cleveland — 5
Camile Janelle — Nowym Orlean — 6
Maya Minor — Nowy Jork — 7
Dawn Crow — Seattle — 8
Adam Vaughn — Dallas — 9
Lucius Clark — Anchorage — 10
Read Moore — Phoenix — 11
Montes Night — San Francisco — 12

I po co uczyłem się w nocy na pamięć ich imion? Chciałem kątem oka spojrzeć na Dawn, ale znajdowała się prawie idealnie za mną i nie zrobiłbym tego wystarczająco dyskretnie, a że czułem się oceniany w tym momencie, to wolałem nie ryzykować, że to kogoś obrazi.

– Całkiem uroczy – usłyszałam i automatycznie odwróciłem głowę w stronę głosu. Camile Janelle. Chociaż przez to, że nauczyłem się ich imion, wiem, kto jest czyim rodzicem.

– I umie się ubrać – dopowiedział Maya Minor. Spojrzałem w dół. Klasycznie Vansy, jasne, poszarpane fabrycznie jeansy, mój ulubiony sweter, pilotka... Nic nadzwyczajnego. O co chodzi?

– Powinniście go zobaczyć na balu – mruknęła Dawn.

– A co byłaś, o krok od poderwania nastoletniego wampira? – spytał Berton Sykes. Podobnie jak córka, miał pofarbowane włosy, jednak jego miały bladozielony odcień.

Odwróciłem się w stronę Dawn, która zaśmiała się pod nosem, ale nie skomentowała tego, że to bardziej jej córka.

– Próbowałem. Nie udało mi się – powiedziałem rozczarowanym głosem, wywołując lekkie rozczarowanie połączone ze śmiechem.

Wtedy też po stole zaczęła się unosić bursztynowa aura. Widziałem, jak prawie wszyscy milkną. Oprócz Dawn. Dawn delikatnie zaczęła kręcić kółka palcem po stole wydobywając granatową aury, po tym z głośnym trzaskiem walnęła ręka o blat, rozprowadzając aurę po całym pomieszczeniu. Poczułem prawie to samo, kiedy Scarlett straciła panowanie, tylko wtedy było to silniejsze. Znacznie silniejsze.

– Też tak potrafię – skomentowała – Cokolwiek chciałaś zrobić, Anne.

Scarlett mnie ostrzegła, że Anne Bishop czuje wyższość nad wszystkimi. Szczególnie od narodzin swojego syna, co do którego wiązała wielkie nadzieje, a wyszło tak, że każde z pozostałej jedenastki jest potężniejsze i ma większy potencjał od Aureliego. Podobno też ich pokolenie jest jednym z najpotężniejszych od lat. I co ważne, jedyna osoba zdolna faktycznie być na równi z Anne Bishop z osób w tym pomieszczeniu, była Dawn, dlatego tylko ona bezkarnie i z przekąsem może uciszać Anne. Co działa na moją niekorzyść w tym momencie.

– Chciałam, żebyśmy przyszli do rzeczy – odpowiedziała jej tonem, z którego czuć było chłód – Skoro zebrałaś nas na ostatnią chwilę, wątpię, żeby wszyscy mieli tak dużo wolnego czasu, co ty.

I to była prawda. Znaczy połowicznie. O tym, że muszę porozmawiać z GAS powiedziałem Dawn tuż po balu, ona uznała, że łatwiej będzie wszystkich zebrać na ostatnią chwilę, mówiąc im tylko paręnaście godzin z wyprzedzeniem, że mam sprawę do wiedźm. Więc czemu dziś? Zrobienie odpowiedniej listy trochę mi zajęło, szczególnie że przez ostatnie dni musiałem być wszędzie w tym samym czasie.

– Faktycznie mam masę wolnego czasu, po tym, jak została zamordowana przyjaciółka mojej córki.
I tak o to nastała cisza. Wyolbrzymienie z tą przyjaciółką, ale komentarz trafny.

– I ja właśnie w tej sprawie – odezwałem się po chwili, odwracając ku Anne. Poprawiała się na krześle, pochylając nieznacznie w moją stronę. – Mam parę pytań, których odpowiedzi mam nadzieję, że pomogą mi w śledztwie, żeby więcej takich sytuacji nie było.

– Zatem proszę mówić – odpowiedział miłym i spokojnym głosem Montes Night, który siedział z mojej perspektywy na lewo od Anne.

Zacząłem się w tym momencie stresować, że nie dostanę odpowiedzi na swoje pytania.

– Jak pewnie wszyscy wiecie, zajmuję się aktualnie śledztwem. Idzie mi, jak idzie, ale wpadłem na nowy trop. Z racji tego, potrzebuję jak najwięcej informacji o łowcach czarownic.

Zapadła cisza.

– Aless... – nie byłem pewien, czyj to głos, ale Bishop przerwała tej osobie.

– Nie możemy ci pomóc.

– Czemu nie?

Zaczęła mi się przyglądać, jakby chciała wywrzeć na mnie presję, żebym odpuścił. Jeszcze czego?

Usłyszałem niezwykle ciszy śmiech Dawn, który prawdopodobnie dotarł tylko do mnie.

Zrobiłem parę kroków w stronę Anne.

– Jest to tajna wiedza – odpowiedziała w końcu – Istnienie przeklętego rodu łowców czarownic żyje powszechnej świadomości, ale szczegóły już nie. Dlatego też nie możemy ci pomóc. – Głos miała spokojny, wciąż pełen wyższością i przekonania, że powinienem się poddać.

Przez głowę przeleciała mi historia Van Helsingów. Ojcu długo zajęło pogodzenie się z ich rodem, żeby może przestał zabijać niewinne wampiry, a zaczął bardziej pomagać. Miałem nawet okazję uczestniczyć w jednej z takich rozmów. Czemu o tym wspominam? A no bo wiem o tym bezpośrednio od ojca, jest to jedna z jego tajemnic, która jest tak tajemna, że ludzie wierzą, że lina rodu Van Helsingów urwała się gdzieś na Abrahamie. A to nie jest prawda, jego potomkowie żyją sobie spokojnie w Chicago.

– Nie róbmy z nich Van Helsingów – mruknąłem – A nawet jeśli tak jest, to może warto byłoby odmówić, po tym, jak zadam pytania? Może akurat uda mi się trafić w tą powszechną wiedzę, o której po prostu ja nie miałem pojęcia.

– Nie poddasz, co? – spytał Lucius Clark.

– Zawsze mogę znaleźć inne źródło informacji, jednak nie gwarantuje, że będę ono legalne. Ani że będzie w pełni zgodne z waszym prawem.

– Co masz na myśli? – tym razem spytała Cathlyn Shayne.

– Nie zrobiłbyś tego.

Odwróciłem się w stronę Dawn. Mówiąc, to co powiedziałem, nie miałem niczego konkretnego na myśli. Chociaż mógłbym wykorzystać Rubena do rozmowy z człowiekiem, który został przeklęty, może on by coś wiedział... Brzmi na dobry plan awaryjny.

– Jakbym już nie udowodnił parę razy, że jestem zdolny do wielu czynów – wzruszyłem teatralnie ramionami – Czemu więc nie mogę dowiedzieć się, czego chce? – wróciłem wzrokiem w stronę Anne i Montesa.

Zacząłem czuć się klaustrofobicznie w pomieszczeniu. Ściany zaczęły się przybliżać w moją stronę, a sufit obniżać. Trochę jakby się czegoś naćpał. A aktualnie nawet nie palę marihuany, od lat dziewięćdziesiątych niczego mocniejszego nie brałem, papierosów nigdy nie tknąłem będąc trzeźwym, a pomijając święta, to od kilkunastu dni nie piłem alkoholu.

Ktoś tu chce mnie przerazić. Nie ładnie. Pytanie tylko kto? Na pewno nie Dawn, Anne też nie, bo to zbyt oczywiste. Pozostaje tylko dziesięć osób, kto może być najbardziej podatny na jej wpływy?

– C...co się dzieje? – zapytałem niepewnie, robiąc nieznacznie krok do tyłu i lekko, ale zauważalnie się garbiąc. Czas poudawać, że mam klaustrofobie. Cathlyn zdawała się widzieć, że udaję, ale że ściany wciąż się mnie przybliżały to nie była ona. Przypadkowo nawiązałem kontakt wzrokowy z Josephem Dwightem. Tu cię mam. W oczach dało się wyczytać dumę z tego, co robi. Spojrzałem znowu na Cathlyn. Skoro jej syn umie odczytywać i wpływać na emocje, jej zakres specjalnych umiejętności jest pewnie podobny, jak nie taki sam. Zacząłem więc myśleć o tym, że wiem, że to wszystko to iluzja.

– Nie masz klaustrofobii, Aless – powiedział Cathlyn spokojnym głosem, a ja automatycznie się wyprostowałem.

– Nie, nie mam. Nie będę zdradzać swoich fobii, bo zaraz pomieszczenie zamieni się w komorę gazową. – Intuicyjnie złapałem się za lewe przedramię. – Chyba że kogoś z was cieszy czyjeś cierpienie, Josephie. Jestem również ciekaw, skąd wiesz, że nie jej nie ma? – odwróciłem się w stronę Cathlyn.

– Wiem, kiedyś ktoś kłamie – odpowiedziała z pewną dumą. Też bym był. Ułatwiłoby mi to życie, gdym wiedział, kto mnie okłamuje. Mało dobre dla Scarlett.

– A ja widzę więcej niż innym się wydaje. Stąd wiem, że Anne Bishop mnie tu nie chcę i wykorzystuje Josepha, żeby na mnie wpłynął. Swoją drogą, nie żartuje, tylko spróbuj tego jeszcze raz, zrobić cokolwiek to było tylko z użyciem moich prawdziwych fobii, a będziesz martwy, zanim się zorientujesz, a inni nie będą mieli czego chować. – Czy to brzmiało wystarczająco jak groźba? Oby tak. Oby brzmiało, wystarczająco przekonująco.

– Czy on tak serio? – spytał Joseph, tak jakby mnie tu nie było.

– Nie – powiedziała Cathlyn.

– Tak. – W tym samym momencie odezwała się Dawn. – Nawet jeśli teraz tego nie czuje, byłby skłonny dotkliwie kogoś skrzywdzić. Rävgor z łatwością potrafi wytrącić go z równowagi samymi słowami, za każdym razem osoby trzecie musiały ich rozdzielać... I nie, on też nie żartuje z komorą gazową.

Niestety wspomnienia przeleciały mi przed oczami. Na szczęście pomyślałem kiedyś i wymazałem sobie część wspomnień, co do osoby, z którą zaplanowałem ucieczkę z obozu. Głównie po to, żeby nie mogli nas później o nic oskarżyć, ale też dla zdrowia psychicznego. Możliwe, że nie pamiętam najgorszych rzeczy.

– Cathlyn? – spytała Anne z irytacją, że Shayne jej jeszcze nie potwierdziła, że tak jest. Czemu to ma takie znaczenie?

Kobieta przyjrzała mi się dogłębnie, a później odpowiedziała, przenosząc wzrok na Dawn, a następnie na Anne:

– Co ja mam ci powiedzieć? Andy by ci powiedział coś więcej, oprócz tego, że jest jak mówią. Ale popieram, Joseph odpuść. Nikt nie chce tu trupów.

Cała reszta się z nią zgodziła, przez co Bishop nie miała innego wyjścia. Pomieszczenie nagle wróciło do swojej poprzedniej formy. Teraz wydawało się jeszcze większe niż jak tu wszedłem.

Poprawiłem ręką włosy, rozglądając się. Musiałem dobrzeć do informacji o łowcach podstępem, więc czas zacząć zadawać inne pytania. Voodoo.

– Niech będzie... Mam jednak inne pytania, na które Dawn też mi nie pomogła, nie jej dziedzina magii. A ja potrzebuję konkretów.

Anne Bishop ciężko westchnęła, jakby miała mnie dość, przewróciła oczami i rozłożyła ręce.

– Pytaj więc, skoro już tu jesteś.

Cóż za łaska w jej głosie. Okey, to teraz jaką szansę, że ojciec Cade też zajmuje się Voodoo?

Bine... Moje pytanie dotyczy czysto śledztwa. Mam teorię, w której ktoś stworzył idealną kopię Margo, tak żeby porwać dziewczynę i na jej miejsce podstawić kopię. Mam kilka kartek, gdzie rozpisałem przemyślenia i ewentualne wnioski, ale nie wiem, czy to w ogóle jest możliwe.

Przez chwilę panowała cisza.

– Zależy. O czym konkretnie myślałeś? – zapytał Montes.

– Voodoo.

Wzrok wszystkich skierował się ku Camile Janelle. W sumie Nowy Orlean, to było do przewidzenia.

– Wydaje mi się, że tak, ale musisz coś więcej opowiedzieć. Nawet jeśli w tym momencie ci nie pomogę, w domu mam masę ksiąg.

Skinąłem głową i podszedłem do niej. Mój wzrost sprawił, że wyglądało jakbym patrzył na nią z góry. Zgarbiłem się trochę, żeby chociaż jedną ręką oprzeć się o blat.

– Wyobraź sobie sytuację, w której wszystko jest w porządku. Idziesz przed siebie, obok ciebie idzie pewna osoba. Zatrzymujecie się, ty odwracasz się w jedną stronę, a ta druga osoba w inną. Nic i nikogo wokół nie ma. Wracasz wzrokiem do tej osoby, a jej tam nie ma. Leży martwa paręnaście czy parędziesiąt metrów dalej. Jak? – zapytałem. – Moja teoria sugeruje, że jakieś czas wcześniej, ktoś za pomocą magii, stworzył idealną kopię, tak idealną, że sama nie jest świadoma tego, kim jest. A oryginał zostaje porwany oraz rzucone zaklęcie, przez które nie widać tej osoby do momentu, aż kopia jej nie zobaczy. Wtedy tamtą osobą, na tym momencie już martwa, staje się widoczna, a kopia znika ot tak. – Pstryknąłem palcami. – Ma sens, co mówię?

Camile przypatrywała mi się przez chwilę, po czym gestem pokazała, żebym się przesunął i skierowała swój wzrok na Montesa. Montesa, nie Anne. Ważny szczegół.

– Camile... – zaczął niechętnie.

– Aless, to o czym mówisz to niezwykle skomplikowana magia. Wymaga wprawy, masy nauki, umiejętności, co prawda nie trzeba się urodzić z magicznymi umiejętności, ale kto by musiał poświęcić, temu całe swoje życie. I tak to Voodoo, jak się już pewnie domyśliłeś. Tworzy się kukłę, która później ożywia, wypiszę ci szczegóły tego procesu. Do tego dochodzi najprawdopodobniej zielona magia, odpowiednie zioła mogą zapewnić niewidzialność. Można je wypić, czy wdychać, nie zaleca się podawanie dożylnie. Przedmioty wystarczy polać, przy odpowiedniej mieszaninie da się nawet ustawić czas... Masa możliwość. Czemu łowca? To nie ma sen...

– Co z blokowaniem zdolności nadnaturalnych? – przerwałem jej – Rzekomą specjalnością łowców czarownic? Czy nie na tym polega umowa z tym jednym rodem? Oni przestaną zabijać wiedźmy, czarownice, czarowników i tak dalej, a w zamian będą mogli się bronić ograniczając zdolności magiczne czy pozbawiając wyostrzonych zmysłów resztę istot. W połączeniu z wiedzą magiczną daje to teorię idealną na ten moment. Wszystko pasuje. Dlatego chcę wiedzieć o łowcach jak najwięcej. – Mówiąc ostatnie zdanie, odwróciłem do Anne. – Jak widać, ta wiedza jest jednak zbyt tajemna, żeby powstrzymać mordercę!

– Co chcesz wiedzieć w takim razie? – spytał Berton.

– Sykes!

Głos Anne rozniósł się po całym pomieszczeniu. Zaczynam podejrzeć, że szanują ją wewnętrznie tak samo, jak ich dzieci Aureliego. Z grzeczności, ale szukając lidera, to na pewno nie byliby to żadne z Bishopów.

W sumie to smutne. Współczułbym bardziej, gdyby nie to, że muszę zdobyć te informacje.

– Berton ma rację, co mam da zatajenie w tym momencie? – wtrąciła Maya.

– Tu chodzi o zasady! Są granice, których nie można przekraczać, jak zrobimy to raz, to zaraz każdy będzie żądał takich informacji! – podniósł głos Joseph.

Ciekawa sytuacja, nie powiem. Lepiej się nie wtrącać. Niech się pokłócą.

– Nie mówimy tu o byle kim. – Lucius wskazał na mnie ręka.

– Co to w ogóle znaczy? – Tym razem pytanie padło od Anne.

– To syn Draculi – powiedziała Cynthia jakby to było oczywiste. Znaczy to jest oczywiste. Ciekawe, że dla innych też jest.

– No i?

– Chyba chodzi o to, że umiem dotrzymać sekretów. Wiem o rzeczach, które są tak tajemne, że nikt nawet nie snuje domysłów o nich. Byłem na tym słynnych balu po Paradzie Zwycięstwa i widziałem jak rzekomy syn Lucyfera wszczął dyskusje o tym, że wciąż nie ma równości pomimo wojny, a alianci nie mieli nic przeciwko holocaustowi, tak jakby to było nic. A on nawet nie jest Żydem...

– Nefilim to mit – wtrącił Joseph.

– Nefilim istnieją. Tak samo, jak bogowie, spora część mieszka w Bostonie i się nie wychyla. To trochę jakby powiedzieć, że syreny nie istnieją, bo przecież się ich nie widuje na co dzień. A tu niespodzianka, są aż trzy gatunki, Atlantyckie, Pacyficzne i Śródziemnomorskie. Tym ostatnim bliżej oczywiście z założenia do ptaków niż ryb. Są jeszcze duchy... A i Dorian Gray. I parę innych postaci z gotyckich nowel, ale nie miałem okazji poznać innych, to o nich nie będę mówił.

– Dorian Gray? – zapytała Dawn z nutką powątpiewania.

– Tak. Poznałem i jego, i Oscara Wilda... Chodzi mi o to, że jeśli nie chcecie, żeby ta wiedza się nie wydała, to nic nie powiem. Dajcie mi tylko możliwość dowiedzenia się czegoś, co mi pomoże złapać mordercę. Podchodzilibyście z takim samym spokojem, jakby chodziło o wasze dzieci? – To był zdecydowanie cios poniżej pasa i czysta manipulacja. Liczę, że podziała, inaczej będą to będzie świadczyć o nich, jakimi są rodzicami.

– Może zagłosujmy? Kto jest za tym, żeby zdradzić Alessowi tajne informacje o łowcach czarownic? – Anne wpatrywała się we mnie morderczym wzrokiem, jakby moje pytania ją fizycznie krzywdziły lub zabiły jej rodziców.

Rozejrzałem się. Tak!

Odetchnąłem z ulgą. Nie wiem na ile ktoś mnie polubi, wpłynęła na niego manipulacja czy działał na przekór Bishop, ale osiem osób podniosło rękę. Idąc po kolei, Berton Sykes, Cynthia Lloyd, Cathlyn Shayne, Camile Janelle, Maya Minor, Dawn Crow, Lucius Clark, Montes Night... Czyli z tego, co wiem, rodzicie osób, z którymi trzyma się Scarlett. Aż jej to przekaże później.

– Naprawdę Monte? – O dziwo to nie była Anne, a Joseph.

– Dawn, ufasz mu? – spytał Night, wskazując na mnie ręka.

Odwróciłem się do niej. Na jej miejscu bym sobie nie ufał.

– Moja córka mu ufa, a ja ufam jej. Aless osobą godną zaufania – odpowiedziała.

– Twoja córka z nim chodzi! – wtrącił Adam Voughn.

– A twoja z Peperem. Wybacz, jakie to ma znaczenie?

– Lepszy Aless od Aureliego – mruknęła Cynthia.
Co się tu dzieje?

– Nie jesteśmy. Nie jesteśmy sobie pisani jak na razie – powiedziałem. – To mogę spytać, o czym łowców do cholery czy nie?

***

Pół godziny później udało mi się opuścić pomieszczenie. Tajna wiedza sprowadza się głównie do historii jak ów ród został przeklęty. Przez powody, wiedźmom nie jest na rękę dzielenie się szczegółami co do tego, jakie zdolności dokładnie mogą mieć łowcy, a raczej, o jakie poprosił.

– Przepraszam, że musiałeś być tego świadkiem – odezwała się Dawn – Zazwyczaj lepiej nam idzie.
Zanim przyswoję cała swoją wiedzę, muszę wrócić do pokoju. Najpierw musiałem trafić na portal, a Dawn mnie do niego odprowadzała. Nie wiem, czy z grzeczności, czy może też miała dość swoich znajomych.

– W to nie wątpię. Przestaję się dziwić, że i ty, i Scarlett wolicie towarzystwo wszystkich innych niż... Sama rozumiesz. Nie mówiąc już o Anne.

– Kiedyś taka nie była. Czuje, że musi być najlepsza, konkurować ze wszystkimi o to, to jej daje satysfakcję. Ciąża to tylko uwydatniła. A od trzech lat jest nieznośna po prostu.

– Nigdy nie rozumiałem tej tradycji mówienia dzieciom w szesnaste urodziny. Nie ma sensu.

Dawn zatrzymała się na chwilę przed następnymi drzwi, prowadzanych do pomieszczenia pełnego portali do poszczególnych miejsc na Ziemi.

– Na powiedzenie masz szesnaście lat. Możesz to zrobić w dowolnym momencie życia dziecka, ale w szesnaste urodziny twój organizm przechodzi przemianę. Jedno ze znaczeń tej liczby, transformacja. Mój ojciec dość wcześnie zapoznał mnie z magią, kiedy tylko zaczęłam mieć prorocze sny. Uznał, że nie sensu czekać, skoro mogę się nauczyć je kontrolować. Widzenie przeszłości jest najprostsze. Najłatwiej jest to kontrolować. Przyszłość do dziś jest tajemnicą. To jakbyś mnie chciał spytać, czemu nie mam jak realnie pomóc ci w śledztwie, nawet mając swoje zdolności. Uwierz, staram się. Ale wracając, dowiedziałam się dość wcześnie, przez co wiedziałam dość sporo o magii, kiedy pierwszy raz spotkaliśmy się w dwunastkę. Anne szybko to dostrzegła i chciała się zaprzyjaźnić. Stwierdziłam, że okey, co mi szkoda. Jednak... Anne zaczęła w pewnym momencie ze mną konkurować o miano tej najlepszej i najsilniejszej. Potrafi to, nad czym Scarlett nie do końca panuje, tymi wszystkimi dziwnymi zaklęciami, które wynikają z silnej woli tylko bez udziału czarnej magii. Później urodził się Aurelius, specjalnie przyspieszyła poród, żeby był rocznikowo starszy od reszty. Podkładała w nim takie nadzieje, a jak się okazało, że sam z siebie ledwo, co potrafi rzucić najprostsze zaklęcia, zwątpiła w siebie i swoją siłę, przez co zaczęła wyżywać się na nas ze swoimi problemy i poczuciem wyższości. I to nie jest dobre dla nikogo.

– Przynajmniej macie tam demokrację. Nie wiem, też czemu miałby sądzić, że akurat ona ma być liderką. Bo Salem? Oni wiedzą, że Boston jest większym miastem w Massachusetts? Tam bardziej powinni siedzieć.
Dawn się zaśmiała.

– Nie mówiłeś coś o bogach w Bostonie?

– Tylko nordyccy bogowie z tego, co wiem. – Nie poznałem nigdy. Ale kiedyś się wie, że nefilim są prawdziwi, co za tym idzie anioły. Co więc szkodzi, żeby mitologie były prawdziwe? Tak słyszałem przynajmniej. Nie wiem, jednak czy wzięła to na poważnie, czy nie. Nie zdziwiłabym się jak nie. Przynajmniej zdobyłem, co miałam zdobyć dzięki temu. Zawsze coś. – Nie wracasz teraz?

– Nie, niestety nie. Czeka mnie długa kłótnia o tym jak nie poważni jesteśmy i że zaraz cały świat się dowie informacji o łowcach. Jakby to miało coś zmienić.

– Zacząłbym dyskusję, co lepsze to, czy śledztwo, ale to chyba teraz nie jest tego warte.

Pożegnaliśmy się, a ja wszedłem do pokoju. Równie wielki, jak pomieszczenie ze stołem. Na ścianach znalazły się napisy z nazwami miejsc, do których można się udać. Znalazłem Seattle i wierząc, że nie zginę przeszedłem przez niego. Znalazłem się pod Space Needles.

Czas wrócić do pracy. Chociaż... Nie, najpierw pójdę do Rubena. Może mi pomoże przetrawić wiedzę, jaką otrzymałem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro