Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

XLIII - Aless

Od dobrych piętnastu dobrych minut próbuję się odezwać. Od piętnastu. Może to jeszcze nie jestem jakoś dużo, ale straciłem wątek, o czym Prisca mówi. Gdzieś tak pomiędzy nową książką, jaką znalazła a szczegółowym opisaniu jej poprzedniej nocy. Nie chciałem tego wiedzieć. Nie muszę znać nocnej rutyny związanej z pielęgnacją jej twarzy. Po co mi to?

–... i jak mówiłam, do końca roku warto to załatwić... Słuchasz mnie? – zapytała w pewnym momencie, patrząc bezpośrednio na mnie. W pomieszczeniu znajdował się jeszcze James, który śmiał się perfidnie pod nosem. Jakby mi życzył najgorzej. Chociaż prawdopodobnie tak jest.

– Nie. Przestałem rozumieć, o czym mówisz jakiś czas temu.

Prisca spojrzała na mnie i ostatecznie wzruszyła ramionami.

– Pewnie zajmuje twój cenny czas. To o co chodzi?

Odetchnąłem z ulgą.

– Pamiętasz, jak mi coś obiecałaś? Że ze względu na reputację wampirów, będziesz mi pomagać w złapaniu Heartlessa? Bal jest w piątek. Będziesz tam, prawda? Potrzebuję ustnego potwierdzenia, kiedy będziesz mi patrzeć prosto w oczy.

– Właśnie nią manipulujesz – wtrącił James.

Prisca zrobiła krok w moją stronę i skrzyżowała ręce na piersi.

– A czy mam inny wybór? Jeśli dobrze rozumiem, potencjalną ofiarą na być przyjaciółka Rävgora. Melanie by mi tego nie darowała, jakbym ominęła bal. Oczywiście proponowałam, że ci pomogę, nie pamiętam jednak, bym coś takiego obiecywała.

– Najważniejsze, że pomożesz. I tak. Magro Fossi jest w niebezpieczeństwie. I to dość sporym. Miała zawody taneczne, na których bardzo szybko odpadła. Z tego, co Rävgor mówił, wiedziała, że nie wygra od samego początku, jak się tam pojawiała, więc nawet się nie starała...

– Nie muszę wiedzieć nic więcej. Przyjaciółka syna mojej przyjaciółki. Trzeba jej zapewnić bezpieczeństwo. Słyszysz James? Proszę, zapisz to i przypomnij wieczorem, żebym znowu nie załatwiała wszystkiego na ostatnią chwilę. – Spojrzała się na Jamesa, na co on przewrócił oczami, ale faktycznie wyjął telefon i chyba to zapisał. Przyjdzie taki dzień, kiedy w pełni zrozumiem, co jest między nimi. Kiedyś. Prisca zamyśliła się na chwilę i skierowała swój wzrok z Jamesa na jedne z drzwi. – James?

– Nie, ostatnio nie zamawiałaś nowych ubrań. A przynajmniej nie takich oficjalnych... O właśnie ta bluza dziś przyszła, którą kupiłaś z kilka tygodni temu.

– W końcu! – Ucieszyła się i tym razem spojrzała na mnie. Wiem, co zaraz nastąpi. – Hej Aless, może chcesz się ze mną przejść na zakupy?

Wiedziałem. Najgorsze jest to, że faktycznie muszę coś kupić na ten bal. Niby coś wziąłem oficjalnego ze sobą, ale odwiedziło mi się, że dobrze w tym wyglądam.

– Mam inne wyjście?

Uśmiechnęła się tylko w odpowiedzi. Kilkanaście minut szedłem pół kroku za nią, słuchając o tym, że nie wie, w co się ubrać, żeby dobrze się wyróżniać, ale jednocześnie nie rzucać aż tak w oczy. Że chciałaby sukienkę, ale wie, że to może być ostatecznie mało wygodne, kiedy się okaże, że potrzebny jest jakiś większy ruch niż bieg. A do tego możliwe, że będzie musiała kupić nowe buty, bo te, co ma, mogą nie pasować do jej nowego stroju. A po drodze weszliśmy do Starbucksa, żeby kupić kawę. Aktualnie największy plus tej sytuacji.

Okazało się, że Prisca wie, dokąd chce iść i prowadziła nas do atelier w centrum miasta. Po wejściu do środka poczułem mocny zapach słodkich perfum, od których na chwilę mnie zemdliło. Wanilia.

– Prisca. Miło cię widzieć. Co cię sprowadza? – zza lady wyszedł starszy mężczyzna. Miał już widoczne zakola i siwe włosy oraz ubrany w proste, acz eleganckie ubrania.

– Olivier, wybacz mi, że nie wpadam częściej. Musimy w końcu umówić się na tę kawę i ciasto.

Powiedziała to z prawdziwą skruchą i ręką na sercu. Dosłownie mówiąc to, położyła sobie rękę na sercu.

Olivier uśmiechnął się do niej miło, a następnie spojrzała na mnie.

– Z przyjemnością, ale raczej nie z tego powodu do mnie przyszłaś. I kogo przyprowadziłaś ze sobą?

– W Côté High szykuje się bal. Aless niejako tam uczy, a ja cóż... Z przyczyn nie do końca zależnych ode mnie, muszę się tam pojawić. Oboje nie mamy, w co się ubrać. Do kogo innego mogłam się zwrócić, jak nie to ciebie?

W sumie... W sumie to znałem kiedyś podobną osobę, bardzo dawno.

– Zapraszam zatem za mną.

Oboje poszliśmy za Olivierem. Przez okazanie szacunku (i przez mój niewielką dozę nieufności) jako ostatni wszedłem na schody. Prowadziły one na górną część sklepu. Całe piętro było wręcz wypełnione ubraniami. Poczynając od licznych półek, kończąc na stojakach z wieszakami. Imponujące, nie powiem. W dodatku wszystko wygląda ładnie.

– Czego konkretnie szukacie? – zapytał Olivier.

Zacząłem się rozglądać po pokoju. Wyjątkowo chyba wiem, czego szukam.

– Ma pan może garnitur rodem z lat dwudziestych? – odparłem pytaniem, wyjmując telefon i pokazując, o co dokładnie mi chodzi. Spojrzał na ekran, po czym skierował swój wzrok na ścianę wypełnioną marynarkami.

– Coś powinno się znaleźć – odparł.

Poszedłem za nim. Wskazał mi konkretne miejsce, w którym mam szukać. Delikatnie przeglądałem ubrania, dyskretnie sprawdzając cenę w obawie, że mogę wydać fortunę. Jednak choć znalazłem z nawet trzy rzeczy, które mi się spodobały, tak żadna z nich nie miała ceny. Co znaczyło tyle, że wydam fortunę.

– Kombinezon. Skórzany. To będzie to – mruknęła pod nosem Prisca i zaczęła krążyć pomiędzy stojakami, jakby znała zawartość sklepu na pamięć. Pewnie tak było. Chociaż nie byłem pewien, czy to, czego szuka to na pewno dobry pomysł.

Zabrałem marynarki wraz z kamizelkami z wieszaków i dobrałem do nich kolorystycznie spodnie. Znalezienie rozmiaru dla mnie było ogólnie dość trudne. Brakowało mi siedmiu centymetrów, żeby mieć dwa metry. Jednak jakimś cudem pierwsze spodnie, jakie wziąłem miały idealnie mój rozmiar. Z koszulą podobnie. Bardzo ciekawe miejsce.

Zabrałem to wszystko i udałem się do przymierzalni. Coraz mniej mnie dziwiło, że ubrania leżą na mnie idealnie, jeśli chodzi o to, jak lubię mieć je dopasowane.

– Aless, proszę, wyjdź. Chce cię zobaczyć – usłyszałem. Przewróciłem oczami, ale zrobiłem, o co poprosiła. Kiedy odsunąłem zasłonę, Prisce oczy się powiększyły. Postanowiłem to zignorować.

– Chciałaś zobaczyć, więc co sądzisz?

Podeszła do mnie i zaczęła dokładnie się przyglądać.

– Przyznam. Wyglądasz cholernie przystojnie.

Powstrzymałem się od "chamskiej" reakcji. I nie, nie chodzi o komplement. Chodzi o to, że nie wiem, w jakiej intencji mi go mówi.

– Chociaż... Ta czerń powinna bardziej wpadać w brąz, być cieplejsza. Jak sądzisz?

To pytanie nie było do mnie. Odwróciłem się, żeby jeszcze raz przejrzeć się w lustrze. Byłem pewien, że faktycznie czerń, jaką miałem na sobie była w zimniejszym odcieniu. Teraz czerń wyglądała, jakby poleżała za długo na słońcu. Jednak Prisca miała rację, tak to wyglądało lepiej. Dłuższa marynarka o dość prostym kroju miała przyszyte dwa guziki. Pod nią znalazła się kamizelka z kolejnymi guzikami (wszystkie mieniły się na złoto), a pierwszy z nich był gdzieś na wysokości mostka oraz doczepionymi łańcuszkiem. Oczywiście do tego biała koszula, która nie przylegała idealnie do ciała, jednak to sprawiało, że wyglądam na bardziej umięśnionego w ramionach, więc zazwyczaj do takiego efektu wizualnego dążę. W tym momencie jeszcze nie miałem na sobie krawatu. Spodnie po prostu dobrze leżały, co jest rzadkością. Jak dobrze, że dziś założyłem po prostu czarne skarpetki.

Podobało mi się to. Jedyne co to musiałem do tego znaleźć buty. Możliwe, że skończy się na kupieniu niskich Martensów. Wiem, mało eleganckie buty jak na mój strój, ale przeczucie mi mówi, że lepiej, żebym zadbał o swój komfort i wytrzymałe buty niż takie, o które będę się martwił na każdym kroku. Niestety w moich ukochanych Vansach nie wypada. Prawie pięćdziesiąt lat kupuje co jakiś czas ten sam model. Powiedzmy, że ten sam.

– Chyba znalazłem, to czego szukałem – powiedziałem – A ty? – Odwróciłem się i spojrzałem na Prisce.

– Możesz sam ocenić.

Zacznę od tego, że nie tak wyobrażałem sobie jej skórzany kombinezon. Głównie dlatego, że to nie był kombinezon. Był to dopasowany do siebie zestaw skórzanych spodni, które wyjątkowo dobrze na niej wyglądały, połączone z czymś à la skórzanym gorsetem zawiązywanym z przodu i płaszczem z podobnego materiały do samej ziemi. Górna część miała odcień brudnej czerwieni, dół po prostu czarny. To wyglądało zdecydowanie lepiej, niż brzmiało. Chyba słusznie kojarzyło mi się to z kostiumem filmowej Scarlet Witch. Zgaduję, że to mogła być inspiracja. Tyle że Prisca w swojej wersji wygląda bardziej elegancko.

– Wiesz, czego ci brakuje? Ciężkich butów na podwyższeniu – skomentowałem – I nie mam zamiaru prawić ci komplementów. Cenię sobie swoje życie, nie chcę go stracić przez Jamesa.

Prychnąła w odpowiedzi, ale uśmiechnęła się przy tym.

– Więc wychodzi na to, że udały nam się zakupy.

– Cieszę się, że mogłem pomóc – powiedział Oliver i zszedł na dół, pozwalając nam się przebrać w cywilne ciuchy. Miły człowiek.

Schodząc na dół, zastanawiałem się, ile to może kosztować. Nie, żebym się przejmował, że mnie nie stać (a szkoda), ale w tym momencie to zwykła ciekawość. Ubrania, które same się dostosowują do ciebie w sklepie. No magia. Na parterze nie zastałem Prisci. Niepewnie podszedłem do Oliviera, trochę nie widząc, co mam zrobić.

– Jeśli mogę, jak długo prowadzisz ten sklep? – zapytałem, żeby nie stać w ciszy.

– Ten konkretny od prawie piętnastu lat. Udało mi się otworzyć po kilkudziesięciu latach pracy z jednymi z lepszych ludzi w tej dziedzinie – odpowiedział. Piętnaście lat to i tak całkiem sporo.

– Muszę spytać... Jak to się dzieje, że ubrania idealnie się dopasowują do ciała? Z moją sylwetką znalezienie idealnych ubrań graniczy z cudem.

Uśmiechnął się przyjaźnie.

– Zielona magia. Dzięki niej materiał dopasowuje się pod względem rozmiaru i czasami odcienia do danej karnacji. Bardzo przydatne przy namawianiu do kupienia.

– Zielona magia... – zamyśliłem się na chwilę. Oczywiście, że o niej słyszałem. Całkiem logicznie wyjaśnienie. – Zatem kim pan jest?

– Pochodzę z rodziny łowców, że tak powiem tej, która zajmowała się wszystkim innym niż wampiry, wiedźmy czy wilkołaki. – To dużo wyjaśnia, skoro łowca zajmuje się magią. Chociaż zawód łowców w tych czasach. Bardzo niewdzięczne zajęcie. – Prisce poznałem w taki sposób. Szukała takiego łowcy jak ja, a później poleciła mi życie w Seattle. Nie pomyliła się co do tego, że mi się tu spodoba.

Wyczuwałem, że ta historia ma mocne drugie dno. Życie Prisci przed Seattle nie było zbyt różowe. Wiem, że zostanie wampirem, ją uratowało przed czymś okropnym, a później życie w pewnym poniżeniu tylko, dlatego że jest kobietą. Wyszło jej to na dobre, ale drugie dno. Zawsze ono istnieje.

– Jeśli to nie problem, może kiedyś i ja bym wpadł na kawę. Z chęcią bym porozmawiał o starych dziejach, jeśli to nie problem – zaproponowałem szczerze.

– Ależ skąd.

– Tu jesteś! – usłyszałem głos Prisci. Zapomniałem, że tam była przez chwilę. Rzeczywistość czasem boli. – Już się bałam, że uciekłeś, żebym to ja zapłaciła.

A co mi szkodzi?

– Skąd. Miałem proponować, że to ja zapłacę za wszystko. W pewien sposób przeze mnie musisz to kupować.

– A to prawda. Nie obrażę się, jak zapłacisz.

Robię to tylko po to, żeby poznać ceny ubrań. Nie wypadałoby pytać. Olivier naliczył na terminalu cenę i mi go podał. Prawie trzy tysiące dolarów dziś wydam. To i jeszcze buty. Przynajmniej to nie mój majątek.

Zapłaciłem bez komentowania ceny, klnąc się w duchu, że trzeba było pozwolić Prisce zapłacić za siebie. Czasu nie cofnę. A nawet jakbym mógł, to chyba to jest zakazane. Można podróżować po czasie, ale nie można bezpośrednio go cofać.

Prisca porozmawiała chwilę z Olivierem, a chwilę później oboje wyszliśmy ze sklepu.

– Co teraz? Masz jakieś na resztę dnia?

Zatrzymałem się. Wiem, o czym zapomniałem przy wyborze ubrań. Wyjąłem nogawkę spodni, a później sprawdziłem resztę otworów. Chyba się nadadzą.

– Znasz jakiegoś krawca? – spytałem, wciąż sprawdzając materiał.

– Czemu... Myślałam, że pasują idealnie. – Nie mogła się obyć bez ironii w głosie.

– To prawda, pasują. Ale nie mam jak w nim schować swoich noży. Customoję większość swoich ubrań pod to. Znasz, czy nie?

Na początku spojrzała się na mnie jak na idiotę. Szybko jednak znikł jej ten wyraz twarzy.

– Myers nie będzie zadowolony, że wnosisz broń na teren szkoły.

– Wie o tym, że wnoszę ją codziennie. Zastępują mi one tylko pazury, których w porównaniu do ciebie nie mam.

Przewróciła oczami.

– Znam kogoś takiego. To niedaleko.

Zaczęła iść przed siebie. Niezbyt miałem wybór zrobić inaczej. Podczas naszej drogi prowadziła monolog o tym, jaki model butów dokładnie kupić. Przytakiwałem i komentowałem co jakiś czas, żeby nie wyszlo, że ją ignoruję. Nie chciałem jej tego mówić, ale ciężko jest wybrać buty nie wiedząc, czego się chce, czy chociaż jak wyglądać, czy też nie mając ich przed oczami. To prawie niemożliwe. Przynajmniej mnie nie podrywa. To zawsze jakiś plus.

Kilkanaście minut później staliśmy przed wejściem do jednego z wieżowców. To ten moment, w którym można nabrać podejrzeń. Prisca weszła do budynku i jakby nigdy nic skierowała się w stronę wind. Poszedłem za nią. Nacisnęła jeden z przycisków, sprawiając, że pojechaliśmy na jedno z najwyższych pięter. Kiedy drzwi windy się otworzyły, pewnie przez nie przeszła. Zbyt pewnie jak na moje oko.

– Prisca Fleming. Mogłaś uprzedzić, że planujesz się u mnie zjawić.

– Uznałam, że nie muszę, Ander.

Thomas Ander. Jakże bym śmiał zapomnieć o jednym z najbogatszych wampirów w stanie Waszyngton. Raz z nim rozmawiałem, nie przypadł mi do gustu. Nie lubię biznesmenów. Wielu typów ludzi nie lubię.

– To wciąż mój dom.

Ander siedział na fotelu w oddali pomieszczenia. Prisca podeszła do niego, akcentując tak głośno, jak tylko można każdy swój krok. Chyba aktualnie jest na niego zła. Albo obrażona. Nie ważne, które z nich, będzie ciekawie.

– A to wciąż moje miasto. Tak długo, jak jesteś wampirem i należysz do mojego klanu, tak długo mogę wchodzić tam, gdzie mieszkasz, o ile najdzie mnie taka ochota, Thomas. – Położyła ręce na podramiennikach i spojrzała mu prosto w oczy.

– Proszę, mogłabyś mnie uprzedzić, chociaż z pięć minut przed tym, jak się zjawisz? Są sytuacje, w których lepiej jakbym się ubrał.

– Bo to mnie niby rusza?

– Mnie rusza. Wolałbym unikać widoku nagich ciał, jak nie muszę ich widzieć. Martwe nagie ciała mi wystarczą – mruknąłem, jakby w tym momencie moje zdanie się liczyło.

Na chwilę zapadła niezręczna cisza. Prisca zrobiła krok do tyłu.

– I tak nie przyszliśmy do ciebie, tylko do Artura – powiedziała.

Thomas wstał z fotela.

– Czemu?

Znowu nie wiem, kim jest Artur, ale to pytanie wydaje mi się głupie z jego perspektywy. Albo wiem, tylko na razie samo imię nic mi nie mówi. Po tym widać jak mocno się integruję ze społecznością wampirów. I jakąkolwiek społecznością w Seattle, którą nie jest rodzina Lupusów. No i Dawn, i Scarlett, ale to wszystko i tak się zamyka w tym kręgu Dawn, Melanie, Prisca i ich dzieci. I James, który mnie nie lubi, bo Prisca mnie lubi.

– Aless potrzebuje krawca, a on nie będzie się patrzył krzywo na to, czego Vasile potrzebuje. Ot czemu.

Jak się chwilę później okazało, Artur był lokajem. Albo bardzo oddanym przyjacielem, który robił wszystko za Andera i oddawał mu regularnie swoją krew. Bardzo niewdzięczna robota. Ojciec miał kiedyś takich ludzi, których wymieniał ich średnio co dziesięć lat. Nie zdziwiłbym się, gdyby to było inspiracją dla Thomasa. Ciekawe, czy faktycznie rozmawiał, kiedyś z moim ojcem?

Na boku wyjaśniłem Arturowi, o co mi chodzi ze skrytkami na noże i gdzie dokładnie ich potrzebuję. Nogawki, rękawy oraz wnętrze marynarki i pod kamizelką. I gdzie jeszcze uzna, że mogą się przydadzą. Im więcej ich, tym lepiej.

Uzgodniliśmy, że na jutro będę miał z powrotem swoje ubrania, co jak dla mnie i tak wydało się dla mnie niezwykle szybkim terminem. Oczywiście też musiałem go trochę przekonywać, że zapłacę za jego pracę. Coś ty Ander zrobił z tym człowiekiem? Jeszcze trochę, a przestanie mieć wolną wolę, a to najgorszy możliwy scenariusz dla żyjącej istoty. Za łatwo jest ją odebrać, niestety. Ale to nie rozmyślania na teraz.

– Już? Mam zaraz ważne spotkanie... – głos Andera wyrwał mnie z własnych rozmyślań. Jednak nie zdążył skończyć wypowiedzi, bo w tym samym momencie otworzyły się drzwi windy.

Wyszedł przez mnie mężczyzna ubrany w casualowy garnitur i trzymający meseser w lewej ręce. Gdzieś już widziałem te rysy twarzy i sposób, w jaki się przemieszczał. Czy to Sirius Cartwright?

– Widzę, że masz gości – powiedział tajemniczy jegomość, kiedy podszedł do naszej małej grupki.

Spojrzał na Andera z pewną wyższością, później na Prisce już obojętnym wzrokiem, a na końcu mocno zaintrygowany na mnie.

– Właśnie wychodzili – odparł Thomas.

– Sirius, miło cię widzieć. – Mam wrażenie, że Prisca specjalnie przy mnie zwracała się do wszystkich po imieniu, żeby na pewno widział, z kim mamy do czynienia. Zyskała w moich oczach, jeśli faktycznie tak robi. I miałem rację, Sirius Cartwright. – Co tutaj robisz?

– Interesy. Jak zwykle. Trzeba korzystać z okazji, jak jestem w Seattle – odpowiedź Cartwright, odwazjemniając jej przywitanie.

– Chyba nie mieliśmy się okazji jeszcze poznać – wtrąciłem i wyciągnąłem rękę do niego – Aless Vasile.

– Sirius Cartwright. Chociaż pewnie zdążyłeś się już o tym przekonać. – Odwzajemnił uścisk. Szczerze wierzyłem, że poznał Eveline przypadkiem, bo oboje pochodzili z rodziny łowców. Nawet jeśli miałem dowody na to, że nie jest łowcą, tak ładną to historię miłosną mi tworzyło. Jednak siła z jaką nacisnął moją rękę, temu zaprzeczała. Mimo że łowcy są ludźmi mają w sobie większe podkłady siły, niż reszta społeczeństwa. Każdy odłam łowców ma coś swojego. Moim ulubionym (i aktualnie najrzadziej spotykanym) są łowcy czarownic. Fakt, że ostał je tylko jeden ród i potrafia swoją obecnością blokować wszystko, co wiąże się ze światem nadprzyrodzonym, pozbawiając przeciwnika przewagi... Coś pięknego. Chciałbym kiedyś poznać kogoś takiego.

– Ciężko nie rozpoznać ojca przyjaciela mojego przyjaciela, który był jednocześnie mężem przyjaciółki moich aktualnie jedynych dorosłych znajomych. – Jaki bullshit ze mnie wypłynął.

W odpowiedzi prawie się zaśmiał. Prisca natomiast wciąż przetrawiała do co mówiłem, a Ander... Na niego nie zwracałem uwagi.

– Co mogę powiedzieć, mój syn ma bardzo dziwne preferencje co do wyboru znajomych. Zajęło mu dwa tygodnie od kiedy się dowiedział, żeby się mi przyznać, że jego dwaj przyjaciele są wilkołakami, a ten nowy nauczyciel wampirem.

– I dwa miesiące, żeby powiązać wątki, że ja i ten detektyw, na którego Prisca narzeka to jedna i ta sama osoba. Ale ty musiałeś widzieć od samego początku, prawda? – Przytaknął skinieniem głowy. – To, czemu wciąż oficjalnie nie może chodzić na moje lekcje? Szczególnie że teraz wie, kto w szkole wie o Frakcjach, a kto nie.

– Nie sądzę, żeby tego potrzebował. Poprzednia szkoła wystarczająco nauczyła go walki czy samoobrony.

Już wiem, czemu myślałem, że Sirius jest łowcą. Ta szkoła prywatna dla obrzydliwie bogatych ze specjalnym profilem dla łowców.

– Taki Rävgor czy też Jeremy, których ojciec żyje z uczenia kontroli nad własną naturą i walki, uczą się ze mną więcej niż u niego. Nie istnieje coś takiego jak wystarczająco coś umieć...

– Możesz mnie, proszę nie przyrównać do Philipa?

Chce poznać jedną osobę, która szczerze lubi Philipa. Ten człowiek musi być ewenementem.

Udawałem, że chcę coś powiedzieć, powstrzymując się w ostatniej chwili.

– Z chęcią nie będę, sobie przypomniał o jego istnieniu.

– Jak my wszyscy – wtrąciła Prisca – Możemy iść? – spytała, patrząc prosto na mnie prawie morderczym wzrokiem z jakiegoś powodu.

– Tak mi się wydaję – odparłem, na co się ucieszyła. – Liczę, że kiedyś skończymy dyskusję odnośnie co do Harry'ego. Dobrze by to na niego wpłynęło.

– Może na balu będzie okazja.

Nie zdążyłem się nawet zastanowić nad odpowiedzią, bo Prisca siłą zaciągnęła mnie do windy.

– Co jest? – zapytałem.

– Nic. Ander zaczyna mnie coraz bardziej irytować. Ander w obecności Cartwrighta? Oszczędziłam ci widoku płaszczenia się. Nie chcesz tego oglądać. Uwielbia się podlizywać osobom, które są od niego ważniejsze w jakimś stopniu. Myśli, że zyska tym ich przychylność.

– Nie powinnaś się tym przejmować. Mój ojciec, kiedyś powiedział, że jesteśmy warci tyle, ile reprezentujemy sami sobą. Jeśli ktoś chce osiągnąć sukces, podlizując się innym, to jego sprawa, nie powinna wpływać na ciebie. A już szczególnie nie kiedy masz nad nimi realną władzę.

Spojrzała na mnie. Zauważyłem ulgę w jej oczach.

– Z tego, co mówisz, Dracula wydaje się...

– Cokolwiek planujesz powiedzieć, prawdopodobnie masz rację. Jednak są rzeczy, których niezapomniana. Może być i najlepszą istotą na ziemi, ale... Ale ojcem jest fatalnym.

– Ale wciąż nim jest. – Wzruszyła ramionami.

– Wiem. A wiesz, co jest w tym najgorsze?

– Że nie odziedziczyłeś po nim urody?

Zaśmiałem się wewnętrznie.

– Jak się to mówi, posiadam daddy issues.

Prisca powstrzymała śmiech. A to ciekawy dzień. A jeszcze nie ma południa. Chyba pójdę się napić.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro