XI - Rävgor
Co mogę powiedzieć? Jeśli mieszkasz w apartamentowcu z widokiem na panoramę miasta, oznacza to, że jesteś bogaty. Jeśli winda z głównego holu prowadzi prosto do twojego mieszkania, oznacza to, że jesteś bardzo bogaty. Jeśli masz trzy takie mieszkania, bo pewnie zera i przecinki przestają mieć znaczenie.
To dotyczyło się Harry'ego. Przynajmniej w szkole tego nie pokazywał, bo oprócz samochodu, na który mnie nigdy nie będzie stać, ubierał się jak praktycznie każdy (może o półkę wyżej cenowo, ale szczegóły), elektronika też ta sama i chodził do szkoły publicznej, co dużo o nim mówiło (oraz jego ojcu). Różnice zaczęły się pojawiać, kiedy zapraszał do siebie, co też rzadko się zdarzało.
Jeśli o to chodzi, reakcja Jeremy'ego i Scarlett była przykładem szoku, jaki występował, po przekroczenia progu świata Harry'ego. Człowieka, który chce sfinansować studia swoim przyjaciołom. Zera przestały dawno mieć znaczenie.
– Jedno z trzech mieszkań mówisz? – spytał Jeremy, kiedy weszliśmy do windy.
– W dodatku to najmniejsze.
Prawdopodobnie chciał coś dodać, ale się wstrzymał z tym.
– Jak wielkie to jest? – zapytała Scarlett. Czuć było w jej głowie lekkie niedowierzanie, że tak na co dzień można żyć. Ja miałem podobnie, ale wtedy jeszcze nikt nie widział z kim mamy do czynienia. Teraz cała szkoła wie, że Sirius Cartwright pomaga finansowo ze wszystkim, jego firma jest oficjalnym sponsorem szkoły, a sam Harry przestał się z tym kryć, ile jego ojciec robi dla tej szkoły.
– Pięć pokoi chyba, kuchnia i spory taras. Oczywiście jest dwupiętrowe.
W tle grała jazzowa muzyka.
– To bardzo dziwne uczucie – mruknęła Scar, opierając się o tył windy.
– To Harry. – co innego mogłem powiedzieć?
Jeremy uśmiechnął się z niedowierzaniem, jakbym rozpowiadał herezje. Nic nie poradzę, że akurat z nim się przyjaźnie. Pomimo że prawdopodobnie można było nazwać przyjaźnią z przyzwyczajenia. Po prostu był i jest. Właśnie sobie uświadomiłem, że faktycznie przyjaźnie się z nim tylko dlatego, że jest blisko. Świetny początek wieczoru.
Z niebyt miłych rozmyślań na szczęście wyrwał mnie dźwięk otwierającej się windy. Po wyjściu z niej zobaczyłem dobrze znany mi widok. Wielki salon urządzony gdzieś między minimalizmem i nowoczesnością a estetyką myśliwską rodem z dziewiętnastego wieku, w tym strzelba na wilki na ścianie – na szczęście atrapa. Na lewo od wejścia znajdowało się olbrzymie okno, prowadzące na taras, a obok schody prowadzące na piętro, gdzie znajdowało się pokój Harry'ego i trzy gościnne, wszystkie z własną łazienką. Na dole można było znaleźć jeszcze przejście do mało używanej kuchni, kilka kanap, fortepian i ...
– Zakochałem się – powiedział Jeremy, patrząc na perkusję.
– To już drugi raz w tym miesiącu – odparłem, po czym dodałem głośniej – Proszę, powiedz, że nie jesteś już pijany.
– Obrażasz mnie – odpowiedział Harry z piętra, dopinając chyba whisky – Mam w genach odporność na alkohol.
– Czyżby? Pamiętasz może rok temu... Kiedy byliśmy u Jamesa w trójkę i...
– Wciąż podtrzymuje, że wtedy spałem, James nic nie pamięta, więc ty nie masz na nic dowodów.
Uwierz, mam. Twój zapach był wszędzie.
– Dobrze, że mama nie wie, jak na prawdę imprezujesz – rzekł mój kochany braciszek, nie mogąc odkleić wzroku od instrumentu – Mogę? – zapytał, patrząc w górę.
– Pewnie. Kiedyś miałem się nauczyć grać. Nie wyszło.
Jeremy uśmiechał się pod nosem i usiadł przy bębnach. Podniósł z ziemi pałeczki i delikatnie uderzył nimi w talerz i werbel. Ze skupieniem wsłuchiwał się w dźwięk. To zajęło ułamek sekundy, żeby zaczął grać jedną ze swoich ulubionych piosenek, Can you feel my heart. Dla mnie to wciąż było niezwykle, jak potrafił zapomnieć o całym świecie, kiedy grał. A grał bardzo dobrze, co by nie mówić, przez co nie wiem, kto był w większym szoku – Scarlett, Harry, czy ktokolwiek, kto właśnie wyszedł z windy.
– Bring Me the Horizon? – zapytał Louis, kiedy Jeremy przestał grać. Ręka poprawił włosy oraz okulary.
– Zgadza się – odpowiedział z dumną, lekko pokazując, że ma na sobie bluzkę z parasolką.
– Ja bym na miejscu Kyle'a nie narzekał, jeśli tak wygląda twoja gra – stwierdził Harry, zdecydowanie kierując do mnie w odniesieniu do naszej rozmowy.
– Każde z nas ma lekko inny gust muzyczny, pomimo że trzymamy się tego rocka i jego okolic. Kyle woli zespoły, które zakończyły swoją działalność przed jego narodzinami. Albo wtedy musiałaby być bardzo popularne – odpowiedział Jeremy i zagrał kawałek Livin' on a Prayer.
– Co pasuje do jego solówek na gitarze, musisz to przyznać.
Jeremy spojrzał na mnie podejrzenie. Czas coś wyznać.
– Myślę, że wszystko pasuje do jego solówek. Gorzej z twoim wkładem w nasz zespół – obił piłeczkę, wiedząc doskonale, jak to się skończy.
– Zespół? – to pytanie padło od Scarlett.
– Mogę opowiedzieć, jak wszyscy już będą, żeby się nie powtarzać.
***
Butelka to najgorszy pomysł na wspólną zabawę. Nigdy więcej się w nie bawię. Przynajmniej nie w takim towarzystwie. Szczególnie od momentu, kiedy Ellie wygadała, że jeśli ja albo Scarlett wybierzemy zadanie to... Ja naprawdę nie chce psuć tej przyjaźni przez pocałunek, który nie powinien niczego zmienić. Jednak wołem nie kusić losu, tak samo Scarlett, więc uznaliśmy, że przyjmujemy tylko pytania.
– Tak, w końcu udało mi się ciebie wylosować – powiedział uradowany Louis, patrząc na mnie z uśmiechem.
– Nie sądziłam, że kiedykolwiek kogokolwiek ucieszy wylosowanie Rävgora. Szczególnie dzisiaj, kiedy nie bierze wyznań – skomentowała Lauren.
– Zatem opowiedz o zespole.
Jeremy zaśmiał się, krztusząc się przy tym chyba jakimś drinkiem z wódką. Gdyby nie to, że jesteśmy przy ludziach, dostałby i to mocno. Gdzie ta tak zwana braterska solidarność?
– Niech będzie – mruknąłem bez emocji – Nasi rodzice uznali, że będą nas uczyć wszystkiego co po studiach może brzmieć jak coś ekstra czym warto się pochwalić. Zatem przed pójściem do szkoły, kazali wybrać nam instrument, na którym chcielibyśmy grać. Jakby ktoś jeszcze nie słyszał, Jeremy ma fetysz do bębnów, ja powiedzmy, że zagram coś na klawiszach, Sia i Kyle mają gitary, a Nancy w zależności od nastroju przerzuca się z basu na skrzypce. Tak jakoś wyszło, że żadne z nas specjalnie się do tego nie przykładało, a różnica wieku nie pomagała. W pewnym momencie chcąc odpocząć, udaliśmy, że idziemy razem poćwiczyć i skoczyło się na tym, że conajmniej raz w miesiącu staramy się razem grać. Cała historia.
– Mogę dodać, że Rävgor jeszcze śpiewa.
– Śpiewasz więcej ode mnie.
– Pozwalacie mi za często na granie Bring Me the Horizon. Czego ty się spodziewasz?
W sumie miał rację.
– Ile tu rzeczy można się o tobie dowiedzieć – powiedział Harry, wracając z kuchni z miską popcornu.
– Odezwał się – odpowiedziałem i zakręciłem butelką.
Wypadło na Abigail.
– Pytanie, czy wyzwanie?
Dziewczyna rozejrzała się po nas.
– Chyba nie mam siły nic robić. Pytaj, o co chcesz – miała lekko pijany głos.
Jak już mówiłem, nie lubię butelki. Brakuje mi kreatywności, żebym wymyślał pytania lub, co gorsza, wyzwania.
– Czemu wciąż wierzysz, że mój związek ze Scarlett istnieje?
– To bardzo dobre pytanie – dodała Scarlett, po tym, jak dyskretnie przysunęła się do Harry'ego.
– Zachowujecie się jak para – odpowiedziała całkiem poważnie.
– Nigdy nie byłem światkiem tego, żeby się dotknęli, chociaż przypadkiem. Oni nie są razem, chociaż by mogli – odpowiedział Jeremy.
– Brzmisz jak stalker – skomentował Harry.
– Przepraszam, że w minimalnym stopniu interesuje się życiem swojego brata.
– A ja wciąż zapominam, że jesteście rodzeństwem – dodała Ellie.
– Wystarczająco dużo razy cię widziałam, zanim zaczęliśmy chodzić do jednej szkoły, żeby już to wiedzieć – tym razem odezwała się Margo.
– Mi Jeremy lekko przypomina Kyle – oznajmił James.
– Z której strony? – zapytał brat, patrząc się na niego podejrzenie – Nie dość, że jestem od niego niższy, chudszy i bardziej arogancji, to mam zielone oczy, on niebieskie. Dodatkowo jakbyś nie zauważył, noszę, a przynajmniej powinienem nosić okulary.
James zamilkł na chwilę.
– Nie wiem właśnie czemu. Tak jakoś wyszło – to chyba ten moment, w którym ogarnąłem, że James jest o krok od bycia pijanym. Ten to ma słabą głowę.
Lauren chyba też to zauważyła.
– Biedny – mruknęła, po czym wstała i wraz z chłopakiem zniknęła w jednym z pokoju na piętrze.
– Przynajmniej zdołał wejść po schodach.
Tak, Harry i jego komentarze. Chociaż ich trafność prawdopodobnie miała swoje odzwierciedlenie na Twitterze, gdzie miał milion obserwujących. Pomijam teraz to, że jego ojciec też jest rozpoznawalny, co czyni z niego kolejnego dziecka jednego z milionerów. To dobrze działające połączenie, jakby nie patrzeć.
Gra w butelkę nie trwała długo. Na szczęście. Później w sumie ciężko było opisać, co się działo, jednak nikt nie narzekał. Lekko po trzeciej większość poszła spać, tak że na dole zostałem ja, Jeremy, Harry i Ellie. Ciekawe połączenie. Szczególnie gdyby mnie tu nie było.
– Czuję, że moja impreza, która nie jest imprezą, jest w pewnym stopniu porażką.
To był depresyjny Harry. Pojawia się tylko po alkoholu, gdzieś w środku nocy.
– Bez przesady. Jak na to, że łączysz dwie grupy i Jeremy'ego nie jest źle – odpowiedziałem, zabierając mu przy okazji kolejną szklankę whisky.
Dostałem jednocześnie dość dotkliwie w ramię od brata.
– Wiesz, masz tu mocny alkohol – wtrąciła Ellie, starając się mu poprawić humor.
– Przede wszystkim drogi. Drogi alkohol robi swoje. Ojciec lubi przywozić alkohol z różnych krajów. Oczywiście te najlepsze. Gdzieś leży rosyjska wódka, która wypala gardło po samym węchu. Albo to polska była. Mniejsza. To jest coś, czego nie odważyłbym się wam dać.
– Piłeś to? – zapytał Jeremy podejrzliwie.
– Wolałbym o tym zapomnieć. Nie mniej piłem to w kraju, gdzie można pić od szesnastu lat, więc przynajmniej zrobiłem to legalnie.
– On zawsze taki jest? – spytał ponownie Jeremy, tym razem jednak na tyle cicho, żebym tylko ja go usłyszał.
– Zdarza się.
– Zaraz wracam – mruknął Harry i zniknął w kuchni. Oby brał jedzenie.
– Przestaje się dziwić, czemu nie ma masy znajomych, pomimo tego, że każdy go zna – wtrąciła ponownie Ellie.
– Jestem coraz bardziej w szoku, że z nim wytrzymujesz, Räv.
– Musisz się tego nauczyć, wiesz o tym? Oni cię będą zmuszać, do bycia w naszym towarzystwie – oparłem do niego.
Jeremy przewrócił oczami, ale oboje wiedzieliśmy, że tego chciał.
– Jakby cię odrzucili, to my cię z chęcią przyjmiemy. Abigail może się to nie spodobać, bo chyba cię nie lubi, ale jej zdanie nie jest ważne.
Robi się coraz ciekawiej.
Harry przez dłuższy czas nie wracał z kuchni (prawdopodobnie zasnął przy stoliku), więc i nasza trójka się rozeszła. Powiedzmy, ja zostałem na kanapie, bo nie miałem siły wejść po schodach.
Położyłem się, próbując zasnąć. I w pewnym momencie faktycznie straciłem świadomość. Owa kanapa okazała się całkiem wygodna do spania.
– Co ty tu do cholery robisz?!
Tak, to moje pytanie. Pierwsze, jakie zadałem po zobaczeniu Alessa naprzeciwko siebie. Siedział na podłodze, bawiąc się nożem do rzucania.
– Jak się będziesz drżeć, to wszystkich obudzisz – odpowiedział, nie spuszczając wzroku z narzędzia.
– Spytam ponownie, co ty tu do cholery robisz?
Aless westchnął i pokazał na drzwi od tarasu.
– Możemy tam porozmawiać – zaproponował, na co niechętnie się zgodziłem – Znaleziono kolejne ciało – dodał cicho, kiedy już znaleźliśmy się na dworze – Jak wrócisz do domu, pewnie o tym usłyszysz.
– Więc czemu ty mi to mówisz?
Wydawało mi się, że Vasile jest fizycznie wyczerpany. Nie mam pojęcia, co dokładnie robi i ile na to czasu poświęca, ale sam fakt uczenia całej szkoły samoobrony musi być wyczerpujące. Nigdy pewnie tego na głos nie powiem, ale pod tym względem, bardzo go szanuję. I żeby nie było, to nie jest tak, że ja go nienawidzę, bo nie mam ku temu podstaw, ale irytuje mnie swoją obecnością.
Może faktycznie coś w tym jest? W tym micie, gdzie wampiry i wilkołaki nienawidzą się dla zasady.
– Nie jestem pewien. Miałem dość siedzenia sam, po tym, co zobaczyłem.
– Oglądanie martwych ciał to dla ciebie nowość? Jesteś wampirem, jakby nie było – chyba tylko w nocy można było mnie przyłapać na byciu miłym w taki sposób, ale to już nie mi oceniać.
– Oczywiście, że nie. Przeżyłem dwie wojny, będę mieć traumy do końca swojego viață.
– Nie mam pojęcia, w jakim języku mówisz.
– Rumuński. Jakiego się uczysz w szkole?
Na pewno on już trzeźwo nie myśli.
– Hiszpański.
– Hiszpańskiego akurat nie umiem. Znam za to angielski, bo to nie mój ojczysty język, francuski, rumuński oczywiście, łacinę i rosyjski tak komunikatywnie.
– Całkiem sporo. Ja w sumie to tylko po angielsku umiem się dogadać, co nie jest żadnym wyczynem.
Aless uśmiechnął się delikatnie i oparł o barierkę.
– Przeżyło się swoje.
Podszedłem do niego. I jak Aless opierał się przodem, tak ja tyłem.
– Pewnie wielu rzeczy żałujesz.
– Wielu rzeczy wolałbym nie widzieć. Jak... – zawahał się na chwilę.
– Co jak co, ale mi nie musisz mówić.
– Uwierz, może mnie teraz nie lubisz. Może masz ku temu dobry powód, ale przyjdzie taki jeden dzień, w którym zrozumiesz, że to nie sensu i czasem nie warto chować urazy. A przynajmniej nie warto tego pokazywać.
Zapatrzył się w horyzont. Wokół nas można zauważyć, było tylko wieżowce i może dla bystrzejszego oka Space Needle. W pewnym momencie wszedł na barierkę i zaczął po niej chodzić. Coś jest z nim zdecydowanie nie tak.
Aless zaczął delikatnie przesuwać się do przodu, ignorując to, że znajduję się na dwudziestym piętrze i od śmierci lub bardzo tragicznego wypadku dzielą go milimetry. Chyba że popadł w jakiś stan depresyjny i nic nie miało znaczenia.
Bacznie go obserwowałem, żeby wiedzieć, do czego dąży. Więc kiedy faktycznie źle postawił nogę, przez co się osunął i zaczął spadać, moja reakcja była natychmiastowa. Najbardziej intrygujące było to, że potykał palcami jedynego z elementów budynku, tak że jakbym go puścił, nic by się nie stało.
– Powinien cię w tym momencie puścić – powiedziałem bez przekonania, co Aless chyba wyczuł.
– I tak tego nie zrobisz. Nikomu nie wygadam, ale widzę, że mnie lubisz. Gdyby ci nie zależało, nie obnosiłbyś się w żaden sposób z emocjami w moim towarzystwie.
– To nie znaczy, że cię lubię – mruknął i pomogłem mu wejść z powrotem na taras.
– A czyli mnie nie lubisz?
– Tego również nie powiedziałem.
Chyba właśnie wygadałem coś, czego nie powinienem, a on później będzie mi to wypominać.
– Mogę się założyć, że jesteś w tym momencie pijany. Sugeruję, żebyś sobie poszedł, zanim ktoś cię zobaczyć i zacznie pytać, skąd się tu wziąłeś.
– Nawet jeśli, to nie bardziej niż ty, Rävgor.
– Wyjdź z apartamentu mojego przyjaciela, Aless.
Vasile westchnął ciężko i zaczął się kierować w stronę windy. Kiedy do niej wszedł, powiedział tylko jedno zdanie.
– Musimy się kiedyś razem napić.
Cokolwiek to miało znaczyć.
***
Okey zaczynam wewnętrznie faworyzować Alessa, jednak no jak go tu nie lubić. Chociaż to może chodzić o relacje Aless-Rävgor (Algor lub Rävess bardzo ładne nazwy shipu z kategorii bromance).
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro