Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

X - Aless

Kawiarnie w Seattle mają coś do siebie. Powinienem w jednej z nich zamieszkać, to sprawa morderstw sama się wyjaśni. Na prawdę, gdybym wiedział, że ludzie mają skłonności do opowiadania historii swojego życia i zdradzania swoich sekretów w kawiarniach przy kawie, to nigdy bym z nich nie wychodził.

Tym razem po mojej nieudanej próbie kontaktu z tajemniczymi jutuberami, oni sami zdecydowali mi się odpowiedzieć z kilkadziesiąt minut temu i się spotkać oraz porozmawiać o sprawach bliżej mi nieznanych. Czekałem więc na Monique Chandler oraz Edena Carvera przy najbardziej widocznym stoliku w owym miejscu. Specjalnie przyszedłem przed czasem, żeby to zrobić.

– Ciekawy stolik wybrałeś – usłyszałem damski głos przed sobą.

Z grzeczności wstałem.

– Pod latarnią nie widać cieni – odpowiedziałem. Niestety życie pokazało mi, że to prawda.

– To będzie ciekawa rozmowa – oparł mężczyzna, zajmując miejsce. Zrobiłem to samo.

– Zatem w jakiej sprawie chciałeś się z nami spotkać? – spytała Chandler.

– Z ciekawości – zacząłem spokojnie – Przypadkiem po przyjeździe do Seattle znalazłem wasz kanał. Z nudów obejrzałem ich część – podchodzi pod kłamstwo, ale coś musiałem obejrzeć, żebyś widzieć, z kim mam dotyczenia – i zakochałem się w waszym sposobie wyjaśniania pewnych spraw. No i wtedy opublikowaliście ten film o mordercach nastolatków.

– Chyba nie zbyt nadążam, do czego dążysz – stwierdził Eden.

Uwierz mi, ja też nie.

– Domyślam się, że będziecie kontynuować ten temat, bo mocno się na nim wybiliście. Chciałabym pomóc – zrobiłem pauzę, żeby słowa lepiej wybrzmiały – Mam swojego rodzaju różne dojścia, które mógłby być przydatne.
Spojrzeli się na siebie niepewnie.

– Zdajesz sobie, ile osób coś takiego mam codziennie proponuje? – dobre pytanie Monique. Oby ich nie było za dużo.

– Ludzi fascynują sensację. Ja mogę szukać odpowiedzi na własną rękę, ale zwróciłem się z tym do was, zanim na dobre zacząłem – kłamstwo. Czemu praca detektywa wymusza na mnie w tych czasach kłamstwo?

– Załóżmy, że masz rację. Co przykładowo wiesz, czego nie wiemy my?

Eden zmierzył mnie wzrokiem, jak to mówił. Zacząłem kalkulować w pamięci, co mógłbym im faktycznie powiedzieć. To, że wiem więcej, było oczywiste, chyba że jakimś cudem wiedzieli o Frakcjach. Eden to prawie imię dla nefilim. A jeśliby nim był, to dobrze, że przypadki, w których dominuje ta anielska część albo jest pół na pół, zdarza się w najlepszym razie raz na pół milenium.

– Wiem więcej niż powiedzeniem. Jak to, że sekcja zwłok wskazuje, że rany na szyi powstały przed śmiercią oraz że sama śmierć była skutkiem przedawkowania substancji znieczulających – powiedziałem przyciszonym głosem, po czym napiłem się kawy. Zachowanie spokoju w takiej sytuacji to podstawa.

– Skąd masz takie informacje? – ich pytania i powoli zaczynały mnie denerwować. Szczególnie w policzeniu z oschłym tonem Monique.

Przed odpowiedzią spojrzałem na telefon. Za jakieś dziesięć minut powinien być w szkole i prowadzić kolejną pierwsze zajęcia. Już mam dość nastolatków.

– Mam swoje dojścia, którym nie mogę zdradzić – nawet lepiej, moje źródła nawet nie widzą, że nimi są – Ale mogę dać wam kawałek tego, co posiadam, żebyście się przekonali o tym, że nie kłamie.

– Zgoda – mruknęła dziewczyna i oparła się o krzesło, krzyżując ręce na piersi. Ogólnie była ciemniejszej karnacji, a na jej głowie znajdowała się burza brązowych i lekko falowanych włosów. Natomiast delikatny makijaż łączył się kolorystycznie z beżową zamszową kurtkę, stylizowaną na ramoneskę. Eden miał w sobie coś z Koreańczyka pomieszanego ze Skandynawem, o czym mogły świadczyć niebieskie oczy i czerwona flanela. Nie powiem, ciekawe połączenie.

Powiedział Rumun o prawie brytyjskim akcencie i o wyuczonych francuskich manierach. Na szczęście one zaczynają słabnąć.

Zajrzałem do torby w poszukiwaniu czegokolwiek, co pomogłoby zaspokoić ciekawość moich towarzyszy. Jak mogłem się spodziewać, nie przemyślałem dokładnie, że może dojść do tej sytuacji.

Wtedy dostrzegłem ksero autopsji. Oby jedno z tych, które potwierdzi to, co mówiłem, a nie to, co faktycznie jest w aktach.

Wyjąłem kartkę i obojętnie położyłem ją na stole. Monique podniosła ją i uważnie zaczęła się przyglądać.

– Skąd to masz? – zapytała – To wygląda jak wydrukowane, a widać tu masę śladów ręcznego pisma.

Zawahałem się z odpowiedzią.

– Zeskanowałem oryginał – odparłem chyba dziś po raz pierwszy w stu procentach szczerze – A później wydrukowałem. Nic specjalnego.

– Jak?

O ironio to ja nie powinien ogarniać nowinek technologicznych.

– Mam apke do tego. Serio aż tak cię to dziwi?

Eden zaśmiał się pod nosem, za co dostało mu się w nogę, czego pewnie miałem nie widzieć.

– Android czy IOS?

– Oba. Mam aktualnie z trzy telefony, gdzie mam prawie ten sam zestaw aplikacji – prawie te same, bo jeden jest mój, drugi służy do pracy, a trzeci do gier, bo iPady są jednak mało wygodne do grania.

– W jakim wieku jesteś?

– Czuję się przesłuchiwany. Powinienem?

– Monique lubi wiedzieć wszystko o osobach, z którymi pracuję. Uwierz, wolisz sam jej o tym powiedzieć, niżeli my byśmy mieli tego szukać.

Dobra strona? Będę z nimi pracować, czyli będę mieć pod kontrolą, co publikują w internecie.

Zła?

– Czyli wy wiecie o mnie wszystko, ja o was praktycznie nic? – wybaczcie mój sceptyzm, co do tej współpracy. Ja po prostu im nie ufam. Doprecyzuję. Jej nie ufam.

– Zawsze możesz wyjść – powiedziała, zdecydowanie mnie podpuszczając.

Ostatnio dałem się podpuścić i przestać kontrolować w czterdziestym szóstym po Londyńskiej Paradzie Zwycięstwa. Oby nikt mnie więcej w takim stanie nie widział.

– Jeśli to zrobię... A zresztą nieważne. Zaczynam mieć wrażenie, że wasz film powstał na podstawie plotek, a nie faktów. Szkoda – stwierdziłem dość rozczarowanym głosem i wyszedłem z kawiarni.

Jeśli się nie mylę, duma nie pozwoli im mnie zostawiać w spokoju. Oczywiście, że miałem rację.

– Mogę być waszym informatorem, jeśli – powiedziałem, czując ich obecność za sobą.

– Jeśli co? – zapytał Eden, uciszając Monique. W sumie ciekawe czy są razem?

– Muszę dostać wszystko, co posiadacie. Oraz waszego słowa, że oficjalnie mnie nie znacie, kiedy mnie przy was nie ma – odpowiedziałem oschle – Zapewnię wam wiarygodność i sensację, której tak pragniecie, a mi to ułatwi pracę.

– Pracę?

Wyjąłem z torby jedną z wielu wersji mojej wizytówki, które posiadam tylko dla wprawienia ludzi w zakłopotanie. Zawsze działa.

Podałem ją Edenowi i odszedłem.

– Zadzwoń, jak się zdecydujecie.


***

Kilka dni później wciąż czekałem na telefon. Nie to, żeby mnie to jakoś dziwiło, ale... Mogliby się zdecydować. Nie to, żebym naciskał.

Przynajmniej była sobota i nie musiałem nauczyć. Co ja sobie zrobiłem? Przecież to nie ma prawa się udać. Nie wytrzymam z tymi dziećmi dłużej niż miesiąc. A została mi do poznania jeszcze jedna grupa. Ta specjalna z wszystkimi osobami, które należą do którejś z Frakcji. Jak mam prowadzić lekcje dla Rävgora, to przynajmniej nie będę się musiał ograniczać pod względem siły.

Po raz któryś z rzędu spojrzałem na telefon czy przypadkiem nie przegapiłem przypadkiem jakiejś wiadomości. Niestety nie.

Z irytującą rzuciłem telefonie na łóżko i zaciągnąłem się elektrykiem. Za często z niego korzystam w Seattle. Jedyne co mnie pocieszało, to że to nie alkohol. Który swoją drogą też jakoś mam zawsze przy sobie, bo niektórych to się czasem słuchać nie da.

Nagle usłyszałem dość długą, powtarzająca się wibracje. Kto o tej godzinie chcę się dodzwonić na mój prywatny numer? Gdyby to był ojciec, skorzystałby z bardziej tradycyjnych metod i pojawiłby się tu osobiście, wysłał list czy chociaż SMS. Do całej reszty miałem zapisane nazwy.

Niepewnie odebrałem telefon.

– Seattle Great Wheel – głos był zdecydowanie męski, ale nic mi nie mówił.

– Co się stało? – zapytałem niepewnie.

– Dałeś mi ten numer...

– Mam kilka numerów, zapominam, czasem, który komu daje. Coś powinien widzieć, przed pojawieniem się tam?
Więc tak. Musiałem dać sierżanta swój prywatny numer, a to, że zadzwonił, oznaczało, że miałem rację. Kolejne morderstwo. Oznacza to, że mamy do czynienia już z seryjnym mordercą.

– Przygotuj się psychicznie na to, co zobaczysz – i się rozłączył.

Nie minęła nawet sekunda, a ja byłem gotowy do wyjścia, a piętnaście minut później zjawiłem się na miejscu. Nad wodą panowałaby mrok, gdyby nie licznie policyjne świtała. Wokół chodzili różni ludzie zajęci swoimi sprawami. Nie wiem skąd, ale unosił się też zapach chloru, którego jak widać, nikt nie wyczuł.

Wzrokiem zacząłem szukać osoby, która do mnie zadzwoniła.

– Szybko się tu zjawiłeś – tak, to na pewno był on.

– Byłem w okolicy. Mogę zobaczyć ciało? – zapytałem niepewnie.

Jego ciemne oczy dopuściły do siebie ludzkie emocje. Niesamowicie było czuć, że on nie chciał znów tego oglądać.

– Jeśli musisz – odpowiedział i zaczął nas prowadzić w stronę młyna.
Jak to już klasycznie, kiedy przeszedłem przez policyjną taśmę, na ułamek sekundy uwaga wszystkich pracowników była skupiona na mnie. Nie miałem im tego za złe. Wiem, że nie wyglądam jak osoba, która się zajmuje tym, czym się zajmuję. Czasem jak bywa.

Największy szok wywarło to, jednak kiedy podszedłem do ciała. Zawsze miałem w takich sytuacjach rozdarcie – zachować się normalnie przy morderstwie i wyjść na psychopatę, którego nic nie rusza czy może udać, że robić to na mnie wrażenie i pozwolić by uznali mnie za niekompetentnego. Teraz chyba przystanę na to pierwsze. Nie pozwolę, żeby mnie od tego oddalili.

Lawson wskazał ręka na wagonik, dając mi jasno do zrozumienia, gdzie mam patrzeć. Podszedłem nie pewnie. Przyznam. Lekko mnie to zszokowało. A raczej precyzja, z jaką wykorzystano przy tak okropnym czynie.
Na podłodze leżała dziewczyna, prawdopodobnie w wieku piętnastu lat. Granatowe włosy były idealnie ułożone, tak samo, jak ubranie. Wyglądała tak spokojnie jakby spała. Jednak ślady po kłach na szyi nie mogły się mylić. Wyjąłem z torby rękawiczki i odpiąłem jej koszulę. Pod mostkiem znalazłem dziurę, przez którą teoretycznie powinien zobaczyć serce. Niestety. Jedną zmianą było, że ona miała krew. A przynajmniej więcej niż poprzednie ciała.

– Uczy się – powiedziałem, wciąż wpatrzony w ciało.

– Słucham?

Spojrzałem ukradkiem na sierżanta i dodałem:

– Morderca. Nie zależało mu na pozbyciu się serca, a nie krwi. To pewnie ma coś symbolizować, ale nie chce na tym etapie jeszcze zgadywać, bo to może być dosłownie wszystko.

– Chce zobaczyć swoją córkę! – gdzieś tam z tyłu, usłyszałem głos kobiety. Zanim zdążyła dojść do wagonika, zapiąłem koszule dziewczyn i stanąłem w drzwiach, zasłaniając jej widok.

– Nie chcesz tego widzieć – powiedziałem spokojnie, co niezbyt pomogło, bo odpowiedziała morderczym wzrokiem. Co zmusiło mnie do powtórzenia zdania, tym razem jednak wpływając (dosłownie, jedna z wampirzych umiejętności, której ciężko jest się nauczyć) na jej zachowanie, przez co zrobiła krok w tył – Lepiej, żebyś zapamiętała ją żywą.

Kobieta ledwo powstrzymywała łzy i ataki histerii. Niestety się jej nie dziwiłem.

– Mogę zadać parę pytać? – spytał łagodnie Lawson i zabrał ją na chwilę na bok, żeby się uspokoiła.
Ja wróciłem do ciała. A raczej do poszukiwania karteczek.

– ... wróciłyśmy kilka dni temu, po turnieju szachowym. Chcąc odpocząć, Ane wyszła z przyjaciółmi. Nie wróciła na noc, więc założyłam, że została na noc i zapomniała napisać albo po prostu zasnęła. Rano jednak nikt nie widział, gdzie jest...

Przy ciele nic nie znalazłem. Na siedzeniach również. Podłoga też pusta.

– ...jak to nie możecie nas wpuścić?! – ten głos rozpoznam już wszędzie. Monique i Eden musieli się tu oczywiście zjawić.

Westchnąłem ciężko, przez co omal będąc na kuckach, nie straciłem równowagi. W ostatniej chwili złapałem się od spodu za siedzenie i natrafiłem na dziwną fakturę. Kartka.

Delikatnie ją wyjąłem i przeczytałem treść.


Nie jesteś L, zostaw zabawę policji.


Czyli, co? Ten ktoś wiedział o moim istnieniu? Nie byłoby to takie dziwne, gdyby nie fakt, że po raz pierwszy pojawiłem się na miejscu zbrodni. Przynajmniej fizycznie.

Zrobiłem zdjęcie kartki, po czym oddałem ją technikom. Czas się zająć irytującymi ludźmi.

– I ty tutaj? – spytała, kiedy tylko mnie zobaczyła.

– Już wiesz, skąd wiem, to co wiem – odparłem, przenosząc swój wzrok na osobie, którą wcześniej się dziewczyna kłóciła. Owa osoba pod jego presją odeszła kawałek dalej.

– Pracujesz w policji? – zapytał Eden.

– Pracuję z policją na własną rękę – w sumie to zdałem sobie sprawę, że to prawda. To było takie oczywiste.

– ...czyli nie zauważyłaś, żeby zachowała się jakoś inaczej?

– Nie. Może oprócz tego, że była smutna po tym, jak zajęła trzecie miejsce, jednak to chyba ludzki odruch.

Rozmowa sierżanta i matki zamordowanej, co jakiś czas przebijała się przez szum i masę innych dialogów.

– Skoro tak mówisz – czemu ona musi się odzywać? Czemu nie Eden?

– Chcemy powiedzieć, że tak. Będziemy z tobą pracować na warunkach, jakie będą obu stronom pasować.

– Jutro możemy to ustalić jutro.

– Czemu nie teraz?

– Bo jeszcze nie wiem, co wiem i co się tutaj dzieje.


***


Dochodziła trzecia trzydzieści. Pół godziny temu wróciłem do hotelu. Czego by nie mówić, obraz martwych nastolatków będzie mnie prześladował.

Zmęczony starałem się poszukać czegoś na temat Ane Fall. Nie było w internecie niczego, co mogłoby mi pomóc. Była zwykłą nastolatką, która miała talent do grania w szachy. Nic nie miało sensu. Jedyne, co ja łączyło z poprzednimi ofiarami to podobny wiek. I...

Zerwałem się z łóżka i podszedłem do mojej tablicy korkowej. Jak mogłem to przegapić? Freddy Poole – młody gamer, który przegrał na kilka dni jeden z ważniejszych e-meczów w stanie oraz Hubert Weston – były kapitan drużyny siatkówki, która również przegrała. Cała trójka była luzerami. Przegranymi. Rozczarowaniem w oczach innych.

Tylko co to miało znaczyć?

Ale przy okazji wymyśliłem pseudonim dla nowego seryjnego mordercy w Seattle.

Heartless.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro