V - Rävgor
Niektórzy mówią, że jaki poniedziałek taki cały tydzień. Choć w to nie wierzę, to nie spóźniłem się ani razu. Głównie dlatego, że jeśli chciałem rano skorzystać z łazienki dłużej niż pięć minut to musiałem wstawać przed Jeremym, który ostatnio za dużo uwagi poświęcał swoim włosom. Dochodziło do tego jeszcze bycie na czas pod domem Scarlett, która bardzo nie lubiła się spóźnić. Tym bardziej, kiedy ja to robiłem.
Dziś jednak podniosłem się z łóżka o kilka minut za późno. Musiałem się wręcz dobijać do drzwi, żeby pozwolił mi zabrać ubrania, które zostawiłem tam poprzedniego dnia, żeby dziś nie tracić czasu. I jak to się skończyło?
Na cały dom mieliśmy pięć łazienek – rodziców, Sii i Nancy, Kyle'a, w pokoju gościnnym oraz moją i tego idioty. Nie żaląc się, miałem w tym układzie najgorzej.
– Czego chcesz? – spytał zaspanym głosem.
Moją uwagę przykuł jego ubiór. A raczej jego bluza. Moja bluza.
– Co? – zapytał, patrząc się na mnie – Sorry za to, pomyliłem bluzy. Dlatego się nie zostawia ubrań, nie mając pewności czy wejdzie się do niej pierwszy.
– Weź ją. Daj mi tylko dziesięć minut, lustro masz u mnie, jak chcesz włosy ułożyć – odpowiedziałem bezsilnie.
Prawda była taka, że wyglądał w niej lepiej niż ja. Ze swoimi wielkimi okularami, w których nie pozywał się publicznie, gęstymi i ciemnymi włosami oraz wzrostem. Jego metr siedemdziesiąt pięć o ile się nie mylę, idealnie pasowało do bluz bez kaptura i spodni z dziurami. Dolicz do tego zielone oczy i powstaje obiekt westchnień wielu osób.
– Albo się nie wyspałeś i nie masz siły na kłótnie, albo masz dobry humor. Nie wiem, co gorsze – powiedział bez przekonania, ale zgodził się na moją propozycję.
Szybki prysznic, przemyślenie, w co należałoby się ubrać i próba zjedzenia śniadania w rodzinnym gronie. A to wszystko z dziesięciominutowym zapasem czasu do wyjścia. To chyba dobry moment, żeby poruszać temat imprezy, na którą planuje iść. Oby obecność rodzeństwem nie przeszkodziła mi w tym.
– Więc tak się zastanawiałem – zacząłem delikatnie.
Chyba się udało zwrócić uwagę każdego w pomieszczeniu.
– Jak wiesz Lauren to moja przyjaciółka i ...
– Nie kończ nawet.
Nie byłem pewien, czy te słowa to dobry, czy zły znak. Mama zwykle ma obawy, jak zaczynam rozmowy w ten sposób. Szczególnie teraz.
– Jak wiesz, o co chodzi, to też się podpinam pod pytanie – dodał Jeremy i upił swoją gorąca czekoladę.
– Uroczo, dzieci chcą imprezować – wtrącił się Kyle.
Sia skarciła go wzrokiem, a Nancy zaśmiała się z żartu. Dobrze, że dwunastolatki nie chodzą na imprezy.
– Na dworze jest na tyle ciepło, że znając życie, któryś z was i tak by wykradał się z domu. Prawdopodobnie przez okno.
Kyle, do którego uwaga miała trafić, przewrócił oczami i wyszedł z kuchni.
– Jak dobrze, że to nie w jego rękach będzie leżeć dobro watahy – powiedziała cicho Sia.
– Wracając do tematu, jeśli tak pragniecie, iść to możecie, ale dwa warunki. Ty masz wrócić trzeźwy i nie w ciągu dnia, kiedy alkohol już zejdzie – wskazała na Jeremy'ego – A ty tylko pilnuj, żeby faktycznie nie pił. I też wrócił rozsądnie. Chyba że planowałeś zostać u Lauren i pomóc jej przy sprzątaniu.
– Nie planowałem. Z Jamesem planują to zrobić – odparłem wystarczająco przekonująco.
Prawdą jednak było, że kiedy Lauren robi imprezy jej rodziców, nie ma przez cały weekend. Wyjeżdżają do jakiegoś domku letniskowego, żeby odpocząć od miasta. W tym samym czasie Lauren zbiera składki na jedzenie i picie oraz na co reszta świata nie wie, na sprzączkę, która pomoże je ogarnąć całe mieszkanie, żeby było idealnie czyste. Jak zbiera piętnaście dolarów od osoby lub czasem dwadzieścia to nie dość, że jej na wszystko starcza to jeszcze zostawia na wypadek, gdyby coś się stało. Oczywiście ja jako jej przyjaciel przepłacić nie muszę. Tak samo, jak osoby, które zostały zaproszenie przez nią osobiście.
Spojrzałem na telefon. Trzy minuty do wyjścia. Dokończyłem śniadanie i powoli zacząłem się szykować do wyjścia. Ciężki wybór w doborze butów (aż dwie pary na tą porę roku) nie pomagał w szybszym wyjściu z domu. Ostatecznie pomiędzy niebiesko-czarnymi Jordanami (dokładnie Air Retro 1) a tracącymi swój czarny kolor Martensami, zdecydowałem się na te pierwsze. Wyszedłem z domu, zanim Jeremy się zorientuję, że on też by się załapał na podwózkę do szkoły. Z takim nastawieniem wsiadłem do samochodu Scarlett.
– Więc nie uwierzysz, co się stało – zaczęła, jak byśmy już w połowie drogi.
Ściszyła lekko muzykę – dziś towarzyszył nam grandson.
– Nie wiem od czego, zacząć zgadywać – odparłem.
– Zebrałam się dziś, żeby spytać, czy mogę iść na tę imprezę do Lauren. Wątpiłam, że to zrobi więc miałabym dobry powód, jakbym faktycznie tam nie przyszła. A tu się okazuje, że nie dość, że o niej wie, to jeszcze wręcz mam na nią iść.
– Czyli twoja mama zmusiła ci się do pójścia na imprezę?
– Można tak powiedzieć. Trochę dziwne, szczególnie że w poniedziałek prawie się z nią pokłóciłam, jak wróciłam później, będąc po drugiej stronie ulicy.
Zamilkłem na chwilę. Dziwne. Najpierw moja mama się zgadza bez większych szalonych warunków, a w tym samym czasie mama Scarlett to jakby popiera. Coś mi w tym nie pasowało. Albo raczej musiały mieć pewność, że nic nam się nie stanie.
– Zbyt długo zwlekasz z odpowiedzią. O co chodzi?
– Dziwne to. Moja też się zgodziła bez moich zapewnień, że wrócę w miarę ogarnięty do domu, zanim wszyscy się obudzą.
– Aż tak cię to dziwi? Ja mam osiemnaście lat, ty nawet nie jestem pewna ile, ale osiemnaście też na pewno, kończymy w tym roku szkołę i prawdopodobnie pójdziemy na studia. Trochę zaufania to nic dziwnego.
– Dwadzieścia jeden – odpowiedziałem cicho i skupiłem wzrok, gdzieś daleko na domach, które mijaliśmy.
– Czekaj, co? – spytała i o mało nie straciła panowania nad kierownicą.
Nie odpowiadałem przez chwilę. Ja wiem. Za dużo myślę o swoim wieku, ale w tym czasie te trzy lata to bardzo dużo. Jakbym za dziesięć lat wspomniał o tym, to fakt ile miałabym faktycznie lat, nie stanowiłby większego problemu. A teraz? Mamy tu różnice pomiędzy uczeniem liceum a osobą, która może legalnie kupować alkohol.
– Mam na prawdę dwadzieścia jeden lat. Kyle dwadzieścia cztery, a Sia dwadzieścia sześć. Jeremy w sumie nie wiem ile, ale tyle ile powinien mieć w dziewiątej klasie, a Nancy dwanaście. A moim rodzicom jest bliżej do setnych urodzin niżeli pięćdziesiątych. Taka magia genetyczna.
Nie odpowiedziała. To było za dużo. Zapamiętać, żeby nie mówić o takich sprawach, jak prowadzi samochód.
– Nie wiem jak to skomentować – mruknęła, kiedy byliśmy już na terenie szkoły – Zrujnowałeś mi cały światopogląd.
– A widziałaś, że lupus oznacza wilka z łaciny? – spytałem. Nie ważne, czy wiedziała, czy nie, to pytanie miało ją zirytować.
– Nie, wiesz, nie widziałam. A czy ty widziałeś, że szkołą, wokół której od pokoleń mieszkają Alfy, ma za maskotkę wilka z tego powodu? – spytała z podobnym zamiarem.
Coś o szkole. Tak, mamy za maskotkę wilka. Szarego. A barwy to niebieski i zielony.
Na ironię maskotką jest coś, co mam w nazwisku, wilkołaki w naszym rodzie są zazwyczaj szare, a moim ulubionymi kolorami są niebieski i zielony. I w tych barwach mam też oczy.
Wilk to jeszcze nic. Każdy z członków rodziny, który wywodzi się z mojej rodziny, rodu czy jakby tego nie nazwać, ma robiony tuż po narodzeniu tatuaż za prawym uchem. Ma on symbolizować przynależność do watahy Alfy, a zarazem sojusz pomiędzy trzeba frakcjami – wampirami, wiedźmami i wilkołakami.
Więc jak każdy członek mojej rodziny mam za uchem odwrócony trójkąt. Każdy wierzchołek to jedna frakcja. Prawy to wampiry, dolny wiedźmy, a lewy wilkołaki.
A co posiada nasza maskotka na obu policzkach? Tak, zgadza się, po jednym odwróconym trójkącie.
Zaśmiałem się kpiąco. Moje życie było jednym żartem.
– Więc idziesz na imprezę? – spytała.
Miałem opowiedzieć, że to oczywiste, że tak. Jednak wiedziałem, że jeśli ja na nią pójdę, to Scarlett będzie pod presją, żeby też pójść. W końcu przez mnie Lauren właściwe ją zaprosiła. Trzeba było to jakoś mądrze przemyśleć.
– Jeśli nie chcesz iść, to ja też nie pójdę. Będziemy mogli zamówić pizzę i obejrzeć jakiś film – powiedziałem lekko nie pewnie.
W czasach przed kłótnią dość często tak robiliśmy. Miałem nadzieję, że skojarzy moje nawiązanie.
– Muszę to przemyśleć. Nie jestem osobą, która dobrze bawi się na imprezach, gdzie praktycznie nikogo nie zna – odpowiedziała.
Rozumiałem ją nawet za dobrze. Gdyby nie to, że imprezy, na które organizują głównie tak zwani sportowcy, do których się zaliczam, to też bym na nie nie chodził.
– Pewnie. Tylko daj mi znać przed lunchem. Będę musiał uprzedzić Lauren.
Brak odpowiedzi uznałem za zgodę na mój pomysł.
***
Pół dnia później siedziałem u siebie, słuchając jak z pokoju obok Jeremy z pomocą Sii szuka idealnego ubrania na imprezę. I tak pewnie się skończy na tym, że pójdzie w tym, w czym był w szkole. Nawet nie zauważyłem, kiedy zjawił się w moim pokoju z pytaniem, jak wygląda.
Leniwie podniosłem wzrok zza laptopa i spojrzałem na niego krytycznie. Nie miał już na sobie mojej bluzy, tylko jedną z koncertowych koszulek – czarna odpowiednio za duża bluzka z białym parasolem. Bring me the Horizon, o ile się nie mylę – jakby BMTH nie leciało non-stop z jego pokoju. Spodnie miał te same, butów jeszcze nie miał, ale na pewno weźmie swoje niskie Martensy. Intrygujące były jego włosy, jeszcze bardziej wyglądały na potargane niż zazwyczaj.
– I co sadzisz? – spytał ponownie, jak to zrozumiałem z jego tonu.
– Wyglądasz tak jak zawsze – odparłem bez przekonania.
Jego oczy zabłysły na złoto z podirytowania.
Westchnąłem ciężko i spojrzałem na szafę. Wystawała z niej ciemna jeansowa kurtka.
– Widzisz tę kurtę? – wskazałem na nią palcem – Będzie pasować idealnie.
Nie odpowiedział. Chyba zapisze ten dzień jako ten, w którym pożyczyłem mu ubrania bez jego próśb. Cholerna rzadkość.
– I jeszcze jedna rada. Załóż te okulary. Uwierz, wyglądasz w nich lepiej niż bez.
– Wezmę kurtkę – odparł bez większego przekonania i wyszedł z mojego pokoju.
Nastolatki.
***
Powód, dla którego lubię imprezy? To dobry czas do spędzania czasu z ludźmi, których lubię.
Czemu ich nie lubię? Oprócz słabego gustu muzycznego zaproszonych osób to, że na przerwie wszystkich musiał pojawić się Ian. Aż mnie ciarki przeszły na myśl o nim.
Lauren mieszkała piętnaście minut drogi pieszo ode mnie. Uznałem więc, że spacer dobrze mi zrobi. I Scarlett. A jej samochodowi nic się nie stanie. Każdy, kto oglądał "13 powodów", wie, jak może się to skończyć.
Aktualnie siedziałem na fotelu obok Margo. Jako że nie miała chłopaka i jakoś jej na tym nie zależało, była idealnym towarzyszem na imprezy. I żeby nikt sobie nie pomyślał, nie jesteśmy friends with benefits czy coś takiego. Właśnie dlatego, że oboje wiedzieliśmy, że nawet przy za dużej ilości alkoholu do niczego nie dojdzie, Margaret była idealną towarzyszką.
– Więc ty i Scarlett ... – zaczęła niewinnie.
– Proszę, nie. Nie warto zaczynać.
Świadomie podtrzymywałem wersje Scarlett na temat naszej kłótni. To było najłatwiej wyjaśnić.
– Aha, zobaczysz, wy jeszcze będzie razem.
– Dobre.
Margo się zaśmiała.
Nawet jeśli rozwiązałbym opcję, w której pomiędzy mną a Scarlett byłoby coś więcej od dziwniej przyjaźni, to cały świat byłby przeciwko temu. Nie bez powodu poważniejsze związki pomiędzy frakcjami są raczej tematem tabu. Szczególnie kiedy mówimy o czystości krwi i przekazywania genów potomstwu. U mnie może nie byłoby z tym problemu, bo nie jestem najstarszy z rodzeństwa, ale Scar była nie tylko pierworodną, ale i jedyną córką czarownicy z ósmego dystryktu.
Popatrzyłem na swój kubek, który świecił pustakami. Leniwie wstałem, by go napełnić. Wtedy też coś poczułem.
Znowu ten zapach. Byłem w stanie zrozumieć nieznajomy zapach wampira w szkole, ale tutaj? Coś było nie tak. Wyszedłem na dwór się przewietrzyć. Miałem nadzieję, że zaczynam mieć urojenia od alkoholu, którego nie wypiłem aż tak dużo. Niedaleko Jeremy bawił się dobrze, poznając lepiej Harry'ego i Margaret, która najwyraźniej zdążyła do nich podejść. Do nich prawdopodobnie dołączyliby też James i Lauren, ale zniknęli jakiś czas temu. Nie wnikam w ich życie aż tak, żeby mieć pewność, co robią, jak są sami.
Mój nos zaczął wyłapywać coraz to ciekawsze połączenia zapachów. Głównie jednak alkohol, który mocno potrafił drażnić błony, jak nie było się przyzwyczajonym do takich zapachów.
Wtedy zobaczyłem na skraju ogrodu postać. To był wampir, którego szukałem. Głupotą było podejść do niego samemu, ale zignorować też tego nie mogłem. Zacząłem szukać Scarlett. Miała rację, z tym że nie jest imprezową osobą.
Po tym, jak mnie zobaczyła, od razu podeszła, a ja zaciągnąłem nas w miarę ciche miejsce.
– Potrzebuję twojej pomocy – powiedziałem, starając się zrobić błagająca minę.
Popatrzyła na mnie krzywo i odparła:
– Niby w czym?
– Jest tu wampir, którego nie powinno być. Sam go nie złapie, żeby go przesłuchać.
– Czy to leży w twoim zakresie obowiązków? – spytała z niedowierzaniem, o co właściwie ją proszę.
– Dwa proste zaklęcia. Proszę.
– Jakie dokładnie? – czuć było zrezygnowany ton.
Tak, istniała taka szansa, że trochę przesadzałem, ale lepiej być przezornie ubezpieczonym, prawda?
– My i on musimy stać się niewidziani dla całej reszty, a później trzeba go ogłuszyć.
Scarlett patrzyła na mnie z niedowierzaniem.
– Jedynie musisz przeczytać zaklęcia – dodałem.
Magia jest bardzo skomplikowana. Niektóre czary wystarczy tylko przeczytać, w innych należy złożyć kogoś w ofierze, a w nielicznych przypadkach osoby niemagiczne mogą się nimi posługiwać.
– Skąd masz je przy sobie? – spytała po chwili.
– Mam w chmurze Podstawą Księgę Zaklęć – odparłem, pokazując jej dokument jako dowód.
– Raz, musisz mi to przesłać, dwa lepiej, żebym tego nie żałowała.
Na jej prośbę, udostępniłem jej linka do księgi i wysłałem dokładne miejsce, w którym ma szukać zaklęć. Cicho przeczytała jedno z nich, a wokół nas zaczęła się unosić różowa aura.
– Czy to jest róż? – zadałem zbyt oczywiste pytanie.
– Amarant – odpowiedziała niechętnie – A teraz idź i go znajdź, inaczej to nie wyjdzie.
Jak poleciała, tak też zrobiłem. Za pomocą węchu zacząłem szukać wampira. Jego zapach był czymś zupełnie innym niżeli innych wampirów, które wcześniej spotkałem. Nie był aż tak drażniący. Chociaż z drugiej strony czuć było od niego masę perfum, więc to mogło maskować prawdziwy zapach.
W pewnym momencie go zauważyłem. Stał przy barku z czerwonym kubkiem. Wyjąłem telefon, żeby wysłać zdjęcie Scar, gdzie się znajduje. Liczyłem, że chwilowa niewidzialność wpływa również na ukrycie zapachu.
Podszedłem do niego, żeby to sprawdzić. Na moje szczęście mnie nie wyczuł. Albo nie dał po sobie tego poznać. Z jego drugiej strony podeszła Scarlett i zaczęła czytać drugie zaklęcie, a kiedy skończyła, położyła dłoń na jego prawym ramieniu. Wampir momentalnie stracił przytomność, a ja w ostatniej chwili go złapałem.
– Teraz co?
Nie odpowiedziałem jej. Prawda była taka, że nie wierzyłem w swój plan i nie przewidziałem, że uda się go realizować.
– To dobre pytanie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro