Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

LXXVII

Dawn obudziła się z krzykiem. Usiadła na łóżku i zaczęła zbierać myśli. Od lat nie miała tak realistycznych snów, zazwyczaj była świadomo że śpi. Nie pamiętała szczegółów, jedynie to, że widziała polanę pośrodku lasu z włazem i czwórkę osób. Starała się przypomnieć coś jeszcze, ale po tym, jak trójka z nich padła na ziemię, obudziła się. Dawn spojrzała na telefon. Dochodziła pierwsza w nocy.

Podniosła się z łóżka, żeby zejść na dół po wodę. Chciała na spokojnie przeanalizować, co właśnie jej się śniło. Zaspana sprawdziła, czy Scarlett wróciła ze spotkania ze znajomymi. Zapukała do pokoju córki, a kiedy opowiedziała jej cisza, zajrzała do niego. W pokoju było dość ciemno, ale nie zauważyła ludzkiej sylwetki, co ją zdziwiło. Wróciła do telefonu i napisała do niej, gdzie jest. Zeszła na dół. Dla pewności rozejrzała się, czy na dole nie ma nigdzie Scarlett, ale nigdzie jej nie było.

Dawn nalała sobie wody. Naszła ją dziwna myśl. Wybrała numer Melanie.

– Co jest? – zapytała Melanie. W tle dało się usłyszeć dźwięk telewizora.

– Rävgor jest w domu?

Melanie nie odpowiadała, za to dźwięki wokół niej stały się mniej słyszalne.

– Nie słyszałam, żeby wrócił. Cała piątka poszła się przejechać przed jutrzejszym koncertem... Coś się stało? Niepokoi mnie trochę, że pytasz o tej godzinie o mojego syna.

– Miałam bardzo dziwny sen właśnie i Scarlett nie ma w domu... Nie wiem, ostatnio jak coś się dzieje, są w tym razem – zaczęła tłumaczyć Dawn.

– Daj mi chwilę, zaraz do nich zadzwonię.

Melanie rozłączyła się, a Dawn usiadła na krześle. Wpatrywała się w ścianę, próbując przypomnieć sobie jak najwięcej szczegółów. Miała bardzo złe przeczucia.



***



Harry opierał się o ścianę naprzeciwko drzwi do tunelu. Obserwował, jak Jeremy rzuca piłką do tenisa, a Klaus za pomocą magii ją łapał. Siedzieli tu od prawie godziny i na razie nic się nie działo. Co jakiś czas dawali tylko znać innym, że wszystko jest w porządku.

– Więc... – zaczął Klaus – Jak się wam układa?

Harry nie odpowiadał.

– Aktualnie udaje obrażonego – oparł Jeremy – To bardzo dziwny dzień.

– A będzie jeszcze dziwniejszy... – dodał cicho Harry.

Jeremy jednak to zignorował. Jego uwagę przykuł dźwięk wibracji dobiegający z końca korytarza. W normalnych warunkach raczej nie byłoby w stanie tego usłyszeć, ale dźwięk roznosił się przez szafki. Zaintrygowany poszedł za dźwiękiem. Bez problemu otworzył szafkę brata, jego kodem był rok urodzenia.

– Fuck – powiedział do siebie, patrząc na świecący telefon.

Na ekranie wyświetlał się numer oraz napis "Mama". Jeremy zamknął szafkę i wrócił do drzwi. Trzymał w ręce swój telefon, wpatrując się w ekran.

– Mamy problem.

Harry spojrzał na niego lekko przerażony. Jeremy uniósł telefon, żeby Harry i Klaus zobaczyli.

– Jest prawie pierwsza, to podejrzane, że dzwoni? – spytał Klaus, lekko nie rozumiejąc sytuacji.

– Gdyby nie podejrzewałaby niczego, napisałaby. – Telefon przestał mu dzwonić. – Kyle słyszysz?

Aha. Dopiero ja mam odebrać telefon?, zapytał Kyle.

Jeremy lekko się wzdrygnął, wciąż się nie przyzwyczaił do słyszenia głosów w głowie.

– Moim zdaniem tak. Masz wprawę w tłumaczeniu, czemu nie ma cię przez noc w domu.


***


– Haha, bardzo zabawne – mruknął Kyle.

Cade zaśmiała się pod nosem. Siedzieli w opuszczonym budynku. Kyle podjął wysiłek, żeby przenieść kanapę, która znaleźli na piętrze, w okolicy drzwi. Sprawdził parokrotnie, czy nie wydziela żadnych niepożądanych zapachów, a Cade za pomocą magii stworzyła cienką powłokę, żeby nie siedzieć bezpośrednio na kanapie. Kiedy przyszli na miejsce, wystarczyło jedno spojrzenie, żeby przegapić grupie nastolatków, która była na wpół trzeźwa. Głównie przerazili się Cade, ale na widok Kyle'a tylko przyspieszyli krok.

– O co dokładnie chodzi? – zapytała Cade.

Mimo słyszenia pewnych zdań, jakie powiedział Jeremy, brakowało jej szerszego kontekstu sytuacji.

– Nasza mama zaczyna do nas wydzwaniać. Zły znak.

Gdy tylko skończył zdanie, poczuł, jak jego telefon zaczął wibrować. Wyjął go i przez chwilę wpatrywał się w ekran. Po paru sekundach oberwał i przyłożył urządzenie do ucha.

– Gdzie wy do cholery jesteście? – zapytała Melanie wyraźnie zdenerwowanym głosem – I czemu żadne z was nie odbiera telefonu?

– Ja odebrałem.

Kyle starał się skupić, żeby wszyscy byli w stanie usłyszeć jego rozmowę z matką.

– Kyle!

Skrzywił się.

– Zależy, do kogo dzwoniłaś. Możliwe, że zostawili telefon w samochodzie. Nic się nie dzieje. – Zaczął nerwowo chodzić po pomieszczeniu.

Cade przyglądała mu się z niepokojem. Jeśli faktycznie było coś na rzeczy, jak mówi, miała nadzieję, że tego nie zepsuje.

– Gdzie jesteście?

Kyle przeklął w duchu.

– Nie jestem pewny. Pojechaliśmy się przejechać, za niedługo wrócimy do domu... Wróć, chyba wolę tłumaczyć, że pojechałem upić rodzeństwo. Może być?

Kyle!, usłyszał w swojej głowie Sii.

Mogłaby w to uwierzyć, gdyby mnie z wami nie było, dodała Nancy.

– Możesz być poważny przez chwilę? Scarlett jest z wami?

– Na pewno nie ze mną. Spytam Rävgor, może z nim jest.

– Nie śmieszne – skomentowała Cade.

– Chyba tracę zasię... – Kyle rozłączył się w połowie słowa. – Andy, proszę, powiedz, że umiesz wymazywać wspomnienia czy coś takiego.

Andy nie odpowiadał, a Kyle zaczął przeklinać pod nosem. Miał nadzieję, że wszyscy to usłyszą.

Andy, powiedziała Cade.

Zamyśliłem się, okey. Nie, nie potrafię. Mogę kogoś uśpić na jakiś czas, oparł Andy bardzo niepewnym głosem.

– Musisz to zrobić. Nie wiem jak, ale musisz. Inaczej moja mama wpadnie w panikę, za tym pójdzie Dawn, skończy się na Prisce i będziemy mieć problem – powiedział Kyle, starając się nie przyspieszać głosu ze stresu.

Nie mogłeś skłamać?, zapytał Connor. Wystarczyło powiedzieć, że tak, Scarlett jest z wami.



***


– Dawn widzi przyszłość w snach. Co, jeśli zobaczyła Scarlett w śnie i za pomocą waszej matki stara się dowiedzieć, czy to proroczy sen? – zapytał Aureli – Moja mi kiedyś opowiadała, że Dawn miewa takie momenty, gdzie niespodziewanie napływają do niej sceny z przyszłości albo teraźniejszości i niezbyt można nad tym zapanować. Miałaby sens.

Spojrzał na Andy'ego, który skrzyżował ręce na piersi. Wraz z Nikiem stali gdzieś z boku w sklepie całodobowym, żeby kupić coś, co miało w sobie kofeinę.

– Widzenie przyszłości... Czemu Scarlett nam o tym nie przypomniała? – jęknął Andy. Zgarnął energetyka z lodówki. – Ile osób mamy uśpić?

Na pewno Dawn, Melanie i Priscę, wtrącił Ian. Są nierozłączne, jeśli Dawn się coś przyśniło, obie na pewno już o tym wiedzą.

Ogarniemy to, dodał Nico.

We trójkę szybko dokończyli zakupy i zaczęli szukać miejsca, w którym nie ma ludzi. Pośród zgiełku ulic, znaleźli małe wgłębienie, gdzie przyjmowano dostawy do sklepów. Nico zamknął oczy i skoncentrował się na domu Scarlett. Przeciął ręką powietrze, otwierając portal. Przepuścił Andy'ego i Aureliego przodem, a kiedy sam przeszedł przez dziurę, portal za nim się zasklepił. Stali na środku ulicy pomiędzy domem Lupusów i Crow.

Andy wewnętrznie się przemógł i podał rękę Aureliemu. Czuł, że ten moment, kiedyś nastąpi, bardzo tego nie chciał. Aureli niepewnie ją chwycił i poczuł, jak magia napełnia jego ciało.

– Małe wyjaśnienie – zaczął Andy i przyłożył dłoń do skroni Nica – Bez dotknięcia musisz wydobyć aurę i przesłać ją do głowy, myśląc o tym, żeby kogoś uśpić. To nie jest trudne, ale musisz zrobić to szybko, zanim ktoś się zorientuje, co robisz.

Aureli skinął głową. Poruszył palcami, żeby sprawdzić jak szybko z mocą Andy'ego jest w stanie wydobyć aurę.

– Kto idzie do kogo? – zapytał Nico.

– Pójdę do Dawn. Nie spodziewa się mnie, będzie w szoku. To chyba nam sprzyja, prawda? – odpowiedział pytaniem Aureli.

Andy na to przystał i przeszedł kawałek z Nikiem, żeby nie stać w zasięgu drzwi Dawn. Aureli zadzwonił do drzwi. Nie czekał długi na odpowiedź. Dawn otworzyła mu drzwi z wyraźnym szokiem na twarzy.

– Co ty tu... – zaczęła pytanie, ale Aureli zdążył zrobić to, o czym powiedział mu Andy.

– Nic takiego – oparł. Dawn straciła przytomność i padła na podłogę. – Nico, możesz mi pomóc?

Kiedy Nico i Aureli starali się przenieść Dawn do salonu, żeby nie leżała na środku przedpokoju, Andy przeszedł na ganek domu Lupusów. Upewnił się, czy zamknęli drzwi do domu Crow, po czym zapukał do drzwi. Zanim Melanie zdążyła dojść do drzwi, zaczął rozprzestrzeniać wokół siebie uspakajający nastrój. Miał zamiar dopytać, czy ktoś jeszcze wie o domniemanym śnie Dawn.

– Tak? – zapytała Melanie, kiedy otworzyła drzwi. Przyglądała się nastolatki, zastanawiając się, czy powinna go kojarzyć.

Andy zrobił krok do przodu i stanął w przejściu.

– Mogę wejść? – obił.

Melanie zmierzyła go wzrokiem, a Andy wzmocnił uspakajający nastój i zmienił go w sprzyjający uległości. Nie robił tego za często, teraz jednak nie miał ochoty bawić się w przenoszenie nieprzytomnej kobiety, której nie znał. Wolał się, chociaż przenieść do salonu.

– Pewnie – odpowiedziała nieprzekonanym tonem, przepuszczając go w drzwiach.

Andy przeszedł do salonu, mając nadzieję, że Melanie podaży za nim. Kiedy się odwrócił, zobaczył, że wilkołaczka trzyma telefon przy uchu. Przeklął w myślach, odganiając cały nastrój, jaki stworzył i przyłożył dłoń do jej skroni. Melanie wpatrywała się w jego ze zdziwieniem, ale zanim zdążyła coś, zrobić padła nieprzytomna na kanapę. Telefon upadł na podłogę. Andy podniósł go i zobaczył, że dzwonił do Prisci. Rozłączył się błyskawicznie i wybiegł z domu.

– Gdzie do cholery mieszka Prisca? – zapytał, licząc, że ktoś mieszkający w Seattle będzie znać odpowiedź. Mimo że kojarzył to imię, nie mógł sobie przypomnieć szczegółów, o których miał wrażenie, że kiedyś słyszał.


***


Ian jak na zawołanie przywołał w myślach budynek wraz z dokładnym adresem, w którym mieszkała Prisca, jak i większość wampirów w Seattle. Spojrzał na Connora, który zamawiał jedzenie przy barze. Ian znalazł idealne miejsce przy oknie, przez które widział wejście do bloku, w którym znajdowały się drzwi do tunelu. Mieli w planach, siedzieć na klatce, ale to mógłby się wydać zbyt podejrzane dla mieszkańców. Założyli, że Heartless raczej nie mieszka w tym budynku, bo to by było zbyt oczywiste, więc jeśli skorzystałby z tych drzwi, to wyjdzie z bloku. A oni będą bezpiecznie siedzieć w barze, rozmawiając jakby nigdy nic. Co jednak go pocieszało, to że na klatce schodowej światło włączało się automatycznie przy wykryciu ruchu, dodatkowo w budynku widoczne były małe okna, przez które widać było światło. Ian zauważył, że jeśli ktoś chciałby wyjść z mieszkania na najniższym poziomie, zapali się drugie okno od dołu, natomiast jeśli osoba będzie wychodzić z piwnicy, pierwsze od dołu. Zatem jeśli zapali się najniższe światło, a następnie ktoś wyjdzie z budynku, będą mieć podejrzanego.

Co robimy?, spytał Nico.

Ian skupił się na tym pytaniu. Chwilę później jego głowę zalały emocje osób, jakie były u nich w pomieszczeniu. Po wyraźniej niechęci uświadomił sobie, że James tam jest.

– To prawdopodobnie James, jej chłopak. Jeśli to wam coś da do nawiązania rozmowy – powiedział cicho Ian. Jak miał już coś przekazać innym, wolał powiedzieć to dodatkowo na głos, żeby mieć większą świadomość, co przekazuje. – Nie lubi nikogo, kto przebywa blisko Prisci. Wiem, co mówię.

W tym momencie Connor do niego wrócił i usiadł naprzeciwko.

– Z doświadczenia mówisz?

Ian skinął głową.

– Nauczył się mnie lubić. Zajęło to parę miesięcy, przeszła mu niechęć po tym, jak przypadkiem wpadł na mnie i Abigail na mieście. – Ian oparł się o siedzenie. – Co zamówiłeś?

– Zobaczysz. Coś krwistego na pewno – odparł, zduszając śmiech.

Connor zaczął rysować palcem po stole. Pod jego naciskiem wzór mienił się na beżowo, a kiedy podniósł rękę, aura wraz z runa zniknęła.

– Co to? – zapytał Ian.

– Runa ochronna na wszelki wypadek, będzie wykrywać potencjalne zagrożenie.

Bo twoje runy zawsze działa, zironizowała Eliza.

– Nie po wspominam wam, że narysowałem właśnie runę, żebyś mnie krytykowała Eliza. Odwal się ode mnie.



***



Eliza ze znużeniem słuchała, jak Connorowi nie podobają się jej teksty. Czuła, że to było za dużo, ale miała racje. Runy Connora nie zawsze działały.

– Tak po nim jedziesz, że musi ci się podobać – powiedziała Abigail.

– Chciałaby... Poza tym pierwsza zasada mówi...

– Wiem, nie możecie być ze sobą. Scarlett kiedyś mi tłumaczyła.

Siedziały na ławce niedaleko studzienki kanalizacyjnej, wystarczająco daleko, żeby nikt ich nie podejrzewał o obserwowanie jej, ale blisko, żeby widzieć, czy ktoś z niej nie będzie wychodzić. Abigail uznała to za dziwne zrządzenie losu, że to akurat jej przypadło pilnowanie rzekomego zejścia do ścieków.

– Ale jakbym już miała wybrać z naszej grupy, to oj posiadania crusha na Cade... Albo Andy'ego. Ale bardziej Cade, Andy za dobrze czyta emocje. Robi to cały czas.

Abigail starała sobie przypomnieć, która z nich to była Cade.

– Przynajmniej nie musiałabyś się domyślać, co masz na myśli. Wiedziałaby o tym – zauważyła, starając się zakrywać to, że nie jest pewna, o kim dokładnie mówią.

Eliza zastanowiła się nad tym chwilę.

– Coś w tym jest... Wróć, do mojej listy dopisałbym jeszcze Nolee.



***


Nolee udawała, że nie usłyszała właśnie swojego imienia z ust Elizy. Nie znalazł kontekstu, ale mogła się domyślać, o co chodzi, nie miała ochoty w to brnąć. Miała wrażenie, że trafił się jej najspokojniejszy skład. Zauważyła, że Louis był dość spokojną osobą, całkowicie rozumiała, czemu Scarlett się z nim zadawała, a Nancy szkicowała coś na boku (w notatniku, który cudem Nico zwinął z jej pokoju), po tym, jak Nolee wznieciła ogień, żeby dać trochę światła.

– Co rysujesz?

Nancy podniosła wzrok i pokazała Nolee notes. Były to szkice krajobrazu z Louisem jako dodatkiem.

– To, co mam przed sobą. Pomaga się uspokoić. – Przewróciła kartkę. – Chcesz się załapać do bycia uwiecznionym? – Spojrzała na Nolee.

– Czemu nie.

Nolee usiadła naprzeciwko Louisa, który miał na oku cały czas wejście do tunelu.

– Co zrobimy, jak faktycznie ktoś stamtąd wyjdzie? – zapytał – Siedzimy pośrodku niczego. Ciężko będzie udawać, że to przypadek. Tak myślę na głos.



***



– Louis ma trochę racji.

Piper spojrzał na Jamesa.

– Biec? Brzmi na dobre rozwiązanie – oparł Piper – Chociaż szczerze wątpię, że skorzysta z tego wyjścia. Nic tu nie stoi, nie jeździ, a na piechotę do miasta to za daleko.

– Nigdy nie wiesz.

James usiadł na ziemi, opierając się o drzewo. Czekała ich długa noc w lesie. Słyszeli co jakiś czas samochody, które jechały po drodze wylotowej z Seattle.

– Mogę cię o coś spytać James? – Piper zamyślił się.

– Pewnie

– Jakim cudem po tylu latach wciąż jesteś ze swoją dziewczyną?



***



– Idziemy razem na studia, wiesz – powiedziała Lauren.

– Zazdroszczę wam, bardzo. Też chciałam z Piperem iść, bo i tak idziemy na różne kierunki, to nie widzieliśmy się przez cały czas. Ale nie dość, że się nie dostaliśmy na te same uczelnie, to jeszcze jemu się ten pomysł nie podobał – oparła Amy, kładąc się na materacu – A i tak tkwię w związku, który nie ma przyszłości przez zasady sabatu.

– Przykro mi.

Amy i Lauren od razy złapały wspólny język. Podobało im się, że dostały do pilnowania sklep. Miały najmniejszą szansę na ewentualną ucieczkę, ale miały w głowie, że to też najmniej dogodne wyjście, żeby wyjść jakby nigdy nic.

– Może przynajmniej wam się uda. Wyglądacie na parę, która tuż po skończeniu szkoły weźmie ślub.

Lauren uśmiechnęła się pod nosem.

– Serio?

– Bardziej niż ja i Piper.

– W takim razie, jeśli kiedyś do tego dojdzie, oficjalnie jesteś zaproszona na nasz ślub.



***



– Czy na coś właśnie o ślubie usłyszałam? – zapytała Sia.

– Ignoruj – odpowiedziała Jennifer i machnęła ręką – Amy musiała wciągnąć Laurę...

– Lauren – poprawiła ją Ellie.

– Lauren w rozmowę o związkach.

Sia spojrzała na nią z brakiem zrozumienia.

– Ślub w wieku osiemnastu lat... Mam ponad dwadzieścia i jeszcze mi przez myśl nie przeszło, żeby myśleć o tym na poważnie.

– Uwierz, rozumiem to. – Jennifer uśmiechnęła się lekko. Ellie zgodziła się z nią.

We trzy postanowiły, że będą imitować, że zrobiły sobie piknik. Jennifer przy pomocy zdolności transmutacji zamieniła małe kamyki w miękki koc. W nie było tam nikogo oprócz nich, czasami jedynie jedna czy dwie osoby przechodziły szybko przez park, ignorując wszystko wokół. Sia nerwowo patrzyła w miejsce, gdzie powinno się znaleźć zejście do tunelu. Nie była jednak pewna, jak pomiędzy wielkimi głazami może się coś takiego znajdować.

– Co wami kierowało, że się na to zgodziliście? – zapytała.

Jennifer i Ellie wymieniły spojrzenia. Same nie do końca były przekonane co do tego planu i tym jakie niebezpieczeństwo się z tym łączy, ale słuchanie Sii było ciężkie.

– To daje poczucie, że ma się na coś wpływ. Nie darowałabym sobie, gdyby Scarlett coś się stało, a ja mogłam coś zrobić, ale się tego nie pojęłam – odpowiedziała Ellie – Teraz pozostaje wierzyć, że oni wiedzą, co robią.

– Myślenie o tym teraz nic nie da – dodała Jennifer, mając nadzieję, że za którymś razem to realnie uspokoi Się.

Na razie jednak się na to nie zanosiło.



***



Isaac siedział na drzewie. Nie uważał, że to najlepsze miejsce, ale założył się z Rubenem, że to zrobił. I faktycznie mu się udało.

– Oszukujesz – powiedział Ruben, stojąc na ziemi i patrząc w górę.

– Jak miałby oszukiwać? – oburzył się Isaac.

Spojrzał z góry na czarownika. Wyczuwał od niego sfrustrowaną aurę, jakby w ogóle nie chciał tu być. Nie dziwił mu się jednak rzadko, kiedy masz ochotę po nocy przyjeżdżać do swojego byłego, żeby pomagać mu, ogarnąć jego sprawy.

– No wiesz... – Ruben nie dokończył zdania.

Najchętniej wróciłby do swojego mieszkania i poszedł spać, chociaż na chwilę. Nie wiedział jednak, jak zadziała wtedy eliksir i czy jego sny nie przenikną na grupę ponad dwudziestoosobową. Nie chciał tego sprawdzać.

– Po prostu jestem dobry w byciu wilkołakiem. Tyle – odparł Isaac i jakby nigdy nic zeskoczył z drzewa z wysokości około piętnastu metrów.

Isaac wylądował na zgiętych nogach, mimo tego Ruben przeszedł dreszcz na myśl, że w jego wykonaniu skok z metra by źle wpłynął na jego nogi i kręgosłup. Obaj zaczynali się nudzić. Właściwie jedynym powodem, dla którego Ruben tu jeszcze siedział, był Isaac. Widział, jak chłopakowi zależy na tym, żeby pomóc, ale zdawał sobie sprawę, że spędziłaby dobre parę godzin sam pośrodku lasu z włazem, z którego było czuć odór chloru. Miał przeczucie, że Isaac w pewnym momencie by nie wytrzymał i poszedł ratować Alessa i całą resztę – choć z perspektywy Isaaca, Rävgora i całą resztę. Ruben więc siedział tu z nim.

– Jasne... Na pewno.

– Nie wierzysz mi? – zapytał, podchodząc do Rubena.

Isaac stanął na parę centymetrów od czarownika.

– Nie będę z tobą flirtował, dzieciaku. Widzę, do czego zmierzasz.

Wilkołak przewrócił oczami i cofnął się parę kroków. Zaczął myśleć nad odpowiedzią, ale nic sensownego nie przychodziło mu do głowy. Czy faktycznie wiedział, do czego zmierza? Nie. Czy nie wiedział? Też nie.

– Zaraz skończę szkołę.

– Poznałem Alessa czterdzieści lat temu, wiem, co mówię.

– Nie wyglądasz.

– Posiadanie dzieci mocno wpływa na starzenie, a ja ich nie mam – odpowiedział mimochodem – Cała tajemnica.

Isaac usiadł, opierając się o drzewo. Wpatrywał się we właz, zastanawiając się, co się dopiero może wydarzyć. Chciał wierzyć, że wszystko będzie dobrze i pójdzie po ich myśli. Ale w tym momencie liczyło się przetrwanie do dziewiątej i liczenie, że przez któreś z wyjść tuneli do tej godziny wyjdą Aless, Rävgor i Scarlett.


***


Przez pierwsze parę minut od przebudzenia się, Aless nie wiedział, co się dzieje. Pomieszczenie na planie kwadratu nie było spore, przypominało więzienną celę w opuszczonym zamku. Zdziwił się, że nie panowała tu bezwzględna ciemność, jak w tunelach. Na łączeniach ścian z sufitem, zostały zamontowane ledowe listwy, które świeciły słabym światem. Ściany, jak i podłoga zostały pokryte betonem. Zajęło mu chwilę, żeby się zorientować, że siedzi na drewnianej desce przyczepionej do ściany. Do tej samej ściany na pewnej wysokości wychodziły łańcuchy zakończenie kajdanami, które krępowały jego ręce, z kolei nogi były skute ze sobą. Z każdą kolejną minutą Aless zaczął zauważać coraz więcej szczegółów. Naprzeciwko siebie widział metalowe drzwi bez klamki.

Stał przy nich Baker.

– Zazwyczaj to wygląda inaczej, wiesz? – zapytał, robiąc parę kroków do przodu.

Aless szarpnął ramionami. Nic się nie stało, jedynie dotarło do niego, że boli go całe ciało. Czuł się inaczej, mniej informacji niż zwykle do niego docierało, mniej czuł, gorzej słyszał, ledwo co widział.

– Zazwyczaj nie próbujesz zabić ludzi?

– Próbujesz być zabawnym?

– I tak już jestem martwy, gorzej nie będzie. – Aless zdobył się na krzywy uśmiech.

Baker przez chwilę milczał, rozglądając się po pomieszczeniu, co skłoniło Alessa do tego samego. Parę metrów na lewo od niego na tej samej ławce siedział Rävgor. Scarlett znajdowała się na prostopadłej ścianie. Oboje byli nieprzytomni i przymocowani jak on. W ostatnim momencie się opanował, żeby nie zrobić czegoś, co mogłoby go pogrążyć.

– Nie chcę cię dołować, ale to twoja wina, że ich zaciągnąłeś na spotkanie. Albo jesteś idiotą, albo świadomie liczyłeś się z ich tym, że możecie nie przeżyć. – Baker rozłożył ręce. – To nie jest tak, że chcę to robić, ale rozumiesz... W tym momencie muszę chronić swoją tożsamość. Znając jego temperament – Wskazał na Rävgora. – nawet jakbym chciał, nie mogę was wypuścić.

Aless zaczął się zastanawiać. Baker chciał mówić, a Aless musiał to wykorzystać.

– Nie czujesz się winny? Staram się zrozumieć... Żyłem w trzech stuleciach i jestem w stanie policzyć, do ilu śmieci mogłem się przyczynić. Głównie podczas drugiej wojny światowej, więc porównanie nie będzie zbyt miarodajne, a wciąż czułem większe wyrzuty niż ty teraz... Masz stwierdzoną psychopatię, prawda?

Baker skinął głową.

– Nie oficjalnie, ale możliwe, że w przeszłości znajomy moich rodziców, który jest psychiatrą, mógł mi coś takiego stwierdzić.

Vasile zaczął się zastanawiać, czemu ten człowiek w ogóle podjął pracę w szkole pełnym nastolatków, kiedy ma świadomość tego, kim jest.

– Masz psychopatię, pracujesz z młodzieżą, masz wyraźny problem z przyjęciem przegranej nie tylko swojej i zabijasz swoich uczniów? I bym zapomniał, jesteś łowcą czarownic.

Aless zaczął wymieniać wszystko, co wiedział, co mogłoby mu pomóc wpaść na motyw Heartlessa. Co faktycznie nim kierowało, o ile coś takiego istniało?

– Nie planowałem tego, okey? I bycie łowcą niczego nie zmienia.

– To zawsze zmienia wszystko. Łowcom czarownic bliżej do miejskich legend niż do czegokolwiek innego.

Wpatrywali się przez chwilę w siebie. Vasile starał się opanować, nie okazywać emocji, nie dać nic po sobie poznać. Nie był przerażony. Niepokoił go jednak spokój Bakera, który wydawał się zdezorientowany tym, co ma zrobić. Jakby ta sytuacja nie była mu na rękę pod każdym względem.

– Zmienia się to, że wiem o tym, że magia istnieje. Z nudów zainteresowałem się zieloną magią, co może zrobić każdy. To, że urodziłem się jako łowca, niczego nie zmienia.

– Gdybyś nie był łowcą, nigdy by ci się nie udało złapać mnie, czy nawet Paula. Gdyby nie świadomość magii, nie udałoby ci się zrobić wielu rzeczy, które zrobiłeś.

Baker niepewnie skrzyżował ręce na piersi.

– Może wtedy nie zostałabym, jak to mnie media nazywają seryjnym mordercą. Heartless, też mi pseudonim... – skrzywił się lekko. – Jak mówiłem, nie planowałem tego. To był wypadek, pierwsza osoba. Wyparłem z pamięci to, co się wtedy stało. Musiałem się jakoś pozbyć ciała. A przez to, że się upiłem, następne co pamiętam, to informacje w gazetach o martwym nastolatku bez serca z dziurami na szyi. Wierzę, że chciałem upozorować to na sprawkę wampira lub wilkołaka, żeby policja się nie angażowała. Myślałem o tym, że nie czuję się winny. Wpadłem na głupi pomysł, że tym razem zabiję kogoś świadomie, żeby coś sobie udowodnić. A później przyjechałeś ty, a ja nie mogłem się powstrzymać. Nie czułem nic poza ciekawością. Łatwo było znaleźć jakieś punkt wspólny, mój oficjalny motyw, na który policja sama nie wpadła. Nienawidzę przegrywać, nienawidzę, kiedy Côté High przegrywa na ostatniej prostej, drużna, którą współprowadzę. Więc czemu nie zrobić z tego rzeczy? Tak wtedy pomyślałem. – Jego głos był wyraźnie niepewny, jakby nie chciał się do tego przyznawać na głos.

Aless prawie przejął się tą historią. Współczuł mu na pewnym poziomie. Nie ważne, jak pragnął dorwać Heartlessa i życzył mu jak najgorzej, tak zrozumiał, że nie ma do czynienia z bezwzględnym mordercą, a człowiekiem, który nie ma pojęcia, co robi. Wciąż nie widział po nic cienia poczucia winy, ale...

– Czemu Ian wciąż żyje? – zapytał, przerywając mu monolog – Gdybyś go zabił, nie miałabyś na swoim koncie żadnych błędów.

Westchnął, myśląc nad odpowiedzią. Baker zaczął chodzić po pokoju, a po chwili się zatrzymał.

– Nie chciałem, żeby umarł. Sam byłem w szoku po Halloween, że go szczerze polubiłem po byciu jego nauczycielem. Naszły mnie wątpliwości, kiedy was usłyszałem. – Wskazał na Alessa, Rävgora i Scarlett. – Byłem na krawędzi, żebyście mnie złapali. Postanowiłem go zostawić, żeby uciec. Ledwo co żył, ale pozostawiłem losowi jego życie. Najwidoczniej tak miało być. Możliwe, że popełniłem błąd. Dopadł mnie moment słabości... Dziwna ulga, móc tak nagle o tym wszystkim powiedzieć, co siedzi na sercu.

Aless przełknął ślinę.

– Wiesz, że jesteś okropnym człowiekiem?

– Wszyscy mamy wady.

Zapadła cisza. Aless wciąż zbierał myśli. Wszystko zaczęło nabierać sensu w jego głowie. Wszystko zaczęło się ze sobą łączyć, tworząc mapę połączeń.

– Życzę ci, żebyś się pewnego dnia obudził i poczuł poczucie winy, za to, co zrobiłeś – zaczął Aless.

Baker uśmiechnął się krzywo i podszedł do niego. Choć różnica pomiędzy siedzącym Alessem a Bakerem stojącym tuż nad nim nie była zbyt duża. Vasile spróbował szarpnąć ramionami, ale to nie wyszło za dobrze. Otrzymał w odpowiedzi słaby śmiech.

– W takich sytuacjach życzy się śmierci.

Aless podniósł głowę, żeby spojrzeć mu prosto w oczy.

– Słyszałem, jak wygląda piekło. Życie bywa o wiele gorsze. Obyś zgnił z poczucia winy – prawie warknął, mówiąc to i odsłonił kły.

Zobaczył dozę przerażenia w oczach Bakera.

– Teraz ja mogę, o coś spytać?

Aless niepewnie skinął głową. Baker na wszelki wypadek zrobił krok w tył.

– Naprawdę jesteś synem Draculi?

To pytanie wybiło go na chwilę.

– To jest to twoje pytanie? – odparł zdezorientowany – Jestem, przynajmniej tak można mnie nazwać.

– Nie jest... Zawsze nosisz ubrania, które zakrywają ci całe ręce. Czemu? Zaczęło mnie to zastanawiać jakiś czas temu, kiedy to zauważyłem.

Aless poczuł się jeszcze bardziej zdezorientowany. Sądził, że łowca zacznie się go pytać o coś związanego ze śledztwem. Jak doszedł do pewnych rzeczy. Skąd w ogóle się dowiedział o łowcach czarownic. Czy zdaje sobie sprawę o tunelach. Był przygotowany na wszystko, ale nie na to.

– Wow... Możesz podwinąć mi kurtkę na prawej ręce.

Stojąc krok od niego, Baker zrobił to. Wyciągnął rękę przed siebie i zsunął rękaw aż do wysokości łokcia. Aless poczuł, jak nóż lekko zaczyna wbijać mu się w skórę. Miał nadzieję, że pozostanie to niezauważone. Baker dostrzegł ciąg cyfr na przedramieniu.

– Ukrywasz tatuaż?

– Wygoogluj sobie, co oznacza rząd cyfr w tym miejscu – mruknął słabo.

Baker westchnął. Przyglądał się przez chwilę ręce Alessa. Bez słowa podszedł po chwili do metalowych drzwi.

– Pozwolisz, że was opuszczę. Muszę wymyślić, co z wami zrobić. Obiecuję, nie będzie boleć – powiedział, starając się o uśmiech.

Popchnął ręką metalowe drzwi i wyszedł na ciemny korytarz. Zamknął za sobą drzwi. W pomieszczeniu zapanowała cisza. Aless po raz kolejny spróbował szarpnąć rękami, żeby sprawdzić, jak mocno łańcuchy są przymocowane do ściany.

– Kurwa mać! – krzyknął do siebie.

– Możesz ciszej? – zapytał słabo Rävgor – Jeśli już musisz krzyczeć.

Aless trochę się uspokoił i spojrzał na przyjaciela. Rävgor ledwo co się przebudził i zaczął odzyskiwać świadomość. Zaczął się rozglądać po pomieszczeniu.

– Jak się czujesz? – zapytał Aless. Położył swoją głowę na ramieniu, żeby lepiej go widzieć.

– Czy ja dobrze pamiętam, że... – zaczął słabym głosem, ale nie mógł dokończyć.

– Tak. To Baker. Choć to ma sens, wciąż nie mogę tego przetrawić.

– Zabiję go, jak tylko zobaczę – wypalił Rävgor.

Aless chciał coś powiedzieć, ale nie był pewnie, co Rävgor chciałaby usłyszeć. Nie chciał pogarszać jego stanu, szczególnie kiedy byli zamknięci w czterech ścianach, skrępowani i o krok od bycia martwymi.

– Skupmy się na tym, żebyśmy najpierw sami nie umarli. Postaraj się odciąć emocje na razie, musimy się stąd wydostać.

– Łatwo powiedzieć... Odciąć emocje. – Rävgor szarpnął ramionami, próbując zrobić to samo, co Aless przed chwilą. – Ała – jęknął – Moje ręce.

Nie byli pewni, ile czekali, aż Scarlett się przebudzi. Co jakiś czas próbowali wyrwać łańcuch, co nie przynosiło skutków. Głównie milczeli. Aless zbierał myśli i starał sobie przypomnieć, jak wyglądały tunele, żeby zmniejszyć szansę na zgubienie się. Wciąż po jego głowie chodziło, w jaki sposób Baker się zachowywał. Nie tak wyobrażał sobie rozmowę z Heartlessem. Spodziewał się kogoś, kto będzie czerpał przyjemność z tego, co robi i z satysfakcją oraz triumfem na twarzy będzie się pysznić, że wygrał ten pojedynek. Teraz zastawiał się, czy jak już Baker trafi na potrójne dożywocie, to czy nie załatwić mu dodatkowej poduszki do celi.

Rävgor z kolei czuł obrzydzenie do swojego trenera. Chciał skorzystać z rady Alessa. Naprawdę chciał. Jednak do chwilę nachodziły go myśli jak to możliwe, że nie zauważył, że z Bakerem jest coś nie tak. Wiedział o jego dziwnej manii na punkcie wygrywania, dość tajemniczą przeszłość, o której nikt nic nie wie... Powinien coś zauważyć. Cokolwiek.

Obu z zamyśleń wyrwał cichy jęk Scarlett. Spojrzeli na nią. Dziewczyna rozejrzała się, żeby ocenić sytuację, w jakiej się znaleźli. Jej wzrok skupił się na kajdanach przymocowanych do ściany.

– Wszystko w porządku? – zapytał Aless.

– Jak na to, że jesteśmy uwięzieni przez psychopatę, to nie jest źle – odparła sztucznym, wesołym głosem – Jakiś pomysł jak mamy się stąd wydostać?

Wymienili spojrzenia.

– Z tego, co się przyjrzałem, noże powinny otworzyć kajdany, ale nie wygrane tak ręki, żeby je wyciągnąć z kurtki, nie mówiąc o tym, że nie miałaby jak ich otworzyć. Dosłownie musiałabym wyrwać łańcuch ze ściany – odpowiedział Aless.

Scarlett spojrzała na niego, a następnie przerzuciła wzrok na Rävgora, który tylko to potwierdził.

– Żeby nie było, pewnie mielibyśmy problemy, żeby to wyrwać, gdybyśmy mieli naszą siłę. Przynajmniej mamy odrobinę światła.

Skinęła głową.

– Co z drzwiami? – zapytała.

– Otwierają się na zewnątrz. – Aless przypomniał sobie, jak Baker ich zostawił samych. Doszło do niego, że mógł w każdym momencie wrócić. – Musimy się stąd jak najszybciej wydostać. Następnym razem, kiedy Baker tu przyjdzie, skończymy martwi. Wolałbym do tego nie dopuścić.

– Następnym razem? – zapytał Rävgor ze złością.

– Zanim się obudziłeś był tu. Dziwna rozmowa, możemy do tego wrócić później?

Scarlett przestała ich słuchać. Skupiła się na tym, co zrobić z łańcuchami. Pamiętała, że kiedyś Connor pokazał jej jak otwierać drzwi za pomocą run, to powinno się przydać później. Starała się przypomnieć, co mogłoby jej się przypadać. Przywołała aurę, żeby sprawdzić, czy jej magia działa. Jak to przewidziała, Heartless nie miała pojęcia o tym, że dysponuje czarną magią. Wokół jej dłoni zaczęła się owijać czarna aura. Zebrała w sobie całą złość i frustrację, jakie mogły się w niej nagromadzić przed ostatnie tygodnie, jak nie miesiące. Zamknęła oczy i złapała za łańcuch. Zaczęła głęboko oddychać, po czym szarpnęła lewą ręką.

Po pomieszczeniu rozbiegł się głośny trzask. O betonową podłogę uderzył metalowy łańcuch. Siła z jaką udało się go wyrwać, pociągnęła Scarlett ze sobą. Jedyne co ją zatrzymało w miejscu, to druga przymocowana ręka do ściany.

Aless się wyraźnie wystraszył niespodziewanego dźwięku, podobnie jak Rävgor.

– O fuck – powiedział Rävgor, nie wiedząc już, czy jest bardziej przerażony, czy pod wrażeniem.

– Co z tymi nożami? – zapytała Scarlett, patrząc na Alessa.

Vasile spojrzał na swoje ręce, po czym przerzucił wzrok na nogi. Uśmiechnął się pod nosem. Podniósł przed siebie nogi w stronę Scarlett i starał się za pomocą stóp, zdjąć jednego buta. Po paru próbach udało się mu, a obuwie poleciało i wylądowało tuż obok wiedźmy.

– Mam w bucie. Masz większe szanse niż ja, żeby go wyjąć – odpowiedział dumny z siebie, że wpadł na pomysł schowania noży w butach.

Scarlett schyliła się, żeby podnieść Vansa. Po dość długiej próbie i rozciągania się, udało jej się. Trzymając but w prawej ręce, starała się znaleźć jak dostać się do noża. Znalazła go pod podeszwą. Trzymając nóż w ręce, zaczęła majstrować przy zamku. Nie była pewna jak, ale udało jej się uwolnić rękę. Poczuła satysfakcję z tego, co zrobiła.

Niepewnie wstała z siedzenia i z kajdanami na nogach podeszła do Alessa. Zaczęła od uwolnienia jego ręki, która po chwili opadła sama z siebie. Vasile zaczął ruszać nadgarstkiem, żeby go rozgrzać. Po chwili cała trójka w ciszy była zajęta uwalnianiem swoich kończyn z łańcuchów, co skończyło się sukcesem.

Rävgor zaczął masować kostki u nóg i nadgarstki, Aless składał swojego buta z powrotem, żeby mógł w nim chodzić, a Scarlett podeszła do drzwi.

– Teraz nie odpuszczę, weź dwa moje noże – powiedział Aless, podając mu broń.

– Teraz z chęcią przygarnę – oparł Rävgor.

Scarlett przewróciła oczami, skupiając się na drzwiach. Przypomniała sobie wygląd runy i zaczęła ją rysować przy użyciu aury. Kiedy skończyła, poprawiła ją jeszcze parę razy.

– Może którzyś z was spróbować je wyważyć?– zapytała, patrząc głównie na Rävgora.

Przesunęła się, żeby nie zasłaniać sobą drzwi. Lupus bez słowa podszedł do nich i zaczął myśleć, w jaki najlepszy sposób je otworzyć.

– To runa? – zagaił Aless z wrażeniem.

Scarlett przytaknęła. W tym samym momencie Rävgor zrobił mały rozbieg i lewym barkiem wyważył drzwi. Otworzył się przez problemu. Wilkołak zrobił krok do przodu. Na prawo ciągnął się długi czarny korytarz bez końca. Na lewo również, ale widok przysłaniały mu metalowe drzwi.

– To teraz ta trudną część. Nie zgubić się w ciemnościach – skomentował i jako pierwszy zaczął iść w głąb ciemności.

Czuł się dziwnie, nie czując nic. Czerń go ogarnęła, ledwo co widział własne dłonie. Usłyszał, jak ktoś za nim zamknął drzwi do pokoju. Trzymając noże w dłoniach, dotknął ręką ściany, żeby iść pewniej. Całą trójką bez słowa ruszyli przed siebie. Aless ze swoją paranoją, że Baker zaraz odkryje, że uciekli, szedł jako ostatni. Przez bezwzględną ciszę, stał się bardzo wyczulony na każdy dźwięk. Scarlett szła pośrodku, skupiona na tym, żeby wyczarować nierzucające się w oczy światło. Niestety jedyne, co jej wychodziło to przywołanie czarnej aury, która nie ułatwiała widoczność. Pewnie jakby spróbowała cisnąć falą energii o ścianę tunelu, to korytarz nabrałby konturów, ale wolała nie ryzykować, że Baker to zauważy.

Zatrzymali się dopiero przy pierwszym rozwidleniu.

– To, w którą teraz?


***


Connor i Ian wyszli na chwilę, żeby się przewietrzyć. Spędzili, siedząc w barze parę godzin, potrzebowali świeżego powietrza oraz rozprostować nogi. Stali na pobocznej uliczne, co do której Ian miał wątpliwe odczucia. Nie pamiętał, co prawda nic z feralnej nocy od bycia w sklepie do obudzenia się w piwnicy Lupusów, ale potrafił sobie wyobrazić swoje prawie martwe ciało pośrodku tej uliczki.

– Która godzina? – zapytał, krążąc bez celu.

Connor wyjął telefon.

– Dochodzi piąta – oparł, ziewając.

Na niebie wciąż panowała ciemność, do wschodu słońca pozostała jeszcze ponad godzina. Gwiazdy zaczęły przygasać, a księżyc już dawno zniknął im z pola widzenia. Wokół nie było nikogo. Jedynie pojedyncze światła zaczęły się świecić w oknach na znak wschodzącego dnia.

Minęła połowa czasu wyznaczonego przez Alessa. Zaklęcie na komunikację w myślach za mniej niż cztery godziny przestanie działać. Koło dziewiątej zaczną się ostateczne przygotowania do festynu. Nikt tego nie mówił wprost, ale z chwili na chwilę, czuć było coraz większe zdenerwowanie, że coś poszło nie tak.

– Zaczynam mieć... – zaczął Ian.

Przerwał zdanie, kiedy najniższe światło w bloku się zapaliło. Wciągnął powietrze, żeby wyczuć, zapach osoby, która je włączyła. Zorientował się, że nic nie czuje. Przestał odbierać otoczenie w wampirzy sposób. Pod wpływem impulsu, zaciągnął bez słowa Connora z alejki, żeby osoba, która wyjdzie z budynku, ich nie zobaczyła. Ian przyłożył mu rękę do ust.

Nic nie mów, pomyślał.

Connor skinął głową i zsunął dłoń Iana z twarzy. Nikt inny nie wdał im się w myśl więc możliwe, że nikt ich nie słyszał, nie był tego pewien.

Ian wychylił się lekko, a to, co zobaczył, zupełnie go zamurowało.

Zachowuj się, jakbym był pijany i próbujesz mnie odstawić do domu, proszę, dodał Ian.

– Okey? – odparł Connor, nie wiedząc, co się dzieje.

Ian niejednokrotnie udawał, że jest pijany, żeby nie musieć pić więcej na imprezach, kiedy nie chciał faktycznie się upić. Wyszedł na środek uliczki i zaczął sic tyłem chwiejnym krokiem.

– Mówiłem ci! Wszystko ze mną w porządku! – powiedział dość głośno.

Connor przemógł się, żeby ruszyć się z miejsca i pójść za przyjacielem. Z brakiem zaufania obserwował, jak Ian wpada na nieznanego mu mężczyznę.

– Właśnie widzę. Choć, zaprowadzę cię do domu, co? – zapytał niepewnie, krzyżując ręce na piersi – Nie nadajesz się do życia wśród ludzi w takim stanie. Wpadasz na innych.

– Nic się nie stało.

Ian odwrócił się, żeby spojrzeć w oczy Bakerowi. Szczerze go przeraziła myśl, o jakiej przed chwilą pomyślał.

– Znacie się? – spytał Connor, podchodząc do nich. Odciągnął lekko Iana.

– To mój trener. Dobrze pana widzieć. Co za niespotykane spotkanie – odpowiedział Ian, radosnym tonem. Liczył, że fałsz w nim nie zostanie zauważony.

Baker niepewnie zmierzył go wzrokiem, a następnie zwrócił się do Connor.

– Potrzebujesz pomocy? Zamówić wam taksówkę czy coś takiego?

Connor wzruszył ramionami.

– Poradzę sobie.

– Co pan tu robi o tej godzinie? – dopytał Ian.

– Mieszkam tu. – Baker wskazał ręką na blok za nimi. – Ważniejsze pytanie, co ty robisz o tej godzinie pijany?

Ian czuł, że odzyskuje swój węch. Przed odpowiedzią starał się rozpoznać zapach, jaki dobiegał od jego trenera. Oprócz ludzkiego zapachu czuł głównie chlor.

– Opijam dzisiejszy festyn. I sprzeczkę z Abigail. I bezsens życia, że wciąż żyje, skoro nie powinienem.... Przepraszam, faktycznie za dużo wypiłem. – Spojrzał na Connora. Connor się przeraził.

– Wyglądasz okropnie – powiedział słabo – Twoja matka mnie zabiję, że pozwoliłem, że doprowadziłeś się do takiego stanu. – Jak nigdy dziękował w duchu, że przez Scarlett wyrobił sobie nawyk szukania wymówek i tłumaczeń na zawołanie.

Stali przez chwilę w ciszy, która przerwał Baker.

– Na pewno nie chcecie, żeby wam pomóc? Dacie sobie radę?

Obaj skinęli głowami w odpowiedzi.

– Do zobaczenia na festynie – wypalił Ian, kiedy nauczyciel się już od nich oddali.

Connor odwrócił się i obserwował, jak mężczyzna odchodzi, po czym znika za rogiem. Ian zaczekał aż zapach towarzyszący Bakerowi stanie się tak słaby, że ledwo będzie mógł go namierzyć. Stał zesztywniały ze wzorkiem wbitym w asfalt. Nie chciał dopuszczać do siebie tej oczywistej myśli. Musiał być na to racjonalne wytłumaczenie. To nie mógł być on. Nie mógł.

– Wiem, kim Heartless jest – wypalił słabo, a jego głowę nagle zalały słowa szoku i niedowierzania.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro