LXXIII - Aless
Dziś jest piąty kwietnia.
Jestem przerażony.
Zmusiłem się poprzedniej nocy, żeby pójść spać o ludzkiej godzinie. Jakoś udało mi się przespać większość z tego, co uważam za sukces. Ostanie dwie godziny spędziłem na leżeniu w łóżku i zbieraniu się do wstania. Nic nie musiałem dziś zrobić. Nic. Oprócz spotkania o północy z mordercą. To jedyne, co muszę zrobić. I nie zginąć.
Chociaż to plan na jutro. Na szóstego kwietnia.
Dziś jedynie dotrzeć na spotkanie. Na które zgodziłem się zabrać Rävgora i Scarlett. Nie będę udawać to, że Scarlett odkryła, że w sumie jest luki w mocy łowców czarownic, poprawia mi nastrój i dodaje wiary, że przeżyję.
Podniosłem ręką telefon. Była jedenasta. Zostało mi jedenaście godzin do spotkania ze Scarlett i Rävgorem. Będzie się trzeba dobrze przygotować do spotkania. Powtórzyć plan. Coś zjeść. Wypić kawę. Powtórzyć plan. Upewnić się, że przygotowałem wszystko, co trzeba.
Leniwie wstałem z łóżka. Zawiesiłem się na chwilę, co mam zrobić. Zdecydowałem się na długi prysznic. Nie był tak długi, jakbym chciał. Przyjemność stania pod wodą, przerwał mi telefon. A właściwie początek serii telefonów od każdego, kto żyje w przekonaniu, że łatwiej jest się do mnie dodzwonić niż uzyskać odpowiedź na wiadomość.
Najpierw był Myers, żeby dopytać o ostanie detale. I spytać jak się czuję, czy nie jestem przytłoczony tym wszystkim i o której się jutro pojawię. Sam festyn miał się zacząć koło dziesiątej. Im wcześniej, tym lepiej. Zażartowałem, że jeśli się nie pojawię do dwunastej, to znaczy, że należy się martwić i zacząć mnie szukać. Mam nadzieję, że zapamięta moje słowa.
Jak tylko się rozłączyłem, zadzwoniła kolejna osoba. Tym razem Melanie. Chciała się upewnić, czy kwestie bezpieczeństwa są dopilnowane i dzwoniła do każdego, czy zrobił swoje. Ja zrobiłem. Dostarczyłem jej szczegółowy opis i mapę z rozstawieniem każdego stoika, jakie się znalazły na boisku Côté High oraz parę innych rzeczy, które też ogarnąłem przy balu zimowym.
Później był Lawson. On z natomiast spytał, jak namówić żonę, żeby nie przeszła na festyn albo czy sam mogę jej to wybić z głowy. To była dziwna i zbyt intymna rozmowa. W międzyczasie jego żona się wtrąciła i słyszałem, jak się kłócą.
Najlepszą częścią tych rozmów było to, że nie miałem czasu się ogarnąć i wyjść z łazienkami, więc wszystkie ważne i dość poważne rozmowy odbyłem albo chodząc po łazience, albo siedząc pod prysznicem, żeby złapać jeszcze choć trochę ciepłego powietrza. Mogłem wyjść z łazienki, ale tam zdecydowanie było za zimno. Będę za nią tęsknić.
Później zadzwoniła Prisca. Ona nie miała żadnego większego powodu, żeby dzwonić. Pomogła mi za to wybrać, w co mam się ubrać. Padło na czarne spodnie z dziurami i mój ulubiony sweter. Ale sweter możliwe, że jeszcze zmienię, nie jestem pewien, czy jestem gotowy ryzykować jego zniszczeniem przez porwanie. Najważniejszą częścią były jednak skarpetki. Tak. Spędziliśmy dobre dwadzieścia minut, dyskutując o tym, jakie mam wybrać skarpetki. Prisca jednak kazała mi wybrać te, które dostałem od Rävgora i Scarlett na urodziny. Dobry wybór. Do tego Vansy, które cudem żyją po tym, jak udało mi się znaleźć sposób, jak schować swoje noże w podeszwie. Jeszcze nie przetestowałem, jak się w nich chodzi.
Kiedy szedłem po jakąś kawę, zadzwoniła Dawn. Ona z kolei niepokoiła się o Scarlett. Podobno tydzień temu (po tym, jak u mnie była) pochwaliła się tym, że potrafi rozpalać magiczny ogień. Nie wiem, jak dużych zdolności to wymaga. Uspokoiłem Dawn, że przekonałem Scarlett do tego, żeby chociaż spróbowała coś opanować z magii. Tłumaczyłem to tak, żeby wyszło, że bardzo, ale to bardzo podprogowo sugerowałem i w końcu sama to zrobiła. Chyba powiedziałabym co innego, ale nie dziś. Dziś Dawn nie może mieć żadnych podejrzeń.
Wciąż zapominam, że o moim planie wiedzą łącznie ze mną trzy osoby.
Poszedłem na kawę do pobliskiej kawiarni. Umówiłem się wczoraj z Monique i Edenem, żeby dziś tu przyszli. Potrzebuję udokumentowania całego wydarzenia.
I przyszli.
– Spóźniłeś się. Prawie dwie godziny – powiedziała Monique na przywitanie.
– Część – oparłem.
Usiedliśmy przy jednym z bardziej oddalonych od wszystkiego stolików. Trzymałem w rękach kubek z kawą. Dziś mocna oraz przesłodzona czekoladowymi syropami. Jak mam dziś umrzeć, to chociaż będę pił i jadł, co bym chciał na swój ostatni posiłek.
– Więc? O co chodzi? Ostatnio odzywasz się tylko, jak coś chcesz.
Spojrzałem na nią. Jakby to na tym nie polegało, że odzywam się do nich, jak czegoś chcę i daje im kontent na ich kanał.
– Jutro jest festyn w waszej byłej szkole, o czym pewnie wiecie. Mam spore przeczucie, że coś się tam wydarzy, co chcielibyście mieć uwiecznione.
– Masz jakiś plan, prawda? – spytał Eden.
– Ja? Skąd. Ale im wcześniej przyjdźcie, tym lepiej. I radzę mnie zacząć szukać... Udzielę wam wywiadu, dając niepodważalny dowód, że wasze informacje były zawsze wiarygodne.
Wymienili się spojrzeniami.
– Jak dużo będziesz mógł powiedzieć? – dopytała Monique.
– To zależy od tego, co się jutro wydarzy. W gruncie wszystko to, co nie będzie musiało zostać utajnione. O całym moim procesie. O wszystkim. – Napiłem się kawy. Przesadziłem, to jest za słodkie. – Zależy od waszych pytań.
– Niech ci będzie. Przyjdziemy i będziemy cię szukać. O której?
– Koło dziesiątej, może dziewiątej. Będą rozkładać rzeczy na stoiskach, załapiecie się na ładne ujęcia do zrobienia relacji... Nie dam rady wypić tej kawy.
– Nie może być tak zła. — Eden się zaśmiał.
Podsunąłem mu kubek.
– Spróbuj.
Eden podniósł go, upił trochę i skrzywił się porządnie. Oboje z Monique się tym razem zaśmialiśmy.
– To abominacja, a nie kawa – powiedział, przepijając wodą, która najwyraźniej miał ze sobą – Coś ty zamówił?
Wzruszyłem ramionami.
Będę mi tego brakować. Rozwiązana sprawa oznacza ruszenie do przodu i zostawienie Seattle. Dawno nie czułem, że należę do jakiegoś miejsca. Nawet okazjonalne spotkania z tą dwójką, dodały coś do mojego życia. Posiadanie znajomych, z którymi żadna seksualna relacja mnie nie wiąże, to też nowość. A takich przez ostanie miesiące przewinęło się dość sporo.
Następnym punktem w moim dniu było pójście do Prisci. Jak jej wspomniałem podczas naszej porannej rozmowy, że nic nie jadłem, zaprosiła mnie do siebie, sugerując, że sam nie załatwię sobie dobrego jedzenia. Przystałem na to, bo raz nie chciałem się z nią kłócić, dwa jej jedzenie będzie mieć w sobie krew. Akurat miałem na nią ochotę, dawno nie piłem. Chodząc po ulicach Seattle, pochłaniałem atmosferę tego miasta. Polubiłem je i to bardzo.
Sentymentalny dziś jestem.
Prisca czekała na mnie w wielkiej jadalni. Wielkiej, bardzo przestylizowanej, gotyckiej jadalni.
– Czuję się jak w domu ojca – powiedziałem bezpośrednio do niej.
Po pomieszczeniu co jakiś przechodziły wampiry, jako że jadalnia była połączona z kuchnią i jakimś większym pokojem. Bywam w tym budynku tak często, a i tak nie rozumiem, jak logika tu pomieszczeń działa.
– Dobra rzecz czy zła rzecz?
– Tak.
– Ale ten wystrój jest lepszy?
Uśmiechnąłem się do niej. Po drugiej pokoju właśnie przeszedł James. Zatrzymał się na chwilę, żeby posłuchać odpowiedzi i poobserwować reakcje.
– Nie. Twój wystrój jest stylizowany na gotycki, dom mojego ojca jest kwintesencją tego, czym gotyk jest.
Prisca rozejrzała się po pomieszczeniu. Była lekko zirytowana.
– Nie skomentuję. Zapraszam cię do ciebie, daję jedzenie, a ty mnie krytykujesz. Co z ciebie za człowiek?
– Możesz ogarnąć swoją dziewczynę? – spytałem Jamesa, lekko odwracając głowę.
Brak komentarza, że nie są razem. Ooo jak miło. W końcu.
– Dobrze wiesz, że się nie da. Co ja mogę zrobić? Czemu się tak głupio uśmiechasz?
– Bez powodu. Mam dziś bardzo specyficzny nastój.
James ostatecznie dołączył się do nas, żeby zjeść. Dogryzał Prisce, irytując ją do granic możliwości. Pomagałem w tym.
To byłby dzień idealny. Widmo niepewności sprawiało, że nieświadomie czerpałem tyle, ile mogłem radości z życia. Z tych prostych rozmów o niczym, chodzenia po Seattle, spędzania czasu z ludźmi... Te wszystkie rzeczy, których przed przyjazdem tutaj rzadko, kiedy sprawiały mi przyjemność. O ile w ogóle miały miejsce. W Londynie byłem sam, a kiedy go opuszczałem, żeby rozwiązać, jakąś sprawę byłem na miejscu maksymalnie miesiąc miałem gdzieś co się dzieje wokół mnie. Z takim nastawieniem przyjechałem do Seattle. Ile się zmieniło w moim życiu, to aż niebywałe. Jakie podsumowanie życia mi dziś wychodzi.
Po wyjściu od Prisci poszedłem się po prostu przejść. Odwiedzić wszystkie miejsca, w których zdarzało mi się bywać, żeby pomyśleć. Kupiłem jeszcze jedną kawę tym razem dobrą i po prostu chodziłem.
To mógłby być mój ostatni dzień. Oczywiście pod pewnymi warunkami, ale mógłby. Odtrącałem wszystkie negatywne myśli, jeszcze nie godzina na to. Wspominałem dobre wspomnienia, jakie wiązałem z tym miejscem. Moim ulubionym jest poznanie Rävgora i Scarlett. Najdziwniejsza sytuacja, gdzie staram się czegoś o nich dowiedzieć i być dyskretnym, żeby ich obserwować z daleka, a nagle się budzę, przywiązany do drzewa. Jedyne do mnie powstrzymało przez fizycznym skrzywdzeniem (takimi delikatnym draśnięciem nożem) Rävgora, było to, że miałabym wizerunkowy problem, jakby Melanie się o tym dowiedziała. Do dziś pamiętam, jak Scarlett była zirytowana tym, jak bardzo z Rävgorem się nie mogliśmy się ogarnąć, żeby nie obrażać się na każdym kroku. Udawanie związku ze Scarlett przed jej znajomymi było zabawne. Przemiana Rävgora. Jak oboje przyszli do mnie w urodziny. Do pewnego momentu z balem zimowym mam przyjemne wspomnienia. Podobne odczucia mam co do wyjazdu na koncert Avalanche. Oba wydarzenia miały dość tragiczne zakończenie.
Ostatecznie nic jednak nie może się równać z ich uporem, żebym nie szedł sam na spotkanie z Heartlessem. Nie wiem, jak mi to umknęło, ale zataili cały element planu przede mną. Do teraz nie znam szczegółów. Mam się o nich dopiero dowiedzieć za parę godzin. Nie miałem pojęcia, o co może chodzić. Możliwe, że to coś, na co wpadłem, ale przez pewne szczegóły nie byłem w stanie tego zrealizowane albo... Nie wiem. Jest za dużo możliwości, bo nawet nie jestem pewien o jaki aspekt mojego, pierworodnego planu może chodzić.
Oczywiście wciąż nie popieram, że zgłosili się na ochotników, żeby mi pomóc. To nie jest ich praca. I jestem zły (głównie na Scarlett), że zataili przede mną informacje o łowcach i czarnej magii. Miała jednocześnie rację — bez jej pomocy ta wiedza nic by nie zmieniła, a sam bym nie miał serca ją o to prosić. Mogę się domyślać, że w szkicach jej planu Rävgor nie miał iść, względem przewagi nad Heartlessem za dużo (jak na razie) nie dodaje. Choć to może być prawda, że bez nadprzyrodzonych zdolności będzie ode mnie szybcy (i tak jest) oraz silniejszy. To się przyda przy ucieczce i tylko zwiększy wiarygodność, że nie stoi za tym jeszcze większy plan.
Do swojego pokoju wróciłem, kiedy zaczęło się ściemniać. Miałem trzy godziny na dotarcie do Côté High. Tam mieliśmy się spotkać, żeby wyjaśnić pewnie rzeczy. Sugestia Rävgora z miejscem.
Noże okazały się dobrze leżeć w butach, po całym dniu chodzenia właściwie ich nie czułem. Wykrycie ich będzie ciężkie, nikt też nie wpadnie na to, że aż tak je ukrywałem. Musiałem jeszcze jakoś ukryć cztery noże. Miałem swoje ulubione skrytki w ubraniach, ale te musiałby być idealne. Nie mogę pójść bez noży, ale bardzo nie chcę iść stracić.
Myśląc nad tym, zacząłem zmieniać swój ubiór. Sweter jest mało komfortowy. Za dużo potencjalnych nitek, które mógłby się zahaczyć o coś. Stałem godzinę przed szafą, grzebiąc w rzeczach, żeby znaleźć tę idealną rzecz. Wybrałem po prostu luźna, czarną bluzkę i do tego swoją pilotkę. Co miało sens. Nikt mnie nigdy (dobrze, od lat, nie nigdy) publicznie nie widział w czymś, co nie zakrywa całego ramienia. W pilotce od dawna mam idealną skrytkę na dwa noże. Pozostałe dwa noże udało mi się ukryć w spodniach. Z tych trzech miejsc, ten były najbardziej wyczuwalne, ale znalezienie ich po samym dotknięciu i wstępnym przeszukaniu mnie byłoby trudne.
Moim ostatnim punktem było przygotowanie, co mam zabrać. Zrobiłem porządek w torbie. Oczywiście torby nie zabiorę na spotkanie, zostawię ją w szkole. Rävgor zaproponował, że użyczy mi swojej szafki. Schowałem do torby wszystkie najważniejsze informacje, jakie udało mi się zdobyć – dwa listy od Heartlessa, kopię listu, którego do niego wysłałem, spisane wszystkie najważniejsze dowodu, jakie zebrałem z moimi osobistymi przypuszczeniami i komentarzami. To się przyda jak przeżyje i będę wiedział, kogo trzeba złapać, żeby wsadzić na dożywocie. Kara śmieci jest zdecydowanie za łagodna, kiedy wiesz, że piekło kierowane przez Lucyfera nie jest aż takie straszne, jak to się opisuje. Włożyłem tam jeszcze rzeczy, które zazwyczaj noszę, jak portfel, słuchawki, leki przeciwbólowe (to po tym, jak zobaczyłem ile potrafi ich brać Scarlett w jednym dniu, zawsze je noszę), masę czarnych długopisów i power banka. Znajdzie się w niej ostatecznie jeszcze telefon.
Z pokoju wyszedłem na pół godziny przed umówioną godziną. Powinien się nie spóźnić, ale pięć minut nie zrobi różnicy. Zauważyłem, że osoby pracujące na recepcji parzyły na mnie z niepokojem. Niestety prawie zawsze jak wychodziłem tak późno, coś było na rzeczy.
Droga minęła mi spokojnie. Rozważałem, czy nie zamówić ubera, ale im mniej osób wie, gdzie zmierzam tym lepiej. Starałem się przewidzieć wszystkie możliwości. Scena za sceną przelatywała mi przed oczami. W najgorszym scenariuszu ginę od razu i nie dowiaduję się nawet kim jest Heartless, a w najlepszym wszystko się udaję bez żadnego programu. Lub nawet lepiej, przychodzi na spotkanie, żeby się poddać. Czekam na taki zwrot akcji.
Jak mi Rävgor wcześniej napisał, budynek jest otwarty i najlepiej, żebym przeszedł przez niego na boisko, a nie z parkingu. Uznałem, że to bez znaczenia. Pusta korytarze były przytłaczające. Przypominały mi pogoń za zapachem chloru i odkrycie tuneli pod miastem.
Tego miejsca też mi będzie brakować.
Znając drogę na pamięć, szedłem w stronę boiska, pogrążony w myślach. Jak przeżyć? Jak się upewnić, że plan wyjdzie?
Gdybym był w tym sam, pewnie zrobiłbym jeszcze coś innego. Gdybym się nie przywiązał do nikogo, możliwe, że specjalnie bym kogoś poświęcił w imię sprawy. Podejrzewałbym każdego o bycie mordercą, co skończyłoby się paranoją. Wszystko potoczyłoby się inaczej.
Otworzyłem drzwi na boisko. Widziałem jak rozstawione stoiska zajmują całą powierzchnię. Na końcu stała dość spora scena.
Coś było nie tak. Czemu wyczuwam tyle ludzi?
Przeszedłem niepewnie kawałek, przez co zobaczyłem... Czekaj co?
– Wy chyba żartujecie do cholery! – krzyknąłem, zwracając na siebie uwagę grupy.
Rävgor siedział na brzegu sceny, a Scarlett zrobiła parę kroków w moją stronę.
– Najpierw chcesz nas zwyzywać, czy ominiemy ten moment i od razu ci wyjaśnię na czym polega plan? – spytała.
Rozejrzałem się wokół siebie. To nie wróży niczego dobrego.
– Czasu by nie starczyło, jakby zaczął was wyzywać.
– Miło słyszeć. To chcesz usłyszeć, na czym polega plan, czy nie?
Nie wiem, co mi utkwiło w głowie bardziej — pytanie, grupa dwudziestu pięciu nastolatków czy to, że zgodziłem się na jej plan.
Teraz już nie ma odwrotu.
***
Przypadkowo wyszło, że ów 5 kwietnia wypada prawie, że idealnie w opowiadaniu jak i rzeczywistości (+/- rok, ale szczegóły). A to o oznacza, że już coraz mniej do finalu tej oto historii (która jest tak obszerna, że plik w Google Dosc potrafi się parę minut ładować).
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro