Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

LVII - Scarlett

Od wyprawy do tuneli minęło już parę dni, a ja wciąż czułam się fizycznie wykończona. Cały czas chciało mi się spać, nie mówiąc o tym, że magia współpracowała ze mną jeszcze gorzej niż dotychczas. Przy jakichś prostych rzeczach, jak ochrona telefonu przed upadkiem z łóżka, jakoś dawało radę, ale już zaklęcie, które wymagało wypowiedzenia czy pomyślenia zaklęcia... Z tym gorzej. Dla pewnej rutyny staram się ćwiczyć i no nie idzie mi ostatnio.

Przez to trochę zawaliłam szkołę. Nie jakoś znacząco, ale zazwyczaj potrafiłam odpowiedzieć, jak nauczyciel się mnie o coś pytał, to jakoś potrafiłam odpowiedzieć. Ale w tym tygodniu nie mogłam się skupić. Na niczym.

– Możesz przestać? – powiedział Rävgor.

– Nie?

Była przerwa obiadowa. Lauren chciała coś powiedzieć, a to się zbiegło z jeszcze czymś, o czym chciał porozmawiać Rävgor. Uznali więc, że najlepszym miejscem i momentem do rozmów, będzie sala gimnastyczna podczas lunchu. Napisali więc do dość sporej grupy osób w tej sprawie.

Jak na razie zjawiłam się ja, Ellie, Rävgor i Jeremy, który siedząc na podłodze, grał na podłodze pałeczkami. W sumie to jedną.

– Mi się podoba – wtrąciła Ellie.

– Rozważam przebranżowienie się z grania w futbol, do nie wiem, szkolnej orkiestry czy coś.

– Na cheerleaderkę byś się nadawał – mruknął Rävgor, zabierając mu pałeczkę i siadając obok mnie na trybunach.

– Wiem. Myślisz, że Lauren mnie przyjmie? – Nikt mu nie odpowiedział. – Właśnie, wiesz, o czym chciała porozmawiać? – Jeremy odwrócił się w naszą stronę, a Rävgor wzruszył ramionami.

– Nie. Ale to pewnie coś dość skomplikowanego, skoro nie napisała, o co chodzi.

Sama co prawda nie wiedziałam, o co chodzi, ale jak ją widziałam wcześniej, wydawała się nie tylko zła na cały świat, to zirytowana czymś. Trochę wolałam nie pytać, o co chodzi. Co też dało się wyczytać z tonu wysyłanych przez nią wiadomości.

Wtedy drzwi do sali się otworzyły, a nasza czwórka skierowała wzrok w tamtą stronę. Nasze małe grono powiększyło się o Abigail, Iana, Louisa i Harry'ego.

– Lauren jeszcze nie ma? – spytał Harry, siadając obok Jeremy'ego na podłodze. Pozostała trójka usiadła na trybunach rząd wyżej ode mnie.

– Jak widać.

Niezbyt miły ton Rävgor. A tobie co jest?

– Szkoda. Wypadałoby potwierdzić, czy faktycznie mam ostrzec ojca, żeby może nie wracał wcześniej z... Gdziekolwiek jest – oparł Harry, zamyślając się.

Okey, czyli chodzi ci o tę imprezę. Teraz ma sens.

Znaczy, nie do końca rozumiem "bojkotowania" Walentynek, kiedy większość twoich znajomych jest w związkach, ale skoro mają taką tradycję, to czemu nie. Miło być zaproszonym, gdziekolwiek. Choć podejrzewam, że Rävgor nie chciał być sam na czymś takim, będąc jedyną bez drugiej połówki, więc nie dość, że ściągnął mnie i moich przyjaciół, to jeszcze Alessa. Choć ja wciąż wątpię, żeby przyszedł na to.

– Myślałem, że już to zrobiłeś – wtrącił Jeremy.

– Bo zrobiłem. Ale wiesz, dla pewności zrobię to jeszcze z parę razy. Nie wiem, co w jego oczach gorsze, robienie imprez, wydawanie jego pieniędzy, pijani nieletni, znajomi, którzy nie są w pełni ludzi czy to, że jestem w związku.

– To ostatnie – odpowiedzieli wszyscy, w tym ja. Harry oczywiście się oburzył i przewrócił oczami.

– Osobiście nie mogę się doczekać. Walentynki to... – Ian zmienił lekko temat, ale urwał zadanie w połowie, widząc niezadowolony wzrok Abigail. – Zawsze mnie ciekawiło, co naprawdę się dzieje na tym waszym spotkaniu. Do tej pory oglądałem zawsze Stories z nich. Jak to się stało, że mam szanse na nim być, zostaje dla mnie tajemnica, ale wow. Brzmi dobrze.

Zacząłeś się umawiać z moją przyjaciółką, a później chciano cię zabić. Nie jest aż takie trudne do wydedukowania.

Fakt, że komentuje to tylko w głowie, jest wynikiem zmęczenia. Nie wiem już nawet, czy jakiś komentarz nie będzie zbyt chamski, to wolę się nie odzywać.

– Wszyscy oglądaliśmy – dodała Ellie.

To prawda. Nic w nich nie było aż tak ciekawe, ale z jakiegoś powodu, były one owiane tajemnicą, niedostępną dla osób spoza ich piątki... Już czwórki.

– Poza mną. Chyba tylko relacje z zeszłego roku widziałam, nie wiem, co w tym jest interesującego.

– Na tym to polega. Nie robimy nic nadzwyczajnego, ale że to Walentynki to ludzie są w szoku, że robimy coś wspólnie jako przyjaciele, bo w końcu do tej pory mieliśmy jedną parę w grupie. – Jeremy wpatrywał się w Rävgora, jakby szukał dalszej części odpowiedzi, czemu ludzie tak myślą. Wątpię, żeby je znalazł. – A w tym roku, jedynie grono zaproszonych osób się powiększyło.

Tak bardzo nie mam ochoty tam jutro iść. Potrzebuje się wyspać, a nie iść w piątek zmęczona po szkole na całonocne spotkanie. Ale no nie mogę nie iść. Ktoś będzie musiał pocieszyć Rävgora, jak Aless nie przyjdzie. Oczywiście w teoretycznej sytuacji jakby nie przyszedł. A kto jak nie ja to zrobi?

Lauren, która ma wystarczająco dużo na głowie?

James, który pilnuje Lauren?

Harry, który ostatnio poza Jeremy'im świata nie widzi?

Ian, z którym Rävgor nie jest aż tak blisko, żeby zrozumieć, o co chodzi?

Pomijam Ellie, Louisa i Abigail, którzy tym bardziej tego nie zauważą.

Zostaje Jeremy, ale też wątpliwe, czy akurat nie zniknie, gdzieś z Harrym.

No i drugi powód, ominie mnie impreza, o której wszyscy później będą mówić. Poczucie wykluczenia nie pozwala mi nie pójść.

– A tak w ogóle to, gdzie jest Lauren i James? – spytał Ian.

Nikt mu nie odpowiedział. Nikt nie wiedział, gdzie byli.

Spojrzałam na telefon. Nie było też od nich żadnych wiadomości.

Wtedy jak na zawołanie drzwi do sali gimnastycznej znowu się otworzyły i do środka weszli Lauren z Jamesem. Ona wciąż wyglądała na niezbyt zadowoloną, ale zdecydowanie coś było nie tak, bo James tego nie podzielał. Trochę jakby nie widział, o co chodzi jego dziewczynie. Usiedli o jeszcze jeden rząd wyżej, tak że nasza grupa zajmowała teraz trzy rzędy i kawałek podłogi.

– Hej – powiedział James. Lauren milczała. To jest nas dwie dziś. – To, czym najlepiej się zajmiemy?

Przeszedł szmer odpowiedzi "nie wiem" i "obojętnie". Lauren wciąż milczała, do tego siedziała ze skrzyżowanymi rękami na piersi... Choć nie, były one trochę niżej, jakby się łapała za brzuch. Nie wiem czemu, ale mam wrażenie, że to ma związek z Margo. Jakoś. Albo chociaż, że jest to coś ważnego, ale jednocześnie nie na tyle, żeby już na teraz o tym mówić.

– Możemy od tej mniej ważnej, czyli co z jutrem – mruknęłam, patrząc kątem oka na Lauren. Miałam rację, na wzmiankę o priorytetach, widocznie się spięła, jakby z góry założyła, że powiem, że jej informacja jest tą mniej ważną.

– A to nie jest już ustalone? – spytał James.

Wzruszyłam ramionami. Jedyne, dla którego o tym wspomniałam, to żeby zobaczyć reakcję Lauren. Trochę mam gdzieś te ustalenia. Poszłabym coś zjeść, bo nie zdążyłam rano zrobić śniadania, bo trochę zaspałam.

– Chodzi o potwierdzenie. I czy na pewno wam pasuje wam ewentualna obecność Alessa – odpowiedział mu Rävgor.

– Alessa zawsze dobrze widzieć. Aż się przykro robi, słysząc, w jakim złym stanie ostatnio jest.

Spojrzałam na Louisa.

To kolejny powód, dla którego Aless nie powinien przychodzić. Jakby to... To mu może zepsuć plan, na udawanie pogrążonego w rozpaczy bardziej niż faktycznie jest. Ale co zrobisz.

Dostrzegłam też przy tym, że Jeremy stara się nie westchnąć ciężko. Czyli on też podejrzewał to samo co ja. Dobrze wiedzieć.

– Czy Aless komuś z nas kiedykolwiek przeszkadzał jako towarzystwo? – spytał James.

– Mówię. To tak dla potwierdzenia szczegółów, bo jutro może być na późno, a lepiej to na żywo zrobić.

Oj, Rävgor.

Zaczęli więc potwierdzać wszelkie szczegóły, od godziny, po dokładny adres i czy na pewno w tym miejscu, co można by zamówić do jedzenia, kto jaki alkohol chce, Harry przestrzegał, żeby przypadkiem nie brać ze sobą narkotyków, nawet tych miękkich (nie oszukujmy się, mówił głównie o marihuanie i w domyśle o Alessie, żeby uprzedzić go, żeby nie brał swojego elektryka), bo nie chce, żeby ojciec je później ewentualnie znalazł. Nie dlatego, że są nielegalne czy mieszkanie ich z alkoholem nie jest dobrym pomysłem. Bo nie chce, żeby ojciec, a raczej osoby, które sprzątają u niego, je znalazły. Nie do końca rozumiem jego priorytety, ale okey.

No i najważniejsze, że mamy zakaz korzystania z broni, jaką ma w domu. Nie, żeby to nie było oczywiste. Tak samo, jak wszystkie inne reguły, które podał. Przynajmniej płacił za wszystko.

Lauren milczała przez ten cały czas. Ale że głównie Harry się odzywał, to wątpię, żeby ktoś oprócz Jamesa to zauważył.

Co się stało?

– To chyba wszystko – zakończył Harry.

Jeremy zdążył się położyć na podłodze, jakby poczuł się zmęczony monologiem swojego chłopaka. Cała reszta, natomiast odetchnęła z ulgą, że to już koniec.

– Jesteś pewien? – spytała Abigail, jeden z jej mniej przyjemnych tonów głosu.

Harry przewrócił oczami.

– Tak. Jestem.

Rävgor chciał im się wtrącić w rozmowę, ale uwagę wszystkich – włącznie z Lauren – przykuło uwagę dźwięk otwieranych drzwi. Do środka wszedł trener Baker. A to ciekawe.

– Tu jesteście – zaczął pustym głosem, w sumie dość typowym dla niego. – Mogę was prosić?

Was?

Lauren przewróciła oczami i zaśmiała się nerwowo.

– Fitzgerald, Whitemore i pozostałą dwójkę, która należy do drużyny? – dodał.

Jeremy podniósł głowę, nie wiedząc, czy to dobrze, czy źle, że Baker nie wypowiedział jego imienia. Cała czwórka wstała i podeszła do trenera, stojącego w progu. I zaczęli rozmawiać. Jednak ledwo, co dało się coś usłyszeć.

– Może jakieś zaklęcie na podsłuch rozmowy? – spytał Harry.

Czy ja takie znam?

A nie czekaj, to nie ma znaczenia, bo magia ze mną nie współpracuje.

– Nawet jeśli, to chyba nie jest tego warte – oparłam, starając się nie patrzeć na Lauren, która ewidentnie wiedziała, o co chodzi.

– Nie jest. Zaraz sam się dowiesz – potwierdziła moje słowa.

– Wiesz, o co chodzi? – kontynuowała temat Ellie.

Oczywiście, że wie.

– To żart, prawda?

Głos Iana się podniósł, tak że z łatwością dało się go usłyszeć. Wow. To będzie dobre. Cokolwiek się nie okaże.

– Ian, uspokój się, proszę.

Zamiast tego, Ian się zaśmiał. Mówię. Obstawiam, że to ma związek z Margo. Musi mieć.

Choć...

– To musi być żart, zdaję pan sobie sprawę z tego, tak? Kto normalny w takich warunkach by się na to zgodził? – Był oburzony. Było to i słychać, i widać. Na domiar złego, tylko on się zdołał odezwać. Reszta jakby zaniemówiła. Co jest w sumie czymś nowym w obecnych czasach.

– Kto wpadł na ten genialny pomysł? – spytał James z niedowierzającym głosem.

Spróbowałam faktycznie rzucić jakieś zaklęcie na lepszy słuch dla siebie, żeby nie ominąć nic z tej rozmowy.
Jednak zamiast lepszego słuchu, wokół palców zaczęła się rozprzestrzeniać czarna aura. Przestałam próbować. To nie jest tego warte.

– Wice dyrektor Powell – odpowiedziała Lauren.

Robi się coraz ciekawiej.

– Teraz to ma sens. Oczywiście, że to musiał być wice dyrektor Powell.

Mogłabym na szali swojej życie położyć, że gdyby w zeszłym roku coś miało miejsce i Jamesowi coś by się nie podobało, zdusiłby to w sobie, ewentualnie popierając i zgadzając się resztą tej ich grupy. Teraz jako pierwszy staje do tego, żeby pokazywać swoje oburzenie wobec pomysłów dyrekcji.

Tragedia zmienia ludzi.

– To znaczy? – A Baker to chyba chciał wykorzystać i wręcz zmusić go do buntu, żeby ewentualnie móc go ukarać. Wiem, jak to brzmi, ale nie oszukujmy się, Baker popiera każda decyzję Powell i w drugą stronę, więc teraz będzie szukał czegoś, żeby nas wszystkich "ukarać" za próby wyrażania własnego zdania. Choć przyznaję, bycie opryskliwym wobec osób, które mają nad tobą realną władzę, nie jest zbyt rozsądne. Takie sytuacje trzeba załatwić argumentami, a nie arogancją.

Oczywiście mogę zmienić zdanie po tym, jak dowiem się, o co chodzi. Choć wątpię, żeby było tak aż tak źle.

– Mam panu przypomnieć jej przemowę tuż po przerwie świątecznej?

– A nie przyszło ci do głowy James, że może próbuje naprawić sytuację?

Jeremy się zaśmiał.

– Faktycznie. Zbiórki charytatywne to najlepszy sposób na naprawienie sytuacji. I swojego imienia. Bo zgaduje, że to o niej będzie się mówić jako pomysłodawczyni? – A dla Jeremy'ego fakt bycia bezczelnym nie jest niczym specjalnym.

– Nie tylko jest pomysłodawczynią, ale i zaczyna to organizować, nie mówiąc o tym dyrektorowi Myersowi, kontaktując się z dyrektorami Northside i Pine Hill. Myślałam, że to żart i do przerwy, przyjdzie odwołać plany, jakie ogłosiła dziś rano na treningu cheerleaderek, ale widzę, że ten cyrk trwa dalej.

Ważne pytanie. Hejtujemy zbiórkę charytatywną czy co jak planują ją zorganizować?

– Lauren, uspokój się. Nikt nie chce doprowadzić do tragedii, jaką sugerujesz – odpowiedział jej Baker, starając się zachować spokojny głos.

– Nie doprowadzić do tragedii? Chcecie urządzić drugi bal, któremu wszyscy byli przeciwni. Jak w tym momencie możemy nie sugerować takiej opcji?

Słuszna uwaga Rävgor.

– Czyli mamy nie organizować zbiórki pieniędzy dla rodzin, które tego potrzebują?

Szkoda, że z tej odległości nie widziałam dokładnie wyrazu twarzy Bakera, jak o to pytał Rävgora.

– Jeśli pieniądze są problem, myślę, że mogę wypisać odpowiedni czek – wtrącił Harry, którego uwagę wszyscy zignorowali. Szczerze wątpię, żeby mógł ot tak to zrobić, ale no nie warto.

– Czyli mamy zorganizować jebany festyn, na który przyjdzie tłum, którego nie będzie dało się kontrolować, żeby ułatwić morderstwa kolejnych osób?

Dziękuję Lauren, teraz już wiem, o co chodzi. Powell już chyba do reszty pojebało, ale co ja tam mogę wiedzieć?

Baker milczał przez chwilę, chyba będąc w szoku, że Lauren przeklęła w dyskusji z nim, jakby to było nie wiadomo jak szokujące, po czym z progu drzwi podszedł do miejsca, gdzie siedzieliśmy.

Sama siedziałam bokiem na trybunie, więc nawet nie próbowałam się obracać w jego stronę. Chciałam widzieć całą sytuację. Oczywiście za trenerem, poszła pozostała czwórka. Nawet Harry podniósł się z podłogi i usiadł na mojej wysokości.

– Myślisz, że tego chcę? – Pytanie to było przemyślane. Szybka odpowiedź na to "Nie, ale...", po którym osoba, która pytanie zadała, przerywa wypowiedź i zaczyna mówić swoje. Trzeba pomyśleć, żeby w to nie wpaść.

– Nie, ale...

– Ale co? Naprawdę uważasz, że wicedyrektor Powell specjalnie organizuje coś takiego, tylko po to, żeby patrzeć, jak jej uczniowie umierają na jej rękach?

– Nie, ale...

– Czy któreś z was tak myśli? Że to jeden wielki spisek, który ma was wszystkich pogrążyć? – kontynuował, rozglądając się po kolei po każdym z nas. – Że kogokolwiek bawi sytuacja, w jakiej się znajdujemy? Nie pomyśleliście choć przez chwilę, że chcemy pomóc finansowo rodzinom dzieci, które tego potrzebują? Nie każdy ma za przyjaciół synów miliarderów, którzy opłacą pogrzeb i całą resztę.

Zapadła cisza.

Fuck.

– Ale w jaki sposób ma pomóc festyn, na którym zginie potencjalnie kolejna osoba? Wszystkie zebrane w tym dniu pieniądze pójdą na konto rodziny kolejnego zamordowanego nastolatka, czy jednak zostanie to podzielone przez wszystkie rodziny? – spytałam, nie podnosząc wzroku na nikogo.

Znowu cisza. Znaczy, że zadałam dobre pytanie.

Weź się, ktoś odezwij, muszę mieć pretekst, żeby znowu się odezwać.

– A co mamy pomyśleć, kiedy trzy szkoły, których uczniowie od końca sierpnia giną, organizują wielkie wydarzenie, na którym na pewno dojdzie do tragedii? Zimowy bal to udowodnił, że nie ważne jak dobrze się zabezpieczysz i tak nic z tego nie będzie. A Heartless znowu kogoś zabije. Organizując to, tylko podstawiamy mu ofiary pod nosem. Będzie miał całą gamę do wyboru – zaczął nawijać Rävgor, starając się chyba omijać rzeczy, których nie powinien wiedzieć. Trochę to czuć, bo mówi samymi ogólnikami. Baker się skrzywił.

– Zawsze pozostaje nam bunt i niedoprowadzenie do tego całego idiotyzmu. – Lauren aż wstała z siedzenia. Zaraz doprowadzą do potencjalnego zawieszenia za obrazę pracownika szkoły czy coś, jak tak dalej pójdzie... Może tego Baker chce? – Mogę pana zapewnić, że to nie jest tylko nasze zdanie na ten temat. Cała szkoła nas poprze.

Czy oni chcą tu jakąś rebelię stworzyć?

Wszyscy ją poparli. Okey. To koniec mówienia na dziś przez nich.

– Nikt nie będzie się buntować – wtrąciłam – Nikt rozsądnie myślący nie sprzeciwi się zbiórce charytatywnej.

– Dziękuję Scarlett, jak widać, jako jedyna myślisz tu racjonalnie.

Mam jego pełną uwagę. Nie spierdol tego.

– Ja jeszcze nie skończyłam. – Wyprostowałam się i usiadłam przodem do Bakera. W tym momencie wszyscy mają patrzeć na mnie, nie ja na nich.

– Słucham?

– Powtórzę. Nikt nie będzie się buntować. Zbiórka charytatywna jest dobrym pomysłem. Nie będę zaprzeczać. Mało kogo stać na niespodziewany pogrzeb własnego dziecka, a później na terapię i leki, żeby się pozbierać po brutalnym morderstwie. Jednocześnie, wie pan, jaki jest klucz, według którego Heartless zabija? Nie? To dość proste. Wystarczy obejrzeć najnowsze... Przed ostatni film na kanale Monique i Edena, żeby się tego dowiedzieć. W skrócie, potencjalną następną ofiarą może być każdy nastolatek mieszkający w północnej części Seattle, który choć raz przegrał w życiu jakiekolwiek zawody, konkursy, olimpiady, cokolwiek... To nawet nie musi być spektakularna przegrana, zajęcie drugiego miejsca wystarczy. A wie pan, ile osób tylko z tego pomieszczenia przegrało coś kiedykolwiek? Zespół cheerleaderek, którego Lauren jest kapitanem, przegrał... Zajął drugie miejsce w konkursie. Jest potencjalną następną ofiarą. Była też najlepszą przyjaciółką, Margo. Dziewczyny, która nawet nie miała ambicji, żeby wygrać zawody taneczne. Dziewczyny, którą znalazła martwą na frontowych schodach, prowadzących do szkoły. Ian o mało nie zginął. Gdyby nie Aless, kto wie, co by się z nim stało, a proszę mi przypomnieć, co się stało na Halloweenowym meczu? Został przerwany z powodu dość gęstej mgły i problemami na boisku podczas meczu z Northside. To nawet nie była jego personalna porażka, nie, o mało nie zginął, bo był kapitanem. Rävgor dwa lata temu przegrał w biegach krótkodystansowych, przez kontuzję, o której nikomu nie powiedział. Abigail i Ellie były w jednej drużynie, która zajęła czwarte miejsce w stanowej olimpiadzie językowej. James, Rävgor i Ian są cały czas w jednej drużynie, która od dawna nie wygrywa mistrzostw futbolowych ani koszykarskich. Mogę wymieniać dłużej. Organizując festyn, czy co to ma być, wnioskuję po tym, co właśnie usłyszałam, narażacie wszystkich na niebezpieczeństwo. Jasne, zginąć można w każdym momencie, ale naprawdę jako szkoła, chcecie być odpowiedzialni za kolejne morderstwo? Przecież jak dojdzie tam do tragedii, to winą nie zostanie obarczona policja, tylko wice dyrektor Powell, bo to był jej pomysł. I nici z odbudowy reputacji, to tylko ją pogrąży. Mówiąc o policji. Czy została już poinformowana? Czy dyrektor Myers o tym wie? Czy reszta dyrektorów faktycznie się na to zgadza? Czy Aless Vasile o tym wie? Gdzie i kiedy zostanie to przeprowadzone? Mamy połowę lutego, to jeszcze zima, podczas której pogoda jest nieprzewidywalna. A to wszystko po to, żeby jedna osoba poczuła się lepiej. Co z całą resztą? Co z uczniami, którzy się boją wychodzić z domu, bo mogą zginąć? Mają siedzieć w domu? Tracić możliwość nauki w szkole, przez co nie zdać klasy? Kto wie, pewnie nawet we własnym domu nie są w pełni bezpieczni, bo wystarczy lekko uchylone okno, czy udawanie dostawcy jedzenia, żeby wejść do czyjegoś domu. Jak ci ludzi mają się czuć bezpiecznie, wiedząc, że ich szkoła dodatkowo naraża ich na niebezpieczeństwo, zmuszając do przebywania w tłumie z obcymi ludźmi? Dodam, że takiego tłumu nie da się kontrolować, a najciemniej jest pod latarnią. Jedyne rozwiązanie, w jakim pewnie czuliby się bezpiecznie, to coś na wzór ochrony świadków, ale to, co za życie, które wymaga zmiany tożsamości i zaczęcia od nowa w wieku osiemnastu lat czy nawet młodszym? Nie mówię, że zbiórka charytatywna to zły pomysł. Wręcz przeciwnie, jestem w szoku, że nikt na to wcześniej nie wpadł. To nie odda sprawiedliwości, ale przynajmniej nie wpadną w długi, które będą spłacać do końca życia. Jednak jego forma? Będzie pan miał krew na rękach, jeśli coś się stanie. Pan i wszyscy, którzy bezkrytycznie poparli ten pomysł. Będą was obwiniać, tak sam państwo Fossi, którzy byli o krok od pozwania Alessa, że doprowadził do śmierci ich córki...

– Skąd o tym wiesz?

Zgubiłam się.

– Moja mama jest prokuratorem okręgowym – odparłam zagubiona. Baker przerwał mi jeden z monologów życia.

– Dawn Crow jest twoja matka? – zapytał podejrzanie, jakby to cokolwiek zmieniało.

Wszyscy milczeli. Dobrze. Nie wpakują nas w problemy.

To moment, w którym naiwnie będę wierzyć, że moje słowa też nas nie wpakują.

– Tak mam w papierach. To nie powinno być aż tak szokujące dla nauczyciela.

– Macie inne nazwisko. Potrzebowałem chwili, żeby to skojarzyć. – Baker wzruszył ramionami. To był bardzo tłumaczący się ton. Za bardzo. – Teraz skończyłaś?

Specjalnie zwlekałam z odpowiedzią. Nie daj się ponieść emocjom, bo to się źle skończy. Chyba wspomnienie o braku kary śmierci za przestępstwa w Waszyngtonie nie jest dobrym pomysłem. W jakimkolwiek kontekście, to źle będzie brzmiało, wyjdę na sadystkę.

– Nie. Wiem, że pan nie zmieni zdania. Wicedyrektor Powell też nie. My tak samo. Wszyscy jesteśmy zbyt dumni. Tylko proszę się już teraz przygotować na konsekwencje. I krytykę. Naprawdę łatwiej by było otworzyć aukcję w internecie i zostawić to... Teraz skończyłam.

Nie.

Nie skończyłam. Ale widziałam, że coś z tego, co powiedziałam, go ruszyło. Chciałbym wiedzieć co.

Niestety wątpię, żeby zmienili zdanie. Głupota. Żyjemy w czasach, gdzie technologia jest wszechobecna, a jak widać jedyną opcją zebrania pieniędzy, jest festyn. Jak to brzmi?

– Zostawię was z tym. Muszę powiadomić resztę drużyny o planach, zanim zostanie to oficjalnie ogłoszone. Od rana wraz z trenerem Sullivanem się tym zajmujemy – powiedział Baker, już szedł w stronę drzwi, ale zatrzymał się na chwilę – Czuć, że jesteś córka prokuratura. – I wyszedł.

Poprawię, prokuratorki.

Wzięłam głęboki wdech i przy wypuszczaniu powietrzna, zobaczyłam amarantową aurę wokół siebie. Świetnie, wróciła. Pewnie zniknie znowu za parę godzin. Taki tydzień.

– Mało rozmowa byłaś w tym tygodniu. Co się stało? – spytał Rävgor. Minęło parę minut pomiędzy wyjściem Bakera a tym pytaniem.

– Wasza ignorancja się stała – oparłam.

– Brzmi jak ty – odpowiedziała Abigail.

No co ty?

– Poza tym, kurwa serio? Żeby odpaść z dyskusji nie przez brak argumentów tylko, dlatego że źle zaczynaliście zdania? Żenada.

Spojrzeli się na mnie dziwnie. Czy tylko ja to zauważyłam, że nie zaczyna się zdań w zażartej dyskusji od "Nie, ale..."? Serio?

Z kim ja się zadaje?


***


Nie wiem jak, ale udało się przetrwać jakoś ponad dobę. Nastał czternasty lutego. Walentynki. Dzień imprezy.

Jak to ostatnim razem, do mieszkania Harry'ego jechałam razem z Rävgorem i Jeremy'im.

Aless wciąż nie dał jasno do zrozumienia, czy się pojawi, czy nie. Wspomniał coś tylko, że aktualnie jest zajęty i napiszę lub zadzwoni, kiedy skończy. Nie wiem, czemu Rävgor tego nie widzi, ale to było pewne, że Aless nie przyjdzie. Głównie dlatego, że to by mu mogło popsuć plan, gdzie udaje człowieka na skaju poważnej depresji i bycia o krok od rzucenia wszystkiego oraz wrócenia do Europy. Poza tym, nie wiem, czy by się dobrze bawił pośród grupy nastolatków, gdzie poza mnie, Rävgorem i Jeremy'im za bardzo nikogo nie zna.

Oczywiście mogę się mylić. Nawet bym wolała. Rävgor czułby się lepiej. Ale co zrobić?

Usłyszeliśmy dźwięk windy. Drzwi się rozsunęły, a naszym oczom uznał się salon. Wciąż jestem w szoku wielkości tego miejsca. Harry nas miło powitał, a na kanapie siedział Ian, pijący krew. Kiedy takie rzeczy, przestały mnie dziwić?

Kiedy Rävgor usiadł obok Iana, uznałam, że to ten moment. Zaciągnęłam Jeremy'ego na bok, tak żeby mieć pewność, że nikt nas nie podsłucha.

– Aless nie przyjdzie – powiedziałam.

– Powiedział ci o tym?

– Nie, ale... Teraz sama zaczynam tak zdania. Widziałam jego twarz, kiedy musiał odpowiedzieć Rävgorowi na zaproszenie. Nie był zbyt radosny. Czuję, że znajdzie wymówkę, żeby się tu nie pojawiać.

Jeremy westchnął.

– Niestety to dość prawdopodobne. Tylko czemu mi to mówisz?

– Aless nie jest skończonym chamem. Kiedy zdecyduje się definitywnie pojawić albo i nie, da mu znać. Pięćdziesiąt procent szans, że skończy się go tym, że będzie trzeba go pocieszać. Zależało mu, żeby Aless przyszedł.

– Ja wiem. Właśnie to jeden z powodów, dla których chciał przyjść. Nie, żebym się mu dziwił w tym momencie. W takich momentach żałuję, że Harry i Rävgor się przyjaźnią. Dlatego nic nie chciałem mówić. Nie chciałem, żeby był jedną osobą, w tym swoim kręgu bez drugiej połówki.

Wymienialiśmy się spojrzeniami.

– Jeśli Aless da znać, zostaw to mi. Chyba muszę z nim porozmawiać w końcu. W końcu to mój brat.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro