L - Rävgor
Pierwszy dzień w szkole. Pierwszy w tym roku. Pierwszy w tym semestrze. Pierwszy bez Margo. To będzie ciężki dzień.
Ostatnie dwa tygodnie spędziłem w letargu. Potrafiłem wstać z łóżka, umyć się, zjeść coś... Jakoś czas wtedy szybko mijał, że mogłem znowu iść spać. Robiłem też inne rzeczy, ale nic szczególnie wartego uwagi. I właściwie jedyny dzień, który był jakoś nie depresyjny, to Boże Narodzenie. Patrzenie jak twój ojciec i przyjaciel zakładają się, kto tym razem wygra walkę na oczach całej rodziny, bezcenny widok. Szkoda tylko, że Aless spektakularnie nie wygrał.
– O czym myślisz?
Spojrzałem na Jamesa.
– Będziemy musieli tam wejść – odparłem, odrywając jedną rękę od kierownicy i wskazując na wejście do szkoły. To wejście. – A to i tak nie jest największy problem. Planuję uciec z apelu. Idziesz ze mną?
– Rävgor...
– No co? Nie uwierzę, że po tym, jak spędzasz z Lauren całe dnie, masz ochotę słuchać znowu o Margo. – Wymawianie jej imienia wciąż boli. – Na sali z całą szkołą, gdzie wzrok będzie zwrócony na nas.
– Właśnie dlatego Lauren dziś nie będzie. I pewnie przez kilka najbliższych dni. Jej rodzice myślą nad nauczaniem domowym do końca szkoły i studiami na drugim końcu kraju.
– Nie mieliście iść razem na studia?
James westchnął.
– Wciąż mamy. Ostatnia rzecz, jaką Lauren się w tym momencie przejmuje to zdanie jej rodziców. Trochę wykorzystuje sytuację, żeby nic nie robić. Chce pożyć w żałobie, żeby wrócić i nadać sens jej śmierci... Nie miałem serca jej powiedzieć, że jej morderstwo nie ma sensu.
– Nie do końca tak jest. Aless mi to tłumaczył przez parę godzin, kiedy zacząłem go obwiniać o to. Powiedział, że wszystko, co robimy, ma znaczenie, a ich sens jest subiektywny. To, że czegoś nie rozumiemy, nie znaczy, że nie ma sensu. A jeśli to ma jej pomóc, to pewnie, brzmi jak dobry pomysł.
– Może. Wciąż nie wierzę, że Aless jest detektywem. – Taaa. Powiedziałem cała przyziemna część Jamesowi i Lauren. Nie wiem, ile faktycznie wiedzieli, ale chciałem, żeby faktycznie wierzyli, że ktoś się zajmuje schwytaniem mordercy. Pomogło w jakimś stopniu. – I że jest z Rumunii. Myślałem, że to tylko jego korzenie, ale wychował się w Ameryce.
– Lawson lubi go lekceważyć przez to, że nie wygląda na osobę kompletną. Ciężko uwierzyć z jego młodym wyglądem, że dawno skończył szkołę i ma pracę na pełen etat. I to taką pracę.
Puściłem kierownicę. Od paru minut staliśmy na szkolnym parkingu. Kyle pożyczył mi na dziś swój samochód, żebym zawiózł Jamesa i Lauren do szkoły. Nie wiem, czemu go zrobił, ale nie będę narzekać. Wyjątkowo udało mi się dojechać sporo przed czasem.
– Mówiłeś, że o czym jeszcze chcesz powiedzieć...
James urwał, kiedy na niego spojrzałem. Nie tylko powiedziałem o Alessie. Powiedziałem bardzo dużo rzeczy, pomijając nadprzyrodzoną część. Miałem podejrzenie, że Lauren zaczęłaby mnie obwiniać, jakby widziała, że "można było zrobić coś więcej", żeby zapobiec temu wszystkiemu. Nie jestem jeszcze gotowy się wykłócać o to, że nie dało się nic więcej zrobić. Za mało informacji.
– Wciąż chcę. Ale jeszcze nie teraz. Przyjdzie taki dzień.
We wstecznym lusterku zobaczyłem samochód Scarlett. Niechętnie wysiadłem z samochodu. Czas iść na lekcje, jeśli nie chcę się spóźnić. James opowiadał o planach rodziców Lauren, co do przeprowadzki lub tymczasowego wyjazdu do dziadków. Przytakiwałem, mówiąc szczerze co jakiś czas, jak bardzo absurdalny jest ten pomysł. Zostało parę miesięcy do skończenia szkoły, a ostatnie, czego Lauren potrzeba to wyjazdu z dala od przyjaciół, nawet jeśli to wiąże się z traumatycznymi wspomnieniami.
Zatrzymaliśmy się na chwilę przez schodami. Parę osób nas wyminęło i rzuciło niedbale "Współczuję". Na szczęście mało, kto widział, co dokładnie się tu działo. Nie mają traum na widok tych schodów. Nie widzą krwi spływającej po nich. Nie widzą martwego ciała. Nie czują martwego ciała. Nie słyszą krzyku Lauren. Nie przesłuchuje ich policja. Nie muszą ukrywać tego, jak niekompletna policja jest i że jedna osoba, która może rozwiązać, to wszystko jest Aless. Nie...
– Że ciebie to nie rusza – powiedziałem wpatrzony w schody. James zdążył już po nich wejść.
– Naprawdę tak uważasz? Że mnie to nie rusza? Spędzam kilkanaście godzin dziennie, słuchając o Margo. Właściwie to mieszkam u Lauren, żeby nie była sama lub żeby rodzice nie stali jej nad głową i mówili o przeprowadzce, czy cholera wie czym. Jako jedyny stwierdziłeś, że nie potrzebujesz, że nie chcesz porozmawiać z terapeutą...
– Nie o to mi chodzi... I byłem u tej terapeutki Harry'ego. Aless mnie zaciągnął siłą. Jak mogłem się spodziewać, obwiniam siebie o tą sytuację. Chodziło mi o to, że nie masz problemu, żeby wejść po tych schodach. – Nic nie mówił, tylko patrzył się na mnie, jakby chciał, żebym powiedział o tym coś więcej. – Czuję, słyszę i widzę wszystko z tamtego wieczoru.
– Stanie w miejscu nic ci nie da.
– Dosłownie czy w przenośni?
James to zignorował.
– Spędzasz za dużo czasu z Alessem. Jak on radzi sobie z traumami?
To... Dobre pytanie.
– Nie radzi sobie. Ignoruje je, zapija, później wraca to do niego w najmniej oczekiwanych momentach i się dziwi, że nie jest szczęśliwy.
– Robisz to samo.
Westchnąłem. Chciałem coś dodać, ale moją uwagę przykuło ogłoszenie na drzwiach wejściowych. Pomimo dobrego wzroku, niestety stałem za daleko, żeby rozszyfrować jego treść. Niechętnie wszedłem po schodach, ignorując wzrok Jamesa.
Serio?
– Co jest? – zapytał, podchodząc do mnie.
– Przeczytaj to... Ten apel to będzie absurd.
James spojrzał na kartkę.
– Czemu? A już widzę... Cieszę, że Lauren nie będzie widzieć ten szopki.
Wisiało przed nami ogłoszenie. Jego treść w większości nie była ważna, tylko głupie przypomnienie o apelu związanym z początkiem semestru i organizacją. Oraz uczczeniem pamięci Margo. Problem polegał na tym, kto je napisał, a raczej podpisał na dole. Nie byłoby w nim nic złego, gdyby był to Myers. Ale Gina Powell to już inna sprawa. Kobieta jest nieznośna i wielbi wszystko, co związane ze sportem i reprezentacją szkoły w tym zakresie. Jakbym miał zgadywać, to pewnie ukrywa swój związek z Bakerem, bo jego też tylko to obchodzi.
Wielka tragedia, szkoła straciła osobę, która tworzyła świetne choreografie. Tak będą to przedstawiać. Świetnie po prostu.
– Baker powinien obok niej stać na scenie podczas wygłaszania mowy – mruknąłem.
– Weź, tak nie mów, jeszcze ktoś usłyszy i uzna, że to dobry pomysł... Gdzie właściwie jest Myers? Dziwne, że to nie on będzie mówił.
Wzruszyłem ramionami.
– Możliwe, że na posterunku. Znowu. Aless wspominał, że często go wzywali, żeby zeznawał. Policja upatrzyła w nim mordercę, w co Aless nie wierzy. Ale on z kolei ma tyle teorii, że ciężko za nim nadążyć.
Niewątpliwie nie wypada wspominać o łowcach czarownic. Myers nim na pewno nie jest. Chyba.
– Za Alessem ogólnie ciężko jest nadążyć.
Zrezygnowani weszliśmy do szkoły. Czułem na sobie wzrok innych uczniów, słyszałem, jak mówią o Margo i że to starsze, że musieliśmy to wszystko wiedzieć. Że w ogóle to miało miejsce. Ciężko się było nie zgodzić. To wciąż jest straszne.
Apel zaplanowano dopiero w trakcie lunchu. Co znaczy, że trzeba było przetrwać parę lekcji, żeby mieć odpowiedni argument, żeby po prostu wyjść ze szkoły i wrócić do domu. Albo błądzić samochodem po mieście. Jeszcze nie wybrałem.
Wzrok nauczycieli był straszny. Najgorszy jak na razie był jednak wuef. Baker uznał, że załatwi nam trening życia, bo na pewno wszyscy ćwiczyli według jego zaleceń co do treningu podczas przerwy świątecznej. Podszedł jednak do mnie i Jamesa, że jeśli nie chcemy, możny wszystko robić w swoim tempie. Ze względu na to, co nas spotkało. Lekko mnie to zirytowało. I jak James na to przystał, ja... Trochę się podpisywałem. Pewnie za bardzo, aż Baker pod koniec wziął mnie na rozmowę, żebym nie był aż tak arogancki. Cokolwiek miał na myśli. O mało nie nawiązałem do jego rzekomego związku z Powell czy tym, że jest w tej szkole niepotrzebny. Nie chcę problemów. Znaczy kozy czy zawieszenia.
I tak jakoś minął czas. Aż nastał moment, gdzie trzeba było iść na apel. Po drodze wpadłem na Harry'ego i Jeremy'ego, bo jakby mogło być inaczej. Nie, żebym narzekał. Są uroczą parą.
– Nie mam ochoty tam iść – mruknąłem – Skończy się to, nie wiadomo czym.
Jeremy przewrócił oczami.
– Zawsze wydawało mi się, że jesteś w jakimś sensie optymistą. Możesz nie narzekać?
Kochany braciszek.
– Nie o to chodzi.
– To o co?
Harry lekko walnął go w przedramię, żeby się zamknął.
– Daj mu spokój, co?
– Łatwo ci mówić. Nie ty dzielisz z nim łazienkę. Każdy jego odchył emocjonalny na mnie wpływa.
– Daj mu spokój.
– Bo co?
– Powiedzieliście komuś o was? – wtrąciłem. Obaj zaprzeczyli. – To świetnie, jak się nie ogarniecie, zrobię to za was. Co wy na to?
– Próbuje cię bronić – oburzył się Harry.
– Nie potrzebuję tego. Nie przed moim młodszym, powtórzę, młodszym bratem.
– Gdybym był Kylem, robiłoby to różnice?
– Nie. Przed siostrami możesz mnie bronić, jak chcesz. Są straszne.
Od wejścia do auli dzieliło nas zaledwie paręnaście metrów.
– Właśnie, Aless ci w końcu powiedział, gdzie wtedy był z Nancy?
Spojrzałem na Harry'ego.
– Nie. Mówił, że wciąż nie ma czasu, żeby sprawdzić, to jak należy. Cokolwiek to znaczy.
Po wejściu do auli wzrokiem znalazłem Scarlett wraz z Ellie, Louisem, Abigail, Ianem i Jamesem. Ian jako pierwszy z nich mnie dostrzegł (do przewidzenia) i ręką zachęcił, żeby usiadł koło nich. Też tak zrobiliśmy. Usiadłem obok Iana, obok którego siedziała Abigail i Ellie, a rząd niżej Scarlett z resztą, do których dosiadali się brat z Harrym.
Siedząc, nachyliłem do Scarlett.
– Aless się do ciebie odzywał?
– Czemu miałby?
– Zazwyczaj jak jest zajęty, ostrzega o tym. Ewentualnie narzekałby teraz, że każą mu być na apelu, na którym nie chce być lub że go nie zaprosili. Narzekałby.
Zbierała się, żeby odpowiedzieć, ale wtedy na scenie pojawiła się Powell. Za nią wszedł Aless, który jednak od razy zszedł i usiadł na fotelu w pierwszym rzędzie. Wyglądał na zirytowanego. Bardziej niż zwykle.
– To źle wróży – mruknęła.
Oparłem się o siedzenie. Ian lekko mnie szturchnął.
– Znam ten wyraz twarzy.
– Niech zgadnę, ma ją po długich dyskusjach z Priscą?
– Aha. Tyle że tu jeszcze bardziej.
Interesujące.
Rävgor: Co jest???
Powinien odpowiedzieć w przeciągu chwili. Bardzo często od razu odpowiada. Ale nie tym razem. Wyświetlił, ale nie odpisał. Świetnie.
Powell stanęła przed mównicą i z kamienną twarzą, czekała aż nastanie cisza. Niestety nie ma takiego autorytetu, żeby to zadziało, jak by tego chciała.
Po chwili zaczęła przemówienie o tym, że spotykamy się w nie najprzyjemniejszych okolicznościach, że kilka najbliższych tygodni będzie niezwykle trudnych, że ona, jak i reszta nauczycieli jest to dla nas, jakbyśmy czegoś potrzebowali. A nawet jeszcze nie wymówiła jej imienia.
–... a jak jesteśmy już przy sprawach organizacyjnych. Zajęcia z samoobrony zostały przez was przyjęte niezwykle ciepło, też dlatego ciężko mi o tym mówić, ale w tym semestrze nie będą one kontynuowane.
Co?
Zaprosiła ręka Alessa na scenę. Ten jak mógł, udawał, że nic go nie rusza i że wszystko jest w porządku. Powell przesunęła się trochę, żeby zrobić mu miejsce przy mównicy. Aless znalazł mnie (lub Scarlett) wzrokiem, jakby chciał przeprosić, że nam wcześniej o tym nie powiedział.
– Chciałabym, żeby sytuacja potoczyła się inaczej, ale niestety wszystko, co do tej pory powiedziała wicedyrektorka Powell, jest prawdą. Jak już pewnie wiecie, bo od dawna przestało być to tajemnicą, jestem prywatnym detektywem. Mówię to też po to, żeby rozsiać niepotrzebne plotki o sobie. Jak też możecie się domyślić, jestem zaangażowany w śledztwo od kilku miesięcy. – Jak mówił, jego wzrok krążył po auli, jednak w pewnym momencie padł bezpośrednio na mnie. Co oni na tobie wymusili? – Z powodu wielkiej tragedii, jaka nas wszystkich dotknęła, postanowiłem, że muszę zrezygnować z nauczania samoobrony. Osiągnąłem swój cel, uwierzcie, nauczyłem was podstaw, które jedynie można już rozwijać, czego wam życzę. Jednak sytuacja się skomplikowała, a ja chcę być szczery. Moim zadaniem było pilnowanie, żeby nie doszło do tragedii. Zawiodłem. Teraz muszę się skupić na tym, co do Seattle mnie w ogóle sprowadziło. – Nie mówił szczerze, miałem wrażenie, jakby ktoś mu napisał mowę, a on zmieniał tylko pojedyncze słowa. Miał położone dłonie na mównicy, którą ściskał tak mocno, że mogły ją zniszczyć, gdyby się nie kontrolował. Uśmiechem ukrywał złość, a gdyby był wilkołakiem, jego oczy zdecydowanie zaczęłyby się świecić. Znaczy, mógł mówić szczerze, ale nie dlatego rezygnuje z nauki.
Po sali rozniósł się szmer rozmów i rozczarowania.
– Nie była to łatwa decyzja – odezwała się Powell, stając obok Alessa. – Tak jednak będzie lepiej.
– Jak dokładniej będzie lepiej?
Wzrok wszystkich skupił się na Jamesie. Wstał z siedzenia.
– Słucham?
– To proste pytanie. Jak odejście Alessa sprawi, że będzie lepiej? Co to ma realnie wspólnego z morderstwem Margo?!
O kurwa.
Nie wiem, co w tym momencie zdziwiło mnie bardziej, to że James wdaje się w dyskusję, której nie wygra czy że dopiero po jakichś piętnastu minutach apelu padło imię Margo. Szkoda, że Lauren tego nie widzi. To by była piękna kłótnia.
– James, możesz się uspokoić?
– On ma rację – wtrącił cicho Aless.
– Nie mówię, że Aless nie jest bez winy w tym wszystkim, ale jego brak nikomu nie będzie służył. Mówię to z perspektywy osoby, która była tam. Widziała wszystko. Była przesłuchiwana przez policję i Alessa. Która musi teraz żyć z tym wszystkim. Skoro ja nie obwiniam go o to wszystko, jak wy jako szkoła możecie, każąc mu odejść? Jedyne co osiągnięcie to usunięcie osoby, która jest kompetentna i której szczerze zależy. W porównaniu do policji i całej reszty.
Powell wpatrywała się w niego, jak mówił, jakby rozważała, co powiedzieć, żeby wygrać tę dyskusję, a nie tylko grozić kozą czy zawieszeniem.
– Jamesie Whitemore...
– Chce mi pani grozić karą? Za to, że wyrażam swoje zdanie publicznie? Pani nawet na tym balu nie było. Nie widziała pani na własne oczy, co się tam działo. I teraz chce mnie pani oceniać?
– W pełni cię rozumiem. Dla nas wszystkich śmierć Margo jest wielką tragedią dla nas wszystkich...
Nie powiedziała tego, prawda?
– Wszystkich? W auli znajduje się zaledwie parę osób, które się z nią przyjaźniło czy lepiej znało. A ostanie dwa tygodnie spędziłem z Lauren... – Wziął głęboki wdech, żeby nie ponieść się zbytnio emocjom. Nie sądziłem, że jest w stanie zrobić, coś takiego. Wstać i publicznie wytykać błędy innym. Zazwyczaj Lauren od tego była. Albo Harry. – Jedyną osobą, której Margo bezgranicznie ufała, dosłownie były bratnimi duszami. Która znalazła ją martwą na schodach, po których teraz codziennie będziemy musieli chodzić, żeby się dostać do szkoły. Porównuje pani to do tego, że oh to wielka tragedia, która dotknęła nas wszystkich? Gdyby chociaż szkoła zaoferowała dobrowolnie jakąś pomoc psychologiczną czy też opcje nauczania domowego na najbliższe tygodnie. A ja wiem, że tak się nie stało.
Panowała cisza. Nikt jak na razie nie odważył się skomentować słów Jamesa, co tylko podkreślało, że ma rację. Jedynie Myers w rozmowie z naszymi rodzicami zasugerował, że poprze każda naszą decyzję co do sposobu nauczania w tym semestrze czy pomocy w znalezieniu odpowiedniej pomocy. Tylko że to wypłynęło od niego jako osoby, a nie jako dyrektora szkoły i James o tym wiedział. Od Alessa zresztą.
– Coś jeszcze ma pan do dodania, panie Whitemore? – Nie odpowiedział. – W takim razie, resztę tej rozmowy dokończymy w moim gabinecie.
Każdy normalny by milczał w tym momencie. Przyjacielska solidarność to jedno, ale nie pomożesz komuś, siedząc w nim w jednej celi. Oczywiście Ian nie jest normalny.
– Planuje go pani zawiesić, czyż nie? – zapytał, podnosząc się z siedzenia. – W takim razie z chęcią powtórzę to samo, co powiedział, żeby znaleźć się w tym gabinecie razem z nim. Aless nie jest niczemu winny, a szkoła powinna dbać o swoich uczniów. Szczególnie tych, których dotknęła tragedia i to w dodatku na terenie szkoły.
Tym razem zaczęły się szepty. Ale będę się źle czuł, jak nie zrobię tego, co oni. Spojrzałem na Alessa, który był najwidoczniej pod wrażeniem, że ktoś go broni. Choć pracy i tak mu to nie przywróci. Szczególnie że to on doprowadził do tego, że ten bal się odbył... O czym nikt nie wie. Oficjalnie zezwolili na to przecież Lawson z Myersem.
– I ta sama szkoła zgodziła się na zorganizowanie balu, znając niebezpieczeństwo. – To już czysta hipokryzja. Ten bal był potrzebny, ale czego się nie robi w imię udowodnienia racji. Po tym jednym zdaniu dopiero wstałem. – Wiedzieliście, z czym to się wiąże, jakie mogą być konsekwencje. Pomimo tego bal się odbył, a teraz nawet nie jesteście w stanie odpowiednio oddać szacunku Margo, której imię powiedział dopiero James. Jak można brać takie podejście na poważnie?
Dosięgnął mnie morderczy wzrok Powell. Będziemy mieli kłopoty i to spore. Chyba że Myers wróci przed ogłoszeniem wyroku śmieci.
– Od teraz każdy, kto się podniesie, kontynuując tę farsę, będą czekały konsekwencje...
Nie zdążyła dokończyć myśli, a Harry wraz z Jeremy'im wstali. Podobnie jak Abigail, Ellie, Louis, Scarlett (która specjalnie powiedziała na głos co o tym myśli i że to nie skończy się dobrze) czy też dalej ode mnie cześć drużyny cheerleaderskiej, czy sportowej. Całkiem sporo, choć i tak pewnie dostanie się naszej dziewiątce.
– Co z osobami, które już stoją?
Spojrzałem się na lewo. Głos dochodził z wejścia do auli. W drzwiach stała Lauren, ubrana cała na czarno i przerażająco poważnym wyrazem twarzy. Nie słyszałem jej głosu od balu.
Nikt jej nie odpowiedział. Lauren zeszła po schodach w dół, po czym weszła na scenę, stając obok wicedyrektorki.
– Mnie też pani ukaże?
***
Myliłem się. Naszą dziesiątkę.
Siedzieliśmy w jednej z sal, czekając, aż Myers wróci z posterunku, że wraz z Powell wymierzyli "odpowiednią karę". Jak na razie minęło pięć minut. Wiem, że było warto, ale serio czy to było tego warte?
– Nie sądziłem, że wyląduje, kiedykolwiek z którymkolwiek z was czekając na prawdopodobnie zawieszenie – powiedział Ian. Siedział na jednej z ławek w pobliżu okien. – Oprócz sytuacji, gdzie Rävgor...
– Nie kończ – mruknąłem. – Myers nas nie zawiesi. Gorzej jak Powell wróci sama.
– Przynajmniej sezon już za nami, to nas nie wyleją z drużyny – dodał James.
– Mnie mogą. Nie, żeby mi na tym zależało, ale mnie mogą wywalić! – uniósł głos Jeremy.
– Dramatyzujesz.
– Rävgor!
Spojrzałem na Scarlett.
Będzie szkoda, jak się tu pozabijamy, zanim ktoś do nas przyjdzie. Wciąż uważam, że to było słuszne, ale jezu pierwszy dzień szkoły i już coś. To nie wróży niczego dobrego. Nie, żeby do ten pory wszystko szło dobrze.
– No co? Wszystko w porządku?
Tym razem spojrzałem na Iana, który automatycznie zerwał się z ławki.
– Muszę wyjść z tej sali – powiedział.
– Nie możesz. To pogorszy naszą sytuację – wtrąciła Lauren – Chyba że będziesz umiał racjonalnie wytłumaczyć, dostarczając dowód, co było takie ważne.
Ian powstrzymał się od przekleństwa, wbijając zęby w dolną wargę. Pewnie oprócz mnie nikt tego nie zauważył, ale wbił kły w nią, sprawiając, że poleciała z niej krew.
Krew.
– Powiedz im – odezwała się Scarlett. – Po prostu powiedz.
Scarlett zachęcała mnie do powodzenia Jamesowi i Lauren, że jestem wilkołakiem, po dość spektakularnej kłótni z Abigail. Jak mówiła, po co to ukrywać, skoro powiedziałem im dosłownie wszystko, oprócz tego. Jej nowe hobby.
– To nic nie zmieni!
Chyba że domyśliła się, że chodzi o krew. Wtedy są na to szanse.
– Jesteś idiotą!
– Możecie się nie kłócić? – spytał James.
– To nie jest kłótnia. On wie, że powinien coś zrobić i z premedytacją tego nie robi.
– Co takiego? – tym razem to Harry.
– Czemu Ian musi wyjść, a my musimy mu pomóc – oparłem.
– To nie muszę być ja. Jedynie muszę się do szafki dostać.
– Oł, o to chodzi – Harry jęknął i złapał prawą ręką w miejscu, gdzie Aless pobiera mu krew raz na jakiś czas. – Jesteś pewien, że to konieczne?
Ian minimalnie odsunął się od Abigail. Uśmiechnął się krzywo na chwilę, odsłaniając zęby. Kły mu się nie chowają. Świetnie, utknęliśmy ze spragnionym wampirem.
– Mogę się mylić. Ale jeśli mam rację... Nikt by tego nie chciał – odpowiedział, siadając parę metrów dalej na krześle przy biurku nauczyciela. Dalej już się nie oddali, żeby nie wyglądało to podejrzanie.
– Ja mogę powiedzieć zawsze – zaproponowała Scarlett.
– O czym wy do cholery mówicie?
Wszyscy spojrzeliśmy się na Jamesa.
– Czy Ian potrzebuje krwi? To o to chodzi? – wtrącił Jeremy – Mogę mówić dalej. Skoro ty nie chcesz, a to uratuje nam życie. Serio...
– Czemu krew? – spytała Lauren, chcąc podejść do Iana.
– Nie! – wrzasnęła Abigail, powstrzymując ją od tego.
Lauren odwróciła się w jej stronę, a następnie podeszła do mnie z takim wzrokiem, jakby chciała mi zacząć grozić. Dziesięć minut w zamknięciu. Jest źle. Nie chcę im mówić. Nie teraz. Do reszty stracę poczucie normalności.
– O co wam chodzi?
– Lauren... – zacząłem.
– Tak, Rävgor?
Czułem na sobie wzrok wszystkich. Jak im nie powiem, ktoś to zrobi. Jeremy najpewniej. Albo Harry. Albo Scarlett. Reszta wie za mało, żeby coś tłumaczyć.
I tyle z nie mówienia.
– Ian? Jak bardzo potrzebujesz tego?
Zamyślił się na chwilę.
– Nie chcę tego sprawdzać. Naprawdę nie chcę... Gdybym był z tobą sam, może... Ale nie kiedy jest tu Harry. – Wskazał ręką na niego.
– Jesteś idiotą – stwierdziła Abigail – Dobre wiesz, co się może stać, jak tego nie zrobimy.
– Więc czemu to ma być mój wybór?
– Bo to ty chciałeś z tym zaczekać – przypomniał Jeremy.
– Nie mówiąc o tym, że Ian to dosłownie nasza odpowiedzialność – dodała Scarlett. – Właśnie o tym zapomniałeś dodać na forum, że Aless uratował ci życie. Albo raczej...
– Nie kończ nawet – warknął. Czuję się zirytowany. Wystarczająco, żeby podejrzewać, że moje oczy mogą zacząć się świecić.
– Rävgor daj spokój – jęknęła Ellie.
– Ian jest wampirem! – Harry wrzasnął – A teraz czy ktoś może iść po tę jebaną krew? Dosłownie boję się o swoje życie.
– Harry... – Jeremy chciał go uspokoić.
– Harry i Jeremy są razem.
Chyba moja nowina nie będzie aktualnym tematem rozmów.
– Okey, a możemy teraz na poważnie? – spytała Lauren.
Wszyscy oprócz niej i Jamesa przybrali względnie poważną twarz. Ian jeszcze bardziej od wszystkich się odsunął.
– Ja mam lepsze pytanie – wtrącił James, podchodząc do mnie – Skoro Ian jest wampirem, to w takim razie, kim ty jesteś?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro