Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 9, czyli jestem na skraju paranoi

Hayden nie mógł się oderwać z fascynacji. Od dziesięciu minut siedział na kręconym taborecie pomiędzy dwoma łóżkami na SOR-ze i obserwował swoich pacjentów. Trafili tu parę godzin temu. W innych warunkach już dawno by ich wypuszczono, ale jak tylko do Jekylla dotarła wiadomość, o nowych pacjentach, polecił, żeby wstrzymało się z pewnymi rzeczami. Chciał zobaczyć na własne oczy jak dwójka dorosłych mężczyzn próbuje zabić, nie mogąc jednocześnie podnieść się z łóżka oraz doszły go słuchy od Lee, że warto by było z nimi porozmawiać o sprawach. Stąd też słuchał słownej przepychanki między nimi, świetnie się bawiąc. O czym raczej nie powinien mówić na głos.

– Jackson, do cholery, zamknij się! – wydarł się w końcu mężczyzna z ciemniejszą karnacją – To jest twoja wina i dobrze o tym wiesz.

– Od razy moja wina – mruknął Jackson. Po jego tonie i spojrzeniu dało się wywnioskować, że nie dość, że czuł się winny, to prawdopodobnie rzadko ktoś na niego podnosił głos... Oraz że jego kolega musiał mieć w takim razie dobry powód ku temu – Caleb... – zaczął, ale Hayden postawił się wtrącić.

– Chcę tylko powiedzieć, że wasza kłótnia opóźnia wasze wyjście stąd. Wątpię, żeby leżenie w szpitalu było wam na rękę.

Caleb spojrzał się na niego.

– Po czym zgadłeś? – spytał ironicznie, ale nie mając złych intencji.

– Po tym jak każdy mnie uprzedzał, że nie warto się wami interesować. Ciekawie się słucha, o czymkolwiek się kłócicie – odparł podobnym tonem.

– Kolejny będzie udawać, że jest zabawny – mruknął Jackson.

Hayden wstał z taboretu i poszedł do niego. Delikatnie ujął jego lewą rękę, która została pokryta gipsem, po czym zajrzał do karty pacjenta. Nic nadzwyczajnego tam nie było. Oprócz komentarza, że musiała zostać złamana przy pomocy dużej siły.

– To musiało boleć – dodał, wskazując na rękę.

Jackson spojrzał na rękę i wyraźnie się skrzywił.

– Szczerze nie pamiętam. Obudziłem się z tym.

Jekyll przerzucił wzrok na Caleba.

– Ja też nie, chociaż... – Caleb zawahał się – Są rzeczy, o których nie powinniśmy mówić.

Przez chwilę panowała cisza. Haydena zaczęła zżerać ciekawość, jak do tego doszło. Przeczuwał, że to nie może być przypadek. Gdzieś głęboko musiało się to wiązać z Lemonym i fiolkami.

– Jak o testach na obecność narkotyków, który mogę zlecić? W krwi nic oprócz morfiny nie znaleźli, ale... Nie chcę nikomu utrudniać życia. Szczególnie że nie znam szczegółowego illinojskiego prawa. Jestem tylko lekarzem, którego obowiązuje tajemnica zawodowa.

Mężczyźni spojrzeli na siebie. Nie mogli ot tak zaufać nieznajomemu, ale nie mogli też nic nie powiedzieć. Wyczuli z jego tonu i doboru słów, że ich lekarz może realnie utrudnić im życie albo przymknąć oko na wszystkie niepokojące sygnały, jeśli tylko uchylą rąbka tajemnicy.

– Od paru tygodni jakiś narwaniec próbuje się czegoś dowiedzieć. Teraz padło na nas. Cała historia – odpowiedział mu ostatecznie blondyn – Podobno wszyscy, którzy odbyli z nim rozmowę przeżyli. Ciekawe, że nie boi się, że ktoś go rozpozna.

Ciężko mnie znaleźć, taki urok.

– To prawda. Nie ukrywa ani twarzy, ani głosu, a co, że nikt nie zna jego imienia to tylko kwestia czasu – dodał Caleb.

Hayden skrzyżował ręce na piersi. Zaczął się obawiać, że tajemniczy mężczyzna pewnego dnia znajdzie Lemony'ego, a później jego. Nie żeby mógł powiedzieć coś więcej oprócz tego, że faktycznie ma narkotyk w mieszkaniu, ale konfrontacja nie była jego marzeniem. Spojrzał na mężczyzn. Nic więcej się od nich nie dowie. Wątpił, żeby mieli jakieś przydatne dla niego informacje, a nawet jeśli mieli, to nie powiedzieliby ich jakiemuś przypadkowemu lekarzowi. Z tego powodu dokończył z nimi rozmowę odnośnie ich stanu zdrowia i powiedział, że mogą się wypisać. Zapewnił też, że nikt też nie powiadomi policji o tym, że dwójka dilerów znajduje się właśnie w szpitalu. Wolał unikać sytuacji, gdzie sam by się musiał pojawić na posterunku — nawet jako świadek wydarzeń.

Po sytuacji z rana wrócił do swojej rutyny w pracy. Nic szczególnego się nie działo, co go jednocześnie uspakajało jak i przerażało, bo czekała go dobowa zmiana. Pocieszał się tym, że Claire miała dziś wolne. Wolał uniknąć niezręczności po tym, jak odmówił spotkania z nią, a później pierwszą rzecz, jaką zobaczył po przebudzeniu się była wiadomość od niej z wygasłą pinezką do lokalizacji. Nie zapytał, o co chodzi, bo rano śpieszył się do pracy, ale przez pół dnia analizował, czemu to do niego wysłała. Liczył, że sama to wytłumaczy. Zakładał, że jeszcze odsypiała po wczoraj.

Nim się zorientował, zgodził się na wspólny lunch z Aidenem, Mikealą i Nickiem. I jak, co do tej ostatniej osoby nie miał problemu, tak Aiden zaczął mu powoli działać na nerwy przez swoje podejście do życia. Nic do niego nie miał, ale czasami chciał mu przyłożyć, kiedy zaczynał za dużo pytać. Mikeali z kolei po prostu nie rozumiał.

Hayden starał się nie odzywać podczas lunchu. Był zmęczony i nie miał siły na ewentualną rozmowę z Aidenem. Tym samym przez ten stan bardzo łatwo było go sprowokować do reakcji.

– O czym tak namiętnie myślisz? – spytał Aiden w pełnym momencie.

Hayden zacisnął mocnej rękę na widelcu.

– Na pewno nie o tobie – mruknął cicho, starając się nie wpaść w pułapkę, która istniała tylko w jego głowie.

– Czemu od razu tak nieprzyjemnie...

– Czujesz się urażony, że nie myślę o tobie?

– Aiden daj mu spokój – wtrącił Nick – Ty jesteś nie lepszy, Hayden.

– Z lekka jestem.

– Jak z dziećmi – dodała Mikeala.

– Zatem, o którym z moich problemów chcesz posłuchać?

– O wszystkich.

Przez chwilę panowała cisza. Jekyll wciąż ściskał w jednej ręce widelec, przekierowując na niego swoją frustrację. Nie zauważył, kiedy przedmiot zaczął się odginać pod naciskiem. Miał do siebie żal, że się wkręcił w tę rozmowę. Powinien siedzieć cicho. Czasami jednak nie potrafił. Zaczął się zastanawiać, jak ma odpowiedzieć na to pytanie.

– Mam wrażenie, że od trzech tygodni nie sypiam. Chodzę przemęczony, nie mam, kiedy odpocząć, a kiedy już mam wolne nie potrafię odpocząć. Wciąż się czuję obco w nowym mieście. Przeżyłem spotkanie z bossem kartelu, co też nie było łatwym doświadczeniem. Ty mnie irytujesz, słyszę głosy w głowie...

Jasne, to ostatnie na pewno.

Hayden urwał w połowie zdania i rozejrzał się wokół. O tym, że słyszy głosy dodał mimochodem, chcąc wymienić jak najwięcej rzeczy, ale zdał sobie, że faktycznie czasami ma wrażenie, jakby ktoś coś do niego mówił.

– Hayden. – Szturchnął go lekko Nick.

Chłopak ogarnął, że wyłączał się na dłuższą chwilę. Otworzył rękę i zauważył, jak mocno wygiął metalowy widelec. Nie podobało mu się to. Miał złe przeczucia.

Nie odzywając się słowem wstał od stołu, zabrał swoje rzeczy i podszedł do łazienki. Poczuł się słabo. Znowu jakby przestawał być sobą i zaczął patrzeć z boku na swoje życie. Zamknął się w najbliższej łazience dla niepełnosprawnych, żeby mieć pewność, że nikt go nie będzie niepokoić. Stanął nad umywalką i dla otrzeźwienia opłukał sobie twarz wodą. Lekko podniósł wzrok i o mało nie stracił równowagi. W odbiciu przez parę sekund widział Hyde'a zamiast siebie. Białe włosy. Czarne oczy. Ciężko było to pomylić z własnym wyglądem.

Wykończysz się – odezwało się obicie – Kup sobie kawę. Pomoże ci. Chyba.

– Jeszcze halucynacji mi brakuje. – Zaśmiał się nerwowo Hayden, kucając w rogu pomieszczenia.

Nie obrażaj mnie.

Jekyll nie wiedział, co się z nim dzieje. Nie miał odwagi ponownie spojrzeć w lustro. Dostał paraliżu, przez który nie mógł się przez chwilę ruszyć. Starał się sobie przypomnieć wszystko ze studiów, co pamiętał o halucynacjach, atakach paniki, skutków przemęczenia, bezsenności i innych rzeczach, które zaczął sobie diagnozować. Nic jednak nie pasowało mu do tego, czego doświadczał. Nagle też przypomniał sobie, że to nie może być przypadek, że to dzieje się teraz. Nie po rozmowie, która odbył wczoraj o narkotyku, który trzyma w domu. W jego umyśle odtworzyła mu się scena, w której zażywa substancje z fiolki. Doszło do niego, że całkowicie wyparł to z pamięci. Przynajmniej do jakiegoś stopnia. Jakby nie był wtedy świadomy, że go zażywa. Powinien być już martwy. Nikt przecież nie przeżył zażycia narkotyku. A teraz dodatkowo, ktoś szuka informacji na jego temat. Z każdą kolejną wiadomością, która dochodziła do Haydena, ten zaczynał coraz szybciej oddychać. Słyszał bicie własnego serca. Racjonalizacja nic nie dawała. Nie potrafił zrozumieć, co się z nim dzieje od jakiegoś czasu. To wykraczało poza jego wiedzę. Poza jego rozumowanie.

Ktoś zaczął dobijać się do drzwi.

– Hayden? Wszystko w porządku? – zapytał Nick. Jekyll zdołał trochę podnieść głowę i przeniósł wzrok na dźwięk. – Zamknij się Aiden... Hayden?

Jekyll zdołał się jakoś otrząsnąć. Nie mógł sobie pozwolić, żeby ktoś zobaczył go w takim stanie. Duma mu nie pozwalała. Oraz fakt, że nikt nie mógł się dowiedzieć, co wziął i co ma w mieszkaniu. Zaczął głęboko oddychać dla pełnego uspokojenia i podniósł się z podłogi. Kątem oka zobaczył, że jego odbicie wróciło do normalności. Jedynie oczy wydawały mu się trochę ciemniejsze niż zazwyczaj. Podszedł do lustra, żeby przyjrzeć się dokładnie. Widział siebie. Co prawda znalazł parę siwych włosów, ale wątpił, żeby na to ktoś zwrócił uwagę. A nawet jeśli to w końcu siwe włosy w jego wieku były skutkiem stresu. A on miał stresującą pracę. Nikt by o nic nie pytał. Potrzebował snu. Nie chcąc przeciągać wyjścia z łazienki, Hayden zdobył się na otworzenie drzwi. Nick gwałtownie się odsunął, ciągnąc za sobą Aidena do tyłu. Wymienili się w trójkę niezręcznym spojrzeniem.

– Sorry – odezwał się Aiden – Nie sądziłem, że weźmiesz to do siebie. Nie chciałem/ Nie miałem złych zamiarów.

Jekyll nie do końca mu wierzył z tym, że nie zaczął tej rozmowy celowo. Za to miało w jego głowie sens, że Aiden nie przewidzi, reakcji Haydena.

– Ani słowa Grantowi o tym i nie było sytuacji – powiedział stanowczo, co aż do zdziwiło, po czym dodał milszym tonem – Serio. Wszystko w porządku. Jestem ostatnio przemęczony i zrobiło mi się słabo. Nic czym warto się przejmować, tyle że Grant jest nadwrażliwy. Wolałbym, żeby to do niego nie dotarło.

Nie wierzył, z jaką łatwością przyszło mu skłamanie w takim momencie. I to chyba wiarygodnie, bo Nick skinął głową.

– Zauważyłem na twoich urodzinach, że jest w stanie rzucić wszystko, żeby ci pomóc – odarł Nick – Nic nie miało miejsca.

– Skoro tak mówisz – dodał mało pewnie Aiden.

– Dziękuję. – Hayden skinął głową. – Teraz sorry, wracam do pracy, zanim Adams mnie znajdzie i znowu będę rozmawiać z dilerami... Znaczy co – dodał, uśmiechając się nerwowo.

Stali przez chwilę w niezręcznej ciszy, aż Hayden wyszedł z łazienki i zgodnie z tym, co powiedział, wrócił do pracy. Z godziny na godzinę coraz było mu wyprzeć dziwny atak, żeby nie musieć o tym myśleć i jakoś przetrwać dzień. Starał się wpoić, że to tylko kwestia tego, że potrzebuje snu, że kiedy wróci do mieszkania wszystko będzie dobrze. W międzyczasie poszedł po kawę... A później po następną. I kolejna. Powstrzymał się z kupowaniem, kiedy zobaczył, że zbliża się druga, a on przez ostatnie parę godzin wypił ich co najmniej z siedem.

Pracę wykonywał, jak należy. Wygrzebał z siebie resztki entuzjazmu i z udawanym pozytywizmem pomagał przy pacjentach na SOR-ze. Najłatwiej szło mu się tam skupić. Nie musiał się mocno psychicznie angażować, pewne rzeczy robił automatycznie, czasami też lubił posłuchać dziwnych historii swoich pacjentów. Nie musiał wtedy myśleć o swoim życiu i o tym jak zaczęło go coraz bardziej przytłaczać.

Po parunastu godzinach zaczynał mieć jednak dość. Pomimo tego, że dochodziła druga w nocy, Hayden jednak skusił się na kolejną kawę z rzędu, żeby nie zasnąć. Podtrzymywała go jeszcze rozmowa z lekarzami i pielęgniarkami, którzy przyszli na nocną zmianę. Jego w miarę spokojny nastrój przerwało jednak wołanie jego imienia.

– Doktorze Jekyllu?

Odwrócił głowę i zobaczył, jak za pielęgniarką, która go zawołała, stał Grant z nieznanym Haydenowi mężczyzną.

– Zajmę się tym – odparł, zanim pielęgniarka zdążyła powiedzieć coś więcej.

Zabrał ze sobą kubek z kawą i stanął naprzeciwko przyjaciela. Zaczął się przyglądać i czekać aż Marshall coś powie. Nie zamierzał się pierwszy odezwać, nie o tej godzinie. Nie po takim dniu.

– Czemu tutaj... – zaczął mówić mężczyzna.

– Hej. Mam nadzieję, że nie przeszkadzam ci w pracy – powiedział Grant.

– Zależy, czemu tu przyszedłeś – mruknął w odpowiedzi.

– Czemu dałem się na to namówić... – kontynuował swoją wypowiedź mężczyzna, którą Marshall ewidentnie starał się ignorować.

– Trzeba było go nie przyjmować, wiedziałeś, jak to się skończy.

– Marshall... Nie zaczynaj nawet.

– Żartujesz chyba w tym momencie.

– Jestem całkowicie poważany. Z tobą nie da pracować czasami.

– Nie wierzę...

Jekyll nie wiedział, co ma powiedzieć. Napił się kawy, po czym skrzyżował ramiona na piersi. Dostrzegł, że mężczyzna ledwo co może ruszać prawą ręką. Mimo tego, że całą długość ramienia zakrywał rękaw, dało się dostrzec różnicę, w której prawa ręka była opuchnięta, a przy nadgarstku pojawiały się czerwone ślady.

– Jeśli mogę... Co się stało?

– Wypadek przy pracy – odezwał się mężczyzna.

– Hayden, poznaj Henry'ego Mortona.

To dużo wyjaśnia.

To dużo wyjaśnia, pomyślał.

– Mogę? – zapytał Jekyll, wskazując na rękę.

Morton westchnął i zdjął kurtkę. Hayden delikatnie dotknął przedramienia wolną dłonią i wnikliwie obejrzał. Złamanie najprawdopodobniej. Uspokoił go fakt, że siła, z którą ktoś ewidentnie to zrobił, nie równała się obrażeniom, które ostatnio miał szansę oglądać. Nie wyglądało to nadzwyczajnie.

– Proszę, powiedz, że to wygląda jak coś, z czym dobrze, że tu przyjechaliśmy – powiedział Grant ze spojrzeniem, jakby to czy ma rację było sprawa życia i śmierci. Całkiem możliwe, że przesadzał ze swoimi reakcjami. – Hayden.

Przewrócił oczami w odpowiedzi.

– Nie mam rentgena w oczach, ale całkiem możliwe, że masz rację. To nie wygląda za dobrze... Ale też na nic aż tak poważnego.

***

Hayden przyglądał się wynikom rentgena. Tak jak się spodziewał – złamanie kości. Nie jakieś poważne, ale kilka tygodni w gipsie Mortona nie ominą. Dla świętego spokoju Jekyll znalazł gabinet, w którym na spokojnie mógł się zająć zakłamaniem gipsu przełożonemu swojego przyjaciela. Obawiał się, że na sali segregacji Grant będzie go rozpraszał. Wolał tego uniknąć. I Granta, żeby nie zacząć rozmawiać o emocjach. Nie potrafił przed nim ukrywać tego jak naprawdę się czuł. Marshall zawsze chodził do prawdy, a skoro na szali było dzwonienie do Mary Jekyll, nie mógł na to pozwolić. Nie kiedy sam nie wiedział, co się z nim dzieje. Szczególnie nie dziś. Nie po takim dniu.

Odsunął jednak te myśli na bok. Nie to było teraz ważne. Był w pracy.

– Jak właściwie do tego doszło? – zapytał w pewnym momencie – Wolę się dowiedzieć od ciebie niż od Granta, który zdecydowanie będzie dodawać coś od siebie.

Morton uśmiechnął się pod nosem.

– Marshall jest ciekawym człowiekiem, równie ciężko się z nim pracuje.

– Wiem coś o tym. Dlatego nie mógłbym z nim mieszkać... A więc?

– Nie powinien, ale jak mówiłeś, Grant i tak by ci opowiedział – mruknął, skupiając wzrok na tym jak Jekyll zaczął zakładać gips – Jakiś czas temu przyszedł do kancelarii tajemniczy mężczyzna, potrzebował porady prawnej. Zapłacił mi z góry i powiedział, żebym się nie śpieszył, bo zależy mu na jakości odpowiedzi. Zostawił mi jakiś plik dokumentów. Przyznam, nie miałem wcześniej czasu, żeby się tym zająć i dopiero udało mi się dzisiaj. Nie żebym wcześniej miał tylko niewinnych klientów, ale to... Chciał się dowiedzieć, jakie konsekwencje będą go czekać, jeśli trafi do szpitala, jeśli ktoś go brutalnie pobije i będzie wymuszać informacje, ale jednocześnie znajdą coś nielegalnego przy nim i jak łatwo będzie się wymigać od konsekwencji. Trochę nie widziałem, co mam mu powiedzieć, więc umówiliśmy, że przyjdzie do kancelarii i porozmawiamy o tym. Kiedy przyszedł, jedyną osobą oprócz mnie i mężczyzny w kancelarii był Marshall. Więc tłumaczę, że mimo swojej reputacji są rzeczy, których nie przeskoczę i tylko adwokaci działający w szarej strefie mogliby go wybronić tak, żeby nie poniósł żadnych konsekwencji. Ja mam swoją godność i nie będę się w to bawił. Oczywiście mówiliśmy o tym czysto teoretycznie. – Morton przewrócił oczami. – Swoimi słowami wyprowadziłem go z równowagi. Efektem tego jest moja ręka. Mógłbym skończyć gorzej, gdyby nie Marshall, który zmusił tego człowieka do wyjścia. Sam o mało nie dostał, ale nie przyzna się do tego. Później namówił mnie, żebyśmy przyjechali akurat tutaj, bo ty tu pracujesz, jak się okazało. Często nieświadomie o tobie wspomina, kiedy o czymś mówi.

Jestem pod wrażeniem, że nie minął miesiąc, a ludzie są mną przerażeni. Schlebia mi to.

Hayden zamyślił się na chwilę.

– Mogę być szczery? – Morton skinął głową w odpowiedzi. – Takich osób będzie więcej. Ktoś faktycznie chce się czegoś dowiedzieć i posuwa się do przemocy, przez co te osoby trafiają do szpitala. Przez ostatnie dwa dni miałem kontakt z trzema takimi przypadkami. Znając Granta, będzie chciał to rozgryźć, jeśli okaże się, że te przypadki za chwilę nie ustaną, a ty nie będziesz mógł zrobić nic, żeby go powstrzymać przed śledztwem. Ambicja mu nie pozwoli tego zostawić.

Jekyll był całkowicie szczery w tamtym momencie. Wewnętrznie poczuł, że powinienem uprzedzić Mortona o skłonnościach swojego przyjaciela i jego ambicji. To nie mógł być przypadek.

– Dlatego go zatrudniłem. Zaimponował mi tym. Sobą, tym jak trafił do Yale, jak udało mu się zorganizować, żebyś i ty się przeprowadził do Chicago. Choć praca z nim...

Obaj wymienili się spojrzeniem pełnym zrozumienia. Hayden w tym czasie skończył zakładać gips. Przekazał Mortonowi, kiedy powinien się stawić na jego zdjęcie oraz całą potrzebną mu wiedzę medyczną. Chwilę po tym wyszli z gabinetu, pod którym Grant zaczął przysypiać. Morton powiedział coś o tym, że zaczeka w samochodzie. Jekyll usiadł na krześle obok przyjaciela i delikatnie szturchnął go w ramię.

– Wiesz co? Dobrze trafiłeś. Spełnisz się u niego zawodowo.

Marshall jęknął coś niezrozumiale.

– Prędzej wykończę psychicznie.

– Ja też. Ale ty lubisz, co robisz. Morton da ci miejsce, żeby się rozwinąć – dodał.

– Serio tak uważasz?

Hayden skinął głową.

– Osobiście uważam, że powinieneś założyć własny biznes, ale jak się uczyć to od najlepszych... A ten człowiek, zdaje się wiedzieć, co robi.

Grant przez chwilę nic nie mówił.

– Mam złe przeczucie, wiesz? Coś jest nie tak, a to, co stało się Mortonowi tylko to potwierdza. To się szybko nie skończy.

Oczywiście, że nie. Czemu miałoby? Dobrze się bawię, będąc detektywem. Nie mniej zapomniałem, że nie tylko na Lemony'ego muszę uważać.

Hayden zawahał się na chwilę. To był moment, w którym mógłby powiedzieć wszystko, co trzyma w sobie od paru tygodni. To była idealna okazja do tego. Jednak nie potrafił. Nie potrafił na głos się przyznać, że jakikolwiek problem istnieje. Nie potrafił się odezwać... Bal się, że Marshall mu nie uwierzy. Nigdy nie dałby tego po sobie poznać, ale każdy miał swoje granice wiary, a Grant był realistą, który potrzebował dowodów. A Hayden przestawał wierzyć w to, co sam widzi. Nie mówiąc o tym, że czasami miał wrażenie, że słyszy głosy w głowie.

– Mam nadzieję, że się mylisz – oparł tylko. Nie było go stać w tamtym momencie na nic więcej.

***

Hayden wrócił przemęczony do domu. Stracił poczucie wszystkiego jadąc autobusem. Nie był pewien, jak trafił cały do mieszkania, ale cieszył, że do niego trafił i nie zgubił niczego po drodze. Nie miał nawet siły wziąć prysznica przed snem. Przebrał się tylko w wygodne dresy i starą bluzę z Yale, po czym po omacku podłączył telefon.

Walnął się na łóżku i wtulił w koc. Obawiał się, że mimo zmęczenia, nie zaśnie. Poczuł dziwną samotność w tym wszystkim. Skoro nie potrafił powiedzieć Grantowi, o swoich domniemanych problemach, to nie miał komu o nich powiedzieć. Nie ufał nikomu innemu na tyle, żeby się zwierzać. To były momenty, w których żałował, że nie był w związku. Brakowało mu czasami osoby, z którą mógłby porozmawiać, którą miałaby emocjonalną więź. Zawsze wtedy przypominały mu się czasy, kiedy był Laylą. Jedyny związek, który nie miał tragicznego zakończenia, dlatego wracanie do niego było przyjemne.

Nim się zorientował zdążył zasnąć. W każdym innym dniu chwilę po tym Hyde przejęłaby władzę nad ciałem i kontynuował swoje śledztwo. Po dziś jednak wolał nie ryzykować. Nie mógł dopuścić do tego, żeby Jekyll popadł w paranoję i padł z wykończenia. Wtedy tym bardziej nie zdobyłby osiągnąć swoich celów.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro