Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 6, czyli moje urodziny

Hayden leżał w łóżku z przeświadczeniem, że nie powinien dziś z niego wstawać. Nie chciał. Nie miał ochoty. Wolał zostać w domu i przespać cały dzień. W pewnym momencie podniósł telefon, żeby sprawdzić jak długo może jeszcze nic nie robić. Do budzika zostało mu piętnaście minut. Jego wzrok jednak zatrzymał się na dacie — dziś był trzydziesty pierwszy października.

Halloween.

Urodziny Haydena.

Jednym ruchem wyłączył budziki. Miał niezwykle mieszane uczucia związane z tym dniem. Z jednej strony nigdy nie doszło podczas niego do żadnej większej tragedii, ale prawie zawsze jeden szczegół potrafił psuć ten dzień nadając mu iście potworną atmosferę, co było czymś więcej niż grą słów. Przypomniało mu to też o jednym z większych irracjonalnych lęków, jakie posiadał, nienawidził tego, że się starzeje. Nigdy nie odbył z własną matką poważniejszej rozmowy na ten temat, ale niejednokrotnie słyszał, że męscy przedstawiciele jego rodziny mieli w zwyczaju umierać przedwcześnie. Im nowsze pokolenie, tym młodziej. Jego własny ojciec odebrał sobie życie, kiedy miał zaledwie trzydzieści pięć lat. Neil Jekyll zawsze był przypomnieniem, że okres urodzin Haydena jest przeklęty. Inaczej jak wytłumaczyć, że ojciec popełnia samobójstwo zaledwie parę dni po czwartych urodzinach własnego syna. Zawsze, kiedy schodziło na jego temat, Hayden przybierał obronną postawę. Przy swoim poczuciu humoru nie było to ciężkie, wszystko zaczynało być wtedy żartem. Czasami Jekyll miewał wrażenie, że przez takie zachowania jest o krok od szaleństwa. Albo przynajmniej pewnego dnia będzie. Nie chciał skończyć jak ojciec. Nie mógł tak skończyć. Miewał czasami wrażenie, że to była jedyna rzecz, której autentycznie się bał.

Z mieszanymi odczuciami zwlókł się z łóżka i zaczął codzienny rytuał. Łapał się na tym, że wyjątkowo dziś wszystko przedłużał. A to stał zbyt długo pod prysznicem, marnując więcej wody niż zazwyczaj, a to wyłączył się w trakcie decyzji czy woli wypić z rana herbatę, czy kawę, zdarzyło mu się też pusto patrzeć w okno z nadzieją, że nie będę dziś musiał wychodzić z domu. Jednak odwlekał tylko to, co nieuniknione.

Z tego stanu wyrwał go dopiero dźwięk wibracji. Z równą niechęcią wyjął telefon z kieszeni, kiedy akurat siedział na podłodze i próbował o jak najlepiej związać swoje zniszczone już conversy.

– Halo? – spytał słabym głosem, starając się, żeby brzmieć na niewyspanego.

– Wszystkiego najlepszego kochanie!

Hayden niemo westchnął pod nosem.

– Dzięki, mamo – odparł, opierając czołem o ścianę.

– Coś się stało? Brzmisz nie za dobrze.

– Nic. Wstałem niedawno, nie zdążyłem się obudzić jeszcze – zaczął się tłumaczyć.

Oczywiście to też było prawdą, ale nie to było powodem jego dzisiejszego nastroju.

– Jakieś plany na dziś? – zaczęła drążyć ze szczerym zainteresowaniem Mary Jekyll – Dawno się nie odzywałeś.

Jekyll podniósł głowę.

– Grant coś wymyślił, jak to on, znasz go. No i przecież się odzywam. Staram się regularnie pisać, wiesz o tym – mruknął, lekko próbując wywołać u niej poczucie winy, że mu to wypomina. Czuł się z tym źle, że nie czuł potrzebny częstego kontaktu z własną matką, ale jeśli miał być szczery sam ze sobą to aktualnie nawet nie miał na to czasu, szczególnie żeby dzwonić. Poza tym, że nie lubił dzwonić. Praca zajmowała mu większość czasu, a kiedy już ów czas wolny miał, problemem okazywały się różne strefy czasowe. – Ale dobrze, że dzwonisz. Miałem powiedzieć o tym później, bo jeszcze nie udało mi się wszystkiego ustalić, ale przyjadę na święta do domu – dodał z pełną szczerością.

– Nawet nie wiesz, jak miło mi to słyszeć... Ale dobrze, nie będę ci już zabierać czasu. Później się zadzwonimy – odparła głosem, który Jekyll wziął za uradowany – Kocham cię.

– Ja ciebie też, do później.

I rozłączył się jako pierwszy.

Te rozmowy zawsze wychodzą niezręcznie.

Hayden rozejrzał się wokół siebie. Przez chwilę zdawało mu się, że coś słyszy, ale szybko przyjął do wiadomości, że to po prostu kwestia dnia. Z przyspieszonym tempem zawiązał buty i wyszedł z mieszkania. Musiał prawie biec, żeby zdążyć na autobus. Miał przy tym szczęście, bo wraz z zatrzymaniem się na przystanku, mógł wsiąść do środka pojazdu. Zmęczony porankiem ze zrezygnowaniem na twarzy, usiadł na swoim ulubionym miejscu. Dla uspokojenia włączył playlistę z mocniejszymi kawałkami z automatycznie stworzonej playlisty Spotify'a.

Westchnął ciężko, przypadkowo uderzając głową w szybę. Kiedy tak sobie siedział, ignorował natłok wibracji, których dźwięk bezpośrednio kojarzył z komunikatorami. Przez całe swoje życie miał właściwe tylko jednego przyjaciela, ale przez lata udało mu się nawiązać płytkie znajomości, które zawsze sobie dawały o sobie znać w jego urodziny. Podejrzewał, że wszyscy o nich pamiętali przez ich specyficzną datę. Wraz z zaczęciem się I Miss the Misery od Halestrom, dostrzegł, że musi wysiąść z autobusu. Na przystanku czekał już na niego Nick. Złożył mu dość niezręcznie życzenia, na co Hayden odpowiedział jeszcze bardziej niezręcznie. Obaj uzgodnili, że nie warto tego nikomu wspominać, po czym poszli prosto do szpitala.

Sam dzień mijał względnie spokojnie na tyle ile praca lekarza może spokojna być. Jekyll nie czuł się dziś sobą, jakby nawet automatyczne czynności sprawiały mu kłopot. Żałował, że nie może się dziś zamknąć w domu i spędzić cały dzień z Grantem na nadrabianiu ostatniego sezonu Riverdale oraz bawić się w drinking game za każdym razem, kiedy coś nie ma sensu. Lub chociaż robić coś, co jest zbliżone do tego pomysłu. Wierzył jedynie, że jego przyjaciel zachowa, chociaż resztki godności i jego impreza niespodzianka nie będzie niewypałem. Do tego momentu zostało mu tylko ignorować myśli niepokoju.

– Co jest? – Szturchnął go lekko w bok Nick.

Hayden otrząsnął się, przez co doszło do niego jak dużo rzeczy robił dziś automatycznie.

– Zmęczony jestem. Nic takiego.

Siedzieli w piątkę w szpitalnej stołówce. Hayden co jakiś czas czuł, na sobie wzrok Claire. Wciąż miał głowę kłótnie z jej udziałem, której był świadkiem. Nie miał odwagi, żeby poruszyć ten temat, ale jednocześnie niebywale go to intrygowało. Coś sprawiało, że po prostu nie mógł z nikim o tym porozmawiać, za każdym razem nawet jak był blisko wspomnienia o tym, jak dziwna to była rozmowa, gryzł się w język. Dosłownie.

Jekyll spojrzał na kubek szpitalnej kawy z automatu. Smakowała okropnie. Kiedy podniósł wzrok zobaczył, że Claire się w niego wpatruje. Przez chwilę z premedytacją zrobił dokładnie to samo, dopóki dziewczyna się nie speszyła, a następnie szybko zaczęła nowy temat.

– Adams mówił coś o tym, że planował coś nam powiedzieć – zaczęła. Hayden miał wrażenie, że tylko on poczuł jak niezręcznie zaczęła rozmowę.

– Ciekawe, co to może być – zironizował Aiden.

– Pewnie nic ciekawego – dodała szybko Claire – Ale teraz już wiecie.

Po tym zdaniu Jekyll miał mocne przypuszczenia, że już nie tylko on wyczuwał jak niezręczna jest ta rozmowa. Jego na szczęście uratowała kolejna wibracja telefonu, mówiąca o tym, że ktoś do niego próbuje się dodzwonić. Przez chwilę rozważał, czy nie odejść na bok i już nie wrócić, ale zdał sobie sprawę, że gorzej już nie będzie. Podniósł więc telefon i lekkim uśmiechem na ustach, go odebrał.

– Czego chcesz? – zapytał rozbawionym głosem.

– Zupełnie niczego.

– Yhym.

– Mogłabym to ciągnąć, ale ta rozmowa mnie kosztuje dość sporo. Najlepszego kuzynie.

– Od kiedy twój czas jest aż tak cenny?

– Ha, ha.

Lavina Lloyd była jedyną kuzynką Haydena. Przynajmniej jedyną, o jakiej wiedział i poznał. Byli w podobnym wieku, a że Hayden w przeszłości spędzał wakacje w Londynie, złapali dość dobry kontakt, który do dziś utrzymują. Co prawda żadne z nich nie miało potrzeby, żeby stale się kontaktować, ale przez ostatni rok, w którym Jekyll mieszkał w rodzinnym domu, ich relacja nabrała pewnej głębi. Dowiedział się głównie, że to dzięki niemu i musicalowi, na którym Hayden występował w szkole średniej, zaraził Lavinę muzyką, tak że postanowiła założyć własny zespół muzyczny Avalanche, który to z kolei odnosił pewne małe sukcesy coverują popowe (i nie tylko) piosenki, po czym nadając im rockowego brzmienia. O istnieniu zespołu oczywiście wiedział od dawna, ale nie sądził, że miał aż taki duży wpływ na to.

– Ale dziękuję za pamięć. Masz dobre wyczucie.

– Nie nienawidzisz już swoich urodzin? A nie, przepraszam, to nie nienawiść, tylko dziwny, coroczny stan depresyjny...

– Nie, mogłem odebrać ­– przerwał jej.

Dziewczyna milczała przez chwilę.

– Hayden... – mruknęła pod nosem z nutą rozczarowania, że chyba nie załapał jej żartu. W domyśle chciała pewnie też dodać „Tak wiem, że czasami niepotrzebnie coś mówię". A przynajmniej Jekyll tak to interpretował.

– Lavina – dodał poważniejszym tonem.

Imię to zwróciło uwagę innych osób przy stole.

– Słyszałaś, że na święta przyjeżdżam? – zaczął przyjaźnie, zmieniając temat.

– Jeszcze nie. Nie ma mnie w domu, nie mówiąc o tym, że ci nie wierzę. Ty? Święta? W domu? Wow. Już myślałam, że chcesz je spędzić z Grantem, jak masz taką okazję. Szczególnie, że teraz masz idealną wymówkę.

Hayden zamyślił się na chwilę. Jego kuzynka nie myliła się, wolałby, ale Grant rok temu obiecał, że wróci na święta do rodzinnego domu. Sumienie nie pozwalało mu się z tego wymigać.

– Dawno nie miałem jet laga. Poza tym wiem, że mama by tego chciała, niech to będzie wynagrodzenie za to, że rzadko się odzywam – odparł – Napiszę później, jakbyś dalej nie wierzyła. Jestem w pracy. Ale miło, że zadzwoniłaś.

– Żaden problem – powiedziała i się rozłączyła.

Podczas całej rozmowy Jekyll czuł na sobie wzrok innych. Kiedy odłożył telefon na stół, przypadkowo natrafił na spojrzenie Claire, które w tym momencie różniło się od tego, jakim wcześniej go darzyła.

– Co? – zapytał, próbując się napić kawy.

– Twoja dziewczyna? – spytała, próbując nadać swojemu pytaniu ironii.

Hayden o mało się nie zakrztusił, bo to ostatnie pytanie, jakie spodziewał się dziś usłyszeć.

– Kuzynka. I uprzedzając żarty. Tylko kuzynka – odparł słabym tonem, po czym dopowiedział – Nie mam nikogo.

– Wybacz, że spytałam – mruknęła.

Fascynujące.

Przez chwilę siedzieli w ciszy, aż Aiden nie zaczął rozmowy o niczym. Jekyll dość szybko znalazł sobie wymówkę, żeby odejść od stołu i zostać samemu. Trochę atmosfera go przytłoczyła, a tym bardziej cokolwiek Claire robiła.

Reszta dnia w szpitalu po prostu mu upłynęła. Trochę się wyłączył, żeby za mocno nie myśleć. Pojawiła mu się w głowie obawa, że cokolwiek planuje Grant może się różnie skończyć. Niezbyt przychylnie dla niego. Jęknął pod nosem uświadamiając to sobie. Z taką też myślą wracał do domu. Słuchając PVRIS, starał się wyciszyć i zebrać siły na wieczór. Po drodze mijał od groma ludzi w przebraniach — od dzieci, które chodziły w kostiumach z wypożyczalni po dorosłych, którzy mogli się zajmować cosplayem na co dzień. Zapatrzył się w pewnym momencie na strój potwora Frankensteina jakiegoś nastolatka i uśmiechał się lekko z uznaniem. Nim się zorientował, jechał już windą na swoje piętro. Schował swoje słuchawki do kieszeni. Kiedy próbował otworzyć drzwi do swojego mieszkania, tuż obok siebie usłyszał, jak inne się otwierają. Automatycznie odwrócił głowę.

– Wystalkowałem, że masz dziś urodziny... Lub mi o tym kiedyś mówiłeś – powiedział Lemony, opierając się o framugę – Jedno z dwóch.

– Tak. Mogłem wspominać o tym kiedyś przypadkiem – odpowiedział niepewnie Hayden.

Lee machnął ręką, żeby Jekyll za nim poszedł. Ten zrobił to z pewną obawą. W mieszkaniu Lemony'ego panował dziwny chaos. Wszędzie leżały brudne naczynia, rzeczy wyglądały jakby nie leżały na swoim miejscu, a na jeden z krzeseł znalazła się drobna kolekcja ubrań.

– Bałagan jest intencjonalny. – Hayden spojrzał się na Lemony'ego. – W taki sposób będę wiedział, czy ktoś się do mnie włamał i przeszukiwał mieszkanie.

– Nawet nie wiem, czy mówisz to na poważnie, czy nie – odparł Jekyll i oparł się o stół.

Lemony nie odpowiedział. Zniknął na chwilę w pokoju obok, po czym wrócił z małym pudełeczkiem, owiniętym fioletową wstążką. Lee podszedł do Haydena i wyciągnął do niego ręką.

– Wszystkiego najlepszego. Pracuję aktualnie w lombardzie i jak to zobaczyłem, uznałem, że musisz to mieć.

Hayden niepewnie wziął pudełeczko rąk. Jednym ruchem rozwiązał wstążkę i otworzył pudełko. W środku leżała czarna bransoletka wykonana z kamienia. Podniósł ją delikatnie i zaczął obracać w palcach.

– Hematyt. Szczęśliwy kamień dla Skorpionów – dopowiedział.

– Dzięki – odpowiedział szczerze Hayden. Nie nosił biżuterii przez swoją pracę, po prostu nie mógł. Nigdy też żadnej nie posiadał, ale ta mu się spodobał. Zręcznym ruchem założył ją na prawą rękę i obejrzał, jak leży. – Śliczna jest. Nie obiecuję, że będę często nosił, ale wow. Nie spodziewałem się.

– Nie ma sprawy. Znosisz życie obok mnie, chciałem to docenić. Coraz bardziej zależy mi na znajomości z tobą, jesteś ciekawym człowiekiem, Haydenie Jekyllu.

Hayden nie był pewien, co powinien teraz odpowiedzieć.

– Zdarza mi się to słyszeć – mruknął, chcąc nadać dozy humoru do tej sytuacji – Dwudzieste piąte urodziny to o nie przelewki, jedną nogą w grobie już jestem. Niewiele czasu mi zostało.

Lemony zaśmiał się krótko, przewracając oczami w tym samym czasie.

– A co ja mam powiedzieć, jestem od ciebie starszy.

***

Jekyll z pewną paranoją oglądał swoje włosy w odbiciu telefonu. Jechał windą do mieszkania Granta i jak nigdy przypomniało mu się jak pewnego dnia obudził się z białym kosmykiem włosów. Starał się znaleźć to miejsce, żeby upewnić się, czy nie wygląda to zbyt podjeżdżanie, że w danym miejscu ma krótsze włosy. Otrząsnął się, kiedy drzwi do windy się otworzyły. Na końcu korytarza widział jak grupka dziewięciolatków przebrana za wilkołaki, która dobijała się do drzwi jego przyjaciela. Przecisnął się zgrabnie pomiędzy nimi, po tym stanął tyłem do drzwi.

– Dał wam cukierki? – spytał, przerzucając wzrok z jednego dzieciaka na drugiego.

– Inaczej byśmy tu nie stali. Wiemy, że ktoś jest w środku – odparł arogancko jeden z nich.

Hayden zamyślił się, po czym mocno zaczął walił w drzwi.

– Wyłaź, wiem, że tam jesteś – powiedział głośniej. Nie minęła chwila, a Grant niezbyt zadowolony otworzył drzwi. Hayden spojrzał na niego w pewien sposób karcąco. – Nie uniknąłbyś tego. Wybacz.

Marshall uśmiechnął się krzywo. Na chwilę zniknął w mieszkaniu, po czym wrócił z wielką paczką mini batonów.

– Cała paczka za pilnowanie, żeby nikt mi dziś głowy nie zawracał? – zaproponował Grant, patrząc na każdego z dzieciaków po kolei.

– Zgoda – odparł najwyższy z nich. Marshall niechętnie oddał opakowanie i patrzył jak grupka dzieci ucieka w stronę windy.

– Chciałabym być w ich wieku i też żebrać słodycze. To... To już nie wróci – powiedział Grant.

Hayden położył mu rękę na ramieniu w ramach zrozumienia jego bólu i obaj weszli do środka. Nikogo z zaproszonych osób, jeszcze nie było, co Jekyll przyjął z ulgą. Wciąż uważał, że to całe spotkanie jest czymś bardziej niż niezręcznym. Ale wolał tego nie mówić na głos. Doceniał to, co Grant dla niego robił. Nie chciał, żeby poczuł się przez to niedoceniony. Wciąż jednak mimo tego, wolałabym spędzić czas tylko z Marshallem. Z czasem do mieszkania zaczęli się schodzić goście. Hayden starał się nie okazywać, że fizyczne przywitania bywały dla niego czasem niezręczne. Jego znajomi z pracy dość szybko się rozgościli w mieszkaniu Granta.

Pierwsza godzina minęła dość spokojnie. Siedzieli w salonie i rozmawiali. Tak po prostu. Jekyll czuł, że Claire na niego zerka co jakiś czas. Podejrzał jednak u siebie pewną paranoję, gdzie widział rzeczy, które nie miały miejsca. Ciężko, żeby na niego nie patrzyła, siedziała naprzeciwko niego. Starał się skupić na rozmowie i na tym, jak Aiden i Mikeala prowadzą z Grantem dyskusje wchodzą na tereny rywalizacji o to, kto przeżył najdziwniejszą sytuację z ludźmi w pracy. Ów rozmowę w pewnym momencie przerwała Claire, która opowiedziała o tym, jak to jej była współlokatorka urządziła domówkę, która skończyła się trzy dni później z wyrzuceniem z mieszkania, bo z niejasnych powodów w jednej ze ścian powstała dziura o średnicy dziesięciu centymetrów, przez którą można było przełożyć rękę do następnego pokoju. Nie była to co prawda najdziwniejsza rzecz, jaka padła tego dnia, ale sposób, w jaki została opowiedziana sprawiał, że można było ją uznać zwycięską historię. Tuż po tym Nick zmienił temat na coś bardziej przyziemnego i względnie pozbawionego rywalizacji, zaczął opowiadać bowiem o swoim pierwszym związku, który trwał trzy dni, ale działo się w nim tyle, że Hayden zaczął się gubić w wydarzeniach, jak na parę sekund przestał skupiać na tym, co mówi jego znajomy. Jego uwagę bowiem odwracał Grant, który co rusz próbował znaleźć wspólny temat do rozmów dla Haydena i Claire. Cieszył się jedynie z tego, że dziewczyna tego jeszcze nie zauważyła. W pewnym momencie Marshall wstał i pod pretekstem zrobienia paru drinków, zaciągnął przyjaciela do kuchni.

– O co ci chodzi? – jęknął Jekyll.

Grant jedynie się uśmiechnął. Hayden powoli miał dość — jego komentarzy szczególnie. Przez cały dzień miał taki nastrój, na tym etapie nie miał co z nim zrobić jak nie emanować nim z godzinę na godzinę coraz bardziej.

– O nic, o nic... – odpowiedział, kiedy obaj odeszli na chwilę od reszty grupy. – Przeżyjesz to... – dodał, jakby kompletnie nie zauważył, że głównym powodem nastroju Haydena jest on sam – A ja nie to chociaż wyjdziesz z prezentami. Zawsze coś.

– Robisz ze mnie materialistę – mruknął Jekyll, podnosząc szklankę z bezalkoholowym mohito.

– Możliwe. Wciąż myślisz o Claire? – spytał Marshall cichym głosem przy okazji odwracając się tak, żeby przypadkiem nikt nie mógł czytać z jego ust.

– Nie ma o czym. Myślę jedynie o tym, że ona może myśleć o mnie. Co starasz się pokazać za każdym razem, jak się odzywasz.

– To byłoby takie złe? Czy to nie ty mi tłumaczyłeś, że to, że jesteś ace nie znaczy, że nie możesz być w związku, takim z seksualnym aspektem. Czy po prostu w samym związku. Pamiętam tę rozmowę. To był bardzo długi monolog – dodał Grant, lekko uśmiechając się pod nosem.

Hayden zamyślił się na chwilę nad tym jak sformułować odpowiedź, bo miał wrażenie, że Grant nie zrozumiał, w czym tkwi problem. Jekyll po prostu nie chciał dążyć do tego, żeby być z nią w związku.

– Ciężko mi to wytłumaczyć. Po prostu mam wrażenie, że to by się dla mnie źle skończyło. Nie potrafię jej zrozumieć. – W głowie znowu odtworzyła mi się kłótnia, której był świadkiem. – Nie chce komplikować sobie życia.

– Zawsze to robisz. Zawsze się to tak to kończy. Madison. Layla. Sheilla.

– Niech ci będzie. Nie chcę sobie komplikować życia, nie chcę być na razie w żadnym związku, nie jest w moim typie oraz pracujemy razem. Znając moje szczęście, wszystko co by mogło pójść źle, poszłoby źle. Czego nie możesz zrozumieć?

Marshall niekontrolowanie się zaśmiał z bezsilności, co zwróciło uwagę reszty osób, które siedziały w salonie. Po tej sytuacji nie mieli zbytnio opcji jak do nich wrócić. Hayden zabrał ze sobą szklankę i usiadł tym razem (niby to przypadkiem) obok Claire dla udowodnienia, że dla niego nie jest to istotne... Bo nie było, ale przez nadmierne myślenie wpadał w pułapkę, gdzie rozważał, że to może mieć znaczenie. A to miał być dopiero początek ich współpracy. Claire lekko się od niego odsunęła. Nikt jednak nie zdążył zwrócić na to uwagi, bo tym razem to ona poszła do kuchni.

Czas im mijał znośnie w oczach Haydena. Siedział z boku będąc bardziej obserwatorem niżeli uczestnikiem na własnych urodzinach. Mógł przez to docenić ludzi, z którymi pracował. Byli przyjaźni, nie irytowali go jeszcze, dało się z nimi porozmawiać jak z ludźmi. Dodatkowo zdziwił się, że postarali się z prezentem dla niego, czego się po na głębszych zastanowieniu nawet nie oczekiwał. Złożyli się dla niego na porządny termos i syrop lawendowy. Grant natomiast z nadmiernym tłumaczeniem podarował mu dokładnie taki sam model Converse'ów, jakie nosił do tej pory, tylko że oczywiście nowe. Jak to powiedział, nie mógł już patrzeć na stan aktualnych butów przyjaciela. Do tego z dobroci serca dorzucił mu parę bordowych sznurówek — bo nie mógł znaleźć ładnych w fioletowym odcieniu.

Stąd też podczas swoich obserwacji imprezy, Jekyll w ramach rozrywki przewlekał sznurówki do swoich nowych butów.

– Właściwie czemu Converse'y? – spytał w pewnym momencie Aiden.

Pytanie było częścią prawda czy wyzwanie. Tylko bez wyzwań, bo Hayden mruknął przez przypadek zbyt głośno, że i tak ich nie będzie brać.

– Bo są wygodne? Mam też inne buty, żeby nie było, te po prostu są dla mnie najwygodniejsze – odpowiedział bardzo niepewnie, wzruszając na końcu ramionami – Dobrze zmarnowane pytanie, podoba mi się.

Kątem oka zobaczył, jak Grant przewraca oczami.

Jesteś na bardzo dobrej drodze, żeby cię nie zapraszali na domówki. Gratuluję.

Po Haydenie przeszedł mało przyjemny dreszcz.

– Możesz zadać jeszcze jedno, niech stracę – dodał, odkładając buty na bok.

Aiden spojrzał na Marshalla i zamyślił się na chwilę.

– O co można go spytać? – zastanowił się na głos.

– Na mnie nie patrz. Wiem wszystko, co muszę – odparł Grant.

Zabawne.

– Czemu przestałeś śpiewać? – wtrąciła Claire, udając znudzenie w głosie. Podniosła wzrok znad telefonu, przez co nawiązała z Haydenem kontakt wzrokowy.

Miał wrażenie, jakby starała się przeniknąć jego duszę. Dotrzeć do tej części jego osoby, o której sam wolał nie myśleć. Nic nie było w tym jednak romantycznego. Jedynym powodem, dla którego pierwszy odwrócił wzrok, było chwilowe zaćmienie umysłu. Gdyby nie to, mógłby się w nią wpatrywać znacznie dłużej, udowadniając Grantowi jak bardzo się myli. Niestety Jekyll nie mógł się na niczym skupić. Nagle miał wrażenie, jakby się upił mimo tego, że przez cały wieczór wypił jednego shota i drinki bezalkoholowe. Pewne rzeczy zaczęły być dla niego niewyraźne, nie mówiąc o tym, że zaczynał myśleć, czy nie jest na skraju ataku paniki, bo miał wrażenie, jakby stracił panowanie nad własnym ciałem, a aktualną sytuację obserwował z boku. Chciał coś powiedzieć, ale jak zwykle w stresowych sytuacjach nie potrafił fizycznie się odezwać. Zaczął głęboko oddychać, orientując się, że od jego odwrócenia wzroku minęło jedynie parę sekund. Jego telefon pokazywał, że za chwilę trzydziesty pierwszy października dobiegnie końca, a wraz z nim urodziny Haydena. Odetchnął z minimalną ulgą.

Kim jest Elliott? – zapytał zaciągając słowa z brytyjskim akcentem.

Kiedy owe pytanie padło, zorientował się, że to on je zadał. Spojrzał na Claire, której twarz momentalnie skamieniała.

– Skąd znasz to imię? – odpowiedziała pustym głosem.

Atmosfera zaczynała się zagęszczać. Hayden zaczął szukać pomocy, patrząc po znajomych, jednak nie wiedział, czego potrzebuje. Ani czemu właściwie to powiedział. Zrobiło mu się gorąco i niedobrze zarazem. Oczy Jekylla pociemniały na ułamek sekundy, starając się całkowicie czarne, po czym wróciły do swojego pierwotnego koloru. Hayden zamknął oczy, żeby się uspokoić i nie wzbudzać paniki, jednak to tylko pogorszyło sytuację. Równo z wybiciem północny Hayden stracił przytomność i upadł na podłogę.

Nikt jednak nie był wtedy w stanie przewidzieć, że to był początek końca.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro