Rozdział 10, czyli kolejny poświęcony Hyde'owi
Niełatwo było na pełen etat porywać i przepytywać ludzi oraz spotykać się z Claire. A to wszystko podczas zaledwie kilku nocnych godzin raz na parę dni. Przez to Hyde zdążył się już nauczyć paru rzeczy przez ostatnie tygodnie.
Po pierwsze Hayden nie był idiotą za jakiego go miał; widział znaki, które zostawiał mu Hyde, ale całkowicie je wypierał dla zachowania stabilności emocjonalnej. Co było zrozumiałe. Hyde wziął trochę na wyrost fakt, że Jekyll od razu zaakceptuje nową dla niego rzeczywistość. Nie tylko dlatego, że przeczy to całemu światopoglądowi, w jaki Hayden wierzył, ale też dlatego, że wtedy musiałaby przyznać, że jest z nim coś nie tak. A to była jedna z ostatnich rzeczy, jakie był skłonny przyznać przed samym sobą. Hyde uznał, że przeczeka. Będzie obserwować jak Hayden sam zacznie podejrzewać, co się z nim dzieje i wtedy z nim porozmawia. Zaczynało go męczyć to, że nie może nic zaplanować. A wbrew pozorom chciał dobrze. Mikstura, którą wynalazł Henry Jekyll nigdy nie powinna zostać ponownie odkryta. Hyde jedynie chciał się dostać do osoby, która odkryła przepis, dowiedzieć się, skąd go wzięła i zniszczyć wszelkie dowody na jej istnienie. Pasowało mu, że po Chicago krążyła plotka o nim, ale to też utrudniało namierzenie odpowiednich osób, bo przecież Lemony'ego nie mógł przepytać.
Po drugie Claire również nie była idiotką. Co z jakiegoś powodu było dla niego zaskoczeniem. Claire Levine stanowiła dla niego zagadkę, gdyż nie potrafił określić, czego właściwie chciała. Widział, że była samotna, że nie miała się do kogo odezwać przez większość czasu, że łącznie studiów i pracy ją męczy, że jej gust do mężczyzn jest specyficzny... Wiedział więcej niżby chciał, ale wciąż nie widział, czego od niego chciała. Przyjaźni? Związku? Czegoś pomiędzy? Utrudniało mu też to, że nie odczuwał emocji jak człowiek. Hyde starał się nie robić niczego, czego ona by nie chciała. Powiedział jej raz wprost, że jeśli będzie chciała wykonać jakikolwiek ruch, on nie będzie prostować. Choć to też oznaczało, że pewnego dnia będę musiał zdjąć kurtkę, koszule, golf czy cokolwiek miałaby wtedy na sobie i pokazać tatuaż, który również posiadał Hayden. Próbował przy swojej przemianie się go pozbyć, ale nie mógł z jakiegoś powodu. Też nie zależało mu jakoś bardzo na tym. I tak nie rozumiał, jak Claire nie widzi w nim Haydena. Szczególnie kiedy zaczynała o nim wspominać. Lubił, kiedy o nim mówiła. Uważał, że Claire zdecydowanie powinna zacząć rozmawiać z Jekyllem zamiast nim, ale oczywiście tego nie mógł powiedzieć. Wierzył, że i jej, i Haydenowi wyszłoby na dobre, jakby ze sobą rozmawiali.
Po trzecie czuł znudzenie swoją monotonią życia. Tak po prostu.
– Przestałeś słuchać.
Hyde podniósł wzrok na Claire. Przez ostatnie parę minut faktycznie nie słuchał uważnie, wpatrywał się w godzinę na swoim telefonie. Analizował, za ile będzie musiał wracać. Musiał się pilnować, żeby Hayden się wysypiał. Miał nauczkę, że źle psychicznie się dla niego kończyło, jeśli chodził zbyt zmęczony.
– Narzekałaś, że nie możesz jechać do domu na święta przez studia i pracę – odparł mimochodem – Ciężki dzień, wybacz.
– Też miałam długi dzień, Hyde. Uwierz.
Westchnął w odpowiedzi. Wiedział, obserwował jej życie oczami Haydena. Ich praca była ciężka.
– Wiem. – Uśmiechnął się słabo.
– Szkoda, że nie możemy widywać się częściej.
Hyde milczał. Spojrzał na swoją prawą ręką. Rana po zranieniu lustrem zdążyła się już praktycznie zagoić przez ostatnie naście dni.
– Tłumaczyłem ci czemu. Po prostu nie mogę, mój tryb życia jest... Specyficzny.
Claire skinęła głową ze zrezygnowaniem. Chciał ją jakoś pocieszyć, ale nie potrafił. On też sam nie czuł się kompetentną osobą, która powinna wchodzić w jakieś relacje międzyludzkie. A już nie z osobą, która jest tak bliska Jekyllowi.
– Pójdę już – mruknęła Claire.
Wstała z krzesła i zaczęła się szykować do wyjścia. Kiedy dziewczyna zaczęła odchodzić, Hyde złapał ją za rękę.
– Nie obrażaj się na mnie – zaczął mówić. Claire zatrzymała się, jednak nie odwróciła się w jego stronę. – Naprawdę nie mogę częściej się z tobą spotkać. Siły wyższe, których nie mam, jak przeskoczyć. To nie jest twoja wina.
Jedną z rzeczy, które można było przyznać Hyde'owi to, że nie kłamał. Oczywiście pomijając to, że nie mógł przyznać, ile łączy jego i Jekylla, mówił prawdę. Pokrętną, mało zrozumiałą, pełną niedomówień, ale nigdy świadomie nie okłamał Claire. Co nawet dla niego było dziwne. Hyde założył z góry, że to jemu przypada rola tego złego. Tymczasem bardzo łatwo dostrzegał, że nie mógł być tym złym, skoro Hayden nie był tym dobry. Został więc on zlepkiem przeciwieństw Haydena, ale też nie wszystkich cech. Były rzeczy, przy których moralność Jekylla była tak silna, że Hyde nie potrafił się jej przeciwstawić. Najprostszym przykładem było to, że pomimo tylu przesłuchań, jakie przeprowadził przez ostanie tygodnie, nikt nie zginął z jego ręki. Raz nawet próbował, kogoś zabić, w celu udowodnienia sobie czegoś. Nie potrafił. Nie miał wyrzutów sumienia krzywdząc tych ludzi, więc zaczął się zastanawiać, co go powstrzymuje przed morderstwem. Do dziś nie znalazł odpowiedzi na to. Ani na to, że wolał większość obrażeń zadawać, kiedy druga osoba była nieprzytomna. Sprawianie bólu innym nie sprawiało mu przyjemności, ale była to pewnego rodzaju konieczność, która na celu miała wzbudzenie strachu.
Claire wyrwała rękę i się odwróciła. Hyde dla wygodny tej rozmowy, wstał z krzesła i stanął naprzeciwko niej. Wpatrywali się przez chwilę w siebie bez słowa. Nagle Claire zrobiła coś niespodziewanego. Przynajmniej on się tego nie spodziewał. Dziewczyna podeszła do Hyde'a i przyciągnęła jego twarz do siebie. Ten odruchowo odwzajemnił pocałunek, który nie trwał zbyt długo. Jak też mógł się spodziewać, nie poczuł emocjonalnie nic oprócz zaskoczenia. Claire odsunęła się od niego i bez słowa wyszła, dając tym jasno do zrozumienia, że do jego decyzja, co z tym zrobić.
Hyde poczuł bezradność. Przecież nie mógł się emocjonalnie zaangażować. W żadnym znaczeniu tego słowa. Czemu ona nie widziała, że zasługuje na kogoś znacznie lepszego? Kogoś, kto, chociaż będę mógł odwzajemnić, cokolwiek czuła. Przez chwilę wpatrywał się ślepo przed siebie, wciąż zastanawiając się, czy powinien za nią pobiec i próbować to wyjaśnić. Fakt, dał jej znać, że jest otwarty na wszystko, ale wciąż po prostu wierzył, że przestanie z nim rozmawiać. Co byłoby zdecydowanie najbardziej racjonalną opcją. Sam nie potrafił urwać kontaktu, świadomość Haydena do niego dochodziła, nie mógł zabrać jej tej jednej dobrej rzeczy aktualnie w jej życiu. Nawet jeśli skutki tego mogą być różne. To musiała być decyzja Claire.
Z mętlikiem w głowie, zapłacił za drinki i wyszedł z baru. Hyde zaczął się kierować w stronę mieszkania. Dziś już nawet odpuścił sobie śledzenie swoich następnych potencjalnych ofiar. Nie miał na to nastroju. Oraz za parę dni będzie siedział w Londynie. Wolał, żeby spokój zapanował trochę przed wylotem, a nie kiedy Jekyll wyjedzie z kraju. Włączył jedną z playlist Haydena, których ten ostatnio słuchał i w spokoju napawał się widokiem Chicago. Nie miało ono energii Nowego Jorku czy uroku Londynu, ale polubił to miasto. Jekyll zresztą też.
Hyde niewątpliwie uważał, że obecna sytuacja nie może być dziełem przypadku. To, że udawało mu się przebić do świadomości Haydena musiało być czymś więcej niż efektem wypicia narkotyku. Oczywiście zawsze, od kiedy pamiętał, był jego głosem, który namawiał, co bardziej ryzykownych decyzji, ale przez przyjaźń Jekylla z Marshallem, został odsunięty. Hyde zaczął liczyć, że powrót do rodzinnego domu, pozwoli mu przypomnieć sobie więcej ze swoich poprzednich wcieleń. Nie potrafił powiedzieć, co dokładnie się stało, że Neil Jekyll odebrał sobie życie w wieku zaledwie trzydziestu pięciu lat. Ani Robertowi. Ani Gabrielowi. Za to samobójstwo Henry'ego Jekylla było jeszcze bardziej konfundujące, bo nie miał pojęcia, ile tego faktycznie się wydarzyło, ale to efekt wiedzy z książek czy filmów. Wątpił też, żeby w najbliższym czasie dowiedział się prawdy. Najpierw Hayden musiał się dowiedzieć.
Nim się zorientował doszedł do swojego bloku. Wchodząc na klatkę, zdjął słuchawki i skierował się ku schodom. Starał się nie wydawać żadnych dźwięków, żeby przypadkiem nie obudzić sąsiadów. Już chciał odetchnąć z ulgą, że tym razem też mu się udało, ale usłyszał coś za sobą, kiedy próbował włożyć klucz do zamka. Jego oddech minimalnie przyspieszył.
– Zgubiłeś się?
Lemony stanął idealnie pośrodku przejścia, uniemożliwiając jakąkolwiek ucieczkę. Hyde uspokoił się i przybrał cyniczną postawę, po czym odwrócił się jego stronę.
– Może tak. Może nie. Czemu cię to obchodzi? To jest dopiero dobre pytanie.
– Aha. – Lemony skrzyżował ręce na piersi, poważniejąc. – Zauważyłbym, gdyby mieszkał obok mnie białowłosy idiota.
– Zabolało – odparł ironicznie.
Hyde dyskretnie zaczął myśleć nad planami awaryjnymi. To był idealny moment, żeby porwać Lemony'ego i go przepytać. Względnie. Zaczynał podejrzewać, że to ogólnie mogłoby nie być takie proste. Nie mógł wrócić do mieszkania, nie kiedy Lee był obok. Musiał mu uciec, to na pewno.
– Zaboli równie mocno, jak zadzwonienie po gliny, po tym jak próbowałeś się włamać – powiedział arogancko Lemony.
Po korytarzu rozprzestrzenił się wymuszony śmiech Hyde'a, który jednocześnie udawał, że stara się nie roześmiać. Lee bacznie go obserwował. Analizował każde jego słowo, reakcje i ruch. Intuicyjnie wyjął z kieszeni telefon.
– Ty? Ty będziesz dzwonić? Były diler, który ma wciąż styczność z narkotykami? Proszę cię bardzo, będzie zabawnie – wypalił, podnosząc głos o pół tonu.
Chwilę mu zajęło, żeby ogarnąć, że nie powinien tego wiedzieć ani mówić, bo przecież nie miał, skąd tego wiedzieć. Lemony jednak wstał niewzruszony, jakby to, co Hyde powiedział było tylko urojeniem. Co było dość imponujące.
– Nie mam pojęcia, kim do cholery jesteś i skąd bierzesz te bezsensy, ale nie chcesz się przekonać, komu uwierzą.
Hyde wiedział, że był na straconej pozycji. Lemony blefował, ale nie mógł ryzykować, że faktycznie zrobi to, o czym mówił. Nie miał pomysłu, jak dobrze z tego wybrnąć, nie ze swoim charakterem. Hayden pewnie by przeprosił się wycofał (Hayden nigdy nie znalazłby się w takiej pozycji), on na tym etapie nie mógł tego zrobić. Zostało mu wkurwienie Lemony'ego, może wtedy da mu spokój.
– Masz wtyki w policji, czy na szybkim wybieraniu kogoś, kto w nocy byłoby w stanie ot tak przyjechać i udawać glinę, żeby mnie zastraszyć? Moim skromnym zdaniem wyglądasz na osobę, która posunęłaby się do obu rzeczy.
– A ty wyglądasz na osobę, która ma szybkim wybieraniu ma swojego chłopaka, któremu płacisz, żeby w ogóle odebrał. Lub dziewczynę. Lub oba... Dalej chcesz się w to bawić?
– Miło, że nie szufladkujesz ludzi.
Wpatrywali się w sobie w milczeniu. Hyde wiedział, że Lee nie odpuści. Nie tylko dlatego, że wystarczająco zdąrzył go poznać oczami Jekylla. Przestał się dziwić, jak z pozoru tak mało ogarnięty człowiek jak Lemony, zdołał na siebie zarobić i zyskać wystarczające zaufanie, przez które powierzono mu narkotyk. Na swój sposób jego powaga była przerażająca, a spojrzenie powodowało, że czujesz, jakby przejrzał na wyrost ciebie oraz twoje prawdziwe zamiary. Zaczął mieć wrażenie, że on widzi w nim Haydena. Mimo złego oświetlenia na klatce i stania w półmroku.
Któryś z nich musiał odpuścić. Tą osobą musiał być Hyde. Zaczął analizować swoją pozycję. Wyjście z budynku nie wchodziło w grę.
Dach. Zewnętrzne schody ewakuacyjne. Tak wróci do mieszkania
– Miło było poznać. Trochę otrzeźwiałem, teraz widzę, że to nie jest mój budynek.
– Yhm.
Lee przesunął się trochę, pozwalając mu przejść. Hyde czuł się obserwowany, kiedy szedł ku klatce schodowej. Będąc już na schodach, jak najszybciej zaczął wchodzić na górę. Miał głupie wrażenie, że Lemony zacznie za nim iść. Wrażenie. Był pewien, że Lemony, będzie go śledzić. Kiedy dostał się na dach, zdał sobie sprawę, że nie ma gdzie się na nim ukryć. To nie tak, że myślał, że to plan idealny. Po prostu nie miał innego. Nie mógł od razu wejść na schody przeciwpożarowe, nie dość, że byłoby to słyszalne, to bardzo łatwo Lemony by go złapał. Też nie było tu miejsc do ukrycia się. Jedyną deskę ratunku, jaką Hyde widział był budynek obok oddalony o jakieś dziesięć metrów. Podszedł do krawędzi i spojrzał w dół. Pięć pięter. Z piętnaście metrów.
Nie mógł uwierzyć w to, co zamierzał zrobić.
– Oby to było tego warte – mruknął pod nosem i zaczął się cofać.
Przeszedł go dreszcz, kiedy usłyszał, że drzwi do wejścia zaczynają się uchylać. Hyde nie myśląc za długo, wziął rozbieg i przeskoczył przez budynek, niechybnie zaliczając niewielkie przeturlanie się po dachu. Był wystarczająco blisko krawędzi, którą chronił niewielki murek, że postanowił się nie ruszać. Odczekał dobre parę minut, nasłuchując dźwięku drzwi. Kiedy był pewien, że już nic nie słyszy, podniósł się. Lemony zdążył zejść z dachu.
Hyde'owi zajęło mu chwilę, żeby zrozumieć, co właśnie zrobił. Miał świadomość, że jest „inny". Sam fakt tego, iż człowiekiem nie był, było na to dowodem, ale nie miał jeszcze świadomości innych czynników. Z czasem jednak przypominał sobie o szczegółach i wszystko układało się w sensowną całość. Teraz jednak pozostawał w szoku, że udało mu się uciec Lee.
Z brakiem przekonania zebrał się w sobie i ponownie przeskoczył z jednego budynku na drugi. Tym razem udało mu się jednak przy lądowaniu zatrzymać na nogach. Zadowolony z siebie wszedł na schody przeciwpożarowe i cicho zaczął schodzić na odpowiednie piętro. Niezmiernie się cieszył, że Hayden lubił zostawiać w salonie lekko rozszczelnione okno, przez co z łatwością je otworzył i wszedł do mieszkania. Rozejrzał się wokół siebie, sprawdzając, czy wszystko leżało w tym samym miejscu. Hyde unikał pogłębiania w Haydenie poczucia paranoi. A raczej starał się. Z nawyku wziął prysznic i przebrał się w ubrania, w których Jekyll zasypiał. Swoje rzeczy (których nie podkradał Haydenowi) schował do zrobionej przez siebie skrytki w szafie.
Zanim jednak położył się spać, podszedł do ściany w sypialni, która po drugiej stronie zaczynała mieszkanie Lemony'ego. Nie tak, że go nie lubił. Uważał, że jest mądrzejszy niż to po sobie pokazywał. I to go niepokoiło. Jeśli Lemony dowiedziałby się prawdy przed Jekyllem, mogłoby się to różnie skończyć.
– Kurwa. Życie byłoby znacznie łatwiejsze gdybyś się po prostu domyślił... Lub nie dostawał paranoi, że coś jest z tobą nie tak – jęknął cicho.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro