Rozdział 1, czyli nowy etap w życiu
początek października 2019, Chicago
Lotnisko tętniło życiem. Hayden Jekyll poczuł znajome uczucie tłoku, które kojarzyło mu się z domem. Zaczął się rozglądać wokół siebie, szukając dobrego miejsca, żeby usiąść na chwilę. Jego przyjaciel tuż po wyjściu z samolotu, za priorytetowe uznał złożenie oficjalniej skargi na stewardessę z groźbą o pozew, ciągając Haydena ze sobą.
– Nie przesadzasz trochę? – zapytał Jekyll, zatrzymując się nagle – Grant, mówię coś do ciebie.
Grant Marshall też się zatrzymał. Chwilę mu jednak zajęło, żeby odwrócić się do przyjaciela. Miał na swojej bluzie niewielką plamę, która była wynikiem, wylania soku przez stewardessę podczas turbulencji.
– To sprawa mojej godności, Jekyll – mruknął.
– Czyli co? Skończyłeś prawo, więc każdemu będziesz teraz groził pozwem?
Grant nie odpowiedział. Zamiast tego zaczął iść w stronę punktu obsługi klienta. Hayden jęknął cicho, próbując się nie załamać. Spędził z przyjacielem ostatnie dwa tygodnie, wierząc, że nie będzie się zachowywać jak on, ale wystarczyło tylko wylądować w nowym miejscu, żeby ten zaczął się wykłócać. Jekyll nawet chciał mu przyznać rację, tylko że ten sam człowiek kilka godzin temu w samolocie twierdził, że nic się nie stało i obiecywał, że nie będzie robił dramatów. Teraz wyglądał, jakby był gotowy pozwać całe lotnisko. Marshall miewał swoje dziwne nastroje, kiedy się porządnie nie wyspał.
Hayden usiadł gdzieś z boku, żeby mieć go na oku. Założył słuchawkę na lewe ucho, żeby choć trochę umilić sobie czekanie. Włączył playlistę pełną rock-punkowych utworów, przeplataną najbardziej komercyjnymi popowymi piosenkami. Kiedy decydował, czy woli słuchać Taylor Swift, czy Sleeping with the Sirens, wrócił do niego Marshall z miną zbitego psa. Jekyll nawet nie musiał pytać, co się stało.
– Powiedzieli, żebym przysłał im rachunek z pralni, to pokryją koszt.
– Czy ty nie masz przypadkiem w swoim mieszkaniu pralki...
– Nie. Nie krytykuj mnie. Po prostu nic nie mów.
Nic nie mówiąc, poszli razem odebrać bagaże i wyszli z lotniska. Obaj potrzebowali chwili, żeby przyzwyczaić się do ruchu prawostronnego po spędzaniu ostatnich tygodni w Londynie u rodziny Jekylla. Kiedy Grant próbował złapać taksówkę tradycyjnymi sposobami, upierając się, że tak będzie szybciej. Hayden nie komentował tego ani słowem, tylko zamówił im Ubera. Nie minęło może z dziesięć minut, a podjechał do nich typowy amerykański SUV. Marshall przewrócił oczami, wyklinając swoje życie, że nic mu dziś nie wychodzi, zaczął chować ich torby i walizki to bagażnika, a kiedy obaj usiedli z tyłu, kierowca ruszył w drogę.
– Wakacje? – zapytał przyjaźnie, mając silnie amerykański akcent.
– Z wakacji – odpowiedział Grant, przybierając maskę miłego i ekstrawertycznego człowieka (którym zazwyczaj był, ale w dniach, kiedy nic mu nie wychodziło, przychodziło to o wiele ciężej) – Wraz z kolegą mamy ambicje na bycie najlepszymi w swojej branży.
Jekyll krzywo na niego spojrzał.
– Ty masz ambicje, ja po prostu chcę mieć pracę – mruknął.
– W jakiej branży? – kierowca kontynuował rozmowę, a Hayden żałował, że wrócił do Stanów, gdzie niezobowiązujący small talk jest czymś naturalnym. Zatęsknił za Europą. Ostatni rok, który spędził w Londynie, odzwyczaił go od tego.
– Adwokat i lekarz. Bardzo dobre połączenie – odpowiedział Marshall – A on... On jest geniuszem.
Jekyll przewrócił oczami. Nie lubił, kiedy Grant robił z niego geniusza przy obcych ludziach, których to zapewne nie obchodziło.
– A ty jesteś idiotą, nie wiem, jakim cudem wciąż się z tobą przyjaźnie – mruknął sarkastycznie, krzyżując ręce na piersi, czekając na odpowiedź.
Jednak Grant się już nie odezwał. Hayden poczuł pewną satysfakcję, że doprowadził do ciszy w samochodzie. Spojrzał kątem oka, żeby się upewnić, czy Marshall nie obraził się na niego przypadkiem. Nie wyglądał jednak na takiego. Prawą ręką, która miał opartą o drzwi samochodu, bawił się końcówkami swoich czekoladowych włosów z blond końcówkami przy uchu. Ich barwa była prawie taka sama jak odcień jego brązowych oczu. Grant musiał wrócić z granatu na włosach do bardziej naturalnych kolorów, żeby wpasować się w dress code i z początku nie wyróżniać zbytnio wyglądem. Hayden czasami się zastanawiał, jak jego przyjaciel mógł wyglądać jak wiecznie zbuntowany student, ubrany w martensy i skórzane kurtki, jednocześnie umiał przekonywać innych o swoich kompetencjach, które zdecydowanie posiadał. Marshall bowiem załatwił nie tylko sobie pracę w jednej z lepszych prywatnych kancelarii adwokackich w Chicago, ale i Jekyllowi w szpitalu blisko kampusu. A to tego dwa mieszkania, bo obaj by się po tygodniu zabiliby się, mieszkając pod jednym dachem.
Kiedy wjechali w okolice bloków zbudowanych z czerwonej cegły, obaj trochę się ożywili. Grant wyprostował się w siedzeniu, wysiadł też jako pierwszy, robiąc w momencie wychodzenia z samochodu przelew przyjacielowi za połowę przejazdu.
– Jak długo się znacie? – zapytał kierowca – Przyjaźń z collegu?
Do Haydena dopiero po chwili doszło, że ktoś coś do niego mówi.
– Koło piętnastu lat – odpowiedział niepewnie – Praktycznie całe życie.
– Dobry staż. Małżeństwa w tych czasach trwają mniej.
Chłopak starał się nie skrzywić, mając w głowie, że został wychowany bez ojca, podobnie zresztą jak Grant. Przytaknął jedynie coś niezrozumiale.
Kiedy kierowca się zatrzymał pod jego blokiem, Hayden powiedział coś z grzeczności i wyszedł z samochodu. Zebrał swoje rzeczy z bagażnika i brakiem siły, zaczął iść w stronę bloku. Z oczywistym brakiem szczęścia, winda okazała się zepsuta, przez co spędził dziesięć minut na wznoszeniu swoich rzeczy na czwarte piętro. Zmęczony podróżą i całym dniem, zaczął szukać kluczy od swojego nowego mieszkania. Znalazł je na dnie małej kieszeni plecaka. Włożył klucz do zamka, próbując otworzyć.
– Kurwa – jęknął, kiedy jego próby nie przynosiły skutku.
Oparł głowę o drzwi. Westchnął ciężko, podniósł głowę i ponownie walnął nią o drzwi. Pod naciskiem siły otworzyły się, a Jekyll o mało nie stracił równowagi. Czuł, że to nie jest jego dzień. Pierwsze co rzuciło mu się w oczy, to mały stolik w przedpokoju z szufladą. Leżała na nim kartka od właściciela z przywitaniem, szczegółami do kogo ma się zwrócić w razie problemów, przypomnienie o wysokości czynszu i innymi rzeczami, nad którymi nie miał już siły się skupić.
Zamknął za sobą drzwi. Mieszkanie nie było spore. Na wejściu dało się dostrzec salon połączony z kuchnią i parę okien wychodzących na ulicę. Po wystroju nie dało się ocenić, czy właściciel robił remont i wstawił nowe wyposażenie rok temu, czy nic nie ruszał od dwudziestu lat, co miało swój urok. Do tego łazienka i sypialnia, oba pomieszczenia znajdowały się na prawo od salonu, kuchenka zaś na lewo.
Jekyll położył na środku walizkę i zaczął szukać w niej kosmetyków, ręcznika i świeżych ubrań. Potrzebował się wykąpać. Zabrał rzeczy i udał się do łazienki, która okazała się dość małym biało-niebieskim pomieszczeniem z wanną i okrągłym lustrem nad umywalką. Nalał gorącej wody, po czym wszedł do wanny, starając się nie myśleć o tym, że jutro czeka go pierwszy dzień w nowej pracy. Wyklinał się czasami, że zdecydował się iść na medycynę, brakowało mu powołania, żeby być lekarzem, ale w wieku szesnastu lat o tym nie myślał. Wtedy był oczarowany tym, że Yale samo do niego przyszło, oferując pełne stypendium, jeśli tylko będą chwalić tym, że studiuje u nich nastoletni geniusz, nawet jeśli Hayden się nim nie czuł. Stąd też w jego głowie jedyny wybór, jaki miał to pójść na medycynę albo na prawo (mama zasugerowała, że medycyna będzie dla niego lepszym wyborem).
Zdecydował się wyjść z wody, dopiero kiedy ta stała się letnia. Zapach lawendowego żelu pod prysznic opanował całą łazienkę. Lubił tą woń. Woda z czarnych włosów kapała mu na twarz. Zaczesał grzywkę do tyłu. Owinął się w ręcznik i stanął przed lustrem. Czuł, że wygląda martwo lub to tylko kwestia zimnego światła. Dotknął ręką wewnętrznej części lewego ramienia, przejeżdżając palcami po liniach tatuażu. Dwie dłonie naprzeciw siebie próbujące dotknąć Plutona. Nie wierzył w horoskopy, ale wizualnie mu pasowało użycie planety zgodnej z jego znakiem zodiaku.
Oderwał dłoń od ramienia i przetarł nią twarz. Pojedyncze piegi na jego twarzy były jeszcze mniej widoczne niż zazwyczaj, jedynie kolor oczu zdawał się jeszcze żywy – dziwna mieszanina błękitu, granatu i fioletu. Automatycznie rozczesał włosy grzebieniem i zostawił je, żeby same wyschły. Ubrał się w ciemne dresy i za dużą bluzę z logotypem Yale, po czym wyszedł z łazienki.
Zaciągnął obie walizki i plecak do sypialni, myśląc, jak sensownie się rozpakować. Skończył na tym, że po godzinie walizki leżały otwarte, a on jedynie wyjął część rzeczy z plecaka, żeby móc go zabrać jutro ze sobą do pracy.
Walnął się na łóżku i zaczął przeglądać, jakie jedzenie na dowóz ma w swojej okolicy. Powinien pójść do sklepu, ale dziś jedynie chciał pójść spać. Rozsądek jednak mu podpowiadał, że powinien coś zjeść przed tym. Jekyll z braku kreatywności zdecydował się na pizzę.
– Nienawidzę być dorosłym.
***
Szpitalny korytarz wydawał się szerszy niż faktycznie był. Hayden przechadzał się po nim, słuchając historii o szpitalu podczas oprowadzania. Czuł się jak ma wycieczce w muzeum. Nie był pewien czy powinien.
– I to chyba wszystko... Jakieś pytania? – zapytał Charles Adams, jego nowy przełożony.
– Dużo nocnych lub całodobowych zmian z zaskoczenia? Lub bardziej introwertycznie, dużo ludzi dziennie się pojawia?
– Szpital przy kampusie – odpowiedział. Tyle wystarczyło, żeby Hayden wiedział, co go będzie czekać. – Chodź, zapoznam cię ze swoim zespołem.
Adams poszedł przodem w stronę jednego z pokoi na korytarzu. Obaj przeszli przez próg. W środku przy wielkim, okrągłym stole siedziały cztery osoby – dwie kobiety i dwóch mężczyzn. Jedna z nich była mulatka z kręconymi, ciemnymi włosami upiętymi w kok, druga była blondynką o delikatnych rysach twarzy. Mężczyzna, który siedział najbliżej drzwi miał z kolei koreańską urodę oraz kolczyk w okolicy brwi, a drugi, który siedział pomiędzy kobietami, cechowały piegi na całej twarzy oraz dość spora szrama, która biegła od prawej strony dolnej wagi w dół twarzy.
– Aiden Campbell, Mikeala Shelby, Nick Shelton oraz Claire Lavine – przedstawił ich Adams – A to Hayden Jekyll.
Hayden podniósł rękę, żeby się przywitać. Jego uwagę przykuła Claire – nie dlatego, że mu się spodobała, ale wyczuwał od niej specyficzną aurę. Claire odgarnęła ręką blond włosy, żeby spojrzeć na nowo przybyłego, niechcący nawiązując bezpośredni kontakt wzrokowy. Do pewnego momentu w swoim życiu Jekyll mocno by się tym speszył, ale tym razem po prostu odwrócił wzrok, jakby nigdy nic.
– Więc to on? – zapytał Aiden.
– Polecam najpierw spytać o zaimki, a później nazywać. Możesz kogoś urazić – uśmiechnął się Hayden.
Mikeala zaśmiała się głośnej niż powinna, a Aiden się lekko speszył. Adams w tym czasie przeprosił ich na chwilę i wyszedł z pokoju odebrać telefon.
– Już cię lubię – powiedziała Mikeala – Więc?
Przez chwilę się zamyślił, o co jego nowa koleżanka z pracy go pyta.
– Próbowałem niekonwencjonalne odpowiedzieć na pytanie. Z tego, co wiem "on" mi odpowiada, więc... – zaczął się tłumaczyć – Nim, czyli kim? – przerzucił wzrok na Aidena.
– Adams cały czas mówił o tobie, jak to nie może się doczekać współpracy i tak dalej – odpowiedział Nick – To były ciężkie dni.
Hayden poczuł, że był o krok od zaczęcia tłumaczenia się, że nie jest nikim wyjątkowym. Wziął zamiast tego wdech.
– Skróciłbym wam cierpienia, gdyby nie to, że musiałem przenieść całe swoje życie z Anglii.
– Coś mi się właśnie wydawało, że mówisz z brytyjskim akcentem – wtrącił Aiden.
– Mówię? Dajcie mi tydzień i przejdzie. – Jekyll miał wrażenie, że mogli go nie zrozumieć i siła tłumaczenia się wygrała. – Ciężko to w pełni wytłumaczyć, ale moja rodzina jest z Londynu, a ja się wychowałem w Stanach. Mój akcent jest mocno zależny od tego, gdzie aktualnie przebywam. – Uśmiechnął się lekko.
Zaczął czuć się lekko niekomfortowo w nowym towarzystwie. Nigdy nie był osobą, która z łatwością potrafiła podtrzymać rozmowę z nowo poznaną osobą, a co dopiero całą grupą.
– Z samych dobrych stron się tutaj pokazujesz – dodała Mikeala – Mam nadzieję, że nie jesteś jakiś seryjnym mordercą czy kimś takim.
Claire przewróciła oczami i jakby nigdy nic wyszła z pomieszczenia. Wychodząc, minęła Haydena zdecydowanie zbyt blisko niż by tego chciał, była blisko, żeby zahaczyć o jego ramię, swoim.
Jekyll wskazał ręką na drzwi.
– Nie myśl o tym – odparł Nick – Claire jest... Jest.
– Ona mnie nie lubi czy chce, żebym zwrócił na nią uwagę? – zapytał, wciąż trzymając rękę skierowaną w stronę wyjścia.
Cała trójka wzruszyła tylko ramionami.
– Ostatnio na ciężki okres w życiu – dodała Mikeala – Nie bierz tego personalnie. Pewnie nawet nie chodziło o ciebie.
Skinął głową w odpowiedzi.
To będzie ciekawe, pomyślał.
Dzień ostatecznie minął mu lepiej niż się tego spodziewał. Hayden bardzo szybko podpatrzył, jak wygląda schemat życia w szpitalu i się do niego dopasowała po paru godzinach. Pierwszego dnia nie miał za dużo do roboty i Adams mu polecił, żeby na spokojnie się odnalazł oraz pytał o wszystko w razie problemów. Jekyll jednak wolał się wrzucić na głęboką wodę i robić, co do niego należy, jakby pracował tu od dawna, czym dość szybko zaskarbił sobie sympatię osób wokół siebie.
Wychodząc ze szpitala, był zmęczony. Był w towarzystwie Nicka, więc starał się zbytnio tego nie okazywać, bo ze zmęczenia robił się mało przyjemny wobec ludzi. Nick okazał się najbardziej wyrozumiałą osobą z całej gromady poznanych osób. Aiden i Mikeala w wolnych chwilach, co rusz go o coś podpytywali – on głównie z ciekawości, ona, żeby wiedzieć coś przed Aidenem. Cudem nie przekroczyli granicy dobrego smaku, za co Jekyll ich po kryjomu podziwiał. Nick starał się hamować kolegów z pracy, ale nie mógł ukryć faktu, że też go ekscytuje wizja pracy z kimś nowym (i jak Hayden się domyślał, niebyciu skazanym na towarzystwo Claire, kiedy Aiden i Mikeala byli zajęci dogryzaniem sobie). Z Claire właściwie nie miał okazji porozmawiać. Raz na niego wpadła i przeprosiła, że tak nagle wyszła z pomieszczenia, kiedy on przyszedł, jednak bez żadnych wyjaśnień, dlaczego.
Jekyll bardzo nie chciał mieć swoich teorii, ale one przychodziły do niego same – od tego, że jej się spodobał przez problemy rodzinne po nienawiść, bo on teraz przykuwa uwagę, a nie ona. Spora część z nich miała połączenie z nim, te najchętniej od siebie odsuwał. Chciał sam siebie przekonać, że Claire po prostu miała gorszy dzień i to nic nie znaczy.
– I jak po pierwszym dniu w pracy? – zapytał Nick, kiedy obaj zatrzymali się na przystanku autobusowym.
Wyrwało to Haydena z nieszczęsnego zamyślenia o Claire.
– Zakładałem, że będzie gorzej. Fartem uniknąłem jet laga, więc teraz jakoś powinno pójść. O ile Claire nie będzie tego utrudniać – wyrwało mu się przez przypadek – Znaczy...
– Nie przejmuj się nią. W ostatnim czasie dość sporo rzeczy się na siebie nałożyło i stara się z tym radzić. Za to dziś od rana mówiła, że się źle czuje – Nick starał się mu to wytłumaczyć, ale Jekyll miał wrażenie, że i tak nie mówi mu wszystkiego, co mógłby mu powiedzieć.
– Czyli to na pewno nie ma nic związanego z tym, że się pojawiłem? Nie chcę być źródłem problemów.
– Nie wydaje mi się. Choć może ją trochę duma boleć, że przestała być ulubienicą Adamsa. Wciąż studiuje i sam zaproponował jej płatny staż u siebie. A nagle pojawiasz się ty i cała uwaga skupia się na tobie, nawet zanim przekroczyłeś próg tego budynku.
Jekyll wyraźnie się skrzywił.
– To mnie nigdy nie opuści – mruknął do siebie. Poczuł na sobie wzrok Nicka i szybko się zreflektował, że musi wyjaśnić, o co mu chodzi. – Ludzie przyszywają mi łatkę geniusza, bo poszedłem na studia w wieku szesnastu lat. Jeśli Adams lubi mieć wokół siebie wyjątkowe – Skrzywił się na dźwięk tego słowa w tym kontekście. – osoby, to się teraz nie dziwię, czemu o mnie mówił.
– Przyjęli cię na Yale w wieku szesnastu lat?
Hayden wzruszył ramionami.
– Myślę po czasie o tym, jak zabranie mi dwóch lat z nauki w liceum. Nic mi to nie dało.
– Wszystko ma swój cel.
Jekyll chciał odpowiedzieć coś sensownego, ale w tym momencie na przystanku zatrzymał się jego autobus. Pożegnał się jedynie z Nickiem i wrócił do domu, zahaczając wcześniej o wstąpienie do sklepu. Starał się nie myśleć o Claire, przez co przypomniał sobie swoje poprzednie związki. Tylko jeden z nich doczekał się nietragicznego zakończenia.
– Nie ważne, ile razy będę sobie powtarzał, że nie chcę, czy że nie potrzebuję być w związku, to oczywiście, że wszystko mi się przypomina. Nie mówiąc o tym, że subiektywnie Claire nawet mi się nie podoba – mruknął do siebie.
Rozejrzał się wokół siebie, żeby upewnić się, czy nikt go przypadkowo nie podsłuchał. Na ulicy jednak nikogo nie było. Pogłaśniając muzykę na słuchawkach, kontynuował powrót do domu. Starał się skupić na tym, jak wygląda jego okolica i zapamiętać jak najwięcej miejsc w niej, żeby jak najszybciej móc się swobodnie po niej poruszać. Hayden doceniał gust Granta i czym się kierował, szukając mieszkań. Miejsce to bardzo przypominało mu okolicę, w której dorastał w Nowym Jorku. Spokojne ulice pełne klimatycznych bloków, mnóstwo zieleni oraz brak poczucia mieszkania w metropolii. Lubił ciszę, jakie tworzyły takie miejsca.
Po dwudziestu minutach wolnego spaceru dotarł do swojego bloku. Winda wciąż była zepsuta, więc był zmuszony wejść po schodach. Tuż przed wejściem na swoje piętro, schował słuchawki z powrotem do kieszeni spodni. Zamiast ciszy, jakiej można by się było spodziewać na korytarzu, dobiegło do niego dobijanie się do drzwi. Przyspieszył kroku i wyszedł na swoje piętro. Pomiędzy jego mieszkaniem, które znajdowało się idealnie naprzeciwko windy, a drzwiami do mieszkania prostopadle na lewo, stała dość spora grupa osób (z kilkuletnimi, znudzonymi dziećmi), która dobijała się do drzwi. Jekyll zignorowałby ten tłum, gdyby nie to, że jedna z osób opierała się o drzwi o jego mieszkanie.
– Wiem, że tam jesteś! – krzyknęła jedna z kobiet, która najmocniej dobijała się do drzwi.
Ktokolwiek miał być w mieszkaniu, nie odpowiedział.
– Przepraszam, czy coś się stało? – zapytał Hayden, podnosząc trochę ton głosu.
Kobieta przestała walić i odwróciła się w jego stronę. Zaśmiała się, jakby chciała go co najmniej wyśmiać.
– Kolejny do tego idioty – powiedziała szyderczo.
Jekyll się zawiesił, próbując zrozumieć, o co chodzi.
– Mieszkam tu – oparł i wskazał ręką tak, żeby nie można było określić, na które drzwi dokładnie wskazuje – Mógłbym prosić, cokolwiek próbujecie osiągnąć, żebyście się rozeszli?
– Lee wyłaź stamtąd! – kontynuowała kobieta.
Hayden przewrócił oczami i wyjął telefon, udając, że chce zadzwonić.
– Powtórzę pytanie, czy możecie się rozejść i pozwolić mi wejść do mojego mieszkania? W przeciwnym razie będę zmuszony zadzwonić do zarządcy budynku. Słyszałem, że pan Weber nie lubi...
Kobieta na dźwięk nazwiska narządy prychnęła, ale odeszła niby z łaską od drzwi. Zabrała ze sobą jedno z dzieci. Reszta dorosłych rozeszła się równie szybko. Jekyll słyszał w swoją stronę lekkie wyzwiska i teksty "za kogo on się uważa". Kiedy już korytarz opustoszał, podszedł do swoich drzwi.
– Jak mam ci dziękować?
Hayden odwrócił się i dostrzegł w progu sąsiednich drzwi mężczyzna. Od razu rzuciły mu się w oczy jego miedziane włosy.
– Nie musisz lub możesz kupić jedzenie... Co to właściwie było i jak często ma miejsce?
– Eee... Nie aż tak często. Może raz na dwa tygodnie – powiedział Lee, opierając się o framugę. Przygryzł lekko wargę – Mają mnie za kogoś, kim nie jest i oskarżają o rzeczy, których nie robię. W skrócie... A ty jesteś? Nie kojarzę cię.
– Nowy, wprowadziłem się dosłownie wczoraj. Hayden.
– Miło poznać. Lemony Lee. – Położył rękę na piersi. – Wciąż chcesz to jedzenie? Miałem coś załatwić i właśnie pójść po jedzenie, a wyglądasz na osobę, która lubi wiedzieć wszystko, co się dzieje wokół niej.
– Jeśli stawiasz jako podziękowanie, to czemu nie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro