Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Zostawię zapalone światło

– Pamiętasz? – szepnęła cicho, nachylając się nad marmurem. Starła rękawem śnieg. – Obiecałam ci, że zostawię zapalone światło.

Otarła ukradkiem płynącą łzę i spojrzała na złociste litery wyryte na nagrobku. Poczuła bolesne ukłucie gdzieś w klatce piersiowej, które zdawało się rosnąć do niebotycznych rozmiarów i obejmować całe ciało, niczym nienasycony potwór. Jednak nieważne jak bardzo źle by się czuła i jak nisko upadła – obiecała jej, że nigdy nie stoczy się zupełnie i nie da się pochłonąć.

Sięgnęła do kieszeni kurtki i drżącą ręką rozłożyła papier.

– Napisałam coś dla ciebie. – Usiadła ostrożnie na zmarzniętej ziemi i instynktownie skuliła się, czując bijące zimno. – Wiesz, to dziwne. Kiedyś mówiłyśmy jakbyśmy miały tysiące języków, a teraz... nie potrafię powiedzieć niczego, co zawiera sens. Zupełnie jakbym wraz z twoim odejściem...

Zamilkła, walcząc z trzęsącym się głosem. Z trudem przełknęła ślinę, jakby nagle stała się gulą, rosnącą w gardle. Dłonie, w których trzymała list, zadrżały delikatnie.

– Zupełnie jakby z twoim odejściem ktoś zgasił światło. – Tym razem nie powstrzymywała samotnej łzy, która wymknęła się spod powieki. – Mimo tego raz do roku, w naszą ulubioną porę udaje mi się wykrzesać ostatnie zagubione myśli, które uporczywie trzymają się twojego wspomnienia. – Wzięła głęboki oddech i spojrzała na atramentowe rzędy, zapisane równym, pochyłym pismem. – Droga Miriam...

Wiesz z czym kojarzą mi się święta? To ten czas, w którym sklepy są otwarte krócej niż zwykle, wszyscy załatwiają ostatnie przedwigilijne sprawy, a cała okolica powoli zamiera. I chociaż nie zawsze pada śnieg, to czuć w powietrzu specyficzną, słodką atmosferę. Gdy stoisz na ulicy i spoglądasz w rozświetlone okna, to widzisz śmiejących się ludzi, mnóstwo potraw na stole, przykrytym białym obrusem, a przede wszystkim, gdzieś tam w rogu stoi choinka. Świąteczne drzewko, to w ogóle zabawna sprawa, wiesz? Jest jak odcisk palca – w każdym domu inna. To ona sprawia, że co roku święta są wyjątkowe i niepowtarzalne. Nigdy nie ma jednakowych bombek, wiszących koło siebie. No, chyba że nie ma żadnych, bo zdąży się do nich dobrać kot. Ale to taka drobna wstawka obserwacyjna. Dlatego nigdy nie chciałam mieć kota, w przeciwieństwie do ciebie. Wtedy musiałybyśmy wieszać choinkę pod sufitem.

Jednak to nie jedyne rzeczy, z którymi kojarzą mi się święta.

Przypominają mi też Ciebie, kochanie. Nasze pierwsze spotkanie na świątecznym jarmarku, gdy zachwycałaś się lampkami. Wpadłyśmy na siebie przypadkiem podczas kupowania grzańca. Połączyły nas światła – obie uwielbiałyśmy te kolorowe wystawy, a w szczególności świąteczną latarnię. Kojarzyła się nam nie tylko z kompasem, wskazującym drogę, ale również oazą i ostoją podczas życiowej burzy.

I obie stwierdziłyśmy rok później na święta, że chcemy, aby ta sama latarnia zdobiła nasze wspólne mieszkanie. Obiecałyśmy sobie, że zawsze będzie się palić, aby wskazywać drogę nie tylko zagubionym wędrowcom, ale nam – dwóm zagubionym w miłości duszom, które nie chciały być więcej samotne w święta. I nie tylko.

I przez jakiś czas wszystko było świetnie – imprezy, praca, wspólne wakacje, urlopy, wyjazdy służbowe i nieprzespane noce. Światła zawsze pozwalały wrócić nam do domu, miejsca, gdzie cały ciężar spadał z barków i wreszcie mogłyśmy odetchnąć, mając siebie w ramionach.

Jednak po jakimś czasie zaczęło się psuć. Światło migało i stawało się coraz słabsze, aż w końcu zgasło.

Tamtego dnia wróciłam do domu i nie usłyszałam cichego nucenia, dochodzącego z kuchni. Nie kręciłaś się w pobliżu, nie posłałaś pięknego uśmiechu, czy czułego spojrzenia. Leżałaś w łazience, nieprzytomna, a w prawej dłoni miałaś resztkę narkotyków. Umierałaś na moich oczach. I wtedy po raz pierwszy uświadomiłam sobie, jak bardzo potrzebujemy światła w życiu.

Zapaliło się ono na nowo, gdy wyszłaś po miesiącu ciężkiej walki ze szpitala. W następne święta zatargałam Cię przed tą samą wystawę z lampkami i kupiłam grzance. I gdy stałyśmy, wpatrując się w migające lampki, przysięgłam Ci, że zawsze zostawię zapalone światło. A Ty, obiecałaś, że zawsze wrócisz.

I kolejny rok znowu wydawał się normalny, do czasu, aż problemy nie spadły na nas niczym głaz, którego nawet Atlas by nie udźwignął. Widziałam, że sobie nie radzisz, ale usilnie namawiałam Cię, abyś wytrzymała do świąt. To przecież już niedługo – magiczny okres, gdzie wreszcie będziesz mogła odetchnąć. Gorączkowo pragnęłam przypomnieć Ci, że światło pali się cały czas, ale zdradzieckie wody znowu Cię wciągnęły.

Tym razem na dobre.

Dziewczyna urwała na moment i zakryła usta dłonią, tłumiąc szloch. Wsparła czoło o zimny nagrobek i zadrżała. Łzy, które hamowała przez ostatnie kilka minut, spłynęły ciepłym strumieniem po policzkach – już ich nie powstrzymywała.

– Zostawiłam... dla... ciebie... światło – wychrypiała. – Co zrobiłam źle? Gdzie popełniłam błąd?

Z trudem się pozbierała, czując, że jeszcze chwila i przekroczyłaby granicę, za której mogła już nie wrócić. Ale obiecała coś nie tylko jej, ale również sobie.

– Tym razem na dobre – powtórzyła chrapliwym głosem. – Pamiętam, że tamtego dnia trzymałam w ramionach całkiem sporą wieżę książek, które miały wylądować na półce w księgarni.

Zadzwonił też telefon, jednak nie odebrałam, bo nie miałam wolnej ręki. Chwilę później zapomniałam o nim, bo sygnał nie rozbrzmiał ponownie, więc uznałam, że najwyraźniej nie było to nic ważnego. Jednak już wtedy latarnia zgasła, a wokół niej, na ostrych klifach zbierały się truchła i szczątki rozbitego statku. Przekonałam się o tym, gdy stanęłam przed drzwiami mieszkania, a tam stała twoja mama – zapłakana. Wtedy dowiedziałam się o wszystkim.

Przedawkowanie. Śmiertelne. Lekarze mówili, że podobno nie umierałaś długo. Odeszłaś spokojnie w czwartą Wigilię Bożego Narodzenia, która miała być naszą czwartą wspólną Wigilią. Jednak była moją ostatnią, zanim pogrążyłam się w mroku.

Demony upominały się o mnie z najgłębszych czeluści piekieł. Nie pamiętam sytuacji, aby nagle wszystkie światła zgasły – to jest gorsze niż piekło. Gorsze niż wszystko to, co możesz sobie wyobrazić. A jednak gdy dzień w dzień, godzina za godziną, minuta za minutą, wspomnienie za wspomnieniem – rozpamiętywałam każdą chwilę spędzoną razem z Tobą, to przypomniałam sobie o obietnicy, którą złożyłam dwie Wigilie wcześniej.

Zostawię zapalone światło.

I zostawiłam. Pozbierałam się i na nowo rozpaliłam ogień, aby latarnia mogła na nowo wskazywać Ci drogę do mnie. Z roku na rok spoglądałam na ludzi, niosących świąteczne prezenty, ubierających choinki, strojących domy. A ja nadal czekałam aż wrócisz.

I w końcu pewnego dnia uświadomiłam sobie, że być może to ja muszę przyjść do Ciebie.

Oto jestem.

Wyciągnęła dłoń i po raz ostatni przesunęła palcami po złocistych literach.

– Zostawię zapalone światło.

Sięgnęła do kieszeni, jednak tym razem w dłoni nie znalazł się papier. Spoglądała długo na bezlitosne krawędzie, tak ostre i niebezpieczne, pochłaniające ludzkie życia.

A potem postawiła świecącą latarnię tuż nad wyrytymi w kamieniu słowami:

Miriam Zarych ur. 24.12.1990 zm. 24.12.2015

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro