Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

O niezgaszonej żarówce

Jackson mijał gburowatych przechodniów idąc bez pośpiechu chodnikiem. Oceniał ułożenie chmur na niebie. Jedna z nich przypominała mu kota. Ala miała kota, takiego czarno-rudego. Nigdy go nie widział na żywo, ale przesyłała mu jego urocze zdjęcia. W zasadzie to Ali też nigdy naprawdę nie widział, ale relację ze sobą utrzymywali już dwa miesiące. Bardzo się przywiązał do jej codziennych zdjęć Kabika (kota).

Sprawdził na mapie w telefonie, jak jeszcze daleko do przychodni, do której zmierzał. W tych czasach wszystko dało się sprawdzić w Internecie i uznawał to za prawdziwe błogosławieństwo. Inaczej pogubiłby się w licznych uliczkach obcego wciąż miasta. Przeprowadził się tu pół roku temu, lecz rzadko wychodził, dlatego nie miał okazji bliżej zapoznać się z tym miejscem. Liczył na wspaniały wynalazek człowieka - GPS.

Trafił we właściwe miejsce, a przynajmniej tak się domyślał po tabliczce zawieszonej niedaleko drzwi. Schował telefon do kieszeni wszedł do środka.

- Dzień dobry, gdzie zrobię badania krwi?

- Do ósemki.

Przeszedł do ósemki, a tam drzwi były zamknięte.

- Przepraszam, czy wie może pani...

- Ja tu nie pracuję! Nie wiem - kobieta się oburzyła.

- Tak, przepraszam. - Uśmiechał się.

Przeszedł dwa piętra, zanim znalazł kolejkę osób do rejestracji.

- Czy tu jest kolejka?

- Ta - mruknął bardzo wysoki mężczyzna w czapce i maseczce. Obok niego stała najpewniej jego żona trzymając go pod ramię.

Jackson ustawił się za nimi i czekał. I czekał. Robiło mu się niedobrze od tych dziwnych świateł i mdłego hałasu, i żółtych ścian, ale czekał dalej, bo kolejka powoli się zmniejszała.

- Dzień dobry chcę zrobić takie badania... - Wyciągnął karteczkę z kieszeni i dziewczyna prowadząca rejestrację przelotnie na nią spojrzała.

- Ma pan skierowanie?

- Skierowanie? - zdziwił się.

- Do tych badań potrzeba skierowanie.

- Ale lekarka mi powiedziała, że muszę tu przyjść i...

- Na to trzeba skierowanie, proszę pana. Chyba, że prywatnie, to będzie sześćdziesiąt złotych. -

Patrzyła się na niego niecierpliwie.

- Przyjdę ze skierowaniem, dziękuję za informację - wyrecytował z uśmiechem i skłonił się jeszcze na koniec, po czym opuścił budynek.

Po całym ranku niejedzenia kręciło mu się w głowie. Dotarł do marketu, gdzie wiele półek zapełnionym było wieloma opakowaniami w wielu kolorach. Patrzył w podłogę i śledził wgłębienia między kafelkami, aż dotarł do półki z bułkami. Patrzył się to na ceny, to na towar i myślał głęboko, i chyba pięć osób zdążyło go przez ten czas wyminąć i zapakować swoje zakupy do worka. Nareszcie wybrał, choć nie bez niepewności, drożdżówkę z serem. Po drodze do kasy chwycił jeszcze napój z witaminami i minerałami. Zawierał w sobie magnez, witaminę C oraz witaminę B i jeszcze inne ważne dla człowieka składniki.

- Dzień dobry.

Kasjerka kiwnęła mu i skasowała produkty.

- Kartą.

Klikała coś za szybką.

- Dziękuję, do widzenia.

- Do widzenia. Dzień dobry - mówiła już do kolejnego klienta.

Siedząc na ławce na przystanku zjadł okropnie suchą drożdżówkę i napił się trochę lepszego od niej napoju. Potem wstał i poszedł dalej, w stronę parkingu, bo przyjechał tu samochodem.

Światła zmieniały się. Czerwone, żółte, zielone. Na czerwonym stawał, a na zielonym ruszał. Kręcił kierownicą i przyciskał gaz, a częściej hamulec. Stanie w korku zajęło mu więcej niż jechanie, ale w końcu dotarł pod swój blok. Po zgaszeniu silnika zrobiło się okropnie cicho. Widział swoje oczy w lusterku. Odpiął pas, który wyraźnie kliknął, a potem otworzył drzwi i mimo, że wcale nimi nie trzaskał, to wydały z siebie ogromną ilość dźwięku, jak na zwyczajne drzwi od samochodu.

W windzie był sam ze swoim odbiciem w lustrze. Przyglądał się swoim nierównym brwiom przez całą podróż na szóste piętro. Na końcu, jak to zawsze robił, spojrzał na kamerę i się uśmiechnął, zastanawiając się, czy ktoś kiedyś zobaczy to nagranie i uśmiechającego się Jacksona. Byłaby to interesująca sytuacja.

Klucze w zamku zdawały się brzęczeć i huczeć jeszcze głośniej od drzwi auta. Gdy wszedł do środka, poczuł znajomy zapach mieszkania. Odłożył buty na miejsce, sprawdzając jeszcze, czy nie naniósł przypadkiem brudu na dywanik. W drodze do kuchni minął kolejnego siebie w lustrze. Obserwował zawsze bacznie wszystkich Jacksonów, bo obawiał się, że któryś z nich może kiedyś zrobić coś głupiego.

Był wtorek i na obiad miał makaron z sosem. Oczywiście, o ile go sobie zrobi.

Zanim jednak nadejdzie na to pora, mógł położyć się na kanapie, włączyć telewizor i patrzeć w sufit. Postawił obok laptopa z otwartą pocztą elektroniczną, ale też na niego nie patrzył, choć zawsze mówił sobie, że ma taki zamiar. Otwierał na chwilę telefon i sprawdzał lajki i komentarze, które dawały mu poczucie spełnienia na pół sekundy, a później odkładał urządzenie na stolik. I znów po nie sięgał, bo nie miał co zrobić z oczami. Błąkały się po ścianach i podłodze, ale widział tylko te same przyciemnione kolory i kurz na półkach. Telefon zapewniał mu więcej doświadczeń.

Przed zrobieniem obiadu wziął tabletkę na ból głowy. Nauczył się już, że nie ma lepszego sposobu na ból niż eliminowanie go. To było proste. Idealne. Mieszał sos w rondelku, a jego wszelkie myśli zagłuszał gotujący się obok wściekle makaron. Podczas jedzenia Jackson zerkał na ekran telefonu, który jak na złość nie pokazywał mu żadnych powiadomień. Wkładał widelec z posiłkiem do ust, ale gryzienie i przełykanie trwało tak długo, że jedzenie mu wystygło, nim dotarł do połowy. Oparł się na krześle i spojrzał znużony na talerz. Wyrzucił resztki do kosza z głosikiem w głowie, który powtarzał mu „marnujesz jedzenie, tak nie można".

Potem poszedł zwymiotować do łazienki.

Przed streamowaniem zawsze najdłużej zajmowało mu ustawianie telefonu, ale kiedy już znalazł idealny kąt i światło, wyglądał perfekcyjnie. Jackson miał piękną trwałą układaną każdego ranka i równe zęby kryjące się za pięknym uśmiechem. Szczere oczy przekonywały ludzi do jego łagodnej natury. Od rana chodził w dresie, ale teraz założył czystą koszulkę i wyprasowane dżinsy, nawet jeśli było go widać tylko od piersi w górę.

- Czeeeść... - Machał do wesołego Jacksona na ekranie. - Co dziś robicie? Ja jadłem drożdżówkę - pochwalił się ze słodkim uśmiechem. Zaraz na czacie pojawiły się dziesiątki serduszek. - Jesteś taki uroczy, dziękuję! Smakowała ci?, taaak, uwielbiam drożdżówki. Często jem... hmm... z rabarbarem i z jagodami...

Jackson z ekranu bardzo dużo mówił. Przyniósł sobie później też paluszki i chrupał je, a serduszka doceniały ten gest.

- Muszę znikać, kochani. Widzimy się jutro.

Jedyne, co widział, to Jacksona z szerokim uśmiechem i pustym pokojem za nim.

- Buziaczki! - Cmoknął dwa razy do kamerki i kliknął guzik. Zaległa dziwna cisza i nie wypełniały już jej żadne serduszka. Światło za oknem nie wystarczało do oświetlenia pomieszczenia, jego kąty i zakamarki ginęły w cieniu.

Co prawda było jeszcze wcześnie, ale położył się do łóżka. I leżał. I leżał. Za oknem było już szaro. A nareszcie i ciemno. Pomarańczowy blask latarni tworzył wzorki na suficie. Pościel zaszeleściła i Jackson poszedł do kuchni, żeby zrobić sobie herbatę. Dwie minuty wpatrywał się w mruczący czajnik. Podobało mu się, jak najpierw cichutko syczał, a z czasem ten dźwięk przemieniał się w dziki bulgot. Zalał kubek wodą, a kłęby pary wzbiły się w powietrze. Czuł wilgoć na twarzy.

Wrócił do sypialni i w końcu zapalił światło. Początkowo musiał mrużyć oczy, ale szybko się przyzwyczaił. Postawił kubek na biurku. Usiadł. Zagapił się w ścianę.

Coś poruszyło się w rogu jego pola widzenia. Serce zabiło mu szybciej i odwrócił głowę. To pajączek wspinał się po swojej ledwo uplecionej pajęczynie w szparze pomiędzy biurkiem a regałem.

- Dobrze ci tam? - spytał pająka, który nagle zastygł w bezruchu. - Niezły dom sobie zbudowałeś, kolego. - Delikatnie się uśmiechnął, a nawet nie zdał sobie z tego sprawy. Znów zaczęła go boleć głowa.

Wziął tabletkę. Poszedł spać.

Rano pierwsze, co zrobił, to sięgnął po telefon. Odczytał wszystkie powiadomienia, a dopiero potem wyszedł z łóżka z nowymi siłami na nowy dzień. Miał pozytywne przeczucia.

Dziś wybierał się na siłownię, żeby nagrać materiały potrzebne do filmiku. Miał się tam spotkać z Karolem, zresztą jak zwykle. Ćwiczenie z nim było fajne, bo o nic nie pytał, tylko opowiadał o śmiesznych sytuacjach z akademika. Podczas ich spotkań Jackson odzywał się może trzy lub cztery razy, a przez resztę czasu przyznawał Karolowi rację we wszystkim, co mówił. Było miło, nawet zabawnie. Wrócił do domu i sprawdził, czy pająk obok biurka dalej tam jest. Przywitał się z nim i poszedł robić obiad.

- Wiecie co dziś jest? - pytał przystojnego młodzieńca na ekranie telefonu, który jak zwykle się do niego uśmiechał. Bardzo lubił tego Jacksona, bardziej niż tych z luster. - Druga... rocznica... - podpowiedział i wszystkie literki na ekranie przyznały mu rację. - Jesteście ze mną już dwa lata! Na tak wielką okazję przygotowałem... - Wyciągnął spod biurka butelkę whiskey. - Nie jestem alkoholikiem - oburzył się niepoważnym tonem, a chwilę później się uśmiechnął. - Jak piję z kimś, to nie alkoholizm. Otwierajcie butelki! - Jackson wskazywał na niego palcem, więc zabrał się za otwieranie. - Jak myślicie? Cola i limonka? Znam się na drinkach?, nie. Absolutnie, lubię tylko pić. - Nastąpiła krótka pauza, zanim wybuchł śmiechem. Zrobił się cały czerwony. - Aaach, jakim cudem jest ze mną tak źle, jak nawet nie zacząłem. - Udawał, że płacze i wycierał oczy rękawem bluzy.

Zmieszał whiskey z colą i limonką i przytknął szklankę do ust. Napój smakował jak skórzane buty skropione kwasem.

- Ale stypa, gdzie karaoke? - Mówiąc to, szukał już w komputerze muzyki. - Żartuję, nie będę śpiewał... - stwierdził, gdy już wybrał piosenkę. - Zaraz bym stracił wszystkich fanów, a tego nie chcemy.

Pił dalej w akompaniamencie setki słów i emotek migających mu przed oczami.

- Lubię klasycznego rocka, nie zrozumcie mnie źle, ale przecież to nie jest nic szczególnego, w nowoczesnych czasach mamy tyle rodzajów muzyki... Ależ ja nikogo nie dyskryminuję, mówię fakty, kochani, po prostu nowoczesna muzyka jest czymś wspaniałym, bo można ją tworzyć na wiele sposobów... Kto napisał, że nie mam gustu? Kto? Który z was? Fałszywi fani... - Jackson rzucił groźne spojrzenie i zaraz się zaśmiał. - Ja mówię jak jest! - Popił, bo robiło mu się sucho w gardle. Chłopak z ekranu wyglądał na szczęśliwego. Miał zaczerwienione policzki i wąskie zamglone oczy. Opierał głowę na dłoni i nie przestawał na niego patrzeć. - Fakt, nie znam się na muzyce. Ale jestem amatorem. Poza tym, kto nie słucha muzyki? Nie wierzę w tych ludzi, dla mnie nie istnieją. Szanujmy się... A gdybym miał kota...

Powoli plątały mu się słowa i zapominał, o czym mówi. Ale się uśmiechał i był bardzo uroczy.

- Wyglądam na zmęczonego?, nie. Co najwyżej się upiłem. Przez was, bo takie głupie pytania zadajecie. Jutro będzie nowy filmik... Z Karolkiem, a jakże. - Musiał już mrużyć oczy, żeby przeczytać czat. - Dajcie spokój - głos mu się obniżył. Przeczesał włosy i westchnął, myśląc nad odpowiedzią, której powinien udzielić. - Mam mnóstwo wolnego, przysięgam! Słodkie, że się martwicie, słodkie, słodkie... Czy mam jakieś ex?, tak. A kto nie ma? Ale jeśli pytacie, żebym zaczął teraz nad nimi płakać, to to się nie stanie. Sorry. To na mnie nie działa. - Z ust Jacksona nie schodził uśmiech pokazujący kawałek górnego rzędu zębów. Było już kompletnie ciemno i kolorowe światło z ekranu komputera odbijało się na jego twarzy. Leciały tam jakieś teledyski, jeden za drugim, nawet nie sprawdzał, jakie.

- Zaświecę światło. Słabo was widzę.

Prawie się przewrócił, gdy oparł się na obrotowym fotelu, żeby się podtrzymać. Gdy już udało mu się zaświecić światło, przeniósł się z telefonem do łóżka.

- Aaa, co ja gadam, o czym ja mówię... - język mu się plątał. - Czy mieszkam sam? - Patrzył się długo na Jacksona z ekranu. O gładkiej skórze i nieobecnych oczach. Uchylającego lekko usta i próbującego sklecić zdanie. - Czy mieszkam sam? - powtórzył. - Czy mieszkam sam. - Nie mógł sobie przypomnieć słów brzmiących inaczej niż te. - A co? Ktoś za mną stoi? - zażartował i spojrzał za siebie, ale zobaczył tylko drzwi, biurko i odsunięty fotel. - Ha ha ha, ale z was żartownisie...

Przez dłuższą chwilę czytał komentarze. Pojawiały się na chwilę i zaraz ginęły pod warstwami następnych. Gdyby zebrał je wszystkie do kupy, mógłby się nimi przykryć jak kocem.

- Nie chcę was opuszczać. Bardzo mi przykro. Ale zasypiam. Koniec?, koniec. Ale widzimy się następnym razem - mówił do niego Jackson z ekranu. - Papa, kochani! - pomachał przed kamerką i wyłączył streama. Telefon upadł na materac, a on z otwartymi oczami nie patrzał, jedynie tak trwał, odmawiając sobie przymknięcia powiek. Żarówki były zbyt jaskrawe, ale nie mógł zdobyć się na to, by je zgasić. I bolała go głowa. Ale to nic nowego.

Obudził się nazajutrz do zapalonej żarówki. Już ledwo było widać jej starania, bo przyćmiewało ją światło dnia. Słońce było dziś mocne, więc nie pozostawiało Jacksonowi miejsca na cień. Z nieustającym bólem głowy poszedł do łazienki, żeby zmyć z siebie poprzedni wieczór. Pod prysznicem kucnął i przejechał palcami po twarzy. Krople kilka centymetrów przed nim zaznaczały drogę na zaparowanej szybie. W końcu wstał, wyszedł i się wytarł. Poza kabiną było zimno, więc natychmiast się ubrał.

Dziś miał w planach udanie się do kawiarni i zrobienie tam paru zdjęć. Dostawał parę groszy za reklamę na swoich mediach społecznościowych, skoro uzbierał całkiem niezłe grono odbiorców. Byli wśród nich różni ludzie... Część interesowała się fitnessem, część ułożonym i zbalansowanym życiem, a część po prostu podziwiała uśmiech Jacksona. I nie było im się co dziwić - Jackson ze zdjęć efektownie prezentował najlepszą kawę w mieście i przepyszne ciastka. Był taki zadowolony, jak żaden inny Jackson. Nadawał się do umieszczenia go przed oczami miliona ludzi. Nadawał się idealnie.

Po wypiciu łyka kawy i ugryzieniu połowy ciastka podziękował grzecznie i opuścił lokal. Słońce świeciło tak mocno, że założył przyciemniane okulary.

- Oj! Przepraszam!

- Przepraszam, przepraszam... - Niska staruszka schylała się nad rozsypanymi na chodniku jabłkami. Stęknęła dwa razy, kiedy sięgała po opustoszałą do połowy reklamówkę.

- Przepraszam, już pomagam - recytował, kiedy zbierał owoce i pakował je z powrotem do worka.

- Nie trzeba, nie trzeba - zaśmiała się, jednak słychać było jej zakłopotanie. Trzęsącymi się dłońmi odebrała swoje zakupy i kiwnęła jeszcze głową, a Jacksona już nie było.

„Czemu jej nie pomogłeś, Jackson?"

Mijał wiele twarzy, żadnej z nich nie zapamiętywał na dłużej niż sekundę.

„Czemu nie powiedziałeś, że jej to poniesiesz, Jackson?"

Przeszedł w ostatniej chwili na zielonym świetle, zanim zmieniło się na czerwone. Inne osoby stanęły przed pasami, niecierpliwie przebierając w miejscu nogami.

„Mogłeś jej pomóc. Została gdzieś z tyłu. Już jej nie znajdziesz, ale ona gdzieś tam jest, Jackson".

Już był niedaleko swojego bloku i zaczynało go mdlić. Zerkał na bladego Jacksona w lustrze w windzie i zastanawiał się, czy to w ogóle Jackson. Gdy już nie mógł dłużej patrzeć, wyjął telefon z kieszeni i przejrzał powiadomienia. Wspaniałe serduszka, cudne komentarze. Powiadomienie o nowych prywatnych wiadomościach. Ikonki, które mu wyskakiwały gładziły go po głowie i wprowadzały w stan spokoju. Z oczami w ekranie otwierał drzwi, a potem zrobił sobie herbatę nie przestając patrzeć w ekran. Wyrzucił swoje myśli do kosza, bo skupiał się na hałasie. I ten hałas przynosił mu ciszę.

Wieczorem znów zobaczył Jacksona na ekranie telefonu.

- Wczorajszy stream... Nie pamiętam, kiedy go zakończyłem - zaśmiał się. - Ktoś pamięta? Co się stało? - Chwilę patrzył się na komentarze. - Film mi się urwał?, nieee. Ja bym coś takiego zrobił? Ja jestem zapominalski, zapomniałem już nawet, co jadłem na śniadanie. Miałem kaca? - urwał na kilka sekund - Każdego dnia mam kaca. Budzę się, boli mnie głowa. Kac jak nic. - Pokręcił głową i wlepił w oczy w sufit. Na ekraniku wyświetliło się mnóstwo pytań, na które wreszcie łaskawie spojrzał. A Jackson uśmiechał się przy tym zniewalająco. - Nie jestem alkoholikiem - śmiał się - Co wy gadacie? Was głowa nie boli rano? Tylko ja? - Z każdym wyskakującym komentarzem jego głowa robiła się coraz cięższa i trudniej było napinać policzki. Wargi samowolnie mu opadały. - Zapytajcie mnie o coś sensownego - starał się, by jego głos zabrzmiał jak głos Jacksona. - Na przykład, co jadłem na śniadanie. Aha, nie pamiętam.

Śmiał się, ale to już nie był Jackson, tylko jego marna imitacja. Serce chłopaka rozlewało się po całej klatce piersiowej, nie mógł go pozbierać do kupy.

- Muszę już znikać. Mam ważne rzeczy. Do zobaczenia, buziaki!

I Jackson ostatecznie zniknął z dwoma cmoknięciami na pożegnanie.

Jacek zapalił światło. Było mu teraz tak jasno, że nie widział własnych myśli. I dobrze, nie chciał ich widzieć. Położył się na podłodze i starał się oślepnąć, byle już więcej nikogo nie widzieć w lustrze, bo już dłużej nie wiedział, kogo by tam ujrzał. Leżąc tak w bezruchu oddalał się od sufitu, to zaś przybliżał, trwał w stanie półświadomości, nie do końca pojmując swoje istnienie. Tylko ta żarówka dawała mu jakieś poczucie przynależności.

Więc nie gasił jej. Rozwiązanie wydawało się proste. Spał przy niej i gdy wychodził, to zostawiał ją zapaloną, by wrócić do oświetlonego miejsca, które dzięki temu sprawiało wrażenie faktycznie zamieszkałego. Nawet jeśli nigdy nie widywał innych lokatorów, to w przecież mogliby tam mieszkać. Gdzieś być. Albo wyszli i zostawili światło z myślą o wracającym niedługo Jacku. Wyobrażał sobie, że ktoś gdzieś kiedyś na niego czekał. Może pająk w rogu za biurkiem. Może syczący czajnik albo odsunięte krzesło, gotowe do wykonania swojego zadania. A nawet jeśli nie, to była jeszcze ta żarówka.

Tylko później zapłaci wysoki rachunek za prąd.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro