Rozdział 18~Dobrze wymyślone (Może nawet za dobrze)
Na szczęście chłopaki mnie posłuchali i zabierając mój worek z amunicją pobiegli do kryjówki. Ja natomiast rozpoczęłam swoją walkę z Braianem. Zamierzałam zrobić to, co zapowiedziałam mu kilka dni temu- załatwić tak, że nie będzie co zbierać. Rzucił się na mnie mieczem a ja odskoczyłam po czym wymieniłam z nim ostrza. Podciął mi nogi, upadłam, ale zanim zatopił we mnie katanę przeturlałam się i uderzyłam go stopą w twarz. Musiało go zamroczyć bo trochę długo się zbierał po tym ciosie.
-Co, nosek zabolał? - spytałam złośliwie. - Gwiazdeczki się pokazały?
No nos to na pewno zabolał. Gdy podniósł z powrotem głowę ciekła mu krew. Triumfowałam. Przynajmniej na razie. Bo przecież walka jeszcze się nie skończyła. Teraz ja zaatakowałam. Doszło do kolejnej wymiany ostrzy. Nagle wtrącił mi z ręki katanę i przycisnął do ziemi. Chciałam się wyrwać, jakoś go odrzucić, ale za mocno mnie trzymał.
-No i co? - zapytał. - Kto się teraz śmieje?
Zaraz. Mam jeszcze przecież swoją tajną broń. Musiałam tylko go jakoś z siebie zrzucić. Ale szarpiąc się tylko pogorszę swoją sytuację. Tu trzeba było działać inaczej. Położyłam się bezwładnie, a kiedy Braian rozluźnił trochę uścisk, kopnęłam go go tam, gdzie najbardziej faceta boli. Momentalnie jęknął, a ja odepchnęłam go, przycisnęłam z całej siły do ziemi i wyciągnęłam płyn amnezyjny. Miałam szczęście bo głupek cały czas się na mnie darł toteż z łatwością substancja trafiła do jego ust. I nagle mnie też coś trafiło.
W bok. Ból rozszedł się w sekundę. Zastygłam. Przez chwilę świat stanął w miejscu. Zsunęłam się z Braiana. Zanim kompletnie stracił pamięć zdążył wyciągnąć ostrze. Żebym szybciej zginęła. Po utraceniu swej tożsamości przerażony uciekł. No pewnie. Tak najprościej. Traciłam siły. Udało mi się jakimś cudem wyciągnąć telefon, dotrzeć do kontaktów. Wcisnełam pierwszy numer jaki się trafił. To był Leo. Czekałam na połączenie. Próbowałam powstrzymać omdlenie, ale i tak wraz z rozlegnięciem się głosu przyjaciela nastała ciemność.
Jednak nie umarłam. Obudziłam się w jakiś opuszczonym pomieszczeniu. Nie wiedziałam gdzie jestem, kto mnie tu przyniósł i dlaczego jeszcze żyje. Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Na pewno leżałam na ziemi. Nie było tu absolutnie niczego. To jakiś stary magazyn albo opuszczony budynek. Podniosłam się powoli, ale rana w boku szybko dała o sobie znać. Nie mogłam wstać, nie mogłam siąść. Nawet oddychanie w pewnych chwilach stawało się wyzwaniem. Nagle usłyszałam czyjeś kroki.
-Aishi, lepiej ci? - spytał znajomy głos.
Podniosłam głowę. Skądś znałam te buty. Czy celowo los stawia nas na drodze? Jeśli tak to całkiem nieźle mu szło. Raph, przyjdź tu i nazwij mnie Uparciuchem bo zaczynam wątpić w tą cechę. Christophe stał nade mną z poważną miną. To tak wygląda członek O. N. G-i gdy umiera ze strachu? Bo chyba umierał jeśli miał taki przejęty głos. Wsparłam się na łokcie.
-Skąd ja się tu wzięłam? Co to za miejsce? Ile spałam? - sypałam pytania.
-Jesteś w podziemiach organizacji - odparł. - Znalazłem cię i zabrałem tutaj. Byłaś nieprzytomna jakiś dzień.
-Dzień? To chłopcy już dawno powinni mnie znaleźć.
-I znaleźli.
Christophe podszedł do pancernych drzwi po mojej prawej stronie po czym przyciskając klamkę otworzył je. Na ziemię padły nieprzytomne żółwie.
-Nie! - zawołałam.
Doczołgałam się do Mikey 'go. Na szczęście żył, więc cała reszta zapewne też.
-Co ty im zrobiłeś? - spytałam. - Podobno jesteśmy przyjaciółmi.
-Dobra, chyba nie ma co dalej oszukiwać. Cóż... dałaś się nabrać. Tak jak i oni.
-Jak to?
-Od początku wszystko było ustawione.
Nagle zza ściany wyszedł Kal. Zamarłam. Co on tutaj robił? O co chodziło? To przestawało być zabawne. Uśmiechał się jak wąż. Do tego zaraz po nim wyłoniła się postać, która sprawiła, że mało nie zemdlałam. Sądziłam, że to koszmar, z którego nie potrafiłam się obudzić.
-Tiffany? Przecież ty nie...
-Błąd, Aishi. Żyję. Jestem cała i zdrowa czego nie można powiedzieć o tobie.
-O co tu chodzi? Może mi ktoś to wyjaśnić?!
Cała trójka popatrzyła na siebie.
-To może zaczniemy od początku - zaproponował Chris. - Cała O. N. G. A. to jedna wielka ściema. Wszyscy oprócz mnie, Tiffany, Kalipso, Fiony, Antona i Braiana to androidy.
-Co?!!!
Od początku coś mi tu śmierdziało. No bo po co wysyłać zawiadomienie, tworzyć stronę internetową i zawiadamiać policję skoro O. N. G. A. jest tajna? Wszystkiego nie poukladali, ale zrobili to celowo, żebyśmy się pogubili w tym wszystkim. Punkt dla nich.
-Żyłaś w zaawansowanym technologiczne świecie - ciągnął Kal. - Ja i Tiff też straciliśmy rodzinę przez wasz klan, więc postanowiliśmy wziąść udział w tym spisku. Musieliśmy się tylko upewnić, że te shurikeny zestawione po walce są wasze. Wiedzieliśmy, że w końcu żółwie wyślą szpiega.
-Którym okazałaś się ty - dodał Christophe.
-I co? - dociekałam. - Ta miłość do mnie to też na pokaz?
-To akurat było prawdziwe - odparł.
-A ucieczka i postrzelenie Tiff? - brnęłam.
-Przy ucieczce i postrzale użyto mojej robotycznej wersji - tłumaczyła Tiffany.
-A Braian?
-Braianowi zapłaciliśmy by dowiedzieć się czy jesteś twardzielką czy beksa lalą - wyjaśnił Kal.
-I tyle razy mogłam zginąć i tyle razy oberwałam bo chcieliście się zabawić?! - nie rozumiałam.
-Och, jesteś Ninja, takie niebezpieczeństwo i rany zjadasz na śniadanie -syknęła Tiffany.
-A serum kontroli? - Przypomniała mi się skrucha Christophe'a podczas ucieczki.
-A widziałaś je? - wycedził Chris. - Niby taka Ninja a naiwna jak niemowlę.
Wszystko co zrobiłam. Wszystko z czym walczyłam, wzbraniałam było tylko wykreowanym światem bandy opetanych rządzą zemsty oszustów. I w imię czego? Zabicia Ninja, którzy nie mają nic wspólnego z mordercami ich rodzin. Powinni zwrócić się do Shreddera z wendettą a nie do nas. Tak naprawdę gdyby nie żółwie to nie chodziliby po tej planecie. Technodrom zmiótłby ich z powierzchni Ziemi.
-A dzięki waszej hojności znamy teraz drogę do waszej kryjówki i możemy zdusić wasz klan w zarodku - syknął Kal.
O nie! Mistrz Spliner! Co teraz będzie? Jeżeli się nie pobieram do kupy albo nie dobudzę chłopaków to będzie po nim.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro