Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Two: 5. "No wstań!"

- Ugh, Loki, jesteś jak dziecko, przysięgam - jęknęła Kophia, przewracając oczami po tym, jak jej opowiedziałem o Freyi oraz tym chłopaku. - Czy ty jesteś jakiś chory przez ostatni czas? Naprawdę nie wiesz co zrobić?

- Nie pytałbym cię o to, gdyby było inaczej - odparłem, wciąż stojąc przed kominkiem i wpatrując się w ogień.

- To proste, rozkochaj ją w sobie -poleciła, a ja na nią spojrzałem przelotnie.

- Nie uda się - odpowiedziałem od razu.

- Udało się kiedyś, uda się i teraz.

- Kiedyś to było... Inne.

- Inne? W sensie, że połączył was seks? - prychnęła.

Westchnąłem, ponieważ ona jest taka bezpośrednia. Za to ją uwielbiam.

- Była pyskata. Nie interesowało ją to, że jestem księciem. Nie bała się mi dogadać. A teraz? Teraz kuli się pod moim spojrzeniem.

- Bo pokazujesz jej jaki to ty książę nie jesteś - dam głowę, że przewróciła oczami.

- No więc co według ciebie powinienem teraz robić? - wbiłem w nią swój wzrok.

- Nie wiem... Może przejdź się z nią na spacer...

- Ze służką? Co powiedzą ludzie?

- No dobrze, to, um, zacznij być dla niej miły...

- Jestem. Bardziej nie będę -wtraciłem, przenosząc wzrok na ogień.

- To zaciągnij ją do łóżka, tak, jak to było kiedyś - zakpiła, aczkolwiek ja uniosłem wyżej podbródek i uśmiechnąłem się cwaniacko. - Loki, ja nie mówiłam pow... A z resztą... -westchnęła. - Rób co sprawi, że będziecie razem, a ja się od ciebie uwolnie - powiedziała niby poważnie, ale oboje wiemy, że to żarty.

Później, podczas obiadu, który spożywałem oczywiście w moim pokoju; przyglądałem się Freyi, która rozpalała w kominku. Nie mogłem nie zauważyć, że jej włosy znacznie się wydłużyły. Sięgały wtedy do pasa. Były błyszczące, długie i piękne. Chciałem ich dotknąć, przeczesać je albo chociaż obejrzeć z bliska, lecz wiedziałem, że nie mogę. Muszę być ostrożny. Podejść do niej z dystansem. Dziewczyna wiedziała, że się jej przyglądam, ponieważ cały czas chrząkała oraz zaczesywała włosy za ucho. Bawiło mnie jej skrępowanie i starania, aby wypaść jak najlepiej. Oj żeby ona wiedziała, że dla mnie jest idealna w każdym ruchu, calu i słowie.

- Panie - powiedziała, wyrywając mnie z głębokiego zamyślenia, dzięki czemu pokręciłem głową i na nią spojrzałem.

- Tak? - zapytałem, patrząc jak nerwowo bawi się rąbkiem swojej sukni.

- Wykonałam już wszelkie rozkazy księcia, więc... Czy mogłabym już wrócić do domu?

- Oczywiście - kiwnęłam głową, uśmiechając się delikatnie, ale i to ją skrępowało.

- Dobranoc, książę - dygnęła lekko, po czym wyszła z komnaty.

Ja jeszcze chwilę myślałem nad tym wszystkim. Powoli wariowałem. Czemu to musi być takie trudne? Jasne, mogłem rzucić na nią zaklęcie rozkochania, ale ta miłość nie byłaby prawdziwa. Nie taka, jakiej oczekuję. Zasnąłem patrząc w mały płomyk, tlący się w pozłacanym kominku.

- Loki, obudzę cię zaraz inną metodą, jeżeli nie wstaniesz -zagroziła, nie wiedząc, że już dawno nie śpię, a tylko leżę, wsłuchując się w jej groźby. - No wstań! - zawołała, zdzierając ze mnie pościel.

To właśnie wtedy chwyciłem jej biodra i przerzuciłem tak, aby zawisnąć nad nią. Zapiszczała cicho, z czego ja się roześmiałem.

- Jesteś taki głupi, ugh - jęknęła, uderzając moją pierś swoją piąstką.

- A ty nadal nie nauczyłaś się, że ja nigdy nie śpię.

- Może chciałam, żebyś mnie tak złapał? - objęła rękami moją szyję.

- Może chciałem cię tak złapać?

- A teraz czego chcesz?

- A czego ty chcesz?

- Wstań - rzuciła nagle, poważniejąc.

- Co? - zmarszczyłem brwi.

- Loki! Wstawaj żesz!

Otwarłem oczy, aby zobaczyć pochylonego nade mną Thora ze wściekłą miną.

- No brode Merlina! Ileż mam cię dobudzać?! - wydarł się na mnie, kiedy usiadłem na łóżku i przetarłem oczy nadgartskami.

- Jeżeli to coś ważnego, to odpuszczę ci tortury - rzekłem, podchodząc do swej szafy.

- Odyn zmarł.

Zastygłem w miejscu.

- Zmarł? - zapytałem.

- Dziś rano znaleziono jego ciało w królewskim łożu. Bracie, nasz ojciec nie żyje.

Kolejna mieszanka uczuć przeszła przez moje ciało. Odyn nie żyje. Osoba, która mnie wychowała, przez którą cierpiałem, ale przez którą jestem jaki jestem.

Cieszyć się?

Płakać?

- Chcę go zobaczyć - oznajmiłem, odwracając się przodem do blondyna.

- Bracie, nie wiem czy...

- Chcę go zobaczyć! - krzyknąłem nie panując już nad emocjami.

Byłem zły. Ale na co? Na siebie? Na Thora? Na Odyna? Na Hell? Nie mam pojęcia, ale złość we mnie buzowała. Brat zaprowadził mnie do sypialni Odyna, gdzie zobaczyłem ciało starca przykryte złotą tkaniną. Twarz miał odkrytą, abym mógł się mu przyjrzeć. Nie zwracałem uwagi na Freye oraz dwie inne służki, stojące w szeregu po drugiej stronie łoża Wszechojca. Z łzami w oczach podszedłem do niego i padłem na kolana, trzymając jego już zimną dłoń. Łzy samoistnie poleciały z moich oczu. Odyn był jaki był, lecz to on mnie wychował.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro