Two: 4. "Przyrzekam"
Freya przyszła do mojego pokoju zaraz po tym, jak Kophia go opuściła. W rękach trzymała tacke z kilkoma małymi kanapkami, jednak nie miałem zupełnie ochoty na jedzenie.
- Książę, jak Pan prosił...
- Mhm, dziękuję - mruknąłem, wychodząc z komnaty, żeby się udać do biblioteki.
Nie mogłem na nią patrzeć i nie móc jej dotknąć. To była dla mnie tortura. Jednak nie zmieniłbym służki. Chciałem ją mieć przy sobie. W bibliotece zatraciłem się w książkach, aby zapomnieć chociaż na chwilę o tym wszystkim.
- A więc istnieją jeszcze jakieś książki, których nie przeczytałeś w tej bibliotece - usłyszałem głos Odyna.
Spojrzałem w jego stronę i od razu wstałem z ziemi, ale zanim zdążyłem wyjść, on się odezwał.
- Loki, zostań - powiedział, przez co zatrzymałem się w półkroku, aczkolwiek nadal stałem plecami do niego. - Porozmawiaj ze mną -poprosił, jednak dalej stałem w ciszy. Jedynie ognik coś mruczał pod nosem, co pewnie było skierowane do mojej osoby, ale nie interesowały mnie jego namawiania, żebym pogadał z ojcem. - Nie odezwałeś się do mnie odkąd byliśmy w Hellheimie, rok temu. Jestem stary, słaby. Niewiele mi zostało, a żebym dołączył do królestwa Hell. Nie chcę odejść skłócony z moim synem.
- Kłócisz się z Thorem? -zapytałem dla zaczepki.
- Dobrze wiesz, że chodzi mi o ciebie - odparł. - Jesteś moim synem...
- Nie jestem twoim synem. Jestem wychowankiem, przybłędą, która trafiła w twoje ręce - rzekłem, po czym wyszedłem, nie zwracając uwagi na to, co do mnie mówił.
Swoje kroki skierowałem na korytarze pałacowe. Nie wiem czemu akurat tam, ale wydały mi się najlepszą opcją do przemyślenia niektórych rzeczy w ciszy.
- Ognik, to nie jest mój ojciec, nie moja w tym głowa, czy się zastanie spokoju po śmierci - warknąłem do swojego płomyka, który zdenerwowany zaczął wymachiwać rączkami i piszczeć niezrozumiałe rzeczy. - Nie produkuj się, bo zgaśniesz - odsunąłem go z przed swojej twarzy.
Zszedłem aż w podziemia, gdzie nikogo nie było, aby zaznać spokoju rozumu. Czasami naprawdę chciałbym nie odczuwać niczego. Być pusty emocjonalnie. Nie znać miłości, tęsknoty i cierpienia. Byłoby mi łatwiej. Niektórzy ludzie mówią, że mi zazdroszczą tej umiejętności bycia bezuczuciowym. Kłamstwo. Nie jestem taki. Jestem dokładnie przeciwieństwem. Wiele rzeczy jest w stanie mnie zranić, czego nie pokazuję. Rosa to rozumiała.
Stop.
Znów o niej myślę.
Przestań, Loki.
Ogarnij się w końcu.
- Masz być silny - szepnąłem do siebie, wciąż idąc w zamyśleniu po ozłoconych korytarzach.
Nagle przystanąłem, uważnie nadsłuchując. Tak jest, nie myliłem się, słyszałem coś. Ciche mlaskania? Obróciłem głowę, żeby zobaczyć coś, co mnie naprawdę ruszyło. Freya stała przyparta do ściany odległego korytarza, przyszpilona była jakimś chłopakiem. Miał szary strój sługi, więc pracował w pałacu. Całowali się.
Dokładnie czułem moment, w którym moje serce złamało się na pół.
- Przyrzeknij - powiedział chłopak, kiedy odsunął się nieco od blondynki.
- Przyrzekam - odpowiedziała od razu, patrząc mu prosto w oczy, które miałem ochotę wydłubać.
- Co przyrzekasz? - zapytał, pocierając nosem jej lekko zaróżowiony policzek.
- Przyrzekam, że nigdy przenigdy cię nie zostawię - uśmiechnęła się ślicznie.
Tylko do mnie się tak możesz uśmiechać...
Dawniej to do mnie słała takie uśmiechy. To do mnie mówiła takie słowa i to na mnie patrzyła w ten sposób.
Kocha go?
- Osz kurrr... - urwał brunet, zauważając mnie w oddali.
- Książę... - dychnęła przerażona blondynka.
Ruszyłem dalej. Nie chciałem dłużej na to patrzeć. Chce jego? Niech tak będzie. O ile będzie przy nim szczęśliwa, niech będzie z nim.
- Książę - usłyszałem za mną jej głos, jednak nie zwracałem na to uwagi. - Proszę, niech Pan się zatrzyma - poprosiła zdyszana.
Wedle jej prośby zatrzymałem się. Omal na mnie nie wpadła.
- Książę...
- Co? - odwróciłem się do niej tak gwałtownie, że aż podskoczyła w miejscu. - Jaki masz powód, aby mi przeszkadzać? - warknąłem.
- J-ja ch-chciałam tylko p-prze-prosić - wyjąkała, spuszczając wzrok pod moim wściekłym spojrzeniem.
Spojrzałem na jej splecione dłonie, które dygotały. Bała się. Nie chciałem, żeby się mnie bała. Nie miała się mnie bać, to nie tak miało być. Moje spojrzenie złagodniało, a ja westchnąłem.
- Powiedz mi jedno -powiedziałem, na co ona przytaknęła głową. - Jesteś z nim szczęśliwa? - zapytałem, patrząc w jej głębokie oczy.
- Tak, Panie, bardzo szczęśliwa -uniosła na mnie pewny, ale nadal trochę przestraszony wzrok.
Nic więcej nie musiałem wiedzieć. Pokiwałem tylko głową i odszedłem. Jest szczęśliwa. A więc dobrze.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro