Two: 15. "księżniczka wzywa"
- Ranve! - zawołała ponownie blondynka chcąc dogonić swojego synka biegającego po całej motylej eskapadzie w ogrodach królewskich.
Stałem z boku i śmiałem się z tego widoku. Odkąd Ranve zaczął chodzić, nie możemy nad nim nadążyć. Mały nie ma hamulców.
- No nie - jęknęła moja ukochana siadając zrezygnowana i zdyszana na trawie.
- Daj spokój, nic mu nie będzie -uspokoiłem podchodząc bliżej dziewczyny, która i tak nie odrywała wzroku od zielonookiego sprintera.
- A co jeżeli zrobi sobie krzywdę?
- Niby w jaki sposób?- usiadłem obok niej, a swój wzrok zawiesiłem na oczach blondynki.
Miałem coraz mniej czasu na przyglądanie się mojej ukochanej blondynce. Obowiązki w królestwie oraz wychowanie potomka pochłonęło nas całkowicie. Często nie wystarcza nam czasu na zwykłe "witaj" a co dopiero na okazywanie sobie uczuć.
- Nie wiem, przewróci się, skaleczy? - spojrzała na mnie z obawą. Uśmiechnąłem się lekko. Przejmowała się dosłownie każdą rzeczą, której nie była w stanie kontrolować.
- Zapewniam cię, że nic mu się nie stanie. Przecież to ogrody królewskie, czyli miejsce, gdzie krzywda jest niemożliwa.
- Wiesz, że on ma swoje zdolności - mruknęła i chciała wstać, lecz złapałem jej nadgarstek przez co usiadła na mnie okrakiem.
- Ja też je mam, spójrz -oboje spojrzeliśmy na naszego synka, który próbował złapać motyla tuż przy stawiku.
Dzięki magii dwuletni chłopczyk swobodnie przeszedł po tafli wody.
- Widzisz? Bezpiecznie -uśmiechnąłem się do swojej żony, która mój grymas odwzajemniła.
Dziewczyna pochylił się, ujęła mój piliczek i...
- Mamo! Mamo!
Ranve nagle wepchnął się pomiędzy nas i pokazał nam niebieskiego motyla w swojej dłoni. Przysięgam, że jeżeli to nie byłby mój syn, to skończyłby marnie.
- Śliczny - zagruchała blondynka oglądając motyla. - Gdzie go złapałeś?
- O tam! - wskazał paluszkiem gdzieś za ramię dziewczyny. - Mogę ci złapać takiego!
- Tak? To świetnie! Chodź, połapiemy ich troszkę -wstała i wzięła chłopczyka za rączkę oddalając się ode mnie.
- Hej! Tak nie można! -krzyknąłem za nimi zostając sam na trawie.
Freya tylko spojrzała na mnie przez ramię i pokazała mi język. Pokręciłem głową rozbawiony, ale szybko wstałem z ziemi, żeby dorwać ich oboje.
Teleportowałem się przed nich i porwałem w ramiona swoją ukochaną, a zaraz potem synka.
Oboje zapiszczeli, a potem się roześmiali. Zabawa w ogrodach trwała aż do wieczora, kiedy to musiałem wrócić do zamku i zająć się pracą w gabinecie. Lubiłem te ciszę po tym, jak już wyszalałem się z nimi w ogrodach. To był taki odpoczynek od odpoczynku. Mimo, że czasem praca zajmowała mi po kilka godzin, to moja żona potrafiła mi ją bardzo umilić, jeżeli wiecie co mam na myśli.
- Książę - usłyszałem głos należący do strażnika, który przed chwilą wszedł do mojego gabinetu. - Księżniczka wzywa -oznajmił.
Zdziwiła mnie ta wiadomość. Wzywa? Freya miała w zwyczaju przychodzić do mnie do gabinetu, a nie wzywać mnie do siebie.
Przestraszony, że coś się mogło stać natychmiast poszedłem do naszej sypialni. Powoli otwarłem drzwi, aby nie obudzić Ranve, który spał w swoim kojcu. Zobaczyłem moją ukochaną leżącą na naszym łóżku.
- Kochanie - szepnąłem podchodząc do dziewczyny, która wyglądała na niezwykle zmęczoną. - Co się stało? -pogłaskałem jej policzek wierzchem swej dłoni.
- Nie wiem, słabo mi, nie mogę spać.
Jej głos był wycieńczony. Jakby przed chwilą uciekała przed czymś strasznym.
- Coś zaradze na sen, ale dlaczego ci jest słabo?
- Nie wiem.
Westchnąłem. Jeszcze nigdy Freya nie skarżyła się na problemy zdrowotne, więc byłem o nią wyjątkowo zmartwiony.
Postanowiłem się najpierw zająć problemami ze snem dziewczyny, dlatego też przyłożyłem swoją dłoń na jej czoła i uśpiłem dziewczyne swoją magią.
Chciałem zaczekać do rana, żeby zobaczyć czy po przebudzeniu dziewczyna odzyska siły. Darowałem sobie pracę na tamten dzień i zostałem z małżonką, aby mieć ją na oku przez tą noc.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro