Two: 11. "[...] ufasz mi?"
Zahipnotyzowałem strażników, aby pozwolili nam spokojnie przejść do wnętrza ogrodów. Napawałem się szczęściem blondynki, która oglądała wszystko z fascynacją i niezwykłymi iskierkami w oczach. Weszliśmy na zielone pole trawy, gdzie Freya wyrwała się w przód.
- To jest niezwykłe! - krzyknęła obkręcając się dookoła, przez co niemalże straciła równowagę, ale byłem szybszy.
Złapałem ją w talii, a ona zarzuciła mi swoje rękę na barki. Śliczne, różowe rumieńce wkradły się dziewczynie na policzki, a uroczy uśmiech zagościł na jej usteczkach.
- To jest piękne - szepnęła. - Dziękuję ci za to, naprawdę -wtuliła się we mnie, a ja nie tracąc czasu objąłem ją i mocno w siebie wtuliłem.
To było takie naturalne. Jakbyśmy robili to na codzień.
- Zaprowadzisz mnie do alejek różanych? - zapytała z niezwykłą nadzieją w głosie, gdy ponowiliśmy nasz spacer.
- Jeżeli tego chcesz - posłałem jej uśmiech, który od razu odwzajemniła.
Ta radość, kiedy oglądała róże rozmaitych kolorów, zapachów oraz wyglądów. Nie odrywałem od niej oczu. Tak bardzo bym chciał, żeby to Loki stał za spełnieniem jej marzenia, a nie Leo.
- Asz - syknęła nagle, gdy ukłuła się kolcem niebieskiej róży w palec.
- W porządku? - momentalnie się przy niej znalazłem, mając dłoń dziewczyny w swoich rękach.
- Tak, tylko boli... I krwawi.
- Trzeba to przemyć.
Poprowadziłem blondynke do stawu, gdzie usiadła na drewnianej ławeczce porośniętej pnączami. Ja tym czasem schylałem się, aby nabrać wody w dłonie, którą potem polałem dłoń dziewczyny. Uśmiechnęła się do mnie ciepło. Spostrzegłem, że słońce już zachodziło, aczkolwiek żadne z nas nie chciało opuszczać tego miejsca, więc siedzieliśmy na tej ławce, rozmawiając na przeróżne tematy.
- Słyszałem wieść z pałacu, że wycofałaś się z roli służki dla księcia - powiedziałem nagle, patrząc na swoje dłonie.
- Tak - posmutniała nieco na moje zdanie.
- Dlaczego? - spojrzałem w błękitne oczy Freyi.
- Takie tam - wzruszyła ramieniem.
- Freya, ufasz mi?
- Ja-tak... Chyba tak.
- To uwierz, że możesz mi powiedzieć - zapewniłem kładąc dłoń na jej kolanie.
Zrobiła to, o co ją poprosiłem. Otwarcie mi o wszystkim opowiedziała, płacząc przy tym. Czułem się potworem słychając, jak nienawidzi Lokiego.
-... I dlatego nienawidzę go z całego serca. Nie chodzi o mnie czy nawet o mojego ukochanego, ale o Ranve, naszego synka. On nie ma ojca, nie ma pełnej rodziny, a tak bardzo się starałam, żeby wychowywał się w pełnej rodzinie - wyszlochała. - Nie ma mowy, że tam wrócę i będę mu służyć - dodała.
- I wcale nie musisz - szepnąłem, odgarniając kosmyk blond włosów za ucho dziewczyny.
Patrzyła na mnie, a ja na nią i żadne nie ruszyło się nawet na milimetr, żeby się odsunąć. Za to niebieskooka nachyliła się bardziej nade mną, dzięki czemu nasze usta się stykały. Jednak to ja dopełniłem to wszystko i złączyłem nasze usta. Było to coś delikatnego, coś, czego nie czułem od bardzo, bardzo dawna. Nie długo jednak minęło, żeby przerodziło się to w zachłanną, brutalną rzecz. Ująłem policzek dziewczyny, kiedy jej niecierpliwe jak zawsze dłonie wędrowały po moim torsie. Nie mogłem się nacieszyć tą sytuacją. W ogóle o niczym nie myślałem, tylko poddałem się emocjom, które wzięły górę nad logiką. Tęskniłem za nią, za jej ciałem, za jej ustami i za całym tym charakterkiem, dlatego trakrowałem ją, jak zaginiony skarb, który odnalazłem. Całowałem każdy skrawek skóry dziewczyny, jakbym się bał, że zaraz zniknie. Była moja, moja moja i tylko moja. Nikogo więcej. A ja byłem jej. Na każde jej skinienie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro