Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

One: 33. "Bo mam władze [...]"

- Tylko nie ściągnij na nas jakiejś mafii - jęknął miliarder, kiedy ja przygotowywałem się do wyjazdu.

- A ty nie spal wieży przed moim powrotem - odparłem, wkładając sztylet za pas zbroi.

- Zamierzasz wracać? - bezczelnie i bez pozwolenia rozwalił się na moim łóżku, krzyżując nogi w kostkach.

- Jeżeli przeżyję, to będę musiał, nieprawdaż? - spojrzałem na niego przez ramię, dając mu wymowny wzrok.

- Jesteś wolny, Loki. A przynajmniej do czasu aż czegoś nie spierdolisz.

- Bądź spokojny, nie zrobię nic poza prawem - prychnąłem, bo oczywiście, że będę grzeczny.

- No ja myślę. A tak na serio, to co zamierzasz, jak już uwolnisz swoją księżniczkę?

- Plany - rzuciłem, nie chcąc zdradzać mu moich dalszych przemysłów na życie.

- Ah tak? Tylko, żeby te twoje plany nie były typu "zniszcze cały Midgard".

- Nie mogę obiecać - oznajmiłem, uśmiechając się pod nosem, przez co Tony chciał mnie udusić.

Kilka chwil później byłem na dachu, ostatni raz spoglądając na miejsce, gdzie mogłem zaznać spokoju. Moje plany zakładały, że ją uwolnię, ale nie koniecznie musiały wypalić. I tego się bałem najbardziej. Zamknąłem oczy i poczułem, że się teleportuję. Potem niemalże krzyknąłem, czując w butach wodę. Szybko spostrzegłem, że stoję w lodowatej wodzie po kolana. Na szczęście nie daleko był brzeg, do którego od razu się udałem. Przeklinałem wszystko co tylko się dało, wychodząc na brzeg.

- Ugh, nienawidzę cię, Midgardzie - warknąłem, przywracając się do normalnego stanu przy użyciu magii.

Rozejrzałem się. Byłem w dole jakiejś przepaści, a wyżej zobaczyłem kolorowe, drewniane domki. Że też musiałem trafić na wodę. Jedną myślą znalazłem się na górze, dzięki czemu mogłem spokojnie przejść ulicą. Spróbowałem wyczuć umysł blondynki, jednak i tym razem się zawiodłem. Postawiłem sobie jedno pytanie: Jak ja mam ją znaleźć?

- Cholera - przekląłem, siadając na jednym z kamieni. Musiałem to przemyśleć, ułożyć plan.

Może kogoś popytać? No ale co ja im powiem? "Szukam dziewczyny, która ma nadzwyczajne zdolności i jest potencjalnie niebezpieczna"? To odpada. Może by dalej próbować wyczuć jej umysł? Ale ile to potrwa? Ona może nie mieć tego czasu. Moje rozmyślania przerwał niebieski płomyk, tańczący tuż przede mną. Wyczułem znajomą energię, æther. Z początku nie wiedziałem co to jest i po co do mnie przyszło, ale z czasem zrozumiałem.

To Rose daje mi sygnały.

Jak poparzony wstałem z kamienia i podszedłem do płomyka, który zgasł zanim się do niego zbliżyłem. Byłem zdezorientowany. Gdzie płomyk? Jak go znaleźć? Czy będzie jeszcze drugi? Z niezwykłym zaangażowaniem wypatrywałem płomyka, lub innego znaku od mojej ukochanej. Zauważyłem niebieską poświatę na środku ulicy, dlatego też pognałem w tym kierunku. Nie zwracałem uwagi na ludzi, którzy przyglądali mi się, jakbym był jakiś psychiczny. Klaksony samochodów rozbrzmiały mi w uszach, kiedy wszedłem na drogę, jednak nie przejmowałem się tym, tylko szedłem do ognika. I tym razem znikł. Następny pojawił się kilka metrów dalej. I tak mnie o to prowadziły przez ulicę niebieskie płomyki. Kiedy dotarłem do jakiejś starej, zniszczonej i opustoszałej fabryki, płomyki znikły na dobre, za to moje serce dawało o sobie znać i to gorączkowo. Wszedłem do środka, jednak nic nie zastałem oprócz pustki. Zaniepokoiła mnie ta cisza, dlatego swoje kroki stawiałem powoli, ostrożnie, rozglądając za czym kolwiek podejrzanym. Nagle usłyszałem, jak ktoś bije mi brawo. Zza filara wyłonił się mężczyzna w płaszczu. Już po oczach mogłem zobaczyć, że nie jest do mnie przychylnie nastawiony.

- Brawo - schował ręce do kieszeni płaszcza, a ja niezauważalnie sięgnąłem za pasek po mój sztylet. - Ty musisz być Loki, ten wybawca, który ma uratować Rosalię - powiedział.

- Skąd wiesz, że mam ją uratować - zapytałem, mrużąc przy tym podejrzliwie oczy.

- Pod wpływem bólu człowiek szybko się łamie, wiesz? - wyjął z kieszeni pistolet i wycelował w sufit. - Ale ona była silna. Cóż, do czasu aż nie zaczęliśmy stosować bardziej niehumanitarnych środków.

- Kim jesteś?

- Ja? Ja jestem rebelią - uniósł pewniej podbródek.

- Rebelią? - zakpiłem. - I co? Co zamierzasz?

- Zamierzam dużo rzeczy. I tak cię zabiję, więc czemu by ci tego nie powiedzieć? No więc mam zamiar wyłapać wszystkie istoty ponadnaturalne i wykorzystać je do swoich planów.

- A mnie czemu chcesz zabić? Też wykraczam poza ludzką naturę.

- Możesz mi pokrzyżować plany.

- A więc się mnie boisz -stwierdziłem z hytrym uśmiechem na ustach.

- Nie, ty boisz się mnie, a wiesz czemu? Bo mam władze nad twoją Rosalką - szepnął ostatnie zdanie, wyjmując zza płaszcza tablet, na którym pojawił się obraz mojej ukochanej.

Była we łzach, siedziała w kącie białej celi, skulona, ukrywająca twarz w kolanach. Miała na sobie tylko dresowe, niebieskie szorty i bluzke białego koloru. Na jej ciele były rany. Nietkniętej skóry praktycznie nie było. Krew była widoczna wszędzie. Moje serce boleśnie ścisnęło się w piersi na ten widok.

- Rusz ją tylko, a...

- A co? - odpyskował. - Widzisz to? - pokazał mi jakiś pilot, którym zastąpił pistolet w ręce. - Jeden przycisk i twoja Rosalia będzie błagać o śmierć.

Wolałem zostać cicho, żeby go nie prowokować do użycia sprzętu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro