One: 32. "
- Ojcze...-odezwał się blondyn, odsuwając się ode mnie na jakiś metr.
- Zamilcz.-uniusł dłoń na znak, aby pozostał w ciszy.
Cały czas uśmiech grał mi na ustach i nawet nie próbowałem go zniwelować. Założyłem ręce za plecy, kiedy już odstąpiłem od ściany.
- Loki, prowadź do waszego władcy.-słowa dotarły do moich uszu, a uśmiech znikł mi z ust.
- Mną nikt nie rządzi.-powiedziałem oschle do siwobrodego mężczyzny, który spojrzał na mnie z zaskoczeniem, ale mimo to i tak kiwnął do mnie głową.
Thor zaprowadził nas wszystkich do sali spotkań, gdzie czekaliśmy na resztę drużyny, porażeni w ciszy, którą ja postanowiłem przerwać.
- Spełniasz swoją obietnice?-zapytałem Odyna, który do tamtej pory wzrok wbity miał w szklany stół przed sobą.
Domyślam się, że dla niego wszystko wokół jest iście ciekawe i nowe, aczkolwiek dziwi mnie,że jeszcze nie zapytał, ani nie skomentował czegoś.
- Zawsze je spełniam. Danej tobie nie było wyjątku.-odparł, wlepiając we mnie swój wzrok.
Nie uszło mojej uwadze, że Wszechojciec był bardziej spięty i poddenerwowany niż zwykle. Unikał mojego wzroku, jak tylko się dało, a na dodatek głęboko o czymś rozmyślał. Nie mogłem jednak wejść mu do głowy, ponieważ jeszcze ból dawał mi się weznaki.
- Loki.-ktoś szturchnął moje ramię, a ja dopiero teraz zorientowałem się, że wszyscy są już w sali i mają wzrok wbity w moją osobę.
Spojrzałem na osobę, która wypowiedziała moje imię i zobaczyłem Thora, patrzącego na mnie z zaciekawieniem.
- W ogóle nas słuchałeś?-zapytał Steve, widocznie będąc zirytowany moim zachowaniem.
Sam miałem ochotę urządzić sobie pogadanke, aby być bardziej czujnym. Przecież ktoś mógł zajść mnie od tyłu i co by było?
- Tak?-zapytałem, jak gdyby nigdy nic.
- Pytaliśmy, czy pamiętasz, jak wyglądały te stwory.-wyjaśnił Stark.
- Trudno zapomnieć.-mruknąłem.- Czarne łuski na ciele, pysk, czerwone oczy, skrzydła, ogon...
- Czy ty nie opisujesz nam tu smoka?-zapytała Wdowa.
- Podobno tam byliście, więc wiecie, jak to wyglądało.-założyłem ręce na piersi, wybijając wzrok w Steva.
- Byliśmy, ale trzeba jakoś sprawdzić twoją wiarygodność.-odparła Natasha.
- Teraz najważniejsze. Czy Rosalie miała jakiś kontakt z tymi bestiami? Może ktoś ją zaczarował?
- Nie.-odpowiedziałem, marszcząc brwi.
- W takim razie skąd ma te dziwne zdolności?-zapytał kapitan.
Wiedziałem, że muszę to powiedzieć. Miałem poinformować o tym Rose już dawno, ale nie zdążyłem.
- Rosalie przejęła aether ode mnie.-uniosłem pewniej podbródek.
- Od ciebie?-zapytał Odyn.- Ale to by znaczyło, że albo związaliścir się więzem krwi, albo...
- Ta druga opcja.-wtrąciłem.
- Ale że o co chodzi?-zapytał zdezorientowany Stark.
- Zbliżyliśmy się do siebie.-powiedziałem, a sala zamilkła.
No jak dzieci, przysięgam na Merlina.
- Wy? Czyli... Czyli ona od ciebie to ma. O mój Boże.-jęknęła przerażona Wdowa.
- Loki, oni myślą, że ona jest niebezpieczna. Chcą ją zabić.-oznajmił Steve, a moje serce automatycznie przyspieszyło.
- Tylko problem w tym, że nie wiemy gdzie ją przetrzymują.-powiedziała Wdowa.
Wstałam od stołu i spojrzałem po wszystkich. Musiałem coś zrobić, żeby odzyskać swoją miłość. Miałem większe szansy na powodzenie w ratowaniu jej niż Avengers. Tylko, że oni nie mogą widzieć tego, co ja. Będą próbowali ją ratować, a to może jej i mnie zaszkodzić. Ale potrzebuje do tego mojej magii.
- Zdejmijcie mi to.-poleciłem, wystawiając do nich mój nadgarstek z bransoletą, uniemożliwiającą używanie magii.
- Po co?
- Co chcesz zrobić?
Od razu zaczęły się pytania, dlatego ignorując to wszystko podszedłem do Starka. Co jak co, ale on mi może pomóc. Ten tylko spojrzał na mnie, a potem wstał i kazał pokierować się za nim. Sala zamilkła patrząc, co robimy. Trochę się uspokoiłem, gdy już znaleźliśmy się w jego laboratorium.
- Będziesz ją ratować, prawda?-zapytał, zdejmując mi obręcz.
- Owszem.-odparłem zdawkowo, aby dać mu jak najmniej informacji.
- Ty wiesz, gdzie ona jest.-stwierdził, patrząc mi w oczy.
Uśmiechnąłem się szeroko.
- Ale nie powiesz, co?-dodał, na co pokręciłem głową.- Tylko, żebym nie musiał cię wyciągać z więzienia.-ostrzegł.
- Martwisz się o mnie? To słodkie.-zagruchałem.
- Nie o ciebie, a o siebie. Nie chcę mi się jeździć za tobą po świecie.
- Dla swojego jelonka tego nie zrobisz?-zrobiłem psie oczy.
- Zamknij się.-rzucił oschle, dzięki czemu na moich ustach pojawił się szyderczy uśmiech.
Jednak uśmiech nie utrzymał się długo, ponieważ dotarło do mnie, że życie Rosalii leży w moich rękach.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro