Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

One: 32. "

- Ojcze...-odezwał się blondyn, odsuwając się ode mnie na jakiś metr.

- Zamilcz.-uniusł dłoń na znak, aby pozostał w ciszy.

Cały czas uśmiech grał mi na ustach i nawet nie próbowałem go zniwelować. Założyłem ręce za plecy, kiedy już odstąpiłem od ściany.

- Loki, prowadź do waszego władcy.-słowa dotarły do moich uszu, a uśmiech znikł mi z ust.

- Mną nikt nie rządzi.-powiedziałem oschle do siwobrodego mężczyzny, który spojrzał na mnie z zaskoczeniem, ale mimo to i tak kiwnął do mnie głową.

Thor zaprowadził nas wszystkich do sali spotkań, gdzie czekaliśmy na resztę drużyny, porażeni w ciszy, którą ja postanowiłem przerwać.

- Spełniasz swoją obietnice?-zapytałem Odyna, który do tamtej pory wzrok wbity miał w szklany stół przed sobą.

Domyślam się, że dla niego wszystko wokół jest iście ciekawe i nowe, aczkolwiek dziwi mnie,że jeszcze nie zapytał, ani nie skomentował czegoś.

- Zawsze je spełniam. Danej tobie nie było wyjątku.-odparł, wlepiając we mnie swój wzrok.

Nie uszło mojej uwadze, że Wszechojciec był bardziej spięty i poddenerwowany niż zwykle. Unikał mojego wzroku, jak tylko się dało, a na dodatek głęboko o czymś rozmyślał. Nie mogłem jednak wejść mu do głowy, ponieważ jeszcze ból dawał mi się weznaki.

- Loki.-ktoś szturchnął moje ramię, a ja dopiero teraz zorientowałem się, że wszyscy są już w sali i mają wzrok wbity w moją osobę.

Spojrzałem na osobę, która wypowiedziała moje imię i zobaczyłem Thora, patrzącego na mnie z zaciekawieniem.

- W ogóle nas słuchałeś?-zapytał Steve, widocznie będąc zirytowany moim zachowaniem.

Sam miałem ochotę urządzić sobie pogadanke, aby być bardziej czujnym. Przecież ktoś mógł zajść mnie od tyłu i co by było?

- Tak?-zapytałem, jak gdyby nigdy nic.

- Pytaliśmy, czy pamiętasz, jak wyglądały te stwory.-wyjaśnił Stark.

- Trudno zapomnieć.-mruknąłem.- Czarne łuski na ciele, pysk, czerwone oczy, skrzydła, ogon...

- Czy ty nie opisujesz nam tu smoka?-zapytała Wdowa.

- Podobno tam byliście, więc wiecie, jak to wyglądało.-założyłem ręce na piersi, wybijając wzrok w Steva.

- Byliśmy, ale trzeba jakoś sprawdzić twoją wiarygodność.-odparła Natasha.

- Teraz najważniejsze. Czy Rosalie miała jakiś kontakt z tymi bestiami? Może ktoś ją zaczarował?

- Nie.-odpowiedziałem, marszcząc brwi.

- W takim razie skąd ma te dziwne zdolności?-zapytał kapitan.

Wiedziałem, że muszę to powiedzieć. Miałem poinformować o tym Rose już dawno, ale nie zdążyłem.

- Rosalie przejęła aether ode mnie.-uniosłem pewniej podbródek.

- Od ciebie?-zapytał Odyn.- Ale to by znaczyło, że albo związaliścir się więzem krwi, albo...

- Ta druga opcja.-wtrąciłem.

- Ale że o co chodzi?-zapytał zdezorientowany Stark.

- Zbliżyliśmy się do siebie.-powiedziałem, a sala zamilkła.

No jak dzieci, przysięgam na Merlina.

- Wy? Czyli... Czyli ona od ciebie to ma. O mój Boże.-jęknęła przerażona Wdowa.

- Loki, oni myślą, że ona jest niebezpieczna. Chcą ją zabić.-oznajmił Steve, a moje serce automatycznie przyspieszyło.

- Tylko problem w tym, że nie wiemy gdzie ją przetrzymują.-powiedziała Wdowa.

Wstałam od stołu i spojrzałem po wszystkich. Musiałem coś zrobić, żeby odzyskać swoją miłość. Miałem większe szansy na powodzenie w ratowaniu jej niż Avengers. Tylko, że oni nie mogą widzieć tego, co ja. Będą próbowali ją ratować, a to może jej i mnie zaszkodzić. Ale potrzebuje do tego mojej magii.

- Zdejmijcie mi to.-poleciłem, wystawiając do nich mój nadgarstek z bransoletą, uniemożliwiającą używanie magii.

- Po co?

- Co chcesz zrobić?

Od razu zaczęły się pytania, dlatego ignorując to wszystko podszedłem do Starka. Co jak co, ale on mi może pomóc. Ten tylko spojrzał na mnie, a potem wstał i kazał pokierować się za nim. Sala zamilkła patrząc, co robimy. Trochę się uspokoiłem, gdy już znaleźliśmy się w jego laboratorium.

- Będziesz ją ratować, prawda?-zapytał, zdejmując mi obręcz.

- Owszem.-odparłem zdawkowo, aby dać mu jak najmniej informacji.

- Ty wiesz, gdzie ona jest.-stwierdził, patrząc mi w oczy.

Uśmiechnąłem się szeroko.

- Ale nie powiesz, co?-dodał, na co pokręciłem głową.- Tylko, żebym nie musiał cię wyciągać z więzienia.-ostrzegł.

- Martwisz się o mnie? To słodkie.-zagruchałem.

- Nie o ciebie, a o siebie. Nie chcę mi się jeździć za tobą po świecie.

- Dla swojego jelonka tego nie zrobisz?-zrobiłem psie oczy.

- Zamknij się.-rzucił oschle, dzięki czemu na moich ustach pojawił się szyderczy uśmiech.

Jednak uśmiech nie utrzymał się długo, ponieważ dotarło do mnie, że życie Rosalii leży w moich rękach.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro