One: 29. "Zabierz mnie do Asgardu"
Zgiąłem się w pół, aby uniknąć uderzenia czakramu w moją głowę, a zaraz potem wyprostowałem się i rzuciłem sztyletem w Romanoff. Uniknęła mojego ostrza, aczkolwiek zadrapało ją w ramię. Byłem zły, nie, byłem wściekły. Atakowałem ją bez wytchnienia i jakiejkolwiek przerwy. Czułem wrzącą krew, przelewającą się do serca, które biło z dziesięciokrotnym przyspieszeniem.
- Loki! - wrzasnęła agentka, jednak byłem głuchy na jej krzyki. - Już dość!
Dopiero, gdy kobieta upadła na ziemię zdyszana, zaprzestałem. Popatrzyłem na nią. Miała wzrok wbity we mnie. Przerażony wzrok. Warknąłem, rzucając sztylet o ziemię z taką siłą, że ostrze pękło, rozłamując się na pół. Potem oparłem ręce o kolana i schyliłem się nieco, dla złapania oddechu.
- Co to miało być?! - wydarła się na mnie, wstając z ziemi. - Jeżeli tak wygląda trening z tobą, to następnym razem weź swojego braciszka zamiast mnie - syknęła, podchodząc do ściany, na której zawieszone były różnorodne bronie.
- Tak to wygląda, kiedy jestem zły - odpowiedziałem, prostując się. Wciąż miałem niespokojny oddech.
- Zły na co?
- Na wszystko - odparłem, wycierając pot z czoła nadgarstkiem.
- A najbardziej na nas -powiedziała, a w jej głosie słychać było uśmiech.
- Owszem.
Wdowa podeszła do mnie z miną, po której nie potrafiłem rozpoznać szczególnych emocji. Na pewno była tam powaga, ale i jakby żal.
- Wiem, że trudno ci bez niej, ale to nie my stoimy za jej przetransportowaniem...
- Tylko ci z góry. Wiem, wiem, wiem - wciąłem, słysząc to już chyba setny raz w ciągu tego tygodnia.
- Nie mieliśmy na to wpływu i nadal nie mamy - podeszła bliżej, aby sciszyć głos do szeptu. - Tu nie chodzi już tylko o wywołanie wojny.
- A więc o co? - zmarszczyłem brwi w akcie zaciekawienia jej słowami.
Uśmiechnęła się lekko i po prostu odeszła. Odprowadziłem ją wzrokiem aż nie zniknęła za drzwiami.
Jeżeli tu nie chodzi o wojnę, to o co?
Stałem wpatrzony w drzwi, za którymi chwilę temu zniknęła agentka, a potem ruszyłem do pokoju Visiona. Musiałem się z nim podzielić nowymi informacjami. Może razem do czegoś w końcu dojdziemy.
- Proszę - usłyszałem stłumiony głos czerwonoskórego zza drzwi, po tym, jak zapukałem w nie kilkukrotnie.
Uchyliłem drzwi, żeby wystawić za nie głowę. Zobaczyłem, że Vision siedzi w fotelu obok łóżka, pochłoniętylekturą, jakiejś grubej książki, która niestety nie była mi znana ani z nazwy ani z widzenia.
- O co chodzi? - spojrzał na mnie, zdejmując okulary z nosa, kiedy zamknąłem za sobą drzwi.
- Mam nowe informacje -oznajmiłem, podchodząc do niego z rękami za plecami.
- Och, słucham więc - pospiesznie zamknął książkę, a okulary złożył i umieścił na lekturze.
- Natasha powiedziała mi przed chwilą, że tu nie chodzi już o wojnę - wyjaśniłem, przypominając sobie słowa kobiety.
- No to o co?
- Nie wiem, kiedy ją o to zapytałem, odeszła.
- Hm, ciekawe - spojrzał w podłogę, głęboko nad czymś rozmyślając. - Może mieć to związek z samą Rosalią - mruknął bardziej do siebie, ale nie chciałem przerywać jego toku myślenia. - Ale jeżeli tak, to musi w niej być coś niezwykłego. Coś, czym mogliby się zainteresować odgórni - spojrzał mi w oczy, ale jego wzrok był nieobecny.
- Niezwykłego? - zapytałem bardziej siebie. - Niezwykłego, niezwykłego - powtarzałem nagminnie, chodząc po pokoju w zamyśleniu. - Niezwykłego... -nagle stanąłem, jak wryty. - Nie -szepnąłem.
- Loki? - odezwał się zdezorientowany, patrząc po mojej twarzy, jakby chciał z niej wyczytać rozwiązanie mojego zdecydowanie nie codziennego zachowania.
- Wiem - obróciłem się do niego i spojrzałem w zdziwione oczy. - Ona ma coś niezwykłego. Ma moc, energię - wyjaśniłem, podgryzając dolną partię swych ust, które były sine.
- Moc? Takie coś, jak ma Wanda?
- Tak.
- Czyli coś z ætherem?
- Owszem. I to jest to! Tylko czemu ich to nagle zaczęło interesować?
- To agencja bezpieczeństwa ludzkiego. Możliwe, że chcą zbadać, czy Rosalia stanowi niebezpieczeństwo. A jeśli stanowi...
- Zabiją ją - odpowiedziałem, będąc przerażonym tą wizją.
Ona nie może umrzeć...
- Muszę ją znaleźć, nie mogę czekać!
- Ale jak? Mówiłeś, że nie możesz odnaleźć jej umysłu!
- Ja nie, ale znam kogoś, kto to potrafi - mruknąłem, będąc już przy drzwiach.
Wszedłem z jego pokoju, jakbym był poparzony, ale miałem do tego powód. Musiałem odnaleźć Thora. Wpadłem do kuchni, gdzie Wanda piła w spokoju herbatę, aczkolwiek na mój widok omal się nie zakrztusiła.
- Thor - powiedziałem, a ona bez słowa wskazała kciukiem drzwi po prawej, które prowadziły do salonu.
Kiwnąłem głową, na znak podziękowania i skierowałem swoje kroki w poleconym przez brunetke kierunku. Zastałem mojego brata razem ze Starkiem, grającego w jakąś przedziwną grę.
- Loki? - zapytał mój brat, kiedy już zorientował się o mojej obecności. - Coś się stało, bracie?
- Musimy porozmawiać.
- Dobrze więc - wzruszył ramieniem, odkładając kontroler na udo miliardera, który nawet nie odwrócił swojego wzroku od ekranu.
- Zabierz mnie do Asgardu -powiedziałem, unosząc pewniej podbródek. Byłem pewny, że mi odmówi, ale nie myślałem wtedy o tym.
Thor był zszokowany i tak właśnie na mnie spojrzał, zatrzymując się w swoich ruchach.
- Co? - zapytał po chwili, na co przewróciłem oczami. Byłem nim bardzo zirytowany. Nie wiem po kim odiedziczył taką głupotę...
- Muszę udać się do Asgardu i to jak najszybciej.
- Oszalałeś? Nie pozwolą nam tam jechać, a nawet jeśli, to Odyn nie przyjmuje nikogo na czas odnowy królestwa.
- Ale ja nie chcę jechać do Odyna w gości, a do Heimdalla.
- Po co? - zapytał Rogers, siedząc w przeciwległym koncie pomieszczenia. Do tej pory patrzył na nas z zaciekawieniem.
- To już moja sprawa - odparłem, zerkając na niego kątem oka i dając mu tym znak, żeby nie wpierdalał się do moich spraw.
- W takim razie nie masz o co prosić - prychnął, odwracając wzrok na ekran telewizora.
- Nie rozumiecie...
- Dość - przerwał kapitan. - Nie pojedziecie do Asgardu, koniec i kropka.
Znów poczułem złość.
Dostanę się do Asgardu.
Nie wiem jak, ale się dostanę.
TO OSTATNI ROZDZIAŁ Z MARATONU
Dobranoc :*
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro