Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

One: 25. "Jestem tu"

Loki's P.O.V

- Loki... Loki...

Ciche wołanie czyjegoś pięknie melodyjnego głosu dotarło do komórek mojego umysłu, ale nie mogłem, nie byłem w stanie odpowiedzieć.

- Nie zostawiaj mnie, książę.

Poznałem ten głos. Moja blondynka. Gdzie była? Co robiła? Dlaczego mnie wołała? Miała kłopoty? Była w niebezpieczeństwie?

- Obudź się.

Spałem? Ale dlaczego? Pamiętam tylko kłótnie z Rosalią, a potem już nic. W ogóle, gdzie ja jestem? Ciemność, czerń, mrok, ale niczego więcej.

Potem nagły strumień światła uderzył we mnie, sprawiając, że zaczerpnąłem więcej powietrza w płuca, wyginając plecy w łuk.

- Mamy go! - krzyknął jakiś męski głos, ale nie zwracałem na niego uwagi, tylko walczyłem o unormowanie oddechu.

Kiedy odzyskałem zdolność prawidłowego widzenia i oddychania, rozglądnąłem się do okoła. No tak. Byłem w szpitalu. Ale obok mnie nie było Rosalii i właśnie przez to zacząłem trochę panikować.

- Witamy wśród żywych -poczułem klepnięcie w ramię, co mnie wystraszyło.

Wziąłem kilka głębszych wdechów i spróbowałem odszukać jej umysł, jednak ból wziął nade mną górę.

- Proszę się odprężyć i rozluźnić mięśnie - poleciła pielęgniarka.

Zanim zdążyłem się zorientować po co mam to robić; igła była już w mojej żyle w nadgarstku. Nie bolało, aczkolwiek lepiej jest wiedzieć wcześniej o igle, która ma penetrować twoje żyły. To zdecydowanie nie było miłe uczycie, kiedy zimna i gęsta ciecz przelewała się powoli po moim ciele.

- Teraz niech Pan odpocznie -mruknął lekarz, ale ja nie zamierzałem odpoczywać.

- Gdzie ona jest? - zapytałem, dzięki czemu mężczyzna w kitlu spojrzał na mnie nieco zdezorientowany.

- Kto?

- Ta dziewczyna, co leżała obok mnie - objaśniłem nieco podirytowany brakiem logiki u lekarza.

Ot dlaczego Midgard jest znienawidzony przez moją osobę - ludzie, to bez mózgie kreatury, tworzone na kształt takich Bogów, jak my.

- Och, Panienka Rosalia.

Czy ja wiem, czy panienka?

- Została odeskortowana przez kilkoro agentów - wyjaśnił, na co ja zmarszczyłem brwi.

- Czemu i dokąd? - zadawałem pytania bez zabawy w psychologa.

- Nie wiem, a Pana nie powinno to teraz interesować. Z resztą tak, jak mnie - skwitował.

Naprawdę zaczął mnie irytować ten facet i przysięgam, że gdybym nie czuł się tak słabo, zapewne już leżałby martwy na ziemi.

- Co mi daliście? - zapytałem, czując drętwienie mojego ciała oraz widząc coraz to bardziej rozmazany obraz przed oczami.

- Leki na sen, powinien Pan teraz odpocząć i dać sercu spokój na kilka godzin - mruknął, jednak w moich uszach, to był ledwo rozumiany przeze mnie szum.

Powieki same zaczęły się zamykać. Usilnie walczyłem o energię, jednak poległem i ciemność zupełnie mną zawładnęła.

Widziałem ją.

Widziałem Rose.

Była ubrana w białą, zwiewną sukienkę, a jej długie po pas włosy rozlały się na jej plecach niczym wodospad. Zwykle jasna cera, teraz przybrała odcień mojej skóry - niemalże biały. Była piękna, jak zawsze. Uśmiechnęła się do mnie, dzięki czemu oczy blondynki ugościły wesołe ogniki. Jednak coś się zmieniło. Kiedy dokładniej się przyjrzałem, zobaczyłem jej serce, prześwitujące przez skórę oraz tkaninę. A zaraz pod sercem mieściło się małe zawiniątko. Przypominało niemowlaka. Nie miałem pojęcia co to oznacza i czemu to widzę.

- Chodź bliżej - zachichotała słodko swoim niezwykle dźwięcznym głosem.

Kąciki moich ust szarpnęły się ku górze, a ja wykonałem polecenie i tak znalazłem się kilka kroków od niej. Znów zachichotała i teraz to ona zmniejszyła między nami odległość. Stała dokładnie na przeciwko mnie, patrząc mi w oczy.

- Potrzebuje cię, Loki. Nie opuszczaj mnie.

- Ależ ja nie mam takiego zamiaru - zapewniłem, ale mój uśmiech zaraz zniknął, kiedy i jej grymas radości wyparował.

- Zrobiłeś to.

- Co? - zmarszczyłem brwi, wodząc po jej twarzy, która teraz przybrała wilgoci łez.

- Zostawiłeś mnie.

- Jestem tu - wyciągnąłem ręce, aby ją przytulić, ale moje dłonie zatopiły się w jej ciele, rozmywając ją.

- Ratuj...nas - załkała, rozmywając się we mgle, a ja nagle szeroko otwarłem oczy, budząc się z tego koszmaru.

Mam ją ratować... Nie, ich ratować... Ale co to znaczy "ich"? Kogo jeszcze trzeba ratować? I czemu mam ich ratować? Przed czym? Tyle pytań, a odpowiedzi nie ma żadnej. Może to był tylko nic nie znaczący sen? Nie, przecież czułem ją. Jej obecność. Była w mojej głowie.

- Zły sen?

Po usłyszeniu znajomego głosu po mojej lewej stronie, odwróciłem tam głowę, aby zobaczyć Starka, siedzącego na krześle obok łóżka. Byłem tak zamyślony, że nie wyczułem jego obecności.

- Co? - zapytałem, chwilowo nie kontaktując, jednak zaraz dotarła do mnie rzeczywistość. - A, nie, ja tylko... Gdzie Rose?

- Nie wiem - wzruszył ramionami, po czym odchylił się na oparciu krzesła.

- Ty? - prychnąłem. - Pan "Ja wszystko wiem i umiem najlepiej"?

- Pomimo ataku serca, jaki przeżyłeś kilka godzin temu, nadal masz gadane - powiedział, wstawiając z krzesła. - Nie wiem, gdzie ona jest. To było polecenie od samej góry, żeby ją zabrać, ale gdzie, po co i na ile, to już nie mam pojęcia - stanął za krzesłem i oparł się o nie dłońmi.

- I ja mam w to uwierzyć? -zakpiłem.

- Nikt cię o to nie prosi. Właściwie, to twoje zdanie i sam ty, już nie jesteście tutaj priorytetem.

- Co w takim razie nim jest? -zapytałem zaciekawiony, jednak ukryłem swe emocje pod maską obojętności.

- A Pan doktor kazał ci odpoczywać, a ty tym czasem wysilasz umysł - wyprostował się i założył ręce na piersi.

- O, czyżbyś się o mnie martwił? To słodkie, aczkolwiek nie w twoim stylu - podniosłem się do siadu.

Nie chciał mi wyjawić co z Rosalią? To musiałem użyć swoich sprawdzonych metod utrzymywania informacji. Pora na moją ulubioną grę - wkurzyć naukowca.

- Skąd wiesz, co jest w moim stylu, a co nie? - prychnął.

- Masz bardzo bogatą wyobraźnię oraz słaby umysł. Nie musiałem się wiele męczyć, aby wejść ci do głowy -uśmiechnąłem się triumfalnie, widząc szok na jego twarzy.

- Szperałeś mi w głowie? - zapytał ze zdziwieniem, ale i przerażeniem.

- Nie wiedziałem, że masz aż tak brudne myśli względem Virginii -ciągnąłem, patrząc na coraz większy szok w oczach miliardera.

- A to akurat... Czekaj, jak to aż tak?

- Miliarder, filantrop i playboy z zawyżonym ego, tak cię postrzegają ludzie. No a przynajmniej ty myślisz, że tak jest - wzruszyłem ramieniem. - Ale ile z nich wie, jak bardzo zepsuty, egoistyczny i arogancki jesteś w środku? - pochyliłem się lekko w przód i ściszyłem ton swego głosu do szeptu, gdy pytałem go o to.

- I kto to mówi, Laufeyson? -prychnął.

No tak, on też umie dogadać. Muszę pilnować, żeby mnie nie wyprowadził z równowagi.

- Ja - uniosłem podbródek. - Ten, który pozbawił cię godności. Ten, co odebrał ci przyjaciela i ten, co nigdy, ale to przenigdy nie traktował cię, jak wartego uwagi.

- Skończ, Loki - mruknął.

Czyli tu się zaczyna.

- Bo co? Rozpłaczesz się? Złoty chłopiec w złotej zbroi ulegnie.

- Mówię przestań. To tak wiele? -warknął, mierząc mnie ostrym spojrzeniem.

- Nie, nie jak na twoja osobę.

- Loki! Zawrzyj pysk!

- Zrobię to, jeżeli dasz mi to, o co proszę - powiedziałem z chorym wręcz uśmiechem.

- Czyli co?

- Dane, informacje.

- O niej? - prychnął. - Zamkniesz się, jeżeli ci powiem?

- Przysięgam.

- Dobra, to wiem tylko tyle, że to rozkaz z samej góry, a dziewczyna została przetransportowana z dala od ciebie. Tyle.

I o tyle walczyłem? Cóż, lepsze to niż nic.

- Teraz siedz cicho - dodał, na co tylko się uśmiechnąłem.

Sorki!!!!
Miał być maraton, ale ta świąteczna gorączka...
No ale już rozdział jest, więc jak? Cieszycie się?💖

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro