One: 20. "
Podczas kolacji byłam nieobecna, oddalona myślami i to nie z własnej woli. Miałam duże mroczki przed oczyma i czułam, że z sekundy na sekunde słabnę.
- Rosalia?-Rosjanka zwrócił się do mnie, dzięki czemu trochę się wybudziłam.
- Hm?
- Wszystko dobrze? Jakaś blada jesteś.-zauważyła mierząc moją twarz swoim czujnym spojrzeniem.
- Tak, tak. Zmęczona trochę, to wszystko.-zdobyłam się na uśmiech.
- To może idź się połóż?-zaproponowała, na co od razu przytaknęłam i udałam się do mojego pokoju.
W pokoju nagle zrobiło mi się jeszcze gorzej i słabiej. Oparłam się na ścianie, aby móc odzyskać równowagę, ale powoli zapadałam w mrok. W końcu padłam na panele zemdlona i wyprana z sił.
Poraz pierwszy od dłuższego czasu poczułam ulgę. Nareszcie było mi lepiej i tak błogo. Jednak wszystko co dobre kiedyś się kończy, więc uchyliłam lekko powieki, wybudzając się ze swojej krainy snów. Pierwsze co zobaczyłam, to biały sufit. Ciche pikanie dzwoniło w moich uszach echem, a ja sama czułam moją obolałą głowę.
Zamrugałam parę razy, aby przyzwyczaić wzrok do oświetlenia w pomieszczeniu i już po krótkim czasie mogłam stwierdzić, że leżę w szpitalu.
- Witaj wśród żywych.
Usłyszałam dobrze mi znany głos, dlatego też przekręciłam głowę w bok, gdzie zobaczyłam kruczowłosego mężczyznę, patrzącego na mnie z uśmiechem i radością w oczach.
- Loki?-zapytałam nie kojarząc ostatnich wydarzeń.
- We własnej osobie.-nachylił się nieco w przód i dokładnie zlustrował moje ciało.
- Ale... Ty...
Jąkałam się nie wiedząc co powiedzieć lub zrobić, ale w końcu zwmilkłam, łapiąc się za głowę. Wyczułam bandaż, czym wcale się nie zdziwiłam, bo w końcu głowa mnie nie miłosiernie bolała i pulsowała, jakby miała zaraz pęknąć.
- Jak się czujesz?-zadał pytanie zmieniając swój wzrok na bardziej opiekuńczy.
Spodobało mi się to, jak się o mnie martwił, ale z tyłu głowy miałam kilka pytań i wątpliwości.
- Chyba dobrze.-podniosłam się do siadu, po czym oparłam o ścianę z tyłu.- Co ty tu robisz?-spojrzałam na niego z nie małym zdziwieniem.
- Upewniam się, że wszystko w porządku.-odparł.
- Ale chodzi mi o to, że co robisz na zewnątrz? Nie jesteś w psychiatryku?
- Nie.-rzucił z rozbawieniem.- Znaczy oni tak myślą.
- Jacy oni?
- Wszyscy. Użyłem magii, aby się do ciebie dostać, a w celi został mój klon. Jednak nie mam dużo czasu. Mój klon może zniknąć lada chwila i się wyda, że uciekłem.
- A więc to byłeś ty z tą książką!-zgadłam po załączeniu niektórych faktów.
- W rzeczy samej.-uśmiechnął się tak, jak tylko on potrafi, dzięki czemu na moich ustach również zawitał grymas.- Powiesz mi dlaczego zemdlałaś?-zmienił ton głosu na bardziej poważny.
- Ponieważ było mi słabo.-rzuciłam bez zastanowienia, więc później doszło do mnie, że te słowa pozbawione są jakiegokolwiek sensu.
- Mhmmm... A coś konkretniejszego? Uderzyłaś się? Ktoś cię uderzył?
- Nie, nie. Tylko...-zawahałam się, bo wiem, że zostanę skarcona za moją głupotę.- Chyba przedawkowałam lekarstwa.
- Lekarstwa?-uniósł jedną brew, ale w jego oczach zobaczyłam obawę.
- Na sen.
- Masz problemy ze snem?
- To jest to, co powiedziałam.-odparłam zdzierając lakier z paznokci.
Loki zamyślił się chwilę, patrząc na mnie nieobecnym, a jednocześnie czujnym wzrokiem, z którego nie chciałam spuszczać oczu.
Mogłabym gapić się godzinami w zieleń jego tęczówek, ale i tak miałabym niedosyt.
- Wiesz, że mogło się to skończyć o wiele gorzej, prawda?-zapytał retorycznie marszcząc czoło.
- Wiem.-mruknęłam, co wyszło bardziej jak szept.
- Ważne, że nic ci nie jest.-spojrzał na mój bandaż na głowie.- Prawie.-dodał.
Rozmawialiśmy jeszcze kilka dobrych minut, aczkolwiek mag szybko stwierdził, że musi już wracać. Obiecał mi też, że przyjdzie do mnie dzisiejszej nocy. Nie chciałam go zatrzymywać, dlatego szybko ucałowałam jego usta i odsunęłam się. Jednak psotnikowi chyba brakowało moich ust, bo wpił się w nie, jakby od tego zależało jego życie.
Nie narzekam.
Potem zniknął zostawiając po sobie tylko zielony pyłek, na który patrzyłam tak długo aż nie wyparował. Nie miałam co robić, więc zajęłam się telefonem i tym, co zostało ostatnio zamieszczone na różnych portalach społecznościowych. Gdy i to mi się znudziło pozostało mi czekać na odwiedziny, które szybko nadeszły i to przez kogoś, kogo się nie spodziewałam, Steve.
- Jak się czujesz?-zapytał, siadając na krześle, gdzie przedtem siedział mag.
- Lepiej.-rzuciłam mu uśmiech, bo za cholere nie miałam pojęcia, jak powinnam się przy nim zachowywać.
- Nieźle cię miotło po tych lekach. Musisz bardziej uważać, a jeśli masz jakiś problem, to zwróć się do jednego z nas, pomożemy.
- Będę pamiętać.-kiwnęłam głową.
- Dobrze, wiesz, że za dwa dni masz badania kontrolne?
- Teraz już wiem. Czy stało się coś, dlaczego się tak o mnie troszczycie?
- Uderzyłaś się w głowę, kiedy upadałaś, więc wolimy sprawdzić, czy na pewno wszystko gra.
- Mhm, no okej.-westchnąłem spuszczając wzrok na swoje dłonie.- Steve?-zapytałam po cichutku, nie utrzymując z nim kontaktu wzrokowego.
- Hm?
- Odpowiedz szczerze, nie lubisz mnie, co?
- Wiesz... Nie to, że nie lubię, bo jesteś naprawdę w porządku, ale żyjesz z nami na co dzień, a tak na prawdę nie mamy o tobie szczegółowych danych. Owszem, w bazie jest kilka informacj, ale to ogół. Poza tym tu chodzi o wzajemne zaufanie, a z tego co wiem, to ani ty nie ufasz nam, ani my tobie.-wyjaśnił, dzięki czemu odczułam swego rodzaju ulgę.
Nie wesoło było by mieć na pieńku z grupą super istot.
- Chyba powinnaś teraz odpocząć, więc nie zajmuje ci czasu.-uśmiechnął się, wstając.- A, Vision pytał, czy mógłby do ciebie potem wpaść.
- Jasne.-zareagowałam dość pogodnie, ponieważ bardzo lubię jego towarzystwo.
Vision to jedyna osoba, której tutaj ufam i mogę z nią normalnie porozmawiać. Nie wiem czemu tak jest, aczkolwiek może tu chodzić o jego osobowość i dystans do wszystkiego. Jest dla mnie, jak mur, oddzielający mnie od obecnej sytuacji, a nasze rozmowy, to prawdziwa ucieczka od zgiełku świata teraźniejszego.
Przez całe to rozmyślanie, zasnęłam. W sumie pierwszy raz zdażyło mi się to bez leków. No ale na pewno podali mi jakieś słabe lekarstwa na uspokojenie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro