One: 17. "Jeżeli mnie słyszysz..."
Kiedy dostałam się do wieży Avengers, nie chcieli mnie wpuścić. Jednak zaczęłam im wszystko wyjaśniać, dzięki czemu zostałam zaproszona na rozmowę z całą drużyną, ale bardzo niechętnie i nie ufnie do mnie podeszli z racji tego, że byłam nowa dla nich i zupełnie obca. Serce waliło mi w żebra, usiłując się wydostać z klatki piersiowej, gdy tak siedziałam ze wzrokiem Mścicieli wbitym w moją osobę. Chciałam jakoś uciec wzrokiem, ale to nic nie dawało.
- Teraz jest ta scena, kiedy nam wszystko opowiadasz - odezwał się Tony Stark, zniecierpliwiony moim milczeniem.
Wzięłam wdech i przygotowałam sobie słowa oraz fakty, jakie chciałam im przedstawić.
- Ja... Asgard ma kłopoty i... Loki, on...
- Coś zrobił? - zabójczyni, Natasha, przerwała moje sklecanie zdania, które i tak nie miało sensu.
- Nie! On pomógł, pomaga nadal, ale został poważnie ranny, ja też z resztą i tam jest moja siostra i te potwory, a Nathallie ma zdolności i Odyn - powiedziałam na jednym wdechu, po czym obserwowałam, jak drużyna wymienia między sobą spojrzenia.
- Cóż - westchnął Tony,robiąc namiot z dłoni. - A gdzie w tym wszystkim Thor?
- Nie wiadomo... Loki mówił coś, że chyba nie ma go na Asgardzie i nie może go wyczuć, czy coś w tym stylu.
Bogacz ponownie spojrzał po swojej drużynie, wyraźnie mając mi coś do powiedzenia i podejrzewałam, że to coś by mi się nie spodobało.
- Thor jest tu, w celi - oznajmił kapitan, wprawiając mnie tym w niezły szok.
- Dlaczego? Przecież nic nie zrobił, zrobił?
- No... Opowiadał nam to samo, co ty nam, ale nie chcieliśmy wierzyć, więc trochę się zdenerwował i rzucił się na Steva z pięściami.
Rozchyliłam szerzej oczy.
Thor jednak jest tak głupi, jak mówi jego brat.
- Ale to znaczy, że pomożecie? - dopytywałam, licząc każdą sekundę, jaką poświęcali na przemyślenie odpowiedzi.
- Tak - odparła wdowa, zadowalając mnie tą odpowiedzią.
~
- Ale ja muszę tam być! - spierałam się z drużyną, która była gotowa do drogi na Asgard.
Thor został uwolniony i to on miał przywołać Heimdalla, który musiał posłuchać swego króla i zawieźć ich do złotej krainy. Jednak mnie nie chcieli tam puścić, bo "jestem ranna i wycieńczona, dlatego nie powinnam się narażać i przeszkadzać w akcji". W końcu Clint zdecydował, że sam mnie odprowadzi do wolnego pokoju i zadba, abym nie wyszła aż do ich odlotu. I rzeczywiście tak było. Nie odpuściłam, ale byłam zmęczona, po prostu miałam dość. Starałam się skontaktować z Lokim, aczkolwiek nie uzyskałam odzewu za żadnym razem. Przyznaję, martwiłam się i to strasznie. Zwłaszcza, że harmider, w jakim go zostawiłam był bardzo groźny dla jego życia.
Pozostało mi tylko czekać na ich powrót lub jakąkolwiek informacje. No i informacji się doczekałam, Loki został ciężko ranny i jest u schyłku życia. Moje serce zatrzymało swoją akcję i pozwoliło łzom przejąć stery. Nie mogłam nic powiedzieć czy zrobić. Po prostu stałam i patrzyłam, jak Natasha wyczekuje mojej reakcji.
- Wiemy, że on dużo dla ciebie znaczył...
- Nic nie wiecie - przerwałam jej, wciąż mając mokre policzki i trzęsący się głos. - Nie wiecie, jak bardzo go kocham, jak bardzo za nim tęsknię i jak bardzo mi go brak - pokręciłam głowa gotowa rozpłakać się na nowo.
On nie może umrzeć, nie teraz, nie tam i nie w takich okolicznościach, jak wojna, która nadal trwa i co gorsza naszym przeciwnikiem okazał się być Malekit, wódz Mrocznych Elfów. Słyszałam o nim rozmaite historię, ale nigdy tak na prawdę mnie to nie interesowało. Do teraz. Nie miałam pojęcia co zrobić. Nie miałam też wiedzy czy wojna będzie dla nas wygraną. Ale wiedziałam, że muszę być cierpliwa i nie pogorszać tego wszystkiego moją osobą.
Tej nocy, siedząc w łóżku i czytałam książkę, która była niegdyś na półce Lokiego. Skąd ją mam? Otóż Steve zgodził się dwa dni temu pojechać ze mną do naszej kryjówki. W sensie kryjówki Lokiego. Wzięłam książkę i parę drobiazgów. Wracając, nie mogłam się skupić, myślałam tylko o tym kruczowłosym magu, który skradł moje serce, a teraz umiera na wojnie, na której nie mogę nawet być. Tej wojny nie powinno być. Postanowiłam, że spróbuje jeszcze raz przemówić do niego w myślach.
- Loki?... Wiem, że pewnie nie odpowiesz, ale jeśli... Jeżeli mnie słyszysz, wiedz, że nie pozwalają mi iść na te wojnę. Doskonale wiesz, że bardzo bym chciała tam z tobą być, ale nie mogę.
Zaczęłam płakać gdzieś tak w połowie mojej przemowy, bo doskonale sobie zdawałam sprawę z tego, że mi nie odpowie. To było kurewsko złe uczucie nie wiedzieć czy twój ukochany jeszcze żyje, czy umiera akurat w sekundzie, gdy o nim myślisz.
- I jeszcze jedno - dodałam kompletnie zapłakana, ocierając oczy nadgarstkiem. - Kocham cię - wyznałam zupełnie szczerze.
Byłam wykończona tym wszystkim, a jeszcze czekało mnie długie oczekiwanie. Nie wiedziałam na co, ale czułam się, jakbym na coś czekała. I to co miało nigdy nie nadejść, ale ja czekałam. Musiałam znaleźć sobie jakieś zajęcie, żeby nie zwariować, ponieważ o spaniu nie było mowy. Czytanie odpadało, nie mogłam się skupić dosłownie na niczym. W końcu nie wiem jak, ale wylądowałam na podłodze z ołówkiem w ręku, szkicując postać Lokiego na białej kartce. Zdecydowanie za nim tęsknię.
- Rosalio - usłyszałam głos Visiona, przez co raptownie podskoczyłam.
- Oh, wystraszyłeś mnie -zaśmiałam się nerwowo, chowając kosmyk włosów za ucho. - Coś nie tak? - zapytałam, uspokajając swój puls.
- Nie, wołają cię na kolację -powiedział, patrząc na mój szkic, który szybko obróciłam do góry spodem.
- Jasne, daj mi chwilkę -mruknęłam z grzecznym uśmiechem.
- Nie ma sprawy - odparł, wychodząc z pokoju bez zbędnych słów.
Nie miałam ochoty na jedzenie, ale musiałam tam zejść dla świętego spokoju. Tak, jak myślałam na kolacji nie czułam się swobodnie. Raczej odczułam zirytowanie moją osobą i to właśnie przesądziło o moim przedwczesnym powrocie do pokoju. Naprawdę miałam wrażenie, że oni mnie tu nie chcą lub im zawadzam. Nie to, że oni mi nie zawadzają. Ciągle do mnie przychodzą, wypytują, zagadują a ja potrzebuję tylko chwili spokoju, żeby sobie to wszystko przemyśleć. W końcu zdecydowałam, że wezmę z apteczki w mojej łazience jakieś leki na sen, dzięki którym łatwiej zapadnę w krainę mojej wyobraźni. Niestety mój organizm zawsze słabo lub też w ogóle nie reagował na chemie zawartą w lekarstwach, więc sen przyszedł dopiero po dwóch godzinach, czyli blisko pierwszej rano, a nawet nie był miły.
Powinnam dostać zrype za brak rozdziału, ale cóż XD ważne, że jest 😊
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro