One: 13. "Gdziekolwiek jest, poradzi sobie"
Nastała noc, a po sprawdzeniu bezpieczeństwa Nathallie i zmienieniu Lokiemu opatrunku na plecach, objęłam pierwszą wartę przy oknie domu. Bałam się jak cholera w wyniku czego mocno ściskałam rączkę od sztyletu w swojej dłoni. Noc była spokojna, cicha i piękna zarazem. Niebo tak czarne, a gwiazdy niemożliwe błyszczące. Skupiona na blasku ciał niebieskich ledwo usłyszałam, że ktoś się do mnie podkrada. Zareagowałam bardzo szybko, łapiąc przeciwnika za kark i przystawiając mu sztylet do krtani.
- Jezu, Loki - westchnęłam, zdejmując ostrze z jego szyi, po czym objęłam go rękami za szyję. - Mogłam cię zabić - zauważyłam.
- Nie dałbym się - szepnął, obejmując mnie swoimi dość umięśnionymi ramionami w talii.
- Co ty tu robisz? Miałeś nie wstawać - odchyliłam głowę, aby spojrzeć mu w blask zielonych tęczówek, które patrzyły na mnie z uwielbieniem.
- Znudziło mi się studiowanie podłogi, a sufit jest mało interesujący.
- I dlatego przyszedłeś do mnie?
- Właśnie tak - przybliżył swoje usta do moich, a ja wiedziałam, że to nie może mieć miejsca.
- Nie - odsunęłam się na krok. - Jeśli nas zobaczą...
- Nie zobaczą - przerwał mi i wpił się w moje wargi jakby ich nie smakował od dawna.
Już wtedy przyjęłam do wiadomości, że wydarzy się coś więcej, ale nie miałam pojęcia jak to wpłynie na jego plecy i wciąż obolałe mięśnie.
Na szczęście Loki wiedział jak to zrobić, żeby sobie nie zaszkodzić, a obu nam sprawić przyjemność, jakiej nie ma we wszystkich dziesięciu światach.
~
Rano omal nie dostałam zawału, ponieważ obudził mnie ryk, który dobrze znałam.
Usiadłam i się rozglądnęłam, ale nie było Lokiego w pokoju. Jednak zaraz wpadł do niego Fandral, który zmierzył mnie zdziwionym wzrokiem.
- Ubierz się i uciekamy - ogłosił, po czym wybiegł z pokoju, a ja jak poparzona ubrałam swoją bielizne, dżinsy i biały T-shirt.
Wyszłam z pokoju, ubierając swoje tenisówki, a zostałam ogromny haos. Fandral i Hogun jak wariaci krzątali się po domu, szukając czegoś, a Nat im się przyglądała, siedząc na kanapie.
- Ej! - wrzasnęłam, co spowodowało, że Hogun uspokoił się i na mnie spojrzał. - Co się dzieje? - zapytałam, podchodząc do niego.
- Bestia, a Loki gdzieś zniknął -wyjaśnił i moje serce zrobiło fikołek. - Musimy iść.
- Nie, Loki...
- Gdziekolwiek jest, poradzi sobie. To Loki.
Westchnęłam ciężko, ale wiedziałam, że albo pójdę z nimi i przeżyję, albo zostanę i zmierzę się z bestią. Kiwnęłam głową, a potem wzięłam siostrę za rękę i udałam się za towarzyszami do wyjścia z domu. Na zewnątrz było zupełnie inaczej niż wczoraj. Kilka tych potworów niszczyło wszystko na swojej drodze, a miasto było w ruinie. Okropny widok.
- Tutaj! - zawołał rdzawowłosy, kierując się w lewo, gdzie droga była w miarę bezpieczna.
Biegiem ruszyliśmy za nim. Nie zdążyłam nawet dobiec do przyjaciela, jak dostałam ogonem smoka prosto w brzuch i odrzuciło mnie na kilka metrów w tył. Tyle szczęścia, że Nat puściła moją rękę i nie zmiotło jej ze mną, ale uderzenie było tak mocne, że mroczki pojawiły mi się przed oczami. Nim się ocknęłam udałam się gdzieś, gdzie nie było takiego gwaru. Schroniłam się w jednym z domów i tam doszłam do siebie.
Nienawidzę zwierząt...
- Nat - szepnęłam sama do siebie, będąc w takim szoku, że sama do siebie zaczęłam mówić, aby tylko utrzymać się przy świadomości. - Okej, okej. Jest z Fandralem i Hogunem, nic jej nie będzie -przekonywałam się. - Zadbaj o siebie.
Przeszukałam cały dom w poszukiwaniu jakiejś broni, lub czegoś w tym stylu, ale jedyne co znalazłam, to srebrny sztylet. Zabrałam go. Muszę się czymś bronić.
Wyszłam z domu no i prawie od razu straciłabym głowę przez łapę smoka, który najwyraźniej się na mnie czaił od samego początku. Zrobiłam unik, ale i tak oberwałam w ramię, na którym skóra została rozerwana i puściła się stróżka krwi. Nie miałam czasu zwraca uwagi na ból, więc wyminęłam bestie i pobiegłam w lewo. Biegłam tak póki nie znalazłam pustego, złotego targu. Zmęczona, obolała i przerażona nie mogłam pozbierać myśli, chodząc między straganami i szukając przydatnych rzeczy. Wzięłam złotą tkaninę z jednego ze straganów, aby ją rozerwać na paski i owinąć swoje ramię, które niemiłosiernie krwawiło i bolało. Ryk i moje serce staje na sekundę, a ciało zamiera w bezruchu. W momencie okrążają mnie trzy bestie.
- Spokojnie - wymamrotałam, cofając się, ponieważ bestie zaczęły do mnie niebezpiecznie szybko podchodzić.
Nie miałam wyjścia. Musiałam wyjąc sztylet i zmierzyć się ze stworami, bo o ucieczce wcale nie było mowy. Tylko co taka słaba Midgardka jak ja może zrobić takim wielkim, mocarnym bestiom?
Smok po mojej prawej splunął ogniem prosto we mnie, a ja nie zdążyłam się uchylić i magma drasnęła mój brzuch. Wtedy czułam, że to już koniec. Kolejny smok wziął wdech na splunięcie, ale nagły ryk niewiadomego pochodzenia przerwał wszystkie działania bestii. To, co zobaczyłam potem, przyprawiło mnie o niezły szok i ulgę. Loki leciał na czarnej bestii z zielonymi, wyblakłymi oczami, ale ta była inna od reszty. Wydawała się taka mu posłuszna. Wylądował nią przede mną, a inne bestie wyraźnie zmieszane zrobiły kilka kroków w tył, podczas gdy mag zsiadł ze zwierzęcia i z szarmanckim uśmiechem podszedł do mnie. Jako, że leżałm na ziemi, bo ból ran mi nie pozwalał wstać, ukląkł przy mnie, a zanim zdążył się odezwać wymierzyłam mu z liścia w twarz, przez co jego głową obróciła się lekko w bok.
- Gdzieś ty był?! - podniosłam głos, patrząc jak znowu jego wzrok ląduje na moich oczach.
- A ty? - zapytał, spokojnie mierząc moją twarz wzrokiem.- Szukałem cię w domu, ale zastałem kompletny harmider.
- Musieliśmy uciekać, bestie nas znalazły - wytłumaczyłam łagodniej. - Gdzie byłeś? Martwiłam się.
- Nad ranem usłyszałem cichy ryk smoka. Wstałem i wyszedłem, żeby zobaczyć co się dzieje i zauważyłem ranną bestię. Kiedy się zbliżyłem nie zaatakowała mnie, bała się.
- Pomogłeś jej - domyśliłam się, patrząc jak spuszcza wzrok na mój brzuch.
- Trzeba ci to opatrzyć - dotknął mojej rany, a ja z warknięciem odchyliłam głowę w tył. - Chodź -wsunął rękę pod moje kolana oraz plecy i podniósł mnie.
Wtuliłam głowę w jego tors, a rękami objęłam szyję maga, gdy traciłam świadomość i obraz zaczął się rozmazywać.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro