EPILOG OPOWIADANIA
Gwiazdy były wyjątkowo piękne tej nocy. Ciesząc oko, pokazując drogę zagubionym jednostkom wodnym i emanując energią, która napawa duszę energią. Jakże ciekawe one były w tamtej chwili. Nocą nie zwracamy uwagi na ciała niebieskie, krążące wokół nas. Mamy miliony ważniejszych spraw. Setki problemów nie cierpiących zwłoki.
Ale czy pomyślałeś kiedyś, żeby stanąć - choćby w parku, czy na chodniku - i spojrzeć w górę?
Nie na budynki, czy mizernie szczebioczące światła lamp ulicznych, ale na to, co cały czas mamy ze sobą.
Niebo.
Chodzi za nami, jak prześladowca, śledząc każdy postawiony przez nas krok, każde bicie naszego serca i każdy wdech.
Nawet teraz na nas patrzy.
Widzisz?
Spójrz. Wyjrzyj przez okno.
Biliony gwiazd i planet uśmiechają się do nas, jakby w podzięce za to, że zwróciliśmy na nie swoje - zajęte śledzeniem ludzkiego życia - oczy.
Nie wiadomo ile jeszcze lat, a może nawet miesięcy będziemy mogli się cieszyć widokiem indywidualnych i niczemu nie zależnych person, ślepo przemierzających nocne sklepienie nieba.
Właśnie tak myślała w tamtym momencie młoda czarodziejka, leżąc na trawie w towarzystwie niewiele starszego wygnańca. Znajdowali się obok siebie, ale każde z nich było zamknięte w swoim świecie marzeń i rozumowania. On myślał o niej, a ona o tej malutkiej, ledwo migoczącej gwiazdeczce, która pływała w kosmicznej otchłani miliony lat świetlnych od niej. Pomimo takiej odległości, doskonale mógł widzieć odbijające się światło tej że gwiazdy w jej oczach.
Jest taka piękna - pomyślał - Taka bezbronna i nieświadoma zła na świecie - snuł dalej, będąc pogrążonym w swoich własnych myślach - Będę zdolny ochronić ją przed tym wszystkim? Dam radę wziąć ją pod swoje skrzydła i nieść przez życie? - zadawał sobie stertę pytań, na które nie był w stanie odpowiedzieć.
To go przerażało - bezsilność wobec istot, mogących wyrządzić jego ukochanej krzywdę. Co, jeżeli nie przezwycięży strachu, gdy takowa postać zaatakuje? Nie będzie w stanie jej ochronić?
Obróciła swoją bladą twarz w jego stronę, wyczuwając na sobie wzrok chłopaka. Niemrawo się uśmiechnęła, ale nie zdołała go tym wybudzić ze stanu, w jakim się znajdował. Swoje oczy skupiał tylko i wyłącznie na jej personie, co lekko zdezorientowało czarodziejkę.
- Dean - szepnęła, a szept ten był tak delikatny, że ledwo odbił się od drzewa, za którym szmaragdowe oczy uważnie skanowały nastolatków. - Dean - zaśpiewała cicho, pstrykając palcami przez nosem chłopaka.
- Hm? - mruknął, otrząsając się z hibernacji umysłowej.
Zamrugał, potrząsając głową, przy czym brązowe kosmyki bezwładnie opadły mu na czoło, sprawiając, że uśmiech dziewczyny poszerzył się, gdyż chłopak od zawsze zakładał włosy za ucho, chcąc wyglądać na złego, nie dbającego o styl chłopaka.
- Chyba przysnąłeś - ułożyła się na boku, aby mieć na niego lepszy widok, a pod głowę podłożyła sobie łokieć. - Z otwartymi oczami - dodała, rozbawiona jego niczego nie rozumiejącą miną.
- Myślałem - wyszedł na przeciw, zwracając oczy w kierunku gwiezdnej układanki.
- O czym? - odruchowo zadała pytanie, ale odpowiedziała jej cisza.
Myślał nad tym, o czym właściwie snuł przez ten cały czas, gdy skanował oczami jej twarz, szyję, dekolt i nogi.
Powiem jej "A no wiesz... Myślałem o tym jak to jestem w tobie zakochany i jak bym chciał podarować ci jedną z tych gwiazd". Uzna mnie za świra - przeszło mu przez myśl.
- Tak o -wzruszył ramieniem, potem zagryzając usta, dzięki czemu już wiedziała, że chłopak albo kłamie, albo nie mówi całej prawdy. Odetchnęła z ulgą, gdy zdała sobie sprawę z tego, iż istnieją znaki, przez które banalnym staje się odkrycie, czy Dean mówi prawdę.
- Tak o czym? - brnęła dalej temat, chcąc uzyskać odpowiedzi na pytania. Miała w zwyczaju pytać dotąd aż odpowiedź ją usatysfakcjonuje lub stanie się zbędna.
- Persi, musisz? - jęknął, spoglądając na nią z niemym błaganiem w oczach.
- Chcę wiedzieć! - broniła się.
- O Jezu - przewrócił oczami i poklepał się po brzuchu trzema palcami. - Myślałem o tym, jakie to wszystko jest niesprawiedliwe - westchnął, po czym ucichnął, a ona pozostała w milczeniu, nasłuchując dalszych słów anioła. - Patrz, ty taka malutka, krucha i niczemu nie winna, a przeciw tobie cały ten świat pełen dziwaków, psycholi i osób, które chcą zrobić ci coś złego. Chciałbym ochronić cię przed tym wszystkim, ale boję się, że nie będę w stanie i ktoś zrobi ci krzywdę, a ja tego nie wytrzymam - mówił ze spokojem, aczkolwiek wyczuła w jego głosie nutę niepokoju i coś na wzór rozpaczy.
Aż tak się o mnie boi? - w duchu zadała sobie pytanie, nad którym obiecała pomyśleć później i w samotności.
- Przez całe dzieciństwo byłem uczony pomagać i chronić, a kiedy teraz przyszło mi zrobić te rzeczy w praktyce, okazuje się, że jestem w tym zupełnie zielony - wyrzucił z siebie słowa, wstając na równe nogi. Otrzepał spodnie z trawy i drobnych kamyczków, po czym sięgnął do plecaka po paczkę papierosów.
- Nie musisz mnie chronić - stwierdziła, patrząc, jak chłopak zapala zapalniczką wiszącego mu w ustach papierosa. - Sama jestem do tego zdolna - dumnie powiedziała, podczas gdy Dean zaciągnął się dymem, który powędrował prosto do jego, zmęczonych oparami nikotyny, płuc.
- Tak? - zapytał retorycznie, wypuszczając dym ustami - A gdyby przyszło ci walczyć ze mną? - podał przykład, nad którym dziewczyna pomyślała, wodząc oczami po zszarzałej trawie. - Widzisz? Nie z każdym jesteś sobie poradzić, Persi - powiedział, odwracając się do niej tyłem, żeby dym nie dostał się również do jej płuc, ale swobodnie dryfował w powietrzu.
- Ty byś mnie nie zaatakował - zauważyła, pewna swoich słów jak tego, że drzewo ma korę.
- Na pewno?
Spojrzał na nią przez ramię tymi przenikliwymi oczami i od razu poczuła się tak, jak o niej mówił - malutka, bezbronna i krucha, niczym bańka świąteczna. Wystarczy chwila nie uwagi i trach. Po bańce.
- Słuchaj - polecił jej, depcząc papierosa podeszwą. - Nigdy bym cię nie skrzywdził - stwierdził bardzo pewny swych słów. - Ale nie jest odporny na magię, czy zaklęcia, a takowe może rzucić na mnie byle magik - podkurczył ramiona, pokazując swoją bezsilność. - Na przykład twój ojciec - rzucił bez namysłu i sekundę później żałował swoich słów bardziej, niż kot, który postanowił przejść pod ogrodzeniem pod napięciem.
- Hej! - gwałtownie podniosła się z ziemi, wymierzając palcem w pierś chłopaka, stojącego od niej w odległości półtora metra. - Od mojego ojca się odpierdol, bo tak naprawdę uratował mi dupę więcej razy niż ty będziesz w stanie to zrobić przez całe swoje życie - z każdym słowem była coraz bliżej niego, ale on się nie ruszał, skanując wzrokiem oczy dziewczyny. - Jest jaki jest, ale to mój tata, który mnie wychował, więc jeszcze raz zarzucisz mu takie coś, to przysięgam, że własnoręcznie wyrwę ci te śliczne skrzydełka i przerobię na nuggetsy - zagroziła, na co oczy chłopaka raptownie się poszerzyły.
Zielone oczy zamigotały w ciemności, jak gwiazdki.
- Dobra! - uniósł ręce w górę, żeby pokazać jej, że się poddaje. - Przecież nic na niego nie powiedziałem! Masochistą nie jestem! - tłumaczył się - Nie musisz na mnie naskakiwać, labradorze.
- Uh - żachnęła się, wydymając policzki. - Przepraszam, po prostu jak ktoś obraża kogoś mi bliskiego, to dostaję białej gorączki i muszę mu dokopać, bo inaczej wybuchnę, a to zwykle dobrze się nie kończy.
- Okej, na następny raz będę wiedział, żeby zamknąć jadaczkę zanim powiem coś o twojej rodzinie - powiedział, zakładając plecak na ramię.
- Co robisz? - przechyliła głowę do boku, widząc poczynania chłopaka.
- Chyba trzeba już wracać, nie sądzisz? - zapytał retorycznie, mając na myśli wschodzące słońce gdzieś na horyzoncie.
- O - sapnęła w ogóle nie uradowana - Tak fajnie było - stwierdziła, wywołując uśmiech na ustach chłopaka.
- Jeszcze kiedyś tu wrócimy, kochanie - obiecał - Ale teraz musimy wrócić do domu, zanim ktoś zorientuje się, że cię nie ma - chwycił jej dłoń - Możesz nas teleportować? Nie mam sił wyciągać moich skrzydeł - powiedział, a ona skinęła głową.
Chwilę później Dean siedział na parapecie w jej pokoju z nogami zwisającymi luźno na zewnątrz oraz jedną jeszcze w środku.
- To kiedy znowu się przelecimy? - zagadała dziewczyna, chętna, żeby powtórzyć taką chwilę.
- Możemy nawet jutro - cmoknął jej usta - Tylko musisz zostawić otwarte okno - poinstruował, co zapisała w swojej pamięci.
- To pa - mruknęła, na co się uśmiechnął, a potem wyskoczył przez okno, znikając we mgle.
Zdołała tylko zobaczyć jak czarne skrzydło rozgania mgliste powietrze.
- Rany - zachichotała, opadając na materac łóżka. Była jednocześnie wykończona i pobudzona do działania, ale jej ciało odmawiało ruchu, dlatego tylko leżała, ruszając stopą w takt muzyki, którą grał jej brat w swoim pokoju.
Motylki w brzuchu nie dawały jej spokoju aż ułożyła się wygodnie na brzuchu i wsłuchała w metalowe bity piosenki. Potem - nie wiedząc, w którym momencie - zasnęła. Jednak jej brat wcale nie miał zamiaru spać.
Zwłaszcza, że towarzyszył mu Lucas.
Chłopaki tańczyli i wygłupiali się do muzyki, nie zważając na to, że któryś z domowników próbuje wypocząć. Robili miny, gimnastykowali się do różnych, dziwnych póz, albo wskakiwali na łóżko i udawali, że grają na gitarze elektrycznej.
- Yeah! - wykrzyczał rozbawiony do granic możliwości Lucas, wskakując na plecy swojego chłopaka - Ranve, czemu tak rzadko to robimy? - wydął wargi, opadając na łóżko plecami.
Nie poleżał długo w samotności, gdyż zaraz nad nim pojawił się Ranve, opierając ręce ponad ramionami nastolatka. Ten zagryzł wargę, mając cichą nadzieję, że to nie tylko chwilowy kaprys chłopaka, ale prawdziwa zachęta do czegoś więcej.
- Bo za bardzo podnieca mnie widok ciebie skaczącego i robiącego rzeczy, których normalnie nigdy nie odważyłbyś się zrobić - odparł, błądząc oczami po zaróżowionej twarzy blondyna.
- Jeżeli robię takie rzeczy, to znaczy, że czuję się przy tobie swobodnie - stwierdził, dając Ranve spleść swoje palce z jego i przenieść ręce ponad swoją głowę. Był teraz zupełnie zależny od jego woli. Podobało mu się to. Sam nie umiał i nie lubił dominować, dlatego gdy Ranve przejawiał oznaki dominy, przyjmował to z satysfakcją.
- A teraz czujesz się swobodnie?
Luc pokręcił głową, odpowiadając na pytanie czarodzieja zgodnie z prawdą. Ranve oblizał swoje usta, czując się jak kat nad ofiarą. Było tyle rzeczy, które mógł z nim zrobić, że nie wiedział na co ma się zdecydować.
- Ranve? - usłyszeli głos matki czarodzieja, przebijający się przez drewniane drzwi oraz głośną muzykę.
Oboje zesztywnieli, patrząc na drzwi.
- Tak? - odpowiedział, nie zmieniając swojej pozycji, przez co Lucas poczuł, że w kroku zaczęło mu się robić coraz mnie miejsca.
- Ścisz trochę. Tata się denerwuje.
- Dobrze, mamo - spojrzał na chłopaka, który właśnie usiłował stworzyć tarcie pomiędzy swoim krokiem, a kolanem czarodzieja. Uśmiechnął się do niego i przesunął kolano wyżej, ocierając o czuły punkt, przez co głowa blondyna opadła do tyłu.
- Dobranoc - rzuciła matka, a potem słyszeli oddalające się kroki.
Ranve bez chwili zastanowienia wpił się w usta swojego chłopaka, który od dobrych kilku minut marzył o takim zwrocie akcji. Usatysfakcjonowany mruknął w usta bruneta, nadal ocierając się o jego nogę.
To właśnie wtedy wygnaniec wrócił do domu, zastając tajemniczą postać siedzącą na krześle w salonie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro