{4} rozdział 5
Freya
Ucałowałam mojego ukochanego na dowidzenia i wyszłam z domu punktualnie o trzeciej po południu. Zamierzałam udać się do sklepu z ubraniami i kupić sukienkę na lato, które zbliżało się wielkimi krokami. Na ulicach już można było zauważyć dziewczyny w krótkich spodenkach, chodzące bez staników albo chłopaków bez koszulki, prężących swoje muskularne ciała.
Cóż, ja już miałam swoje męskie ciało na własność. Prawdopodobnie siedził teraz w domu i czytał książkę... Bądź znowu czarował i spiskował myśląc, że nic nie wiem.
Ta, a wiem więcej niż on myśli, że mam o czymś świadomość.
Pamiętam jak zapytałam go czemu w domu nie ma żadnych talerzy, a lampka nocna w salonie jest rozbita w drobny mak... Co on na to? Że zezłościł się na sąsiada i chciał wyładować emocje... A co ja wiedziałam? Że uczył Ranve lewitacji...
Co by nie było, ja musiałam sprzątać.
Uśmiech grał mi na ustach, gdy weszła do mojego ulubionego sklepu przez szklane drzwi, które jak zawsze były perfekcyjnie umyte. Zero smug, zero plam. Czysty kryształ.
Czasem miałam wrażenie, że wsadzają te drzwi do zwywarki i dolewają nabłyszczacza.
Pokręciłam głową rozbawiona moimi własnymi myślami. Sklep od wewnątrz był jeszcze piękniejszy niż z zewnątrz. Białe, duże kafelki; jak zwykle perfekcyjna biel. Czarno-białe ściany, które zawsze uwielbiałam i chciałam mieć takie w domu, ale Loki powiedział, że zielone ściany i koniec. Ogólnie czystość, biel i perfekcja panowały w tym sklepie. Dlatego był moim ulubieńcem.
O! Oto i mój drugi ulubieniec!
- Jasper!-zagruchałam, widząc podążającego w moją stronę niebieskowłosego chłopaka o zielonych jak szamaragd oczach.
Przytuliłam go i ucałowałam jego policzek, co on zrobił również z moim.
- Jak miło cię znowu zobaczyć, kochana.-powiedział utrzymując ogromny uśmiech na ustach.- Nie było cię tu od sezonu Vintage! Musisz nadrobić!-stwierdził i pociągnął mnie do regałów z sukienkami.
On zawsze wiedział po co i w jakim celu do nich przychodzę. Nie musiałam nic mówić.
- Więc może zacznijmy od tego.-przyłożył do mojego ciała niebieską sukienkę z długością ponad kolanko.
Była ładna, ale...
- Za prosta.-stwierdził po chwili intensywnego przeglądania się mi.- Potrzeba ci czegoś, co podkreśli twoje kształty, czyli coś przylegającego do ciała, ale żeby nie było kiczowate. Może kwiatkowany materiał? Będzie pasował do błękitu twoich oczu, jeżeli będzie przeważał fiolet i lawenda.-mówił grzebiąc pomiędzy wieszakami i półkami.- Może coś takiego?-pokazał mi sukienkę bez ramiączek, z kwiatkowym wzorem. Była długa do połowy uda, podkreślała moją talie, a od podbrzusza w dół miała rozkloszowanie.
Piękność.
- Ten błysk w twoim oku mówi jedno.-zaśmiał się i podał mi sukienkę, którą założyłam w przymierzalni.
- I jak?-spytałam, kiedy już wyszłam z przymierzalni. Zagryzłam wargę patrząc w dół, na sukienkę.
- Wyglądasz... Uh, kochana, ty uważaj jak wrócisz do domu w tej sukience, bo Loki może nie wytrzymać i się na ciebie rzuci.
Zaśmiałam się na jego słowa. Chociaż... Jeżeli chodzi o TE sprawy, to Loki nie był taki zielony i umiał zaskakiwać.
Ale to rozmowa na inną okazję...
- Masz jeszcze coś?-spojrzałam na niego z cichą nadzieją, że to nie koniec naszego spotkania.
- Och, oczywiście!
Pognał w głąb sklepu jak łasica uciekająca przed lwem. No kochałam tego gościa.
- Hm.-sapnęłam oglądając się w lustrze. Cóż, dawno nie wyglądałam tak... Młodo.
Spojrzałam w bok, ponieważ czułam na sobie kogoś wzrok. I miałam rację. Młody, przystojny mężczyzna patrzył na mnie, a kiedy zobaczył, że mu się przyglądam, uśmiechnął się. Odwzajemniłam to, jednak nieśmiało.
- Patrz na to!-pisnął Jasper, nagle pojawiając się obok mnie z trampkami w złocisto-kolorowe kwiaty.
Och matko...
- Zakładaj!-nakazał, rzucając mi buty pod nogi. Byłam w samych stopkach, gdyż buty ściągnęłam przy zakładaniu sukienki, więc było mi lżej ubrać te cudeńka na nogi.- Pięknie!-zachwalił.
Po chwili wyszłam ze sklepu mając na sobie nowo zakupione rzeczy. Chciałam jak najszybciej pokazać się Lokiemu, ale miałam jeszcze w planach skończyć na miasto po jedzenie i do redakcji, żeby zobaczyć co się dzieje.
Stanęłam na chodniku i rozglądnęłam się wokoło, żeby zaplanować, gdzie mam iść. W końcu uznałam, że na prawo ode mnie jest niezła kawiarnia i to tam się udam. Skręciłam w prawo i... Wpadłam na kogoś twardy, obszerny tors. Odbiłam się i poleciałabym tyłkiem na zimny i prawdopodobnie nieprzyjemny w uderzeniu grunt. Na szczęście tak się nie stało, a to wszystko zasługa dwóch silnych i och, nieźle umięśnionych ramion, które złapały mnie w locie.
- Przepraszam.-powiedział męski, głęboki, ale przyjemny dla ucha głos. Pewnie należał do mojego wybawcy.
Uniosłam wzrok na jego brązowe, błyszczące oczy i na chwilę mnie zaćmił ich blask.
Przysięgam, jak żyje nie widziałam takich oczu...
Gdy odzyskałam pełną zdolność widzenia obbadałam jego twarz. Miał wyraźnie zaznaczone rysy szczęki, idealnie dopasowany nos i te pełne usta. Lekki zarost dodawał mu powagi i elegancji, jakiej potrzeba takiemu mężczyźnie.
- Um...-zająknęłam się nie bardzo wiedząc co powinnam powiedzieć lub też zrobić. No więc po prostu leżałam w jego ramionach, a on nie wyglądał, jakby tego nie chciał, czy żebym była ciężka.
- Zdradzisz swoje imię, piękna nieznajoma?-odstawił mnie na nogi i teraz mogłam zauważyć, że jest jakoś tak trzydzieści centów wyższy ode mnie.
- Freya.-wychrypiałam, więc cicho potem odchrząknęłam i zaczesałam kosmyk włosów za ucho.
- Niespotykane imię.-przyznał z szarmanckim uśmiechem, na który pewnie już nie jedna się złapała.- Ja mam na imię Alejandro.-ujął moją dłoń i ucałował jej wierzch. Miał ciepłe, wilgotne i przyjemne usta.- Miło mi cię poznać, bella.-uśmiechnął się szerzej, co lekko odwzajemniłam.
- Bella?-spytałam cicho, bo nie wiedziałam, co to oznacza, a znając mnie pewnie było to coś banalnego.
- To po włosku. Znaczy piękna.-wyjaśnił i o matko. Włoch?
- Czyli pochodzisz z Włoch?
- Czystą krwią.
Włoch. Przystojny Włoch. Ale nie tak przystojny jak mój kochany mag.
Alejandro w mediach😏😇😋
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro