{4} rozdział 24
No One's P.O.V
Nastolatka siedziała sama w pokoju, patrząc na swobodne ruchy kropel deszczówki, które trafiły na szklaną barierę we framudze okna. Szklana kuleczka obracała się między jej palcami, unoszona niewidzialną siłą.
Jedna kropla...
Druga kropla...
Setna kropla...
Wyliczała je wszystkie, chcąc odciągnąć swoją uwagę od zegara, który jak na złość spowalniał ruchy wskazówek, opóźniając minutę za minutą. Przynajmniej tak się jej wydawało.
Wypuściła świst powietrza z ust, po raz kolejny zmieniając pozycję. Wstała z łóżka i usiadła na parapecie, który wydawał jej się być jedynym bezpiecznym miejscem w czterech ścianach azylu, który ona nazywała swoim pokojem. Nigdzie nie czuła się w stu procentach bezpieczna odkąd opuściła stary dom w lesie, gdzie jej aniołem stróżem był wygnaniec.
W końcu poczuła to, czego była tak spragniona.
Jak pustynia wody.
Jak zapalniczka ognia.
Jak narkoman narkotyku.
Jego obecność.
Odwróciła głowę, chcąc dostrzec jego sylwetkę w mroku północnej pory, jednak niczego nie udało się jej odkryć. Pusty pokój. Przez myśl przeszło jej to, że wariuje bez niego. Jej mózg płatał jej figle?
- Dean?-zapytała cichutko. Jakby się bała przeciąć tej idealnej ciszy, która oplatała jej ciało niczym pajęcza sieć owada. Poczuła się przytłoczona ilością ciszy, która jej odpowiedziała. Głuchy stukot deszczu niemalże ją ogłuszał. Miała ochotę krzyknąć "dość", ale wtedy czyjaś dłoń zacisnęła się na jej ustach, prowokując przerażony pisk.
Szklana kuleczka wypadła z sideł jej czarów, tocząc się po podłodze prosto pod podeszew oprawcy. Brzdęk. Milion szklanych drobinek rozsypało się po podłodze, wbijając w spód buta mężczyzny.
- Cicho.-mruknął do jej ucha, dzięki czemu już wiedziała z kim ma do czynienia. Pokręciła głową, dając mu znak, że może wziąć dłoń. Posłuchał jej niemej prośby, a ona od razu odwróciła się do niego przodem i uderzyła z pięści jego twardą pierś.
- Wiesz jak się wystraszyłam?!-naskoczyła na niego, lekko podnosząc wzrok, ale tak, aby nie obudzić nikogo z domowników.- Mogłam paść na zawał! Albo nie wiem, zrobić ci jakąś krzywdę! I co się śmiejesz?!-warknęła, gdy zdała sobie sprawę z tego, że na jego ustach krąży powstrzymujący śmiech uśmieszek.- Uh, jesteś takim palantem!-wybuchła, przez co się roześmiał, a po chwili oboje się śmiali.
- No chodź już, jest późno, a ja chcę cię zabrać w takie jedno miejsce.-rzucił, otwierając okno, przez które wystawił głowę, rozglądając się po okolicy. Zobaczył jakiegoś biegacza, który nie wydawał się być zainteresowany czymkolwiek innym niż muzyką grającą w słuchawkach oraz drogą przed nim.
- Dlaczego tak się spóźniłeś? Miałeś być na dziewiątą.-zagadała, patrząc jak ściąga koszulkę. Starała się nie patrzeć na jego wyrzeźbiony tors, aczkolwiek było to trudne, bo robił wszystko, żeby tam patrzyła. Napiął mięśnie, wyprostował się i udawał, że nic nie widzi i po prostu złożył koszulkę w ładną kosteczkę.
- Musiałem przygotować parę rzeczy.
- Rzeczy?-zdziwiła się.
- Rzeczy.-powtórzył, klękając na jedno kolano i opierając dłonie o podłogę przed sobą.
- To cię boli?-założyła ręce na piersi, patrząc na jego poczynania.
- Jak cholera.-odparł szybko, po czym spiął wszystkie mięśnie, skupiając się na wydobyciu skrzydeł z pod swojej skóry. Chwile potem na jego plecach pojawiło się wybrzuszenie, które nabierało masy co sekundę.
Persi patrzyła na to z przerażeniem. Krew wydobyła się strumykiem z jego rozerwanej skóry na plecach, a czarne pióra wydostały się na zewnątrz, formując się w kształtne, duże skrzydła pokryte krwią, idealnie pasującą do głębokiej czerni, która stanowiła kolor skrzydeł.
- Dean.-jęknęła przerażona, zasłaniając usta dłonią.
Z gardła mężczyzny wydostał się głęboki, gardłowy krzyk, a dziewczyna rzuciła się do niego, nakładając wygłuszający czar na jej pokój. Uklękła przed nim, głaskając jego policzki, kiedy zmagał się z cierpieniem.
- Dean?-zapytała, gdy wszystko ucichło, a skrzydła powoli rozprostowały się, niczym koci grzbiet po drzemce futrzaka.
- Już dobrze.-odetchnął, podnosząc wzrok na jej przerażoną twarz.- Już dobrze.-powtórzył, widząc, że nie wydaje się być zbyt przekonana jego słowami. Nic dziwnego. Na jej oczach rozerwał sobie plecy tylko po to, aby zabrać ją w jakieś tajemnicze miejsce.
- Nie dość, że ryzykujesz życiem skradając się do mnie po nocach, to jeszcze krzywdzisz swoje ciało? Dean, pogięło cię do reszty?
- Nie kop leżącego.-mruknął, wstając na własne nogi, co było sporym utrudnieniem przez ciężar anielich skrzydeł.
- Wow.-sapnęła, dopiero teraz dostrzegając wielkość skrzydeł.- One mając ze dwa metry! I to tylko jedno! Jak ty je możesz nosić? Przecież to musi być ciężkie jak...-przerwały jej jego usta, przyciśnięte do jej warg.
To nie był szybki i dziki pocałunek, tylko jedno, czułe cmoknięcie. Ale to cmoknięcie zawierało w sobie tyle miłości, że Persi przez chwilę straciła rachubę czasu, a w jej głowie zawirowało tornado. Odsunął się na jej gust zbyt szybko, ale nie narzekała, bo przyciągnął jej ciało do siebie. Miała okazję dotknąć jej skrzydeł. Były twarde, ale puchowe. Delikatne w dotyku.
- Przelecimy się?-zagadał, unosząc brew z chytrym uśmieszkiem.
- Chętnie się z tobą przelecę.-odpowiedziała, wyłapując dwuznaczność jego słów.
- To chodź.-chwycił ją mocno w talii, a po chwili jego skrzydła wykonały zamaszysty ruch i już ich nie było w pokoju.
Przecinali nieboskłon wtuleni w siebie. Na początku bała się otworzyć oczu, ale po chwili poczuła się pewniej i uchyliła powieki, dzięki czemu zobaczyła światła miasta nocą.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro