Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

{ 3 } rozdział 1

Część pisana z perspektywy trzecio-osowej.

Kruczowłosy mężczyzna siedział na drewnianych schodach prowadzących do drzwi domu. Z uśmiechem patrzył na bawiące się dzieci, które były jego pociechami. Ośmioletni Ranve oraz trzyletnia Persi zdawali się nie zauważyć tego, jaki skwar panował na zewnątrz. Berek, to była gra, na której spędzali długie godziny, nie zważając na porę dnia ani roku. Za to ich matka, Freya, odchodziła od zmysłów widząc dzieci spocone, rozgrzane na pełnym słońcu lub też zmarznięte i dygoczące w zimie. Ojciec owszem, martwił się o ich zdrowie, aczkolwiek miał świadomość, że dzieci to Bożki, a więc mało prawdopodobnym była ich choroba.

- To nie fair!-krzyknęła mała blondyneczka, kiedy jej brat teleportował się dwa metry od niej za pomocą magii.- Tato!-zwróciła się do swojego ojca, który potrząsnął głową z rozbawieniem.

- Ranve, magii nie używa się po to, żeby twoja siostra szybciej łapała zadyszke.-powiedział zielonooki uniesionym głosem, aby dziecko mogło go usłyszeć z tak daleka.

Młody odkrzyknął ojcu w zgodzie i obiecał, że więcej tak nie zrobi. Jednak Loki swoje wiedział i dlatego właśnie uśmiechnął się pod nosem. Z początku wadziło mu, że wszyscy w rodzinie mają moce magiczne, a on nie, ale kiedy tylko zazdrość brała górę, przypominał sobie, że oddał moc, żeby rodzina mogła powstać i żyć w spokoju. Aby jego ukochana urodziła mu zdrową córeczkę i sama pozostała przy nim w szczęściu.

- Bawcie się grzecznie.-polecił niegdyś czarodziej, kiedy wstał na nogi, a zaraz po odpowiedzi dzieci udał się do wnętrza drewnianej haty.

Zastał swoją żonę w aneksie kuchennym, przygotowującą obiad. Była tak skupiona na krojeniu marchewki, że mężczyzna z łatwością mógł się do niej podkraść i objąć talie kobiety swoimi silnymi ramionami, w których ta czuła się bezpiecznie.

- Jejkuś, Loki.-sapnęła po tym, jak delikatnie podskoczyła w miejscu zlękniona.

- Masz coś na sumieniu, moja droga?-mruknął odgarniając długie włosy blondynki na jedno ramię, tak, żeby móc mieć dogodny dostęp do jej szyi, na której zaczął składać lekkie jak piórko pocałunki.

- Doskonale wiesz, że tak i to sporo.-westchnęła z pasją, chłonąc każdą pieszczotą zadaną jej przez mężczyznę.- Dzieci?-zapytała nagle przypominając sobie o obowiązkach.

- Bawią się na polu.-odpowiedział zsuwając ramiączko zwiewnej sukienki kobiety.- Mamy czas.-zamruczał przesuwając dłońmi po smukłym ciele swej wybranki.

- Ale obiad...

- Poczeka.-wtrącił odwracając kobietę przodem do siebie.- Ale ja jestem ostatnio bardzo niecierpliwy.-rzucił, po czym pochylił się, żeby na nowo kosztować skóry na szyi kobiety.

Zamruczała słodko, wplatając palce we włosy byłego maga, podczas gdy on przyciskał ich ciała do blatu.

- CO ROBISZ MAMUSI?!

Odszkoczyli od siebie jak poparzeni, słysząc głos swojego syna. Stał obok swoich rodziców razem z siostrą, która patrzyła z zaciekawieniem na swoich opiekunów.

- Co robię mamusi? Nic jej nie robię.-mruknął trochę spanikowany mężczyzna.

- Jak nie? Przecież ma siniaka!-wtrąciła dziewczynka wskazując na purpurowy ślad, jaki widniał na szyi kobiety.

Freya spojrzała na swojego męża, po czym wbiła wzrok w podłogę cicho chrząkając i rozmasowywując malinke.

- To nie siniak, kochanie.-sprzeczał się kruczowłosy opierając się bokiem o blat.

- A co?-zapytała dziewczynka, potem wkładając do buzi paluszka.

Miała w zwyczaju to robić, kiedy była czymś zaciekawiona albo na czymś się skupiała.

- To-no ten...

Loki podrapał się w tył głowy nie mogąc znaleźć właściwego określenia na purpurowy znak.

- To prezent od tatusia.-powiedziała kobieta, na co psotnik spojrzał na nią zdumiony.

- Prezent?-mruknął chłopczyk.

- No tak. Dał mi go, ponieważ mnie kocha.

- To ja też taki chce!-zawołała dziewczynka powodując szersze otwarcie oczu przez swoich rodziców.

- Persi, ale to jest prezent... Znaczy... Bo...

- Zaraz zajdzie słońce, a wy nie zdążyliście się jeszcze pobawić z Lusi.-rzucił kruczowłosy mając na myśli ich psa, husky.

Rodzeństwo spojrzało po sobie, a na ich ustach zagościły szerokie uśmiechy. Wybiegli z domu omal nie wywracając się na trawie. Pobiegli wprost do oddalonej o kilka metrów stodoły, gdzie pies odpoczywał podczas upałów. W tym czasie blondynka jęknęła zrezygnowana łapiąc koszule swego ukochanego w piąstki. Oparła czoło o jego pierś, gdy już objął jej talie ramionami.

- Mamy czas, tak?-zakpiła w materiał zielonej koszuli psotnika.

- Co mam poradzić na to, że oni są wszędzie?-mruknął, jednak w jego głosie przeważało rozbawienie.

- Czyli zabawy będą musiały poczekać do wieczora.-powiedziała zadzierają głowę w górę, żeby móc spojrzeć w oczy ukochanego.- Zrobię kolacje, a potem położymy diabełki spać i ukołysamy się do snu, co ty na to?

- Jestem za o ile nie będę musiał za nimi biegać.-uśmiechnął się przekonująco.

- Stoi.-oddała grymas.- Buzi.-powiedziała, po czym ułożyła usta w dziubek, co mężczyzna wykorzystał i skradł buziaka kobiecie.- Ślicznie, teraz idź do Clinta po te diabełki.-poleciła klepiąc pierś męża dłonią.

Potem odeszła do blatu chcąc dokończyć przygotowywanie surówki.

- Skąd wiesz, że są u Bartona?

- Bo jego dzieci są jedynymi w promieniu kilku kilometrów, a z psem nie pogadasz, Loki.-puściła mu oczko odgryzając kawałek chrupiącego krążka marchewki.

Psotnik uśmiechnął się do blondynki, po czym zgodnie z poleceniem udał się do domu obok. Wszedł po betonowych schodkach na werande, gdzie zapukał w dębowe drzwi. Zaraz usłyszał charakterystyczny zgrzyt i w progu stanęła żona łucznika, Laura.

- O, Loki, miło cię widzieć.-zagruchała posyłając mężczyźnie ciepły uśmiech.

- Ciebie też, Lauro, są tu może te małe, rozbiegane cosie?-zapytał wyraźnie rozbawiony.

- Małe, rozbiegane cosie!-krzyknęła kobieta do wnętrza domu.- Tata po was przyszedł!-dodała.

Nie musieli długo czekać aż szatyn i blondynka przebiegli obok gospodyni domu i stanęli po bokach swego ojca.

- Wolniej, bo dopiero co wymieniałem te drzwi.-zażartował łucznik pojawiając się za swoją żoną.- Cześć.-skinął głową na byłego maga, dzięki czemu ten się do niego uśmiechnął.- Słyszałem, że masz jutro urodziny.-zagadał.

- Wydało się.-sapnął patrząc wymownie na swoją córkę, która uśmiechnęła się niewinnie do ojca, bo wiedziała, że to zawsze rozczula mu serce.

- To wszystkiego naj.-pożyczył.

- Dzięki.

- Planujesz impreze?

- Nie bardzo.-podkręcił głową doskonale wiedząc, że nie miałby ochoty na przyjęcie urodzinowe.

- W takim razie wpadnij do nas na obiad, pogadamy.-zaproponowała żona łucznika.

- Z chęcią, ale diabełki i żona ze mną.-zaśmiał się kładąc dłonie na głowach swoich pociech.

- Bez nich ani rusz.-dodał brunet.- To koło czternastej?

- Pasuje.

- No to jesteśmy umówieni, trzymajcie się.-uśmiechnął się cofając razem z żona do wnętrza domu.

- Wy też, pa.-rzucił psotnik.chwytając po jednej z rączek każdej pociechy.

- Tato?-zapytała blondyneczka idąc ze swoim ojcem oraz bratem w stronę domu.

- Tak?

- A ile będziesz miał jutro lat?

Psotnik uśmiechnął się pod nosem.

- W Ziemskich latach czterdzieści, a w Kosmicznych czterdzieści tysięcy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro