{ 2 } rozdział 27
- Kochanie, otwórz.-prosiłem stojąc przy drzwiach do niegdyś naszej komnaty, jednak ona nie dawała za wygraną.- Porozmawiaj że mną, wyjaśnię ci wszystko.-mówiłem bez wytchnienia, aczkolwiek na próżno.- Dobrze, skoro nie chcesz ze mną porozmawiać, to powiem ci to przez te cholerne drzwi.-powiedziałem i odczekałem chwilę, ponieważ liczyłem, że może jednak otworzy, nie zrobiła tego, więc przystąpiłem do wyjaśnień.- Poszedłem do Hel, bo mnie wyrzuciłaś z pokoju, a ona jedyna przygarnęła mnie i miałem pewność, że nie rozniesie się plotka, że wylałaś mnie z komnaty. Wygłupialiśmy się. Chciała mnie uderzyć poduszką, a ja powstrzymałem ją właśnie w taki sposób jaki nas zastałaś.-wyjaśniłem, jednak i to nie sprowokowało jej do reakcji.
Miałem dziwne przeczucie, że coś jest nie tak jak powinno być i to nie dawało mi spokoju.
- Freya.-odezwałem się po chwili chcąc dowiedzieć się czy wszystko jest w porządku.
Nie odpowiedziała, co jeszcze bardziej napoiło mnie niepokojem.
- Kochanie, odezwij się.-poprosiłem, ale bez odzewu z jej strony.
Zmartwiony pociągnąłem za klamke, aczkolwiek drzwi były zamknięte na klucz.
- Wchodzę.-oznajmiłem, po czym użyłem swojej magii, aby teleportować się do środka komnaty.
Zamrugałem parę razy, ponieważ dawno nie przemieszczałem się w ten sposób i trochę się odzwyczaiłem. Kiedy odzyskałem zdolność właściwego widzenia zauważyłem, że moja ukochana leży na podłodze zemdlona.
- Freya.-sapnąłem podchodząc do niej, aby uklęknąć obok jej ciała i pogłaskać ją po policzku.- Freya, słyszysz mnie?-zapytałem, jednak ona nie zareagowała.
Przestraszyłem się o nią i dziecko, dlatego wolałem zawołać uzdrowicieli. Badali ją w komnacie podczas gdy ja i Hel czekaliśmy na korytarzu. Chodziłem w tą i z powrotem z piąstką przy ustach, myśląc o tym jak mogło do tego dojść.
- Loki, nie zadręczaj się.-odezwała się łagodnym tonem królowa.
- Takie zaniedbanie. I to z kogo strony? Z mojej, jej męża.-spojrzałem na nią.
- Takie rzeczy się zdarzają.-uspokajała, jednak ja nie słuchałem.- Przestań chodzić w kółko, bo zaraz ja zemdleję.-jęknęła marudnie, na co westchnąłem i oparłem się plecami o ścianę.
Po chwili z pokoju wyszedł uzdrowiciel ze swoim pomocnikiem. Spojrzeli na mnie smutno, a mnie aż serce mocniej zabiło.
- Co z nią?-zapytałem od razu na wstępie, chcąc dowiedzieć się jak najwięcej.
- Z nią jest wszystko w porządku.-odparł starszy mężczyzna, ale po jego wzroku mogłem stwierdzić, że coś jednak musi być nie tak.- Moglibyśmy porozmawiać gdzieś, gdzie jest ustronniej?-zapytał.
- Mój gabinet jest do waszej dyspozycji.-powiedziała Hel, a ja skinąłem do niej głową w podzięce.
Zaprowadziłem mężczyzne w wyznaczone miejsce i zamknąłem za nami drzwi. Spojrzałem na niego wyczekująco.
- Coś jest nie tak jak powinno, prawda?-zapytałem.
- Powiem wprost, pańska żona posiada moc aetheru, jednak jest ona znacznie silniejsza niż jakakolwiek moc na dziewięciu światach.-powiedział, przez co rozszerzyłem oczy.
- Jak to silnejsza?
- Księżniczka włada mocą, jaka nie śniła się nawet Odynowi. Jest potężna, piękna, ale w rękach kogoś tak niedoświadczonego może być zabójcza. Za to dziecko odziedziczyło tą moc, a ona jest zdecydowanie za słabe by nią dysponować.
- To znaczy...
- Że albo dziecko zginie przytłoczone aetherem, albo księżniczka umrze przez jego moc.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro