Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

{ 2 } rozdział 29

No one's P.O.V

Rdzawowłosa kobieta zasiadła po prawicy swego syna i ujęła jego dłoń w swoje, aby dodać mu otuchy, podczas gdy będzie opowiadał o swoim cierpieniu.

- Nie wiem, matko.-sapnął kręcąc głową.- Nie umiem tego powiedzieć, nie umiem po prostu.-spojrzał gdzieś w dal.

- Spokojnie.-powiedziała swoim melodyjnym, cichym głosem, którego mag uwielbiał słuchać.- Weź wdech i pomyśl.-pogłaskała jego ramię, co dodało mu odwagi.

Zrobił jak kazała i rzeczywiście w głowie ułożył mu się plan swojej wypowiedzi.

- No więc.-wychrypiał, a następnie chrząknął cicho dla poprawy swojej tonacji.- Ja...-zaczął, jednak słowa nagle mu uciekły z ust, a wzrok począł wędrować po wnętrzu kamiennej altany, w której się znajdowali.

Kobieta cierpliwie czekała aż jej syn będzie zdolny do wypowiedzi. W tym czasie, gdy on rozmyślał, ona gładziła kciukiem wierzch jego dłoni.

- Ja chyba sobie nie radzę.-powiedział w końcu, przez co rudowłosa spojrzała na niego zaskoczona.

Nie spodziewała się usłyszeć takich słów ze strony takiego wielkiego maga i krętacza, za jakiego uznają go poddani.

- Ty?-zapytała.

- Wiem jak to brzmi, ale tak jest.-wplątał palce w swoje włosy i zacisnął kosmyki w pięści.- Moja żona choruje, a ja nie mogę jej pomóc. Przyszłe dziecko umrze, jeżeli czegoś nie wymyślę, ale ja mam teraz kompletny huragan w umyśle. Do tego mój synek, Ranve, wychowuje go z dnia na dzień, ale co będzie dalej?-wyrzucił z siebie to, co od wielu lat w nim siedziało.

Frigga westchnęła przyswająjąc do siebie te informacje.

- Twoja żona...-mruknęła zamyślona.- Aether nią zawładnął?

- Jeszcze nie, ale to tylko kwestia czasu. A ja mam zdecydować czy Aether pochłonie ją czy dziecko.-wychrypiał.

- Czyli jeszcze jest czas.-stwierdziła.- Można jeszcze działać.

- Ale jak?-spojrzał w jej oczy.- Nie mam żadnego pomysłu, nie wiem, przecież nie...-urwał nagle zastygając w miejscu.- Wiem.-wstał.- To takie proste! Och, dlaczego ja o tym nie pomyślałem wcześniej?!

- Loki, co ty...

- Wybacz, mamo.-złapał ją za ramiona i przycisnął swoje usta do jej czoła.- Dziękuję, spotkamy się jeszcze, przysięgam!-krzyknął odbiegając w stronę zamku.

- No i masz tu matko syna.-westchnęła rozbawiona  zachowaniem mężczyzny.

Książę biegł ile sił w nogach, żeby tylko szybko dotrzeć do zamku. Mijał zdziwionych poddanych, którzy przypatrywali się jego postaci jak zaczarowani. W końcu widok szlachty w sprincie nie zdarza się często. Wparował do zamku jak poparzony i jeszcze szybciej dopadł schody.

- Rozumiesz coś z tego?-zapytał jeden strażnik drugiego, patrząc jak książę pokonuje co drugi schodek skokiem.

- To szlachta, tego nie zrozumiesz.-odparł wzruszając obojętnie ramionami.

Tym czasem Loki podbiegł zasapany do komnaty swojej małżonki, z której właśnie wychodził uzdrowiciel.

- Wiem!-krzyknął hamując, co udało mu się, ale dopiero po startowaniu mężczyzny.

- No co też książę wymyśla?-mruknął z wyrzutem uzdrowiciel po tym, jak obił się plecami o ścianę.

- Wiem jak ją wyleczyć.-sapnął, po czym oparł dłonie na kolanach i zgiął się w pół.

- Jak to? Jak?-zapytał zaciekawiony słowami księcia.

- To już proszę zostawić mi, ale nic z nią nie róbcie, nie leczcie, bo pogorszycie sprawę.-polecił prostując swoją postawę.

- Jak to nie leczyć? Przecież...

- To rozkaz.-warknął.

- Ale...

- Moja żona, mój rozkaz, moje polecenie, a twoja w tym głowa, żeby go dotrzymać.-mruknął kierując się do wnętrza komnaty.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro