Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

7 - „To ty zabiłeś moje dziecko"

Jeszcze nigdy aż tak nie zmarnowała wakacji, akurat tego była pewna w stu procentach. Każdego kolejnego dnia po kłótni z Gabrielem spędzała większość wolnych chwil, zastanawiając się, czy faktycznie odpowiednio zareagowała. Niestety jednak coś musiała odziedziczyć po matce – była zbyt dumna, aby nawet po czterech tygodniach pierwsza wyciągnąć do niego rękę, skoro ostatecznie on i tak robił to, co sama mu kazała. Początkowo myślała, że cała afera z Hadesu przyniesie jakikolwiek rezultat w związku z męczącymi ją koszmarami oraz poczuciem bycia obserwowaną. Niestety, rzeczywistość miała zupełnie inne plany... zarówno dla niej, jak i jej starszego brata, którego również nie ominęły niespodzianki.

Tamten dzień rozpoczął się dość zwyczajnie, a przynajmniej tak wszyscy myśleli. Pozornie nic nieznaczące połączenie od ordynatora niespełna godzinę przed planowaną zmianą Victora sprawiło, że od razu w głowie zaświeciła mu czerwona lampka odpowiadająca za kłopoty. Przeczucie znowu go nie myliło, a z wyjąkanych słów speszonego pracodawcy wyłapał zawieszenie w obowiązkach. Niestety nie przekonywała go nawet obietnica zgarnięcia połowy dniówki, bo i tak czuł, że te pieniądze kompletnie by mu się nie należały, skoro nie zapracował na nie ani minuty. Rozłączał się z ogromnym niepokojem i nawet nie zduszał cisnącego się przekleństwa, które dało mu tylko odrobinę ulgi w narastającej wściekłości.

– A ty co, jeszcze nie w pracy? – Nicole spojrzała na niego z zaskoczeniem, bo był ostatnią osobą, której spodziewała się o ósmej rano w kuchni i to na dodatek w środę, czyli dzień zwykle u niego pracujący.

– No wyobraź sobie, że wysłali mnie na przymusowy urlop. – Oburzenie brata było doskonale wyczuwalne, a ona spięła się, bo to właśnie Victor stanowił rodzinną definicję stoickiego spokoju oraz opanowania. Takie zachowanie pasowało do niego tylko i wyłącznie w trakcie konfrontacji z ojcem, ale nigdzie poza tym. Z tego duetu ona działa impulsywnie oraz dawała się ponieść emocjom, dlatego nieco przerażała ją tak wielka zmiana.

– Chwila, jak to?

– Normalnie. Zamroczyło mnie trochę, ale chyba ordynator wspomniał coś o tymczasowym zawieszeniu na czas śledztwa.

– Kurwa, jakiego śledztwa? Chodzi o ten wypadek z dzieckiem? – spytała, na co skinął głową, samemu nie do końca potrafiąc w to uwierzyć. – Zadzwoń do Philipa, może on wie więcej. Nie kończy zaraz zmiany?

– Są braki w kadrze, więc skoro mnie usunęli z planszy, to jego pewnie przeciągną na dwie zmiany... Jednak może uda mi się go złapać na przerwie. Serio... – Westchnął. – Tak mnie to uderzyło, że nie bardzo pamiętam, co ordynator w ogóle powiedział. Ogarnąłem tylko do części z tymczasowym zawieszeniem na czas nieokreślony.

– Hej... – Odstawiła trzymany kubek z herbatą, a potem podeszła bliżej niego i przytuliła. – Będzie dobrze, okej? Philip na pewno jakoś to ogarnie, a jeśli nie, to sam zadzwoń do ordynatora jeszcze raz po wyjaśnienia. Przecież cię lubi i pewnie wszystko wyśpiewa.

– Obawiam się, że o pewnych rzeczach raczej nie będzie mi mógł powiedzieć. A jebać to – mruknął, wyswabadzając się z uścisku siostry. – Skoro mam wolne to idę spać dalej.

– Obudzić cię? – zaproponowała, ponownie zajmując miejsce na barowym krześle, aby lada chwila wrócić do sprawdzania nowości w mediach społecznościowych. Westchnęła głośno, słysząc odpowiedź:

– A po co?

***

Podświadomie czuł, że nie powinien był wychodzić z pokoju przynajmniej przez następne kilka dni. Chciał zakopać się pod pościelą, opuszczać sypialnię tylko na siku i spać najdłużej, jak tylko był w stanie. Problem stanowiło jednak to, że zwykle nie był typem potrzebującym ogromnej ilości snu do normalnego funkcjonowania. Kręcił się po łóżku, a spięcie całego ciała nie dawało mu spokoju. Myśli wciąż krążyły wokół tego, jak właśnie wyglądała jego medyczna kariera oraz wokół faktu, że stała ona pod ogromnym znakiem zapytania. Kolejny raz analizował wydarzenia feralnej piątkowej nocy. Doskonale słyszał pisk maszyny, oznajmiający brak akcji serca oraz własną reakcję. Gdyby to przewidział, może dałby radę zapobiec śmierci małoletniej pacjentki. W tym przypadku bowiem nie pomogła ani adrenalina, ani masaż serca. Jedyne, co mogło cokolwiek zmienić to cofnięcie w czasie, chociaż nawet tu nie istniał ani procent pewności, że faktycznie coś by to dało.

Ignorował dosłownie wszystkich: matki nawet nie wpuszczał do pokoju, a Nicole odprawiał z kwitkiem za każdym razem, gdy pytała, czy ma ochotę zjeść, porobić coś razem albo chociażby znowu wyrwać się na miasto lub do Hadesu. Nie wiedział, jakim cudem mogła proponować mu coś takiego, skoro właśnie waliło się całe jego życie, a każda kolejna sugestia dawała jeszcze większą złość oraz irytację. Wzdychał głośno, gdy próbowała nie dać za wygraną, na siłę ściągając z niego kołdrę, ale szybko tego pożałowała, bo spojrzenie, jakim ją obrzucił, jednoznacznie sugerowało, że powinna zostawić go w spokoju.

– Wiem, że jest ci ciężko – zauważyła, ponownie siadając na krańcu jego łóżka. Próbowała nie zwracać uwagi na telefon blondyna, który pękał w szwach od wiadomości oraz nadchodzących połączeń najczęściej od jednego nadawcy, który o krok był od przyjechania i osobistego zobaczenia się z przyjacielem. – Ale prędzej czy później będziesz musiał wrócić do normalnego funkcjonowania. Spanie, wbrew pozorom, to tylko...

– ...tymczasowe rozwiązanie, wiem. Masz rację.

– Jeśli o mnie chodzi, to mogę tu nawet posiedzieć z tobą, serio. Mamy sporo seriali do nadrobienia, może to odwróci twoje myśli od całej tej afery – zasugerowała. – Tylko jest jeszcze mama. A jak ona zacznie się o ciebie martwić, to naprawdę będziesz miał przesrane.

Poczuła ciepło, gdy tymi słowami przywołała u niego chociaż minimalny uśmiech. Wiedziała dzięki temu na jak dobrej drodze była, żeby uspokoić brata przynajmniej odrobinę, na tyle, aby przestał tak chorobliwie o wszystkim myśleć i rozkładać każdą sekundę swojej porażki na czynniki pierwsze.

– I co niby zrobi? Poklepie mnie po głowie i pocieszy? Myślisz, że to coś da?

– Nie da, ale wiesz, jak potem może się zachowywać. Wystarczająco przytłacza ją ta cała sytuacja z ojcem.

Parsknął, podniósł się i usiadł obok niej. Przeczesał dłonią włosy, czując obrzydzenie do samego siebie za to, na jakie dno pozwolił sobie upaść oraz do jakiego stanu się doprowadził w zaledwie kilka godzin.

– Jeszcze jego tu brakowało. Myślisz, że tym razem też będzie udawał, że nie istniejemy, czy o dziwo uda skruchę?

Spojrzała na brata z przejęciem, dziwnie czując się z faktem, że temat całkowicie spłynął na ojca rodzeństwa, który lada dzień miał wpaść do miasta. Ostatecznie odkładał tę wizytę coraz bardziej, co negatywnie odbijało się na całej rodzinie Smithów, a już na pewno na Charlotte. Spędzała długie noce w kuchni, jakby czekając na przybycie byłego męża. Jej samopoczucie było doskonale wyczuwalne, dlatego Victor nie chciał dokładać matce zmartwień problemami w pracy, w szczególności teraz, gdy najwidoczniej sprawa z przypadkową śmiercią pacjentki nie została schowana do akt, a specjalnie wyjęta na sam wierzch, aby lepiej się jej przyjrzeć. To właśnie wspominane było w licznych wiadomościach od Philipa, które Victor przeglądał, wreszcie odważając się odblokować telefon. Odpisał mu na kolejne pytania jedną, dość długą wiadomością, kliknął „wyślij" i westchnął, nie spodziewając się takiego naskoku od pozornie spokojnego mężczyzny. Nie był głupi ani ślepy, wiedział doskonale, jak bardzo martwił się o niego Phil, jednak za nic nie spodziewał się litanii opierdolu za ignorowanie wiadomości, teorii spiskowych z oddziału, a na koniec – w odstępie zaledwie kilkunastu minut od ostatniego esemesa – zdjęć aktu zgonu oraz kopii wniosku o przeprowadzenie sekcji zwłok z podejrzeniem popełnienia przestępstwa oraz błędu w sztuce lekarskiej. Dopisek, w którym błagał o telefon, dawał Victorowi wyrzuty sumienia, ale nie był pewien, jak powinien się zachować, skoro ordynator prosił go o niewychylanie się.

– Mam złe przeczucia – wyznała Nicole, nawet nie zwracając uwagi na wczytującego się w treść dokumentu blondyna. Przybliżał dwoma palcami wykonane na szybko zdjęcia dłuższą chwilę, dumając nad nieco rozmazanymi fragmentami. – I stawiam dychę, której nie mam, że będzie z nim niejedna drama.

– Uwierz, że akurat Gideon Smith może nie być naszym jedynym zmartwieniem – oznajmił, blokując wreszcie telefon i odłożył go na bok, czując mdłości. Mimo to wciąż widział te pieprzone kilka słów, stawiających jego przyszłość pod ogromnym znakiem zapytania. Czuł, jak przeczytane fragmenty wbijają mu się w czaszkę i długo nie dadzą spokoju.

Potrzebował się przewietrzyć, bo przez całą tę sytuację zaczęła boleć go głowa. Bez większego namysłu zmieniał koszulkę, a potem przepraszał siostrę, mówiąc, że wychodzi, bo musi sobie to wszystko porządnie przemyśleć. Obiecał nie wyłączać telefonu, aby nikogo niepotrzebnie nie martwić, a jakby na potwierdzenie tych słów wybierał numer najlepszego przyjaciela, który właśnie chwytał na szpitalnym korytarzu kubek z dopiero co zaparzoną kawą.

– Dostałeś zdjęcia? – spytał nieco ciszej, niż powinien, bo Victor potrzebował przez to przynajmniej trzech sekund, aby zrozumieć otrzymane pytanie.

– Tak. Myślisz, że będzie z tego proces? Przecież nie zabiłem jej specjalnie.

– Ja to wiem, ty to wiesz, ordynator pewnie też nie jest na tyle głupi, aby wierzyć w te oskarżenia... Tylko on musi rozważyć każdą opcję, w szczególności, że przesłuchują wszystkich, którzy wtedy pracowali, więc na jaw mogą wyjść różne kwiatki. Worcraft chce dowodów świadczących o twojej niewinności. Pyta między innymi o to, czy ktokolwiek uważa, że mogłeś zawahać się specjalnie, czy postawieni na twoim miejscu pracownicy zachowaliby się inaczej...

– Jakie to jest chore, kurwa. To co, teraz przypną mi łatkę i na podstawie jednego nieświadomego błędu skreślą całą karierę?

– Tego właśnie chcą uniknąć, bo nie oszukujmy się, obaj wiemy, jak wygląda sytuacja w Springs Memorial. Pozew nie wróży niczego dobrego, a szpital może stracić naprawdę wiele kasy, której nikt nie ma.

– No właśnie.

– Przynajmniej wiemy, że James nie chce zostawić cię z tym samego.

Victor skrzywił się, bo i tak nie na rękę było mu wystawianie zaufania mężczyzny na tak wielką próbę. Jednocześnie powątpiewał w jego dobre intencje, bo przecież nie był głupi i najbardziej ordynator dbał przecież o własne interesy, co wielokrotnie podkreślał żartując z wpadek innych pracowników. Blondyn drżał, przypominając sobie jego słynne słowa o ofiarach oraz poświęceniach, do których ten byłby zdolny, aby tylko uratować dobre imię swoje oraz szpitala. Jedno było pewne: nie miał prawa wyjść z tego cało, bez względu na to, czy faktycznie jego występek zostanie uznany jako przypadek, a nie umyślne spowodowanie śmierci.

– To w końcu jego szpital czeka skandal roku oraz okropne straty. Innego wyjścia nie ma.

Westchnienie Philipa wcale nie poprawiło mu humoru, a jedynie odrobinę go pogorszyło, więc miał nadzieję na szybkie urwanie rozmowy. Mężczyzna jakby doskonale to słyszał, mówiąc:

– Też racja.

– Mnie to w ogóle zastanawia, czemu dopiero teraz... Przecież minęło tyle czasu.

– Podobno część dokumentacji medycznej nagle się zawieruszyła. Rodzina zmarłej nie miała do niej dostępu, przez co nie mogli składać zawiadomienia o domniemaniu popełnienia przestępstwa. Teraz została skompletowana i machina ruszyła. Dobra, lecę, bo zaraz moja kolej. Odezwę się po powrocie do mieszkania.

Victor blokował telefon i wkładał go do kieszeni, jeszcze przez moment bijąc się z myślami, czy powinien w ogóle wychodzić z domu. Nie chciał jednak chować głowy w piasek, bo wiedział, że prędzej oszaleje, niż przyniesie mu to cokolwiek dobrego. Miał już dość strachu o własną przyszłość, a ten dodatkowo spędzał mu sen z powiek przez ojca oraz jego przyjazd do miasta. Po pierwszym tygodniu od usłyszenia tej rewelacji przestał wypytywać matkę, czy jaśnie pan zapowiedział już dokładną datę swojej wizyty. Widział jej niechęć oraz obawę, którą sam podzielił. Jedno było pewne: nikt nie cieszył się z tego powodu. Tylko że mężczyzna jak zwykle miał inne priorytety i tym razem – jak każdym innym – zdanie rodziny miał w głębokim poważaniu.

Nie był pewien, gdzie znajdował się cel jego spaceru, ale chętnie wchodził do supermarketu. W jego głowie od razu powstał plan, aby zaopatrzyć się w jakieś niskoprocentowe wino, z którym wieczorem odwiedzi Philipa. Miał sobie za złe ignorowanie go przez cały dzień, gdy ten chciał tylko mu pomóc i dlatego postanowił zaskoczyć przyjaciela mile spędzonym wieczorem bez całej tej otoczki szpitalnych dramatów.

Z głową w chmurach przechodził między sklepowymi alejkami, a przez nieuwagę wpadł na kogoś, przez co trzymana w kościstych dłoniach kobiety puszka spadła, tocząc się kawałek po podłodze. Nachylił się, a potem ją podniósł, mamrocząc przeprosiny. Krew natychmiastowo odeszła mu z twarzy, gdy od razu rozpoznał ostatnią osobę, którą powinien widzieć w tej sytuacji.

– To ty – powiedziała jakby z niedowierzaniem. – To ty zabiłeś moje dziecko.

Poczuł się tak, jakby ktoś właśnie kopnął go w brzuch. Przez moment zapomniał, jak się oddycha i błagał w myślach o jakikolwiek ratunek. To była kompletna głupota, bo nie miał przecież kilkunastu lat, był dorosłym człowiekiem i pozornie potrafił brać odpowiedzialność za swoje czyny. Obecna sytuacja jednak stanowiła ogromny problem, którego rozwiązanie nie było takie łatwe. Każdy krok musiał przemyśleć dwa razy, co kompletnie uniemożliwiło mu spotkanie matki utraconej pacjentki. Pozornie znajdował się właśnie w tym miejscu, ale wyobraźnia działa na najwyższych obrotach, a on już widział się na sali rozpraw, tłumacząc ze słów, które padły pod wpływem zdenerwowania.

– Ja... – urwał, nie wiedząc, czy tłumaczenie w ogóle wchodziło w grę. Każda rzecz mogła zostać użyta przeciwko niemu, a awantura na środku supermarketu również nie była mu do niczego potrzebna. Ledwo słyszał lamenty brunetki, bo jej również puściły nerwy, a w oczach od razu stanęły łzy. Żałosny szloch i padnięcie na kolana przed Victorem było czymś, czego kompletnie się nie spodziewał. Panika pozbawiła go zdrowego rozsądku, przez co niepotrzebnie wdał się z nią w dyskusję, niemal wykrzykując prawdę o swojej niewinności.

– Próbowali to utrudnić – mówiła jak najęta, podczas gdy wokół ich dwójki zaczął zbierać się coraz większy tłum gapiów. – Ukryli dokumentację, ale nie poddaliśmy się tak łatwo. Dojdzie do procesu, obiecuję ci to, a wtedy się nie pozbierasz – ciągnęła dalej. Jej słowa przerywały niemal histeryczne napady śmiechu, które powodowały u Victora pragnienie wymiotów. – Pociągniemy cię na dno, zniszczymy, słyszysz?!

Jej słowa były jedynym, co do niego docierało. Inne dźwięki słyszał jak przez mgłę lub dziwną barierę oddzielającą go od wszystkiego dookoła. Poczuł szarpnięcie, któremu nawet się nie opierał. Zamrugał gwałtownie i wziął głęboki wdech dopiero w chwili, gdy wraz z ciągnącą go Charlotte opuścił supermarket, uciekając przez ciekawskimi spojrzeniami do znajomego auta. Posłusznie zajął miejsce pasażera, chowając głowę między nogi. Czuł posmak żółci w ustach, a gdyby nie fakt, że nie chciał ściągać na siebie dodatkowej uwagi, już dawno zwracałby zawartość żołądka na kolejne miejsce parkingowe.

– Co ty tu w ogóle robisz? – spytał po jakimś czasie, bo tylko tyle był w stanie z siebie wydusić. Zajęło mu to niesłychanie długo, ponieważ Charlotte zdążyła w tym czasie przejechać dwie ulice w stronę piętrowego domu rodzinnego na Dairy Arcade.

– Nicole mówiła, że niemal wybiegłeś z domu, a przeczucie podpowiadało mi, że tak gwałtowne wyjście mogło skończyć się źle.

– Namierzyłaś mnie – bardziej stwierdził, niż zapytał. Poczuł się tak, jakby znowu miał piętnaście lat, a na koncie pierwszą nieudaną ucieczkę z domu po kolejnej kłótni z ojcem. Tak jak wtedy zajmował miejsce pasażera i wpatrywał się w krajobraz za oknem. I tak jak wtedy właśnie w taki sposób został odnaleziony przez zaniepokojonych rodziców.

– I dobrze, że to zrobiłam.

– Wiesz przecież, że rzucenia tak wymagających zaklęć jest ryzykowne. Nie możemy sobie na to pozwalać.

– Gideon będzie w mieście. Nikt nawet nie zapyta – zauważyła zgodnie z prawdą, bo w ciągu poprzednich lat wszyscy doskonale zapamiętali rygor oraz napięcie, które panowały podczas tych wyjątkowych wizyt.

– Gideon nie może zawsze ogarniać naszych problemów – przeklął zirytowany. To był jego sposób na poradzenie sobie z nieprzyjemną sytuacją, w jakiej brał przed chwilą udział. Wolał odsunąć to na sam koniec głowy, skupiając na innym, zawsze istotniejszym problemie. – Nie pokazał ci tego wystarczająco, odchodząc?

– Victorze wiem, że masz do niego żal, ale ta cała sytuacja... to było dla niego za dużo. Na pewno przerosłaby niejedną osobę.

– On podobno jest niezniszczalny i doskonale radzi sobie ze wszystkim. A tu patrz, jednak nie.

– Pójdź moim śladem i przestań ciągle o tym myśleć, dobrze? – poprosiła łagodnie, chociaż i jej powoli puszczały nerwy. – A skoro jesteśmy tu we dwoje, to opowiedz mi, co stało się w supermarkecie. I to ze szczegółami.

– Nie ma o czym mówić – burknął, nagle żałując, że w ogóle wpadł na tak beznadziejny pomysł wyjścia z domu. Gdyby nie to, pewnie nic by nie miało miejsca. Ze spięciem oczekiwał kolejnego telefonu od ordynatora, który teraz miał całkowite prawo zrobić mu awanturę za wdanie się w dyskusję z matką straconej pacjentki. Jeżeli wcześniej myślał, że jest skończony, teraz stanowiło to fakt dokonany.

– Kolejny raz kłamiesz, kolejny raz zwodzisz mnie za nos – zauważyła, tracąc cierpliwość. – Victorze Christopherze co się z tobą dzieje?

– No nie wiem – podjął ze zbyt dużą dozą sarkazmu, nawet nie próbując ugryźć się w język. – Zmarła mi pacjentka, wysłano mnie na przymusowy urlop, a na dodatek wszyscy myślą, że specjalnie pozwoliłem jej odejść. Teraz jeszcze szpital dostaje po dupie za ukrywanie dokumentacji, więc nie dość, że pewnie mnie zwolnią, to jeszcze najprawdopodobniej czeka mnie proces i odsiadka w więzieniu.

– Nie wsadzą cię – odparła, nawet nie rozważając innej opcji. Trzymane na kierownicy dłonie zacisnęła nieco mocniej niż wcześniej, aż pobledły jej palce. Za nic nie wyobrażała sobie syna w więzieniu, a jeśli takie ryzyko faktycznie istniało, doskonale wiedziała, że zrobi wszystko, aby tego uniknął.

– A jeśli tak, to co, będziesz mi robić paczki do więzienia?

– Victorze, cholera – zaklęła, podnosząc głos pod wpływem własnych nerwów spowodowanych poruszanym tematem. – Przecież nic nie jest... – urwała, słysząc dźwięk nadchodzącego połączenia na komórkę syna. Początkowo to ignorował, jednak po jednym telefonie nadszedł kolejny, a osoba po drugiej stronie niecierpliwie wykręcała palce, przeklinając, dopóki wreszcie nie powitał jej głos mężczyzny.

– Mam nadzieję, że jesteś już z mamą i już wracacie – powiedziała Nicole z nadzieją w głosie. – W domu roi się od dziwnych typów, którzy przeczesują każdy kąt niczym Faceci w czerni czy inna mafia. Na strych też musicie? – ostatnie zdanie powiedziała nieco ciszej, jakby odsuwając na moment telefon od ucha. Victor słyszał szmery i głosy osób odpowiadających Nicole na zadane pytanie, ale było zbyt cicho, aby cokolwiek zrozumiał. – Jakiś nakaz może? Nie? A jakbym siedziała na kiblu, to też byście weszli, bo mogę coś ukrywać? Bez nakazu możecie mnie pocałować...

Nie miał zielonego pojęcia, co się działo, ale wiedział, że musiała opanować się przynajmniej do momentu, gdy sam nie ogarnąłby sytuacji. To wydawało się naprawdę trudne, zważywszy na fakt, że nie ogarniał własnego życia, ale czuł o wiele większą pewność w stawianiu czoła problemom siostry, niż swoim własnym. Dziwne przeczucie podpowiadało mu jednak, że zaistniała sytuacja dotyczyła ich wszystkich, całej rodziny Smithów.

– Uspokój się – polecił jej, gdy po słownej przepychance z westchnieniem poprosiła o informację na temat miejsca, w którym jest chłopak z matką. Doskonale słyszał panikę w głosie siostry, przez co coraz mocniej zaczął odczuwać wyrzuty sumienia spowodowane wyjściem. Gdyby został w domu, nie musiałaby mierzyć się z tym wszystkim sama. I okej, nie znajdowali się daleko, ale wciąż nie chciał narażać jej na niepotrzebny stres czy problemy przez popełniony przez siebie błąd. – Jesteśmy prawie na miejscu. Mówili coś? Myślisz, że są powiązani z tą sprawą ze szpitala?

– O nie, braciszku, uwierz, że tamci nie postawiliby tu kroku – zaprzeczyła, a on oczami wyobraźni widział, jak zawzięcie gestykulowała. – Wygląda jednak na to – dodała, częściowo sama w to nie wierząc. Bała się dokończyć tej myśli, bo chociaż było to już przesądzone, nadal nie czuła się gotowa. Wzięła głęboki wdech, przechodząc przez salon do kuchni, gdzie dwójka mężczyzn właśnie sprawdzała szuflady w poszukiwaniu potencjalnych niebezpieczeństw. ­Wzruszała ramionami na nieme pytanie o przedmioty ostre, które jak w każdym normalnym domu, znajdowały się wśród innych noży. – Wygląda na to, że wreszcie przywiało do nas tatusia.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro