40. Część Druga
A w chwili, gdy myślała, że już nic nie złamie jej bardziej, wszechświat postanowił zadać najgorszy cios...
Nicole czuła, że czas uciekał im przez palce niczym piasek, odliczający chwile do nieuchronnego końca. I czuła też, że kompletnie go marnują, co miało miejsce głównie z jej winy. Nie była tak naprawdę pewna, w jaki sposób powinna uwolnić wspomnienia, które Gideon i Victor ukryli klątwą. Mogła dwukrotnie zastanowić się, czy nie potrzebowała sprostowania pewnych rzeczy, zanim tak po prostu pozwoliła najstarszemu z rodu Smith na pozorną misję samobójczą w poszukiwaniu swojego syna. Zawsze miała pod ręką telefon, dzięki któremu w ciągu chwili mogła do niego zadzwonić, jednak wewnętrzny upór nie pozwalał jej poddać się tak łatwo.
Nie ma szans, aby dała mu tyle satysfakcji.
– Jesteś pewna, że wiesz, co robisz? – Philip skrzyżował dłonie na klatce piersiowej, uważnie obserwując to, co robiła, jakby w obawie, że w ataku desperacji jakimś cudem zrobi sobie krzywdę. – Bo nie wyglądasz, jakbyś wiedziała.
– Kompletnie nie, ale wychodzę z założenia, że jeżeli rzucili na mnie klątwę dzięki księdze, to i w niej będzie przepis na to, jak ją odkręcić. To brzmi dość logicznie... prawda? – spytała, kartkując kolejne strony w poszukiwaniu odpowiedzi. Już od początku widziała oczywiste: to była studnia bez dna, jednak na obecną chwilę nie miała innego wyjścia. Szukanie czegokolwiek w czystym morzu zaklęć i czarów sięgających początków istnienia świata wydawało się lepsze niż siedzenie z założonymi rękoma.
– Jestem ostatnią osobą, którą powinnaś pytać o logiczność czegokolwiek związanego z magią, która sama w sobie jest totalnie nielogiczna.
Philip wreszcie przestał kręcić się po pokoju, siadając i naruszając w ten sposób perfekcyjność idealnie pościelonego łóżka. Pokój Victora bił przerażającą pustką, w szczególności z powodu tego, że tak naprawdę żadne z nich nie wiedziało, czy mężczyzna kiedykolwiek powróci. Niewypowiedziane obawy zdradliwie podsuwały nieprzyjemne obrazy, a Nicole musiała przełknąć gulę w gardle powodowaną przez czysty strach. Kobieta, która przez całe życie była jej matką też miała wyjść z tego, co ją spotkało. Miała być czymś więcej niż bolesnym ściskiem w środku i pustym pokojem z meblami, których nigdy już nie użyje, a które już zawsze będą się z nią kojarzyć.
– Ano racja. Z tego co czytam na temat klątwy, która jest najbardziej zbliżona opisanej przez Gideona – podjęła po dłuższej chwili ciszy – nie działała ona na organizm jako taki, a na mózg i obszary w ciele narażone na największy wpływ w momencie jej rzucenia.
Kolejny raz zerknęła na odpowiednią sekcję, upewniając się, czy interpretuje wszystko w odpowiedni sposób i ostrożnie dotknęła palcem strony. Z perspektywy osoby trzeciej księga zaklęć wyglądała jak stary egzemplarz jednej z tych ksiąg, które od lat kurzą się w bibliotekach, nie przyciągając ciekawości żadnego człowieka. Odręcznie stworzone zapisy na pożółkłych stronach nie wyglądały jednak na dotknięte przez upływający czas. Magia chroniła ten artefakt przed jakimkolwiek zniszczeniem, jednak Nicole i tak obchodziła się z nim ostrożnie, nie chcąc niczego uszkodzić.
W końcu był szalenie wyjątkowy.
– A to znaczy mniej więcej tyle, że...? – Zerknął jej przez ramię, jakby licząc na cud. Już wcześniej oboje zauważyli, że tylko osoby urodzone z magią mogły z niej cokolwiek odczytać. Ludzkie oko nie potrafiło rozszyfrować ani jednego słowa. I Philip skłamałby, stwierdzając, że wcale go to nie irytowało, kolejny raz wciskając w róg bycia osobą, która mogła zrobić najmniej.
– ...że już wiem, dlaczego tak cholernie uwierają mnie nadgarstki.
Wiedziała, że nie musiała tłumaczyć mu, co to oznaczało. W momencie, w którym się odwróciła, na jego twarzy ujrzała czyste przerażenie. Od razu pożałowała poruszenia tego tematu. Byli sami i tak naprawdę miała teraz tylko jego, jednak mogła oszczędzić mu czegokolwiek pokazującego inne oblicze Victora niż to doskonale znane przez jego najlepszego przyjaciela.
– Przytrzymywali cię?
– No z własnej woli, to ja bym na to wszystko nie poszła.
– Jak dawno to mogło być? Przecież byłaś nadal dzieckiem, do cholery... Nawet nie wiedziałaś, jaki mają zamiar.
– Magia sama w sobie jest ostra, ale daleko jej do brutalności czarownika, który jej używa. Każda klątwa napędzana jest przez intencję oraz wolę osiągnięcia celu...
Philip zastanowił się tylko przez moment, zanim powiedział:
– Więc jeżeli im obu zależało na tym, abyś zapomniała, kompletnie nie miałaś szans.
Skinęła głową, za wszelką cenę próbując skupić się na tym co tu i teraz. Jednak to dziwne wewnętrzne cierpienie było zbyt duże, aby mogła je ignorować. Ono jak i obawa o to, że całkowicie ich znienawidzi, gdy jej wspomnienia wrócą na swoje miejsce, a obraz nocy, po której nic nie było takie samo, powróci.
Na obecną chwilę nie wiedziała, czego mogła się spodziewać. Jedno było jednak pewne: pięć lat to ogromny kawał czasu. I masa kłamstw, z której zostało zbudowane jej obecne życie.
Dźwięk wydawany przez dzwoniący telefon był tak nienaturalny, że oboje drgnęli, a serca podskoczyły im do gardeł. Philip wypuścił głośno powietrze z płuc, modląc się o wiadomość dotyczącą Victora, a Nicole od razu odbierała, dając swojego rozmówcę na głośnik.
Kolejne rozczarowanie tego wieczoru boleśnie osiadło na duszy Cartera.
– Gabe, jak sytuacja?
– Wujek demoluje wszystko na swojej drodze, więc nie jest ciekawie – wyznał chłopak. – Wyszedłem na dwór z linii ognia, bo już dość miałem jego wrzasków. Macie już jakiś plan?
Właśnie tego się spodziewał: że zgodnie z obietnicą złożoną przed chwilą jego zniknięcia to oni zdołają wymyślić złote rozwiązanie. Wizja rozmowy z wujem dawała mu ogromne przerażenie, jednak za nic nie spodziewał się, jak źle mogło być w rzeczywistości. Nie dziwiło go to, w końcu sam czuł do brata niesamowity żal za wszystkie tajemnice oraz problemy, w które ten się wpakował... w które wpakował ich obu. Tylko i tak oberwało się jemu. Bo przecież był starszy, bo przecież obiecał, że ochroni Ivana przed wszystkim, a nie pozwoli wpakować się w intrygę, której stawką było ludzkie życie.
– Musimy ich namierzyć. Jeżeli są nadal we trójkę, nie ma mowy, aby zaklęcie ochronne utrzymywało ich wszystkich w ukryciu – zauważyła, odkładając księgę na bok. Była o krok od zrobienia zagięcia w rogu, żeby w razie czego nie zgubić czytanej strony. Wiedziała jednak, że nic nie zmieniło ani pierwsze, ani trzecie czy czwarte przeczytanie tych samych słów.
No i nadal kończył im się czas. Chociaż nikt nie powiedział tego otwarcie, ona czuła, że to najbliższa noc lub kolejny dzień mogły być decydujące. Niby pierwsza linia pokrewieństwa jeszcze nie działała w przypadku jej i Victora, jednak wystarczył jej ten przeklęty niepokój, który osiadł aż pod skórą.
– Czyli któryś z nich ma na plecach cel, tylko niekoniecznie o tym wie? – zapytał Philip, chcąc upewnić się, czy faktycznie dobrze zrozumiał.
– Na bank nie jest to Victor ani Nick, bo wiedzą, że za łatwo przyszłoby mi znalezienie ich – powiedziała Nicole z przekonaniem. To było raczej oczywiste... chyba że po dobrowolnym oddaniu się w niewolę, Victor faktycznie myślał, że ona znienawidzi go na tyle, aby pozwolić mu zginąć bez walki. A do tego nie miała zamiaru dopuścić. – Z Ivanem jednak praktycznie się nie przyjaźniłam, nawet nie wiem, czy zamieniliśmy ze sobą pełne cztery zdania.
– Więc myślisz, że to on może ich wydać?
– Tak zgaduję. Gabe, spróbuj dogadać się z wujkiem i przyjedźcie tu, tylko dam wam jeszcze znać o której – poinformowała przyjaciela. – Z księgą pójdzie łatwiej. Tylko jest coś, czym muszę się jeszcze zająć.
– Okej, w razie problemów dawaj znać – poprosił starszy z braci Mitchell.
Chciała urwać temat, zanim powie o kilka słów za dużo, jednak same nasunęły się na język, opuszczając następnie jej usta bez dwukrotnego przemyślenia:
– Ty też wiedziałeś, prawda? O Victorze, Nicku i całej tej pieprzonej klątwie. Nie ma szans, żebyś tego nie wiedział.
Głośne westchnienie po drugiej stronie było według niej wystarczającą odpowiedzią.
– Od początku czułem, że z tym gościem coś jest nie tak, a ty ignorowałaś wszystko, co mówił ci Victor – zauważył z żalem.
– Bo Nick mnie, kurwa przeklął! I nawet jeżeli serio zaczynałam coś do niego czuć, on sprawił magią, że całkowicie przepadłam, a mój zdrowy rozsądek zniknął. Kto jak kto, ale ty powinieneś powiedzieć mi o tym od razu, gdy nabrałeś jakichkolwiek podejrzeń, że sprawa z Ivanem mogła być połączona z Nickiem. Nawet jeżeli początkowo mogłabym ci nie uwierzyć.
– Nasłuchałem się już pretensji jak na jeden wieczór, okej? Wiem, że zjebałem jako przyjaciel, przepraszam, ale ja też nie wiedziałem wszystkiego od dawna. A czasu i tak nie cofnę, więc pomogę na tyle, na ile mogę teraz. Obiecuję.
Chociaż jej nie widział, idealnie wyobraził sobie głośne westchnienie i przymknięcie powiek, które miało na moment pozwolić dziewczynie odciąć się od tego, co miało miejsce. Była wściekła, ale nie mogła pozwolić emocjom przejąć kontroli w obliczu wszystkich obecnych wydarzeń.
– Czekaj na wiadomość ode mnie – poprosiła, nie odpowiadając na jego wcześniejsze słowa. – Odezwę się.
A potem przerwała połączenie, kończąc w ten sposób jedną z najcięższych rozmów ostatnich dni.
***
– Jeżeli w trakcie zwrócę cały posiłek, to będzie tylko i wyłącznie twoja wina – poinformowała, podciągając na siebie koc, który przyniosła z salonu. To była ta pora, gdy nawet Philip pokonał swoją wewnętrzną niezręczność oraz niechęć do grzebania po rzeczach Victora. Teraz dumnie nosił szare, dresowe spodnie przyjaciela oraz jedną z jego koszulek, próbując wmówić sobie, że dzięki nim chociaż na moment uspokoi strach. Poza tym garnitur nigdy nie był wygodny do noszenia po domu. W szczególności nie w środku nocy.
Nadal znajdowali się w pokoju mężczyzny, uznając, że w jakiś sposób będzie to odpowiednie miejsce, aby odczynić klątwę. W rzeczywistości jednak liczyli na powrót Gideona, który pewnie miał w tym temacie o wiele większe pojęcie niż oni oboje razem wzięci. Nicole jednak nie chciała dawać mu jakichkolwiek sygnałów świadczących o tym, jak bardzo był potrzebny właśnie tutaj – w swoim rodzinnym domu. Jeżeli miało to zaważyć na odnalezieniu Victora, musiała milczeć jak grób. Jego bezpieczeństwo było ważniejsze niż to, co miało czekać ją.
– Jeżeli w trakcie zaczniesz wymiotować, to powinnaś mi za to podziękować, bo o pustym żołądku byłaby to totalna masakra.
Wywróciła oczami tak, że zabolała ją głowa. Jeżeli chociaż przez moment nie była pewna, jakim cudem w ogóle cokolwiek łączyło Philipa i Victora, takimi wymądrzającymi się komentarzami Carter dawał jej aż za dokładną odpowiedź.
– Byłam, przeżyłam, jak to mówią.
...i to zaskakująco niedawno, bo zaledwie przed kilkoma dniami, gdy jej świat zawalił się po raz pierwszy po tym, jak Victor wyznał, że nie są rodzeństwem. Nicole doskonale wiedziała wtedy, że ukrywał przed nią coś poważnego. Nigdy, nawet w najgorszych koszmarach nie przewidywała jednak jak okropny będzie jego sekret.
Jej warga zadrżała, gdy umysł kolejny raz odegrał przed oczami scenę znad jeziora. Ból, który dostrzegła w jego oczach i poczucie winy mówiły same za siebie: od dawna wiedział, że przeszłość go dopadnie. W przeciwieństwie do Nicole on był gotowy się z nią zmierzyć, przyjmując na klatę konsekwencje, od których latami próbował uciekać.
– Żeby było jasne... – Philip urwał, wyczuwając, że na chwilę zniknęła gdzieś, tonąc we własnych myślach. Jeżeli istniała chociaż jedna rzecz, którą na pewno odziedziczyła po Victorze, musiał to być właśnie ten pusty wzrok, gdy odpływała gdzieś w głąb własnej głowy.
Zamrugała gwałtownie, skupiając na nim całą uwagę.
Nadal była w pokoju Victora, czekając na cud, który sam z siebie na pewno by nie nastąpił. Modliła się więc o to, aby Gideonowi się udało. Niby miała plan namierzenia Ivana, jeżeli Gabriel faktycznie pomoże, jednak wiedziała, że w obecnej sytuacji mogło wydarzyć się dosłownie wszystko. Starszy z braci doskonale pokazał, iż nie cofnąłby się przed niczym, aby uratować Ivana. Zostawienie Smitha na pastwę losu mogło być jedną z takich rzeczy, nawet jeżeli Nicole zapierałaby się rękoma i nogami, bo przecież znała swojego przyjaciela... a w każdym razie właśnie tak myślała. W końcu ukrywał przed nią prawdę, zamiast szczerze z nią porozmawiać. I nadal stawiał swoją rodzinę ponad jakąkolwiek moralność, co już wcześniej udowodnił, proponując bratu ucieczkę.
– Chcę, żebyś wiedziała, że jeżeli coś pójdzie nie tak, dzwonię do Gideona.
W tamtej chwili Nicole całkowicie zapomniała o Gabrielu czy jakimkolwiek żalu, jaki czuła w stosunku do niego. To był okropny pomysł i musiała udowodnić to, zanim Philip faktycznie uzna, że Gideon Smith naprawdę mógł zostać uznany za osobę będącą w stanie rozwiązać możliwy problem. Po dłuższym zastanowieniu faktycznie była w stanie to zrozumieć: przecież to i tak Philip był na przegranej pozycji. Nawet jeżeli to ona musiała udźwignąć ciężar klątwy nałożonej na swój umysł przed laty, panowała nad własną mocą na tyle, aby nie zrobić sobie krzywdy. Nie mogła jednak powiedzieć tego samego o nim, skoro mogła coś mu zrobić nawet nieświadomie.
– Jeżeli coś pójdzie nie tak, a moja magia jakoś znajdzie ujście, będziesz musiał się sam obronić i to natychmiast. Nie możesz polegać na Gideonie, który w tej chwili plącze się gdzieś po pieprzonym Nowym Jorku. Znając jego, pewnie zdąży pojawić się dopiero na twój pieprzony pogrzeb.
– Więc co powinniśmy według ciebie zrobić?
W innych okolicznościach pewnie nie miałaby zielonego pojęcia, jednak wszechświat miał ją w opiece na tyle, że niemal od razu wpadła na pomysł, który mógł chociaż częściowo rozwiązać ten problem.
– Gideon doskonale wiedział, co robił, dołączając do rady Zgromadzenia. Wiedział, w jaki sposób ochronić nie tylko mnie, ale też Victora, jeżeli dojdzie do zagrożenia – wyjawiła, wstając z łóżka, żeby pogwałcić prywatność swojego domniemanego brata. Zwykle stroniła od grzebania w jego rzeczach, wiedząc, że sama czułaby się okropnie, gdyby to on myszkował jej po szufladach. Jednak w tej sytuacji nie miała żadnego innego wyjścia.
– Weź mów prościej, jest już późno, żebym rozkminiał.
Na moment przerwała rozsuwanie szuflad komody i niszczenie idealnie poskładanych ubrań, zerkając w stronę Philipa, aby od razu wyjaśnić, co miała na myśli:
– Każdy czarownik połączony linią krwi z członkiem rady może stworzyć amulet. W tym amulecie umieszcza się odrobinę swojej magii, tak na wszelki wypadek, gdyby ta pochodząca z organizmu zawodziła lub została uśpiona. Mogę ci wymienić całą listę okoliczności, na które takie zabezpieczenie się przydaje, ale to bez znaczenia. Sęk w tym, że może go użyć dosłownie każdy, jeżeli wie o jego istnieniu. Musimy znaleźć ten należący do Victora. Dzięki niemu będziesz mógł chociaż częściowo okiełznać moją magię, jeżeli faktycznie wyjdzie spod kontroli.
Phil wcale nie chciał wychodzić na tego, który myślał o wszystkim negatywnie, jednak słowa same opuszczały jego usta zupełnie tak, jakby czuł, że Nicole tylko marnowała swój czas:
– Skąd masz pewność, że go ze sobą nie zabrał?
– Widziałam wyraz jego twarzy, Philipie – powiedziała, tym razem nie przerywając swoich poszukiwań. – Ktoś, kto poddał się tak łatwo, specjalnie zostawiłby swój amulet w domu.
– Wiesz w ogóle, czego szukasz? – rzucił, dopiero potem gryząc się w język.
– Nie, ale poczuję, jak to znajdę.
Gdyby Victor tu był, zrobiłby jej awanturę życia. W pewnym momencie Nicole przestała myśleć o odkładaniu przesuwanych rzeczy na miejsce, wyrzucając wszystko na podłogę, licząc na znalezienie możliwych skrytek, w których Victor mógł ukryć coś tak potężnego. Panikowała, zastanawiając się, czy faktycznie nie marnowała czasu na poszukiwanie czegoś, czego mogło tu nawet nie być.
– Skoro każdy czarownik połączony linią krwi z członkiem rady... czy jakoś tak, wiesz, o co mi chodzi... ma taki amulet, to czemu nie użyjemy twojego? W końcu i tak jesteście z Gideonem rodziną. No i na pewno szybciej go znajdziesz.
– Magia pochodzi z wnętrza i w ogromnej mierze opiera się na emocjach – powiedziała. – Moja, przez fakt tego, że przez poprzednie tygodnie mnie okłamywałeś, mogłaby zrobić ci krzywdę. A Victor cię kocha – wyznała automatycznie, bo co jak co, ale do tego miała całkowitą pewność. – Jego amulet na pewno ochroni cię przed potencjalnym zagrożeniem, bo on bez wahania zrobiłby to samo.
Nie zauważyła, jak to wyznanie go uderzyło. Chociaż to właśnie Philip potrafił działać w stresujących sytuacjach, a niemal nic go nie zaskakiwało, tamta sytuacja zamroczyła go na dłuższą chwilę. Nogi się pod nim ugięły, podczas gdy umysł odtwarzał słowa Nicole niczym zapętlony film. Mógł się domyśleć, cholera, to było zbyt oczywiste. To przecież nigdy nie było niezobowiązujące: żadne wyznanie, żaden dotyk czy słowa pocieszenia, żadna obietnica poradzenia sobie ze wszystkim razem.
– Chyba znalazłam. – Zamrugał nagle, wyrwany z natłoku coraz bardziej przerażających myśli. To nie było wcale tak, że bał się swoich uczuć do Victora. Nie umiał sobie jednak wyobrazić utraty go, jeżeli faktycznie nie zdążą odnaleźć go na czas. – W jakiś sposób to jest tak dziwnie oczywiste... nawet jak na niego.
Uniosła dłoń, pokazując Philipowi odpowiedni przedmiot.
– Naprawdę jego amuletem jest różowa bransoletka z muliny? Myślałem bardziej o jakimś kamieniu czy coś... no co? – spytał, czując na sobie jej spojrzenie. – Mógłby nim przynajmniej wybić oko.
Nicole wstała, a zaledwie po dwóch sporych krokach znowu zajęła miejsce na łóżku Victora, siadając obok Cartera.
– Jeżeli chociaż te wspomnienia mnie nie mylą, jest, to bransoletka, którą mu zrobiłam za dzieciaka. Były święta i tak cholernie uparłam się, żeby dać mu coś od serca. O dziwo doskonale to pamiętam, bo mama na gwałt chowała wszystkie ozdoby, byleby Victor niczego nie widział. Tamten rok totalnie ssał, bo długo pracował, omijając tak naprawdę całą tę otoczkę świętowania oraz radości. Stracił wtedy pacjenta, wrócił do domu strasznie przybity, a mama nie chciała go dobijać, więc w ostatniej chwili wszystko odwołała. On nie potrafił udźwignąć myśli, że osoba, która zmarła nie będzie miała szansy spędzenia świąt w rodzinnym gronie. Mama mówiła, żebym dała mu spokój, ale nie potrafiłam, słysząc ze swojego pokoju, że płakał. Przyszłam do niego i dałam mu tę głupią bransoletkę, mówiąc, że jeżeli wystarczająco mocno uwierzy, sprawi ona, że jego smutek zniknie. Pewnie gówno to dało, ale przynajmniej próbowałam. – Wzruszyła ramionami, z całej siły powstrzymując się od nadmiernego wspominania tamtych wydarzeń, bo dodawało jej to tylko niepotrzebnego bólu, z którym teraz nie miała czasu się uporać.
– To było kochane z twojej strony – zauważył, posyłając jej słaby uśmiech. Pokręciła głową z politowaniem, odpowiadając:
– To było żałosne, ale chyba mi uwierzył. Czuję w niej jego magię, więc chyba serio to mamy.
– Więc co teraz robimy?
– Teraz? Ja zmierzę się z każdym sekretem, który ukrył w mojej głowie, a ty postarasz się przez to nie zginąć.
***
Najpierw Nicole myślała, że jej plan nie zadziałał: obudziła się w sypialni Victora, a oceniając po panującej ciemności, nie mogło minąć wiele czasu, odkąd podjęła próbę odzyskania swoich wspomnień. Początkowo nie zauważyła oczywistych rzeczy, sugerujących chociaż minimalne zmiany: inaczej poustawianych mebli czy innej kołdry. To dopiero zapach uświadomił jej, że znalazła się za odpowiednimi drzwiami swojego umysłu. I to on wyrwał ją z łóżka niczym szpony demona, zmuszając nogi do zbyt gwałtownych kroków w stronę korytarza.
Czuła ulubione perfumy Charlotte tak, jakby kobieta dopiero co stała w tym samym pomieszczeniu. I dało jej to tak bolesne uderzenie żalu, że gdyby nie znajdowała się w swoim umyśle jako obserwator, pewnie zrobiłoby jej się słabo.
Zamiast tego głównie skupiła się na dźwiękach. Na zduszonej rozmowie, na krzyku wdzierającym się w ściany rodzinnego domu. Nie pamiętała, czy faktycznie kiedykolwiek miała miejsce tak poważna awantura. A może właśnie nie umiała sobie tego przypomnieć, ponieważ była to jedna z sytuacji, którą jej odebrano?
– Sama to sobie zrobiłaś, Cass. – Głos Victora pełen był pogardy oraz żalu.
Już po tym stwierdzeniu odpowiedź przyszła sama. Na palcach jednej ręki Nicole potrafiła zliczyć razy, gdy jego była dziewczyna pojawiała się, wstrząsając życiem rodziny na długie tygodnie. Ponad wszystko Charlotte nie akceptowała tego, co robiła ona z jego synem. Początkowo Nicole nie rozumiała, co matka miała przeciwko pierwszej miłości Victora. Potem Cassie wracała, łamiąc serce zakochanego w niej mężczyzny raz za razem. Dawała mu iluzję stworzenia czegoś stałego, a potem tak po prostu uciekała, paląc za sobą mosty.
– Bałam się, do jasnej cholery! – odparła, patrząc na niego oczami błyszczącymi od łez.
Nicole nie była pewna, jak odległe było to wspomnienie, jednak wygląd obojga jej biologicznych rodziców znacząco różnił się obecnemu. Wprawdzie Cassie widziała ostatnio przed wieloma miesiącami, jednak i tak w jakimś stopniu byłaby w stanie ją rozpoznać. O dziwo potrafiła dostrzec w niej cechy swojego wyglądu, co w jakiś sposób było przerażające... a może na siłę szukała podobieństw?
Mniejsza wersja jej samej również nie miała problemu z rozpoznaniem głosów, które wybudziły ją ze snu. Zerkała z ciekawością na odbywającą się awanturę ze schodów, czekając na odpowiedni moment, aby się wtrącić.
– A myślisz, że ja nie?! – wrzasnął Smith, nawet jej nie zauważając. – Myślisz, że nie drżę za każdym razem, gdy dłużej nie wraca, bo boję się, że udało im się ją dopaść? Że jakimś cudem faktycznie spełnili swoje groźby?!
– I czyja to niby wina? Kto spowodował ten cholerny wypadek i zwiał jak pieprzony tchórz?!
– Moja, to moja wina – potwierdził spokojniej po dłuższej chwili przerażającej wręcz ciszy. – Ale nie pozwolę jej płacić za moje błędy. Ona nie wie, Cassie. I bez względu na to, ile razy znowu się pojawisz, nie pozna prawdy.
Głos kobiety zadrżał, a ona wyglądała i zapewne czuła się tak, jakby wydał na nią wyrok. Wiedziała, że była sama przeciwko całej rodzinie Smithów, przeciwko ojcu Victora, który ze swoją pozycją w Zgromadzeniu mógł pozbyć się niej niczym uciążliwego robaka.
– Jesteś potworem – szepnęła.
– Mogę być nawet martwy, jeżeli to sprawi, że ona przeżyje.
Mniejsza wersja Nicole cofnęła się na schodach, postanawiając wrócić na górę. Miała mętlik w głowie, czując jednocześnie wstyd za fakt podsłuchiwania. Wiedziała, że usłyszała o kilka słów za dużo, a obawa przed przyznaniem się do tego zakiełkowała w umyśle. Nie mogła dać się przyłapać, robiąc wszystko, aby tego uniknąć, jednak Victor doskonale usłyszał skrzypnięcie charakterystycznej deski na jednym z ostatnich stopni.
– Skończyliśmy, Cass – rzucił, krzyżując dłonie na klatce piersiowej, aby nie powiedzieć czegoś, czego mógł pożałować. – Wracaj, skąd przyszłaś, zanim przypadkiem znowu uwierzę w to, że tym razem będzie inaczej i się zmienisz.
Nicole nie potrafiła wyobrazić sobie tego, jak wyglądać mógł powrót jej wspomnień. Najpierw obawiała się, że wszystkie uderzą naraz, ogromną falą zalewając umysł i topiąc ją w tylko pozornie przeżytych chwilach. Tak naprawdę skumulowały się one wokół trzech ogromnych wydarzeń, pomiędzy którymi płynnie przechodziła zupełnie tak, jakby naprawdę ktoś dokładnie to wszystko rozplanował.
Lekkość odczuwana po spożyciu naprawdę sporej ilości alkoholu była momentami przytłaczająca. W jej wypadku jednak stanowiła ona moment na złapanie oddechu. Miała spędzić tamten wieczór w gronie znajomych, ciesząc się z wolnego weekendu i nie myśląc o żadnym dramacie nastoletniego kalibru. Presja odczuwana przez zachowanie matki i ciągłe porównywanie do Victora, zamiast motywować, wbijały niepotrzebne szpile, sprawiając, że nauka szła jej coraz gorzej. Momenty radości takie jak te, gdy spotykała się z przyjaciółmi, pozwalały jej chociaż w drobnym stopniu naładować przegrzewające się baterie. Tylko jej chłopak skutecznie to uniemożliwił, a pierwsza poważna kłótnia w ich związku zakończona została przerwaniem połączenia i słowami, które według niej miały odcisnąć na ich relacji ślad tak spory, że wręcz nieusuwalny.
Tak naprawdę jedynym, co po upłynięciu wszystkich lat pamiętała z tamtej nocy, była właśnie lekkość oraz stłumiony żal. Potem klatka zmieniała się na kolejny dzień, jednak gdy prawdziwe wspomnienie Nicole przebiło się przez warstwę klątwy, wszystko wyglądało zupełnie inaczej, a coś w kościach podpowiadało jej, że za wymazaniem tej konkretnej nocy stało coś o wiele większego...
Czasami tęskniła za chwilami, gdy największym problemem była kłótnia z chłopakiem, która wtedy wyglądała na koniec świata. Gdyby nie była biernym obserwatorem własnych wspomnień, pewnie pokręciłaby głową. W obliczu tego, co właśnie miało miejsce w jej życiu, wydarzenia sprzed pięciu lat wyglądały na naprawdę nieistotne.
A przynajmniej właśnie tak myślała do chwili, w której Nicole ze wspomnienia po nierównej walce pozbyła się butów, zostawionych na środku salonu, wchodząc następnie chwiejnym krokiem do kuchni, żeby ugasić odczuwane pragnienie. Naprawdę miała nadzieję na to, że będzie tam sama. Drzwi do domu były zamknięte na klucz i całe wieki zajęło jej trafienie do dziurki kluczem, który udało jej się upuścić przynajmniej jeden raz.
Victor jednak nie szczędził jej kłopotów, zaskakująco cierpliwie czekając na barowym krześle, aż wyciągnie swój ulubiony kubek, a potem naleje do niego wody. Z ciężkim westchnieniem usiadła na miejscu obok, opróżniając po chwili naczynie niemal na jednym wdechu. Odstawiła je na blat, nieco mocniej niż zakładała, patrząc po chwili na mężczyznę z pijackim uśmieszkiem na twarzy. Miał wrażenie, że całkowicie testowała jego cierpliwość, rzucając żartobliwe:
– Co jest, doktorku?
Miał całkowite prawo do nerwów: było po drugiego, a ona nie odpisywała na żadną wiadomość od dziewiątej wieczorem, ponadto nie śmiała odebrać ani jednego z jego połączeń, a automatyczna sekretarka po pierwszym sygnale wbijała mu gwóźdź do trumny. Był zmęczony po ciężkiej zmianie w szpitalu, zestresowany jej zachowaniem i obawą o to, czy nie stała jej się krzywda. Gdyby nie resztki zdrowego rozsądku, już dawno przywlókłby ją do domu po rzuceniu odpowiedniego zaklęcia. Głęboko wierzył jednak, że wszystkiemu winna była jego paranoja. Nie mógł przecież spędzić całego życia w taki sposób: obawiając się każdej chwili, gdy nie miał nad nią kontroli.
Nicole przelała jednak szalę goryczy, a wszelkie hamulce puściły, uwalniając wiązankę tak potężną, że według niej takie słowa nie należały się nawet ojcu, który porzucił ich rodzinę przed laty. Gdyby matka nie spała kamiennym snem, pewnie zeszłaby na dół urządzić synowi awanturę za to, co robił w środku nocy. W tym wypadku Nicole była jednak zdana zupełnie na siebie, próbując dzięki procentom krążącym w żyłach nie dopuszczać do siebie ani jednego z jego słów. Znała go lepiej niż ktokolwiek i wiedziała, że niedługo pożałuje swojego tonu oraz pretensji wobec niej. Ba, zrobił to od razu, gdy plączącym się językiem wyjawiła mu powód, dla którego wyłączyła telefon tamtego wieczoru.
– Byłam zraniona, okej? – dodała na sam koniec wyjaśnień przebiegu całej kłótni z Williamem. – I nie chciałam sprawdzać powiadomień co pięć minut, licząc, że się odezwie. Nawet nie pomyślałam o tym, żeby dać ci znać, skoro wyraźnie mówiłam mamie, gdzie i z kim dzisiaj będę.
Miała nadzieję, że to wystarczyło. Nawet w jego oczach widziała zrozumienie, zupełnie tak, jakby przez moment spuścił z tonu. W końcu naprawdę nic się nie stało, a jedyne, co Nicole robiła to odreagowanie ze znajomymi w piątkowy wieczór. Coś, co tak naprawdę robiło większość dzieciaków w jej wieku.
– Powinnaś wysłać mi chociaż głupiego esemesa, że wyłączasz telefon – kontynuował mężczyzna. – Co, jeżeli coś by się stało?
– Jestem czarownicą, do cholery. I umiem się sama obronić.
– W tej chwili to ty nawet nie potrafisz stać prosto.
– Siedzę, okej? Może tylko prawie wywinęłam orła, próbując zdjąć buty w salonie.
– Nie no, cudownie. Brakuje tego, żebyś się przypadkiem zabiła. – Pokręcił głową z politowaniem, znowu dopuszczając do siebie zdenerwowanie, które cały czas ściskało boleśnie jego wnętrze. Nie wiedział, komu nie wybaczyłby bardziej, jeżeli naprawdę coś by się stało: sobie, że nie potrafił przemóc się, aby wyznać jej prawdę, czy jej, bo nie brała niczego na poważnie... tylko w jaki sposób miałaby uznać którekolwiek z jego obaw za słuszne, skoro nie znała zagrożenia?
– Możesz przestać kręcić dramy? – poprosiła z pozornym spokojem, chociaż powoli zaczynała odczuwać w stosunku do niego żal za fakt, że nie odpuścił po usłyszeniu o tym, jak słabo zaczął się dla niej tamten wieczór. Według niej naprawdę obeszłoby się bez tych nerwów, które nie były przecież niczym przyjemnym ani dla niej, ani dla niego. – Nie jesteś moim ojcem, do cholery.
Nie spodziewała się jednak, że tym stwierdzeniem przelała szalę goryczy Victora, który bez przemyślenia odparł:
– Tak, właśnie, że jestem!
Jej pierwszą reakcją był nerwowy śmiech. Dopiero dwa ociężałe mrugnięcia później przez upojenie alkoholem dotarło do niej znaczenie jego słów. Nie miały najmniejszego sensu, więc nadal uważała to jedynie za własny wymysł. Była w końcu pijana, a ludzie pod wpływem miewali czasem tendencję do dodawania sobie pewnych rzeczy, które mijały się z prawdą.
Spojrzała na niego, a bezczelny uśmiech nadal dumnie zdobił jej twarz, jakby w ten sposób próbowała mu pokazać, że nie dała się nabrać. A potem zaskoczyła z zajmowanego krzesła, rzucając:
– Okej, masz rację, zdecydowanie za dużo wypiłam, bo dopowiadam sobie niestworzone rzeczy. Idę do łóżka. Dobranoc.
Tylko że poranek powitał ją nie tylko kacem, ale również słowami Victora odbijającymi się przez ściany umysłu z każdym pulsowaniem bolącej głowy. Marzyła o gorącej kąpieli, jajkach z bekonem oraz piwie. Mimo to jednak w sferze największych pragnień było to, aby wczorajsze wyznanie Smitha naprawdę okazało się wytworem jej pijanego umysłu. Pieprzyła prysznic czy przebranie się, żeby nie paradować po domu w samej piżamie. Potrzebowała wyjaśnień. Nie musiało minąć więc długo, zanim zeszła na dół, gdzie ponownie zastała go w kuchni. Gdyby nie inne ubrania na jego ciele pomyślałaby, że spędził w tej samej pozycji całą noc.
Ich spojrzenia spotkały się od razu, jak tylko zdał sobie sprawę z jej obecności. Nie była w stanie powiedzieć nic innego niż pełne obaw:
– To prawda?
Pokiwał głową, niezdolny do powiedzenia ani jednego słowa. W przeciwieństwie do poprzedniej nocy teraz próbował dobierać je z rozwagą, jakby dopiero po tylu godzinach dotarło do niego, jak wielkie szkody spowodował.
– Dlaczego...? – urwała, potrzebując dłuższej chwili, aby w ogóle rozważyć, jak wiele chciała się dowiedzieć w tamtym momencie. Była rozdarta, desperacko próbując uznać to za kłamstwo i zapomnieć, że kiedykolwiek powiedział coś tak absurdalnego, co jednocześnie całkowicie zniszczyło jej życie. Miała przecież matkę, którą kochała. Miała już ojca i chociaż medalu za wzór rodzicielstwa nigdy nie mógł od niej dostać, nadal z narzuconej definicji był nim Gideon Smith. Nie jego syn.
Victor dostrzegł jej załamanie, zanim całkowicie do niej dotarło. Doskonale zauważył drżenie wargi i przyspieszony oddech, a nerwowy śmiech przeciął pomieszczenie.
– To po prostu tak cholernie nie ma sensu – dodała, zanim zdołał cokolwiek powiedzieć.
– To dość długa historia, ale wszystko ci wyjaśnię, okej? Daj mi to wyjaśnić – poprosił, patrząc na nią błagalnie. – Nigdy nie zrobiłbym niczego, aby naumyślnie cię skrzywdzić... doskonale o tym wiesz.
– Nie wiem już nic, do cholery! – niemal krzyknęła. – To jest w tym wszystkim najgorsze, że nie wiem nic.
Nie potrafiła stawić czoła jego wyznaniu na trzeźwo. Nie chciała uwierzyć w ani jedno słowo, a jednak posłusznie zajmowała miejsce na kanapie, na której on również usiadł, rozpoczynając po chwili wyjaśnienia. Nigdy nie sądziła, że słowa mogą sprowadzić tak wielki ból w duszy – te wypowiedziane przez niego otwierały w niej przerażająco ogromną ranę.
– Cassie zaszła ze mną w ciążę na studiach – podjął, jednak nie zabrnął daleko w opowieści, zanim mu przerwała.
– Cassidy Evans? – spytała, myśląc, że w tym wszystkim nic już nie zaskoczy jej bardziej. – Ta, która na nagrobku powinna mieć wyryte „złamałam serce Victora więcej razy niż paznokcia"?
– Dokładnie ta Cassie. Potrzebujesz chwili, żeby przetrawić to, że jest twoją matką czy masz jeszcze coś do dodania o mojej byłej?
– Nie wiem, komu współczuję teraz bardziej. Sobie czy jednak tobie, że dałeś się wrobić w jej dziecko. Ty w ogóle widzisz, jak to wygląda? – zapytała, wstając, żeby zwiększyć dystans między nimi. Jego bliskość sprawiała, że nie mogła oddychać, a do gardła podchodziła jej żółć. Była o krok od wybuchu: nie wiedziała jednak, czy w jego konsekwencji zrobi krzywdę jemu, czy prędzej samej sobie. – Widzisz, jak chore jest to wszystko? Uznawałam cię za swojego brata, do kurwy! A teraz rzygać mi się chce i przysięgam, że tym razem to nie jest wina alkoholu.
Pomieszczenie zadrżało, gdy reszta wspomnienia na dobre osiadła w jej umyśle.
Nicole myślała, że widziała już wiele, pokonując kolejne blokady w swojej głowie. Coś jednak podpowiadało jej, że najgorsze Victor i Gideon pozostawili na koniec. Przeczucie nasuwało odpowiednie wydarzenie, które właśnie w tamtej chwili miało obalić ostatni fundament rzuconej na nią klątwy.
Moment, po którym obaj wiedzieli, że gdy prawda wyjdzie na jaw, Nicole nigdy nie wybaczy im tego, co zrobili.
Pierwszym, co usłyszała, był swój własny, nerwowy śmiech. Wspomnienie prześliznęło się po karku niczym wąż, a ukłucie jego kłów nie tylko zatruło jej umysł, ale przede wszystkim serce. Od samego początku wiedziała, że nie powinna chcieć tego pamiętać. Podczas rozmowy z Philipem przewidywała konsekwencje okrucieństwa Victora oraz Gideona. To, co do niej powróciło, miało prawo odcisnąć piętno tak ogromne, że wręcz nieusuwalne.
Potem podniosła głos. Zdenerwowanie coraz szybciej przejmowało kontrolę nad zdrowym rozsądkiem. Wystarczyło jedno spojrzenie, aby zrozumiała. Nie miała żadnej możliwości tego, aby przekonać ich do zmiany zdania. Nie istniały słowa, które posiadałyby wystarczającą moc, gdy w grę weszła upartość w osiągnięciu zamierzonego celu.
Była wtedy jeszcze dzieckiem, więc nikogo nie dziwiło, że właśnie w taki sposób zareagowała – uciekła, gorączkowo myśląc nad sposobem, aby zapobiec tragedii, którą mieli w planach. Potknęła się na schodach, jednak ból obitego kolana nie był porównywalny do tego rozsadzającego jej wnętrze. Jednak zanim zdołała zamknąć za sobą drzwi pokoju, który zwykle stanowił jej bezpieczną przestrzeń, oni już na nią czekali.
Miała wrażenie, że w oczach Victora doskonale ujrzała odbicie własnych emocji: przerażenie tak ogromne, przebijające się przez zasłonę żalu oraz poczucia winy. Bezradność i chęć usprawiedliwienia tego, co miał zamiar zrobić, pragnieniem ochrony jej przed wszelkim złem.
– Skarbie, proszę cię...
Znała go wystarczająco i wiedziała, że tylko odwlekała nieuniknione. Nie miała pojęcia, jakim cudem w ogóle Gideon otrzymał od Zgromadzenia potrzebną zgodę na odebranie jej wspomnień, ale była pewna jednego: osiągną swój cel, jakąkolwiek będzie miało to cenę, skoro nikt nie był w stanie ich powstrzymać.
– Tato, błagam. – Jej głos stanowił jedynie szept, jakby ostatki sił faktycznie opuściły ją, a żaden argument nie miał możliwości przebicia. – Wiesz, że to nie jest rozwiązanie. Poradzimy sobie ze wszystkim, ale to nie jest dobry pomysł.
– Nie utrudniaj tego – poprosił Victor.
Łudziła się, myśląc, że namówi go do zmiany zdania. Liczyła na cud, walcząc przeciwko nim w nierównej walce, a własny krzyk na zawsze odbijał się będzie po ściankach jej umysłu. Błagała ich obu o to, aby przestali i dalej walczyła o własne życie, chociaż już dawno była na straconej pozycji. Paznokcie bolały ją od prób odepchnięcia ich za wszelką cenę. Gardło piekło od łez oraz płaczu. Nadgarstki paliły żywym ogniem, ściskane, aby nie mogła uciec z potrzasku, w którym zamknęły ją najbliższe jej osoby.
Krzyczała ich imiona, próbując coś wskórać, ale cierpienie tylko rosło. Nawoływała swoją domniemaną matkę, błagając o ratunek... Aż do chwili, gdy nie zważając na jej sprzeciwy i tak dopięli swego, a pustka znieczuliła ją wraz z obezwładniającą ciemnością.
***
Wielokrotnie miewała w życiu koszmary. Pozostawiały po sobie nieprzyjemne poczucie ciągle trwającego przerażenia i serce, które obijało się niespokojnym rytmem po klatce piersiowej. Za każdym razem jednak dawała radę im uciec, wracając do rzeczywistości. Do zacisza własnej sypialni oraz bezpiecznego życia, które znała, którego nigdy nie podważała. Wyrywając się ze szponów własnej przeszłości, brutalnie jej odebranej, czuła mdłości. Łzy zapiekły pod powiekami, a żółć niebezpiecznie szybko gromadziła się, próbując przegonić szloch, który rozdarł ciszę wypełniającą pokój Victora.
Philip usłyszał go tak wyraźnie, jakby tylko na ten moment czekał przed poprzednie godziny. Od razu rzucił wszystko, czym próbował się zająć, aby nie zwariować w oczekiwaniu na wybudzenie Nicole. Idealnie poskładane pranie przechyliło się, a jego praca poszła na marne, jednak ani na moment się tym nie przejął. Szybko opuszczał pralnię, wpadając następnie na schody i stawiał spore kroki, docierając w końcu do odpowiedniego pomieszczenia.
Nie wiedział, czego powinien się spodziewać. Tak naprawdę jego mózg sam wykonał robotę dopowiedzenia sobie nazbyt przerażających scenariuszy, a obawa o to, że coś w dość samobójczym planie Nicole mogło pójść nie tak, przyniosła zbyt realistyczne obrazy możliwości kolejnego pogrzebu.
W pierwszej reakcji więc odetchnął, widząc, że żyje. Każdy łapczywy wdech uznał jako dobrą reakcję, a ulga rozlała się po jego zmęczonym ciele. Dopiero po chwili, gdy ich spojrzenia się spotkały, dostrzegł zmianę.
Drżała, wciskając palce w wewnętrzną stronę obu dłoni z taką siłą, że z drobnych ran pociekła krew. Spanikowana uciekała wzrokiem, zachowując się niczym zwierzę uwięzione w potrzasku. Jakby wcale nie wróciła do własnego życia, a koszmaru, z którego cały czas próbowała uciec.
Na końcu języka Philip miał pytanie o to, co widziała. Chora ciekawość nie mogła zostać jednak zaspokojona, gdy Nicole poderwała się z łóżka, uciekając z miejsca całkowicie wypełnionego zapachem Victora. Nie zamknęła drzwi od łazienki, padając na kolana i wymiotując do klozetu. Nie miała jednak siły przeklinać Cartera za posiłek, który postawił ją w tej pozycji. O wiele bardziej skupiała się na poczuciu zdrady oraz bólu, gorzko osiadającym w pękniętym sercu.
– Nie dotykaj mnie – warknęła, odpychając mężczyznę, gdy do niej dołączył, chcąc pomóc chociaż w najmniejszym stopniu. – N-nie chcę... – urwała, wypuszczając po chwili zbolały szloch. – Nie chcę cię skrzywdzić.
– Nadal masz bransoletę, niczego mi nie zrobisz.
– Nie mówię o mojej magii – sprostowała, dopiero wtedy odważając się na niego spojrzeć. Łzy przysłoniły jej obraz, a zaczerwieniona warga napuchła od zaciskania na niej zębów. Cokolwiek zostało odblokowane w jej umyśle, było ponad jej siły.
– Co mogę zrobić? – spytał, siadając na podłodze obok niej. – Jak mogę ci pomóc?
Nie wiedziała, co powinna mu odpowiedzieć. Gdyby mogła, poddałaby się swojej rozpaczy, bo właśnie w tamtym momencie osiągnęła swój limit. Śmierć matki była dla niej niewyobrażalnie niszczącym ciosem, tak samo jak porwanie Victora oraz słowa, z którymi ją zostawił. Jednak to dopiero powrót ostatniego wspomnienia odbezpieczył zapalnik największego koszmaru. Jak miała znowu zaangażować się w próbę odnalezienia swojego ojca, jeżeli na samą myśl o nim dostawała ataku paniki? Czemu miała być jego wybawieniem, skoro on głuchy był na jej błagania o pomoc?
– Potrzebuję paru minut – oznajmiła, próbując włożyć w swoje słowa jak najwięcej wiary. – Otrząsnę się, ale potrzebuję jeszcze chwili, żeby to przyswoić.
Bez względu na to, czy Philip to kupił, ona musiała przejść nad tym wszystkim. Musiała zostawić tę tragedię aż do chwili, w której zagrożenie minie, chociaż nie było to wcale takie łatwe.
– Będę na dole, okej? Wstawię wodę na kawę, więc jeżeli czegoś potrzebujesz... – urwał, naprawdę licząc na to, że się przed nim otworzy. Jego serce pękało, gdy widział ją w takim stanie. I chociaż wiedział, kto do tego wszystkiego doprowadził, w dziwny sposób nie potrafił uwierzyć, że to jego najlepszy przyjaciel sprawił, że teraz Nicole nie mogła się pozbierać. Coś w odzyskanych wspomnieniach doszczętnie ją zrujnowało. Pomimo własnej ciekawości bał się zapytać, w obawie o odpowiedź, którą mógł dostać.
– Zaraz do ciebie dołączę – obiecała, podpierając się na drżących dłoniach, aby stanąć na równe nogi. Zostając sama w łazience, szybko zamykała za sobą drzwi, wchodząc w ubraniach pod prysznic. Gdyby skorzystała z wanny, pewnie w całym żalu zachłysnęłaby się wodą, możliwie doprowadzając do tragedii.
Odkręciła zimną wodę, zsunęła się po ścianie, a następnie objęła kolana dłońmi, pozwalając wreszcie łzom wypłynąć na powierzchnię. A potem zaczęła krzyczeć: zdzierała sobie gardło, cierpiąc w samotności i opłakując wszystko to, co zostało jej odebrane.
***
– Wiem, że nie chcesz o tym rozmawiać... – podjął Carter najdelikatniej, jak tylko był w stanie, gdy uznał dany moment za odpowiedni, aby poruszyć ten temat. Spojrzała na niego uważnie, czekając, aż dokończy i tylko z pozoru udając, że wszystko było już okej. Nie było, a on doskonale to zauważał i chociaż dość długo zastanawiał się, czy w ogóle powinien dodawać swoje kilka groszy, chciał okazać jej tyle wsparcia, ile w ogóle mógł. Victor właśnie tego by chciał – żeby Philip dawał jego córce to, czego on teraz nie był w stanie. Dlatego zignorował niemą prośbę z jej strony, dodając:
– Ale cokolwiek do ciebie wróciło, chcę, żebyś wiedziała, że twoja mama nigdy nie chciałaby cię skrzywdzić.
Spojrzała na niego ze zmarszczonymi brwiami, nie domyślając się, skąd mógł mieć takie wnioski. Mocniej zacisnęła palce na parującym kubku z herbatą, skupiając to, co czuła na bólu oparzonych opuszków. Z całej siły próbowała zagłuszyć wewnętrzne cierpienie na tyle, aby myśleć racjonalnie. W końcu gonił ją czas, który już zmarnowała, odkrywając odebrane wspomnienia przez niemal całą noc. Tylko to poczucie zdrady dalej kuło, wbijając się w serce niczym drzazga, której nie mogła usunąć.
– Krzyczałaś jej imię... chwilę przed tym, jak wpadłem do pokoju. Błagałaś ją i...
– To nie ona – powiedziała od razu, nie chcąc, aby dokończył. Doskonale pamiętała każdą klatkę tego najgorszego wspomnienia. Mogłaby przysiąc, że nadgarstki nadal paliły, chociaż tak naprawdę od tego wydarzenia minęły już długie lata. – To nie ona mnie skrzywdziła, a oni. I naprawdę nie chcę o tym rozmawiać, nie z tobą.
– Bo boisz się, że to zmieni mój stosunek do Victora?
Uniosła wzrok znad kubka, który jako dziecko sama malowała odpowiednimi farbami. Mężczyzna, którego dotychczas wcale nie uważała za swojego ojca, stworzył wtedy identyczny. Do tej pory pijał z niego kawę podczas wolniejszych chwil na oddziale, gdy jakimś cudem mógł pozwolić sobie na luksus związany z kilkoma minutami prawdziwej przerwy pomiędzy szaleństwem ostrego dyżuru.
– Bo te wszystkie wspomnienia całkowicie zmieniły mój – wyznała, pieczętując w ten sposób swoją największą obawę.
– Próbował cię chronić...
– Mógł zrobić to na milion innych sposobów. – Odchrząknęła, gdy chrypa oraz drżenie wargi uświadomiły jej, jak blisko była ponownego załamania. Musiała zmienić temat, bo nie widziała innego wyjścia, jeżeli miała zająć się tym, co naprawdę istotne. – Ty naprawdę posprzątałeś cały syf, który narobiłam na górze? Mimochodem zerknęłam i śmiem twierdzić, że on nigdy nie miał tam takiego porządku. Jak go podliczysz, to się do końca życia nie wypłaci za usługi.
– Musiałem się czymś zająć przez te wszystkie godziny, okej? – odparł na swoją obronę. – Gideon chyba miał dość mojego wydzwaniania, mówiąc, że sam się w końcu odezwie jak coś znajdzie, więc nie miałem innego wyjścia. O i wstawiłem ciemne pranie, które leżało przy pralce, zaraz powinno się skończyć. I skończyłem parować skarpetki z kosza.
– To się leczy.
– Ludzie radzą sobie ze stresem na różne sposoby. Nie oceniaj.
Zmęczenie było po nim doskonale widoczne, a cienie pod oczami stanowiły tylko jeden z wielu tego dowodów. Ona na pewno nie dałaby rady wytrzymać tylu godzin bez snu, w szczególności pozostawiona sama ze swoimi myślami. To, że w ogóle zajął się czymkolwiek, aby chociaż trochę wyluzować, było cudem.
– O mój pokój nie zahaczyłeś, nie?
– Dopiero się rozkręcam, więc zaraz mogę zahaczyć...
– ...chyba o łóżko – dokończyła z troską. – Powinieneś się przespać chociaż przez chwilę. Zaraz odezwę się do Gabe'a, zdejmę tylko bransoletę i ewentualnie poczekam na nieco normalniejszą godzinę i wtedy spróbujemy namierzyć Ivana.
– Nie mogę teraz spać.
– Musisz wreszcie odpocząć – naciskała. – Obudzę cię, jak czegoś się dowiem. Jeśli chcesz wziąć prysznic, to ręczniki są w szafce pod zlewem, ale to pewnie wiesz.
Wahał się dłuższą chwilę, ostatecznie przyznając jej rację skinieniem głowy. Upewnił się, że na pewno go nie potrzebowała na dole, po czym włożył swój kubek do zlewu. Nie opuścił jej jednak jeszcze przez chwilę, bijąc się z myślami, co do wyrzucenia męczącego go pytania:
– Mogę cię o coś zapytać?
– Hm?
Zagryzł wargę, mieląc te słowa na języku. Jeżeli dobrze wszystko zrozumiał z wczorajszych wyjaśnień Gideona, Nicole naprawdę była w stanie chociaż w drobnym stopniu dowiedzieć się, jak czuł się Victor, a przede wszystkim, czy w ogóle żył. Nie chciał sobie nawet wyobrażać scenariusza, w którym to ona zwijałaby się na podłodze tak jak on podczas próby morderstwa Charlotte. Potrzebował głupiego zapewnienia, że Victor z tego wyjdzie. Potrzebował nadziei na to, że jeszcze go zobaczy.
– Czy on cierpi? – niemal szepnął. – Czujesz to już?
Pokręciła głową, chcąc uspokoić go chociaż w najmniejszym stopniu. Prawda była jednak zbyt bolesna, aby faktycznie przyznała, że jej przytłoczenie nie powodowały tylko wspomnienia czy poczucie zdrady, a również każdy cios zadawany właśnie Victorowi.
Nie mogła mu jednak tego powiedzieć. To byłoby uderzenie poniżej pasa i chociaż nie znała go aż tak dobrze, wiedziała, że Philip nigdy nie czuł się tak bezradny, jak podczas tamtej doby. Owszem, wieloletnia praca w szpitalu czasami stawała pod definicją porażek, których kosztem była utrata ludzkiego życia, jednak to, co czuł tamtego październikowego wieczoru oraz nocy, było według niego zdecydowanie najgorsze. Springs Memorial tylko z pozoru wykształcił jego charakter, przygotowując na niemal każdy rodzaj cierpienia. Jednak to powodowane przez możliwą utratę Victora było czarną smołą, oblepiającą każdy skrawek jego duszy. Było jak żywy ogień, który w ciągu zaledwie kilku sekund obracał resztki jego nadziei w pył.
***
Wybranie numeru przypisanego do kontaktu o nazwie „ojciec" było według Nicole tak cholernym żartem od losu, że odruchowo parsknęła. Czekała w salonie na Gabriela oraz jego wuja, kolejny raz usiłując przekonać samą siebie, że podjęcie jakichkolwiek kroków bez Gideona było dobrym pomysłem. Dotarła do momentu, w którym szczerze zaczęła w to wątpić. Bo nawet jeżeli uda im się odnaleźć miejsce, w którym znajduje się Victor... co dalej? Czy będą wystarczająco silni, aby go uwolnić, skoro Nick odłączony był od Zgromadzenia i miał kontrolę nad o wiele większym pokładem mocy, niż oni oboje razem wzięci? I czy dadzą radę przekonać Ivana do zmiany zdania, żeby niczego nie utrudniał, skoro Gabriel nad jeziorem nie podołał?
– ...żeby później nie było, że ci niczego nie powiedziałam – mruknęła, przerywając kolejne nieudane połączenie. Westchnęła głośno, próbując dać w ten sposób upust odczuwanej irytacji. Dość długa wiadomość sms musiała w tej sytuacji wystarczyć, a ona liczyła na to, że mężczyzna nie odczyta jej za późno. Blokowała telefon akurat w chwili, w której rozległ się dzwonek do drzwi. Nie była gotowa na nic z tego, co miało mieć według planu miejsce później... chociaż poprzednie dni od chwili, w której Victor wyznał jej, że nie są rodzeństwem, stanowiło serię wydarzeń, od których z chęcią uciekłaby jak najdalej, jeżeli miałaby taką możliwość.
Nie mogła jednak unikać tego, w co już dawno i wbrew jej woli wplątał ją jej własny ojciec.
– Panie Mitchell, miło mi pana poznać. Szkoda tylko, że w takich okolicznościach.
Nie wiedziała, czego mogła spodziewać się po wuju Gabriela. Odruchowo doszukiwała się jakichkolwiek podobieństw między nimi, jednak na próżno. Gdyby nie wiedziała o ich pokrewieństwie, nigdy nie pomyślałaby, że są rodziną. Nawet zachowaniem ogromnie się różnili, co zauważyła od samego początku.
– Danvers – poprawił szorstko mężczyzna, odtrącając wystawioną w swoją stronę dłoń. – Mam nadzieję, że rozumiesz, dlaczego się z tobą nie zgodzę.
– Wuju, proszę cię...
– Mówiłem ci, że Smithowie oznaczają same kłopoty. Szkoda tylko, że ogarnięcie szkód po nich nie jest już takie łatwe.
Ściągnął z szyi bordowy, jesienny szal, a potem rozpiął guziki płaszcza. Nie kłopotał się ze ściągnięciem butów, ale Nicole zignorowała to, ugodzona wypowiedzianą przez niego uwagą.
Przejechała językiem po zębach, poświęcając na przemyślenie odpowiedzi o kilka sekund za mało:
– Nie przypominam sobie, żeby ktokolwiek z nas zmuszał Ivana do tego, aby pomagał Nickowi. – Skrzyżowała dłonie na klatce piersiowej. – Zarówno w porwaniu, jak i morderstwie.
Przełknęła głośno ślinę, spinając się, gdy zbliżył się do niej na odległość tak minimalną, że wręcz przytłaczającą. Czuła jego charakterystyczny zapach, który na długo miał prawo zapaść jej w pamięci. Połączenie nuty cynamonu i rozmarynu zamykało ją w potrzasku, jednak to dopiero spojrzenie szarych oczu i pełen zaskakującej pewności siebie głos pokazał jej, z kim miała do czynienia. Pojedyncza zmarszczka na czole poruszyła się wraz z wypowiedzeniem przez niego kolejnych słów:
– Możemy wyjść w każdej chwili.
Postawa gotowości do spełnienia groźby wyglądała zupełnie tak, jakby tylko ona miała cokolwiek do stracenia. Czy faktycznie nie zależało mu na Ivanie na tyle, aby chcieć go odnaleźć?
– Wiem, ale tego nie zrobicie. – Odwróciła się, pokonując następnie dystans do kanapy, o którą się oparła. Myślała, że odzyskując odrobinę przestrzeni, odzyska również chociaż częściową odwagę, jednak wuj Gabriela skutecznie ją z niej obdarł. Garściami odbierał całą siłę, w szczególności, że jego jedyną reakcją na tak pewne słowa było pełne pogardy parsknięcie. Może nie brał jej na poważnie przez jej wiek. Może za jego niechęcią stała wina, którą niesłusznie ją obarczał. W końcu ostrzegał chłopców, jak to wszystko mogło się skończyć, jeżeli znajdą się za blisko tej rodziny.
– Możemy skończyć z tą dziecinadą? – zapytał Gabriel, obrzucając mężczyznę błagalnym spojrzeniem. – Oboje wiemy, że to wszystko były jego wybory. Zrzucanie winy na jedyną osobę, która chociaż częściowo pomoże nam je odkręcić to spisywanie Ivana na straty.
– Możemy zrobić to sami. To ona nas potrzebuje, nie my jej.
– Ivan nie jest głupi, a nawet jeżeli o tym nie pomyślał, to Nick na bank upewnił się, że normalne zaklęcie lokalizujące go nie wyłapie – zauważyła Nicole. – Księga zaklęć to wasza jedyna szansa, aby złamać blokadę. A z tego co wiem, istnieje tylko kilka cholernie strzeżonych egzemplarzy. No oprócz tego znajdującego się w pokoju na piętrze pod opieką zwykłego człowieka.
– Blefujesz – zarzucił pan Danvers.
– Pan przecież doskonale wie, że nie. Nazwisko zobowiązuje. Niektórzy celebryci dostają zniżkę na kawę w Maku, a my mamy księgę zaklęć na wyłączność. – Pokręciła głową, nie wierząc w to, że marnowali właśnie czas na takie dyskusje. Myślała, że Gabrielowi udało się przekonać wuja, aby wszystko poszło sprawnie. Myślała, że teraz pójdzie już z górki. Tymczasem wszystko szło w coraz gorszą stronę, a jej coraz ciężej wychodziło panowanie nad skutkami ubocznymi pierwszej linii, łączącej ją z Victorem, co odbijało się głównie na jej umyśle. Walił jej się grunt pod nogami i pomimo pozorów nie była pewna niczego, oprócz tego przeklętego cierpienia, towarzyszącemu właśnie jej biologicznemu ojcu. – Jeżeli nie jest pan tego pewien, to nie musimy tego robić – dodała po chwili uciążliwego milczenia, którego nie odważył się przerwać nawet jej przyjaciel. – Może faktycznie to ja mam więcej do stracenia, więc naprawdę goni mnie czas, ale proszę mi uwierzyć, że gdy spróbuję znaleźć ich na własną rękę, wasza karta przetargowa straci ważność. Gideon postawił wszystkich na baczność. Cokolwiek rada zadecyduje, gdy będzie już po wszystkim, zaszkodzi przede wszystkim Ivanowi. Pytanie tylko: jak wiele przyjdzie mu zapłacić?
W tamtym momencie naprawdę się znienawidziła. Nie chciała stawiać swojego przyjaciela w tak niewygodnej pozycji i było jej niesamowicie wstyd za próbę szantażu na kimś tak jej bliskim. Była jednak naprawdę zdesperowana, aby Victor był już bezpieczny. Straciła już matkę, której nikt nie mógł ocalić. Jeżeli istniał więc chociaż cień szansy na uratowanie jedynego syna Charlotte, musiała zaryzykować.
Gabriel pomimo dziwnego ukłucia żalu, doskonale to rozumiał. On również był zdesperowany, aby jego brat cało wyszedł ze spiskowania z Nickiem. Oboje wiedzieli, jak niebezpieczny był. W cokolwiek strasznego wkopał się Ivan, musieli z wujem podjąć wszelkie kroki, aby nie stał się on kolejną niewinną ofiarą.
– Wiem, że to dużo, ale spróbuj przekonać Gideona, aby mu odpuścił – poprosił wreszcie z desperacją. – Jeżeli był w stanie zaangażować w tę sprawę całe Zgromadzenie, to może to też odkręcić. Ja sobie nigdy nie wybaczę, jeżeli coś mu się stanie, Nix – wyznał drżącym z emocji głosem. – Jestem jego bratem i powinienem go chronić...
– Zobaczę, co da się zrobić – obiecała w końcu, chociaż słowa młodszego z braci dalej odbijały się w jej głowie niczym echo. Wewnętrznie krzyczała z rozpaczy, za nic nawet nie rozważając żadnej możliwości złagodzenia konsekwencji za krzywdę, którą Ivan wyrządził jej matce. Nad nią nikt się nie zlitował, jej nikt nie pomógł, gdy tego potrzebowała.
– To nie wystarczy – powiedział pan Danvers z czymś w rodzaju kpiny, jakby czytał z niej jak z otwartej księgi. – Pomożemy ci ich znaleźć tylko jeżeli Ivan będzie całkowicie nietykalny. Jakkolwiek to wszystko się skończy, on uniknie wszelkiej odpowiedzialności za to, co zrobił przez cały okres współpracy z Nickiem Donovanem.
– Pomógł zabić moją matkę – przypomniała z żalem. – Współudział w morderstwie to poważna sprawa, na bank pociągną go do odpowiedzialności, jeżeli dojdzie to do Zgromadzenia.
– Jestem pewien, że uda ci się przekonać Gideona, żeby wpłynął na odpowiednie osoby i namówił je do zmiany zdania. Jeżeli chcesz odzyskać Victora, przystaniesz na ten warunek, a jeżeli nie... – mężczyzna urwał, robiąc skwaszoną minę. – Twoja strata.
– Co pan ma do mojej rodziny?
– Zupełnie nic – odparł. – Nawet szacunku. W tym momencie jednak to ty możesz stracić więcej i wszyscy doskonale o tym wiemy. Radzę ci więc wykonać odpowiedni telefon, bo jakoś nie widzę tu Gideona. A uwierz, że moja cierpliwość się kończy.
Zacisnęła wargi w wąską linię, ledwo powstrzymując się przed rzuceniem wymownego „spierdalaj". Środkowy palec swędział, gotowy do wskazania drzwi, jednak odważyła się tylko na wymowne westchnienie. Przeszła do kuchni, po chwili zamknęła za sobą drzwi i upewniła się odpowiednim czarem, że niczego nie podsłuchają. Przychodzące połączenie od jej domniemanego ojca kolejny raz wyglądało jak kpina od samego losu.
– Powiedz mi, że tego nie zrobiłaś – poprosił, oddychając nerwowo. Nigdy nie sądziła, że kiedykolwiek tak bardzo będzie cieszyła się, słysząc akurat jego głos.
– Jeszcze nie, jestem w trakcie dopinania warunków – przyznała. – Są tak samo zdesperowani jak my i wiedzą, że namierzając Ivana, dotrzemy do Victora. Dlatego nie zrobią tego bezinteresownie. Chcą, żeby Ivan miał immunitet.
– No to go załatwię. Nie powinno być większego problemu, jeżeli nie zrobił niczego naprawdę karygodnego, co trudno będzie zatuszować. – Ulga w jego głosie dotarła w sam środek jej pękniętego serca, które obracało się w jeszcze większy pył. Doskonale wyczuła nadzieję w odnalezieniu swojego syna, jaką mężczyzna znowu zyskał. Dotychczas myślała, że nic go nie obchodziło i Boże, w jak ogromnym była błędzie... Dlatego to było takie trudne, aby przedstawić mu cały obraz, bo na krótki moment znowu czuł, że może być dobrze. I właśnie dlatego, pomimo ich chłodnych stosunków nie chciała dokładać mu krzywd.
– On się przyznał, że pomagał Nickowi w... – urwała, czując bolesną gulę osiadającą w gardle. Nie chciała być osobą, która złamie go jeszcze bardziej. Był w końcu mężem Charlotte i nawet podczas pogrzebu widziała, jak bardzo ją kochał i jak żałował tego, że o nią nie zawalczył, gdy jeszcze żyła. – Wczoraj nad jeziorem powiedział... On mu pomógł zamordować...
– Charlotte – dokończył szeptem, na pewno czując dosłowne uderzenie w twarz od losu. – Więc, aby odzyskać Victora, muszę załatwić immunitet jednemu z jej morderców.
Milczała przez chwilę, walcząc sama ze sobą nad tym, co powiedzieć. To było niesprawiedliwe, a taki dylemat nigdy nie powinien mieć miejsca. Nie po tym, jak wiele Gideon przeszedł przez poprzednie lata. Nie po rzeczach, które zrobił, chcąc chronić swoją rodzinę oraz ukochaną, którą stracił.
– To popieprzone – powiedziała słabo, ledwo stojąc na drżących nogach. Usiadła na podłodze, opierając się plecami o wyspę kuchenną i włączyła głośnomówiący, odsuwając telefon od twarzy. Żal ścisnął jej wnętrze, a gardło zabolało od guli. – I wiem, jak ciężkie to jest, bo uwierz, czuję tę samą niesprawiedliwość i ten sam żal...
Łzy momentalnie napłynęły do jej oczu, szybko znajdując ujście i spływając po policzkach. Czuła się jak zdrajca, jak najgorszy złoczyńca, który miał dokonać niewyobrażalnego czynu. Tylko Charlotte już nie było, spoczywała w pokoju. Victor miał przed sobą wiele lat życia, marzenia do spełnienia i sprawy do załatwienia...
– ...ale nie mogę pochować kolejnego rodzica – szepnęła, zaciskając powieki. – A coraz mocniej czuję, że właśnie tak będzie.
– To popieprzone – powtórzył jej wcześniejsze słowa. Ton jego głosu uległ zmianie, a ona była pewna, że pomimo dzielącej ich odległości przeżywał to tak samo, jak ona. Pociągnięcie nosem po drugiej stronie słuchawki było tylko tego potwierdzeniem. – Miałem ją pomścić, a nie pozwolić na to, aby jej śmierć poszła na marne.
– Biorę to na siebie, dobrze? – Otarła wierzchem dłoni własne łzy, robiąc wszystko, aby zachować siłę jeszcze przez jeden moment. – To nie ty sprawisz, że jej śmierć pójdzie na marne. Zrobiłeś wszystko, co mogłeś, aby ją chronić i ona o tym wiedziała – zapewniła, szczerze pragnąc, aby te słowa naprawdę dały mu podporę, której potrzebował, chociaż i tak w to nie uwierzył. – Ja zrobię to samo dla Victora. Zrobię wszystko, co w mojej mocy, aby go chronić.
***
Doskonale znajomy zapach wdarł się w nozdrza tak brutalnie, że Nicole zakręciło się w głowie. Nagła ulga szybko zastąpiona została niewyobrażalnym strachem, gdy umysł ponownie rozdarły skutki pierwszej linii. Nie wiedziała, czy to wszystko miało jakikolwiek związek z zaklęciem lokalizującym, rzuconym dzięki księdze. Za nic nie chciała dopuszczać do siebie obawy, która uderzyła w nią tak szybko, jak poczucie uwięzienia, osiadające głęboko pod skórą oraz ogromny chłód. Była pewna jednego: zanim trzy krople krwi Gabriela spuszczone na mapę złączyły się w jeden konkretny punkt, ona już wiedziała, gdzie właśnie umierał jej ojciec.
Skuliła się, zaciskając palce na blacie stołu i z całej siły próbowała unormować oddech przyspieszony przez panikę i odczuwaną duszność. Zapach wody oraz roślin, przed kilkoma tygodniami tak przyjemny, teraz wyciskał z jej oczu łzy. Coś przerażająco poetyckiego było w tym, że Nick wybrał właśnie miejsce ich pierwszej randki, aby wszystko zakończyć. Czy już wtedy to wszystko zaplanował?
– Są gdzieś nad rzeką Hudson – wydusiła, nie mając ani odrobiny pewności tego, że ktokolwiek ją usłyszał. Płuca były ściśnięte i pomimo najszczerszych prób, nie potrafiła złapać normalnego oddechu.
– Skąd to wiesz? – Wuj Gabriela nawet na nią nie spojrzał, w przeciwieństwie do obudzonego niedawno Philipa, który z przejęciem do niej podszedł, pytając, co może zrobić, aby jej pomóc. Czuła jego dotyk, jednak tak naprawdę wszystko przysłoniła mgła. Jej już nie było z nimi w salonie, teraz całkowicie towarzyszyła Victorowi podczas jego prawdopodobnie ostatnich chwil. Widziała nad sobą Nicka Donovana, który splunął z pogardą. Czuła kopnięcie w żebra i odruchowo dotknęła dłonią twarzy, próbując wyczuć krew spływającą z miejsca, które jako kolejne zapłonęło żywym ogniem przez odczuwany ból po uderzeniu.
– Bo czuję to każdą pieprzoną komórką ciała – szepnęła, nie odważając się spojrzeć na Philipa. Chociaż robiła wszystko, co w jej mocy, nie chciała go zawodzić, a miała wrażenie, że właśnie miało to miejsce. Sama nienawidziła polegać na innych i doskonale wiedziała, że musiało to być dla niego trudne... w szczególności, gdy na szali stało życie Victora. Miała nie mówić mu ani słowa o jego cierpieniu. Chciała tego oszczędzić przynajmniej jemu...
– Ona ma rację – potwierdził Gabriel, wskazując palcem odpowiednie miejsce na mapie.
– Właśnie się tam przeniosłem i niczego nie widzę – poinformował Gideon, który uczestniczył w ich rozmowie przez telefon, kontynuując swoje poszukiwania na miejscu. – To zbyt duży obszar, potrzebuję szczegółów.
– Wiem, gdzie są konkretnie – wyznała, potrzebując następnie przerażająco długiego momentu na to, aby odetchnąć. – Przeniesiemy się tam, a potem mnie namierzysz. Musimy się pospieszyć – ostatnie słowa dodała tak cicho, jakby całkowicie straciła wiarę w to, że im się uda.
Właśnie tego scenariusza chciała uniknąć, prosząc o pomoc Gabriela. Bała się momentu, w którym pierwsza linia stanie się tak dokładnym połączeniem z Victorem, bo to oznaczało najgorsze. Mimowolnie przypomniała sobie wyjazd za miasto i chwilę, gdy znalazła go na podłodze podczas próby morderstwa Charlotte, a potem każdą rzecz, którą wyznał jej po tym wydarzeniu.
Była gotowa z czasem wybaczyć mu wszystko, co kiedykolwiek jej zrobił. Chciała zapomnieć albo przynajmniej w jakiś sposób przepracować traumę spowodowaną jego czynami. Ponad wszystko jednak pragnęła, żeby on jej w tym wszystkim towarzyszył. Po tych kłamstwach i krzywdach był jej to winien. Po tylu latach tchórzostwa musiał zyskać odwagę, aby znowu zacząć żyć, stawiając czoła popełnionym błędom oraz ich konsekwencjom.
Jesienny, poranny wiatr smagał mokre policzki, a krzyk wyrwał się z popękanych ust. Zanim Nick zepchnął Victora prosto w otchłań bezdennej, rychłej śmierci, pewnej po wpadnięciu do rzeki Hudson, zdołał jeszcze usłyszeć jej skowyt. Gdyby nie fakt, że łzy rozmazały jej obraz przed oczami, na pewno dostrzegłaby satysfakcję zdobiącą jego twarz. Właśnie dopełnił swojej obietnicy.
Wbrew własnym założeniom największą satysfakcję sprawiło mu nie cierpienie Smitha, a jego córki. I napawał się nim tak bardzo, że rozbolała go od tego głowa.
– Jeżeli umrze, jesteśmy kwita – powiedział z tak stoickim spokojem, że poczuła, jakby dosłownie dał jej w twarz. Oddychała przerażająco szybko, dosłownie czując, jak jej płuca wypełniała woda. Próbowała zrobić cokolwiek, zatrzymać go przed odejściem, jednak panika oraz ból Victora odcinały ją grubym murem od wszystkiego, co miało miejsce. Nie mogła stanąć na równe nogi, czołgając się w jego stronę. Miała gdzieś, co stanie się z Nickiem, nie dbała o to, co jej zrobił. Jeżeli świat zlituje się nad nią na tyle, aby pozwolić jej ojcu przeżyć, była gotowa pozwolić mu na wszystko.
– A jeśli jakimś cudem przeżyje, oznacza to, że ma więcej szczęścia, niż na to zasługuje – dodał Donovan, skinając następnie porozumiewawczo głową w stronę znajdującego się obok Ivana. Gdy spojrzenia jego oraz Gabriela się spotkały, młodszy z braci poczuł się jak największe ścierwo. Poczuł zawód jego oraz wuja tak namacalnie, że ukuło go to gdzieś w środku. I dopiero wtedy dotarło do niego, czego tak naprawdę był częścią. Dopiero wtedy zrozumiał, że to wszystko kompletnie nie było tego warte: ani pieniędzy, ani tego, że jedyna osoba, której szczerze ufał młodszy z braci Mitchell, właśnie zostawiała go na lodzie po tym, jak on skrzywdził swoją rodzinę.
– Zrobiłeś dla mnie więcej niż ktokolwiek na świecie – powiedział Nick, podchodząc bliżej niego, a potem objął go, zamykając w mocnym przytuleniu, które oznaczało jednocześnie pożegnanie. – Nigdy o tym nie zapomnę.
Gideon znalazł się na miejscu dopiero w chwili, w której po Nicku nie zostało już nic, oprócz spowodowanych szkód. Z paniką poświęcił przerażająco długie kilka sekund, usiłując połączyć fragmenty układanki, które mogłyby powiedzieć mu, co się stało. Zanim odnalazł wzrokiem Nicole, zostali na miejscu już tylko we dwoje. Wuj Gabriela dołożył wszelkich starań, aby po nim oraz jego bratankach nie został ani ślad. Zniknęli, nie chcąc, aby Gideon zmienił zdanie co do Ivana. Jeżeli w grę wchodziła ich rodzina, musieli postawić na jedną kartę wszystko, aby ją ochronić. Chociaż tamtego poranka Gabriel również stał się w oczach Nicole zdrajcą, uciekając niczym tchórz, w dziwny sposób naprawdę mogła to zrozumieć.
– Gdzie on...? – Gideon urwał, pomagając jej wstać po tym, jak znalazł się obok zaledwie dzięki kilku krokom. Gdy spojrzał w jej oczy, odpowiedź nadeszła sama. Jego syn właśnie tonął, nie mając żadnych szans walki o przeżycie, a ona czuła to wszystko razem z nim, szukając wzrokiem konkretnego miejsca na wodzie, w którym mogłaby go odnaleźć.
Uchyliła usta, chcąc cokolwiek powiedzieć, ale przez narastający ból nie potrafiła wydusić ani słowa. Zamiast tego włożyła całą siłę, która jej została w dwa spore kroki, a potem z rozdzierającym serce krzykiem wskoczyła do niemal bezkresnej wody. Nie miała żadnego planu, nie wiedziała, czy to w ogóle się uda.
Nie miała jednak zamiaru pozwolić mu odejść. Nie bez walki.
***
Szpital Springs Memorial miał według Philipa wiele skojarzeń, jednak dotychczas świat litował się nad nim na tyle, aby nie odwiedzał tego miejsca z sercem wypełnionym strachem o życie osoby, która znaczyła dla niego najwięcej. Teraz wszystko się zmieniło: gdy wpadał na oddział ratunkowy, nie tylko czuł na sobie pełne współczucia spojrzenia swoich kolegów, ale przede wszystkim cholernie bezlitosny strach. Krew wrzała w żyłach, a uszy rozdarte zostały przez bezlitosne dzwonienie. Widział, jak usta Jamesa poruszały się, ale nie usłyszał ani jednego słowa, które ten do niego wypowiadał.
– Philipie, słyszysz mnie? – zapytał ordynator, pstrykając mu palcem przed twarzą. Dopiero to otrzeźwiło go na tyle, aby zamrugał kilkukrotnie, wracając do wypełnionego gwarem oraz napięciem oddziału. – To nie jest twoja zmiana, a Victor to twój przyjaciel. Znasz zasady, musisz stąd wyjść.
– Co z nim? – odparł pytaniem, szukając wzrokiem odpowiedniej sali, w której Victor mógł się znajdować.
– Nie jesteś upoważniony, żeby otrzymywać takie informacje... – oznajmił z przerażającym spokojem. Rozumiał jednak relację obu mężczyzn i chociaż naprawdę chciał powiedzieć Philipowi cokolwiek, zasady trzymały go w ryzach, jeżeli nie chciał mieć na sobie kolejnego potencjalnego skandalu.
– Ty sobie jaja robisz?! – niemalże krzyknął.
– ...ale – dodał mężczyzna natychmiast, kładąc dłoń na plecach Cartera, aby pchnąć go w stronę wyjścia z oddziału – idę właśnie zobaczyć się z jego rodziną. Więc jeżeli pójdziesz ze mną i dostaniesz od nich zgodę, wszystkiego się dowiesz.
Nogi się pod nim uginały, a żółć napływała do gardła. Nie wierzył w Boga, jednak teraz gotowy był modlić się o to, aby uratował on Victorowi życie. Miał wrażenie, jakby szedł na ścięcie, w tym samym czasie pragnąc przyspieszyć czas do chwili, w której wszystkiego się dowie, albo cofnąć go i zatrzymać się w jednej z chwil, w których obawa o utratę mężczyzny, którego kochał, w ogóle nie istniała.
Gideona Smitha widział raptem kilka razy, jednak nigdy nie wyglądał on tak źle. W ciągu niespełna godziny postarzał się o dwadzieścia lat, będąc już tylko martwiącym się o życie własnego syna ojcem, a nie potężnym członkiem nadnaturalnej rady. Niespokojnie przechadzał się po korytarzu, niemal rwąc sobie z głowy włosy. Przystanął, dopiero gdy dotarło do niego, że lada chwila miał dowiedzieć się, jaki był stan Victora.
– Panie Smith, nazywam się James Hughes, jestem ordynatorem szpitala Springs Memorial oraz lekarzem prowadzącym...
– Co z nim? – wcisnął mu się w zdanie, bo ostatnim, co go interesowało, były te wszystkie pieprzone regułki czy tytuły.
– Stan pańskiego syna jest ciężki, jednak wbrew naszym obawom nie doszło do zatrzymania akcji serca. Przez obrzęk płuc powodujący niedotlenienie musiał zostać zaintubowany, ponadto rozpoczęto wdrażanie odpowiedniego leczenia, aby zniwelować obrzęk mózgu...
– Czy on przeżyje? – Nicole wypowiedziała to pytanie z tak wielkim trudem, że poczuła mdłości. Philip dopiero wtedy odważył się na nią spojrzeć... i jeżeli myślał, że do tej pory widział w jak złym stanie była przez całą tę sytuację z porwaniem Victora, teraz wyglądała, jakby już dawno umarła, czekając tylko na wiadomość, całkowicie zatrzymującą jej fizycznie wciąż pracujące serce. Była przemoczona, drżała z zimna oraz przez targające nią emocje. Nawet płaszcz Gideona, którym była okryta, nie mógł rozgrzać jej ani odrobinę.
Zacisnęła powieki, z naprawdę ogromnym trudem powstrzymując się od pełnego bezradności krzyku, gdy mężczyzna powiedział:
– Najbliższe godziny będą decydujące...
Nie słyszała już nic więcej. Kroki oddalającego się ordynatora były jedynym, co wbijało się w jej umysł. Potrzebowała tylko tego głupiego zapewnienia, że wszystko będzie dobrze. Potrzebowała pieprzonej iskry, dzięki której odzyska choć odrobinę spokoju, zamiast dodatkowych obaw o życie swojego ojca.
– Nadal to czujesz? – Głos Gideona wyrwał ją z zamroczenia, a ciepła dłoń dotykająca jej dłoni sprawiła, że dostała gęsiej skórki.
– Czuję tylko swój własny strach o to, że jemu też się nie uda – szepnęła, bardziej wciskając się w krzesło, na którym siedziała w poczekalni.
– Victor jest silny, nie podda się bez walki – zapewnił, chociaż oboje wiedzieli, że było to wierutne kłamstwo.
– On poddał się już dawno i właśnie to przeraża mnie najbardziej – wyznała, ledwo tłumiąc powracający szloch. – Przepraszam – dodała, wstając gwałtownie. Nie panowała już nad łzami oraz paniką, która podsyłała coraz bardziej realistyczne obrazy kolejnego pogrzebu. Przynajmniej w wypadku Charlotte miała czas, aby z trudem przyswoić przerażającą możliwość jej śmierci. Do wczoraj nie wiedziała nawet, że Victor faktycznie był w jakimkolwiek niebezpieczeństwie. Nie była gotowa na to, aby nie zobaczyć go już nigdy więcej.
Co z tymi wszystkimi kłótniami, które mieli odbyć? Co z rozmowami, krzykiem i próbą naprawy tego, co zostało z ich rodziny?
Zdołała postawić poza budynek szpitala zaledwie jeden krok, zanim rozpłakała się tak żałośnie, że nie mogła złapać tchu. Nogi ugięły się pod nią, jednak zanim padła na ziemię, ktoś zdążył złapać ją w swoje ramiona, oferując wsparcie. I była to osoba, po której najmniej mogłaby się czegoś takiego spodziewać.
Pomimo ich chłodnych dotychczas relacji, w ciągu zaledwie doby udało im się zbudować coś na kształt porozumienia. Wspólny cel uświęcał środki, a skoro nie dzieliło ich już żadne kłamstwo, oboje mogli pozwolić sobie na zatarcie linii nieporozumienia. Zamiast tego mogli zrobić dla siebie to, co każda pozornie normalna rodzina robiła w ciężkich chwilach.
Mogli się tak po prostu wspierać w chwili, gdy cały ich świat obejmowały płomienie.
***
Jeżeli Nicole wczorajszego wieczoru myślała, że czas uciekał jej przez palce, teraz liczyła już ostatnie kryształki piasku, spadające w klepsydrze. Lekarze prowadzili nierówną walkę o życie Victora i chociaż jeszcze nic nie było pewne, nie umiała myśleć pozytywnie. Niesamowicie bała się też zostać sama, bo każda kolejna wizja przyszłości była okropniejsza od poprzedniej. Najgorsze w tym wszystkim był fakt, że nie znajdowała ukojenia w ani jednej łzie, które w ciągu poprzednich kilkunastu godzin pokazywały jej słabość. Nie potrafiła podnieść się, chociaż Philip usilnie próbował dzięki wiadomościom rozbudzić chociaż odrobinę nadziei, że Victor wyjdzie z tego, co zgotował dla niego Nick. Teraz powinno być już z górki: w końcu znalazł się w bezpiecznym miejscu, a Donovan odpuścił. Gideon nadal jednak trzymał rękę na pulsie, naciskając na ciągłą ochronę. Miał gdzieś, co sądził o tym personel szpitalny. Za nic nie chciał dopuścić do tego, jaki los mógł spotkać jego jedynego syna, nawet jeżeli pozornie wszystko się uspokoiło. I chociaż gdzieś w środku doskonale wiedział, że za jego możliwą śmierć odpowiedzialna będzie naturalna reakcja wymęczonego organizmu, gorączkowo myślał nad każdym sposobem, aby jej uniknąć.
Nicole również nie chciała stracić Victora i chociaż serce nadal bolało ją przez wszystkiego jego sekrety, nie było dla niej nic ważniejszego niż jego powrót do zdrowia oraz marzenie o tym, że jeszcze chociaż raz usłyszy jego głos.
– Mam najgorszy pomysł z możliwych, ale musisz rozważyć go hipotetycznie i powiedzieć, czy to bardzo jebnie i czy w ogóle ma sens – powiedziała, wchodząc do kuchni pewnym krokiem.
Była zdesperowana, aby znaleźć rozwiązanie, nie przyjmując ani jednego z jego zapewnień, że do tego wszystkiego potrzebny był przede wszystkim czas. Ignorowała sugestie odpoczynku czy dłuższego prysznica, po prostu się przebierając w suche ubrania i nie marnując nawet chwili na wysuszenie wciąż mokrych włosów.
Czuła się strasznie bezsilna, a przecież nie powinno tak być. W końcu nie dość, że miała dostęp do księgi zaklęć, to nie bez powodu Gideon był członkiem rady. Jeżeli chodziło o znalezienie rozwiązania nawet największego problemu, z nim powinno pójść łatwo. Oboje mieli ten sam cel... chociaż czy na pewno?
– Zaklęcie łączące odpada – odpowiedział, od razu dopowiadając sobie jej możliwy pomysł. Po wypadku Charlotte gotowa była na tak duże poświęcenie i był pewien, że dla Victora zrobiłaby dokładnie to samo, próbując znowu pójść tym samym schematem. – Nie ma mowy, żebyś połączyła się z nim, jeżeli on w każdej chwili może... – urwał, nie będąc w stanie dokończyć tej myśli.
– Nie o tym mówię, ale cieszę się, że pomyślałeś o magii. Jeżeli w księdze znaleźliście klątwę, dzięki której odebraliście mi wspomnienia, oznacza to, że istnieją czary dedykowane, tak? – zapytała, chcąc się upewnić, czy w ogóle szła dobrym tropem. Zazdrościła mu tego, że tak po prostu był w stanie siedzieć na blacie, pijąc ze szklanki alkohol. Strach nie pozwalał jej tak po prostu zwolnić, więc kręciła się, gestykulując.
– Coś w stylu „zdrowie i uroda"? – zapytał dla pewności. – Można tak powiedzieć. Klątwy opierają się głównie na intencji i woli osiągnięcia celu...
– Więc jeżeli poszukamy, może znajdzie się coś, co pomoże Victorowi wrócić do zdrowia – dopowiedziała.
Pozwolił sobie na zużyciu zapasu kilku sekund, podczas których pociągał łyk alkoholu, zastanawiając się jednocześnie nad tym, w jak najdelikatniejszy sposób odsunąć od niej taki pomysł.
– Tylko musisz mieć na uwadze, że jest w złym stanie – przypomniał. – Nawet jeżeli znajdziemy odpowiednie zaklęcie czy klątwę, siła czaru może być za duża, aby to przeżył.
– Ale jeżeli rzucimy do tego zaklęcie łączące, będę w stanie wyczuć, jeżeli coś pójdzie nie tak – odparła od razu, a on pewien był, że zanim tu przyszła zdążyła przeanalizować przynajmniej dwa scenariusze tego, jak przebiegnąć mogła ta rozmowa. – Wtedy moglibyśmy przerwać, a jemu nic by się nie stało. I przynajmniej mielibyśmy poczucie, że naprawdę próbujemy coś zrobić.
Westchnął, naprawdę nie chcąc być osobą odpowiedzialną za przywołanie jej na ziemię. Sam nie wiedział, jakim cudem jeszcze myślał racjonalnie. Łudził się jednak, że tym razem zdoła znaleźć wyjście, które nie narazi nikogo na niebezpieczeństwo. Podejmując zbyt gwałtowne decyzje, zwiększone było ryzyko tego, że coś pójdzie nie tak. I skłamałby, twierdząc, że jej pomysł nie przebiegł mu przez głowę, jednak w rzeczywistości samo użycie magii nie było takie proste. Posiadanie księgi z konkretną instrukcją to jedno. Do tego dochodziły jednak odpowiednie zgody i warunki, które trzeba przeanalizować przed otrzymaniem zielonego światła od Zgromadzenia.
No i jeżeli poprzednie lata w radzie czegokolwiek go nauczyły to na pewno tego, że magia zawsze ma swoją cenę. Czy byliby gotowi ją zapłacić?
– Wiem, że to boli i że strasznie się tego boisz, ale czy pomyślałaś o konsekwencjach? Zaklęcie łączące to jedno z najbardziej niebezpiecznych czarów w granicach białej magii. Jedna rzecz pójdzie nie tak, a oboje czarowników połączonych nim może spotkać coś złego. A co, jeżeli... – urwał, obawiając się powiedzieć tego na głos.
– Wtedy umrę razem z nim. On jest jedynym, co mi pozostało.
– Słyszysz, jak to...
– Nie będę cię błagać o pomoc – dodała od razu, czując dziwną irytację. – Ale ostrzegam: przewijałam się wczoraj przez tyle zaklęć i klątw, że nawet bez księgi dam radę przywołać wspomnienie czaru, dzięki któremu faktycznie coś zmienię. Może i mnie nie znasz, ale do tej pory na pewno zrozumiałeś, że jestem do tego zdolna.
– Tu nie chodzi już o mnie, bo wiem, że nawet nie przejęłabyś się moim zdaniem – wypluł z żalem tak namacalnym, że dosłownie uderzył ją jak mentalny policzek. – To Rada do tego nie dopuści. Odwalając coś takiego za plecami Zgromadzenia, w najlepszym wypadku narazisz się na to, że obedrą cię z całej magii, czego jako czarownica z krwi i kości możesz nie przeżyć.
– Więc co, według ciebie, powinnam zrobić? Jak ja mam powiedzieć Philipowi, że tak po prostu siedziałam z założonymi rękoma, zamiast robić wszystko, aby Victor przeżył? Jak mam spojrzeć w lustro, skoro wiem, że gdyby nie moje wyjście do klubu w Nowym Jorku nic z tego nie miałoby miejsca?! Charlotte nie żyje przeze mnie, jej śmierć poszła na marne przeze mnie, a dodatkowo Victor walczy o życie, co, niespodzianka, też jest moją winą. Myślisz, że w obliczu tego wszystkiego naprawdę przeraża mnie myśl o obdarciu z magii za rzucenie czaru, który może odkręcić chociaż część tego, co nieświadomie sama zrujnowałam?! Nic, żadne konsekwencje nie przerażają mnie bardziej niż obawa o jego śmierć. Myślałam, że ty też jesteś gotowy na wszystko, aby mu pomóc. Najwidoczniej byłam jednak w błędzie.
Oddychała ciężko, a zdradliwe łzy znowu napłynęły do oczu. Była zmęczona tym wszystkim, a już najbardziej, własną bezradnością oraz poczuciem, że całkowicie zawodziła. Nie miała żadnego innego pomysłu, czas płynął, co ogromnie ją przerażało.
Gdyby Charlotte żyła, na pewno byłoby już po wszystkim. Znalazłaby wyjście, dzięki któremu Victor nie musiałby sam mierzyć się z tą przerażającą niewiadomą. Zawsze mógł liczyć na czyjeś wsparcie. Dlaczego więc teraz Gideon zakładał, że naprawdę Smith wykrzesa z siebie wolę walki do tego, aby przeżyć?
Wyszła, nie chcąc spędzić z nim ani chwili dłużej w jednym pomieszczeniu. Poprzednie lata nauczyły ją odporności na brak jakiegokolwiek wsparcia ze strony mężczyzny, jednak tu naprawdę nie chodziło o nią, a o jego syna. Traciła dech, wychodząc na zewnątrz, aby zapanować nad sobą i jeszcze raz przemyśleć wszystkie dostępne opcje.
Gideon wiedział jednak, że miała rację: musieli coś zrobić. Sama myśl o tym, że Victor miał zostać sam w chwili, w której potrzebował ich najbardziej, dawała mu ścisk w środku. Tylko pomimo jego pozycji nic nie było takie proste, jakie mogło się wydawać dla pobocznego obserwatora. On, w przeciwieństwie do niej wiedział, jak niebezpieczne było poleganie na radzie. Miał świadomość długu, w jaki popadliby, jeżeli naprawdę poproszą jej pozostałych członków o pomoc.
***
Każde powiadomienie pojawiające się nagle na wyświetlaczu, Nicole uznawała za zły znak. W większości z nich figurowała jej przyjaciółka, prosząca o wyjaśnienia całej tej dziwnej sytuacji. Nie rozumiała, dlaczego w jednej chwili była mile widziana w rodzinnym domu Smithów, pomagając przy domykaniu ostatnich rzeczy przed pogrzebem, a teraz nie miała wstępu na posesję, potraktowana niczym wróg. Najpierw myślała, że w grę wchodziła żałoba. Dopiero potem zrozumiała, że coś naprawdę poszło nie tak, skoro pozornie zwyczajny dom stał się dosłowną twierdzą.
Ostatnia wiadomość od Kennedy zawierała prośbę o kontakt i zapewnienie, że zrobi dla Nicole wszystko, aby okazać jej wsparcie. Gabriel również nie odpisywał na jej wiadomości, a ona czuła w kościach niebezpieczeństwo. Dlatego walczyła ze zdrowym rozsądkiem, zawzięcie dobijając się do przyjaciółki. Nigdy nie wybaczyłaby sobie, że przez brak jej uporu, Nicole mogła stać się krzywda.
– Musisz mi zaufać, okej? – poprosiła najmłodsza z rodu Smith, przerywając Kennedy wywód dotyczący tego, że cholernie się martwiła. – Przepraszam, że zostałaś tak potraktowana, ale Victor... – urwała, czując gulę, której za nic nie mogła przełknąć. – Nie jestem w stanie wszystkiego wyjaśnić ci przez telefon, ale sytuacja jest ciężka. Stało się coś naprawdę złego i lada chwila mogę stracić też jego, więc próbuję znaleźć jakiekolwiek rozwiązanie, bo cholernie przeraża mnie myśl kolejnego pogrzebu... zwłaszcza teraz...
– Jak mogę ci pomóc? – Przyjaciółka wcisnęła jej się w środek zdania, gotowa stanąć do walki wraz z nią. O cokolwiek chodziło, poradziłyby sobie z tym razem, bo przecież zawsze tak to działało.
– Zadbaj o swoje bezpieczeństwo, Gee – powiedziała Nicole, zagryzając po chwili wargę, aby zapanować nad emocjami. – Zadbaj o siebie oraz swoją rodzinę, bo nie chcę, żebyście oberwali rykoszetem za nasze bagno. Muszę kończyć. – Odsunęła urządzenie od ucha, słysząc wibrację świadczącą o nadejściu kolejnego połączenia. Doskonale poczuła jednak to, co lada chwila miał powiedzieć jej Philip. Cierpienie Victora znowu dało o sobie znać, a ból głowy był tak ogromny, że miała mdłości.
– Victor... – podjął Carter, nie wiedząc, czy w ogóle powinien był do niej dzwonić. W dziwny sposób czuł się jednak winien informowania jej o wszelkich zmianach w stanie zdrowia jej ojca. – Nie reaguje na leki tak, jak tego oczekują... Dostał zapaści i naprawdę nie chcę być osobą, która mówi o najgorszym, ale na wszelki wypadek powinniście tu przyjechać.
– Nie, tylko nie to... – szepnęła, czując mdłości powodowane przez panikę. Działała tak szybko, że nawet nie zakończyła połączenia, od razu idąc w stronę drzwi, a potem kierując się schodami na dół. Nawoływała swojego domniemanego ojca, chcąc przekazać mu informacje pozyskane od Philipa i rozglądała się gorączkowo po salonie, jednak nie było po nim ani jednego śladu.
– Gdzie jest Gideon? – spytała jednego z ochroniarzy, wchodzącego właśnie do środka po zmianie swojego poprzednika.
– Zwołał nagłe spotkanie Rady. Zabrał ze sobą część ludzi, a nam zostawił konkretne instrukcje. Nie możesz stąd wyjść, przykro mi.
– No na pewno. – Wywróciła oczami, gdy tak po prostu znowu znalazł się na zewnątrz, bo zostanie na miejscu, było ostatnim, czego chciała. Głowa ponownie ją rozbolała, a ona nie musiała zgadywać, aby wiedzieć, że miało to związek z pogarszającym się stanem Victora. Nagły ból zwalił ją z nóg i upadła na kolana, próbując zapanować nad urywanym oddechem. Chciała namierzyć Gideona i powiedzieć mu o tym, co działo się właśnie z jego synem, jednak nie była w stanie się ruszyć. Dłonie pociły jej się, gdy ponownie zerkała na wyświetlacz telefonu, który wypadł jej z kieszeni. Trwające połączenie z Philipem wyglądało jak tykająca bomba odliczająca tylko czas do momentu, w którym powie jej, że pomimo najszczerszych chęci nic nie dało się zrobić.
Chciała zapytać go, co właśnie miało miejsce w Springs Memorial, jednak podświadomie czuła, że zajęty był czymś o wiele ważniejszym. Pewnie tak samo jak ona zapomniał o rozłączeniu się, całkowicie skupiając na tym, aby zrobić wszystko dla Victora. Ścisk w gardle był bolesny, a pragnienie żałosnego krzyku ogromnie przytłaczające. Nie musiała być w szpitalu, aby przynajmniej wysnuwać odpowiednie wnioski. Pierwsza linia działała bez zarzutów, serwując jej każdy cal cierpienia dotykającego właśnie Victora.
Wydawało jej się, że trzaśnięcie przez telefon było jakimś dziwnym zakłóceniem połączenia, jednak nie wpłynęło ono na jego zakończenie. Słyszała wszystko, co miało właśnie miejsce, a jednocześnie w dziwny sposób czuła ulatującą z jej ojca wolę, aby faktycznie zawalczyć o własne życie oraz przyszłość. Nie wiedziała, co raniło ją bardziej: faktyczny fizyczny ból, czy jednak to beznadziejne, gorzkie, cholernie samolubne pragnienie odpuszczenia.
– Nie możesz mnie zostawić. – Słowa Cartera sprawiły, że do jej oczu napłynęły łzy, a obraz przed nimi momentalnie stał się rozmazany. – Nie możesz zrobić tego Nicole. Zawalcz o nas, do cholery. – Jego szloch wypełnił jej uszy, a pełne zmęczenia jęki sugerowały kontynuację próby resuscytacji. – Kocham cię, słyszysz? Ale jeżeli się poddasz, to wszystko będzie bez sensu. Bez ciebie zupełnie nic nie ma sensu.
Panika była jej największym wrogiem, a jednak poddawała się jej, z trudem walcząc o każdy kolejny oddech. Czuła, że lada moment miało nastać najgorsze i chociaż egoistycznie marzyła o tym, aby ból odszedł, przyjmowała każdy cal cierpienia, bo tak naprawdę tylko to stanowiło zapewnienie, że Victor jeszcze żył. Dopóki cierpiała, mieli o co walczyć. Dopóki czuła to wszystko, nie mogła stracić nadziei.
Ironiczne było więc to, że zamiast cieszyć się z nagłej, obezwładniającej wręcz ulgi, ona zapragnęła umrzeć. Nie umiała wyobrazić sobie utraty najbliższej osoby, nie chciała nawet myśleć o kolejnym pogrzebie. Nie, gdy nie wyjaśnili sobie tego wszystkiego. Nie, gdy ich czas jako prawdziwa rodzina bez tajemnic miał zostać im brutalnie odebrany.
– Philipie? – szepnęła do telefonu, z trudem próbując się podnieść. – Philipie czy... – urwała, modląc się o to, aby świat chociaż ten jeden raz się nad nią zlitował.
– Mam go – odparł, pociągając po chwili nosem. – Wrócił do mnie. Victor żyje.
– O Boże...
Zakryła dłonią usta, tłumiąc szloch. Chciała coś powiedzieć, podziękować mu za to, co zrobił i czuła, że nie wypłaci się z tego długu do końca życia. Przez ciągły strach powodowany tym, jak blisko śmierci był Victor, nie umiała jednak wypowiedzieć nawet słowa.
Zamiast tego uważnie słuchała tego, co miało miejsce w szpitalu. Philip dalej znajdował się w sali, do której przeniesiony został jej ojciec i prawdopodobnie opisywał zaistniałą sytuację innemu lekarzowi. Doskonale usłyszała jednak słowa ordynatora, gdy nieświadomie podniósł na swojego pracownika głos, mówiąc:
– Wyjdź stąd.
– Co? – odparł mężczyzna z zaskoczeniem.
Nicole pragnęła usłyszeć więcej, jednak połączenie zostało przerwane, odcinając ją od pozyskania dodatkowych informacji. Podniosła się, z trudem stając na drżących nogach, a potem wzięła głęboki wdech, odzyskując kontrolę nad reakcją własnego organizmu. Zanim zdołała na szybko przemyśleć pomysł namierzenia Gideona podczas zakładania butów, on już do niej dzwonił.
– Gdzie ty jesteś, do jasnej cholery?! – wrzasnęła. – Czy ty wiesz co się właśnie...
– Próbuję negocjować warunki rzucenia klątwy – wyznał z przerażającym wręcz spokojem. – Miałaś rację od samego początku. On sobie sam nie poradzi, a ja nie mogę siedzieć i liczyć na cud. Charlotte nigdy by mi tego nie wybaczyła. Poruszyłaby niebo i ziemię, żeby mu pomóc – dodał z doskonale wyczuwalnym bólem.
– Zgodzili się? – zapytała Nicole, bawiąc się palcami w reakcji na nerwy. – Z tego, co pamiętam, tych klątw są tysiące. Jak rada ma zamiar zdecydować, którą...
– Znaleźliśmy już odpowiednią. Nie zgodzili się jednak na zaklęcie łączące w obawie o konsekwencje. Uważają połączenie tych dwóch czarów za mieszankę wybuchową, na którą nie mogą pozwolić.
– Więc nie będzie żadnej pewności, że to faktycznie się uda.
– Dokładnie – potwierdził, wypuszczając następnie długie, głośne westchnienie. – Wiesz, dlaczego od razu odrzuciłem cały ten pomysł? Bo jestem w Radzie od wielu lat, znam tych ludzi niemal na wylot. Wiem też, że jeżeli dostrzegą naszą desperację, zrobią wszystko, aby wyciągnąć z tego jak najwięcej korzyści.
Nicole nie znała Gideona niemal w żadnym stopniu. Poprzednie kilkanaście godzin pokazało jednak chociaż część jego charakteru. Nie należał do osób, które owijały w bawełnę lub przesadzały. A już na pewno nie rzucał słów na wiatr.
– Dlaczego czuję, że nie mówisz tego ot tak i stoi za tym coś więcej? – zapytała, czekając tylko na usłyszenie tego, co nieumiejętnie przed nią ukrył.
Cisza była wystarczającym potwierdzeniem, a on nienawidził pozycji, w której znalazł się wbrew własnej woli. Nie po to dołączał do Rady przed tyloma laty, aby teraz pozwalać pozostałym jej członkom na tak bestialskie zagrania wobec jego rodziny. Miał być częścią czegoś większego, a nie kolejną marionetką w rękach ludzi, którzy wbrew pozorom tylko go wykorzystywali.
– Zadzwonię zaraz do jednego z moich ludzi, który kręci się pod domem. Rada naciska, żebyś tu przyjechała, bo bez tego nie udzielą nam zgody. Skoordynuję twój przyjazd.
Zmarszczyła brwi, zatrzymując się na moment między wiązaniem sznurówek jednego buta, a drugiego.
– Nie wiem, po co ja im jestem, ale jeżeli chcą usłyszeć żałosne błagania ode mnie, to uwierz, że jestem na to gotowa – potwierdziła, chociaż co do tego nie miał żadnych wątpliwości. – Zaraz tam będę, nie rób niczego głupiego, dopóki nie dotrę.
Już miała przerywać połączenie, ale Gideon zatrzymał ją w ostatniej chwili, rzucając:
– Nicole?
– Tak?
Zawahał się tylko przez moment, zanim z jego ust wypłynęły pełne bólu słowa.
– Przysięgam, że naprawdę próbowałem wszystkiego, żeby cię w to nie wciągać.
***
Zimny wiatr obejmował ją z każdej strony, jednak, zamiast przynosić powiew ulgi, skutecznie pogłębiał jej panikę. Teraz lepiej niż kiedykolwiek czuła, że zaledwie chwile dzieliły ją od przerażającej przyszłości, która mogła czekać Victora. Po wszystkich wydarzeniach poprzednich tygodni, które złożone były w logiczną, zbyt dokładnie zaplanowaną całość, właśnie tutaj miała paść decyzja o tym, co dalej... Za potężnymi, drewnianymi wrotami oddzielającymi ją od Rady Zgromadzenia – ludzi, którzy powołani do władzy zostali dzięki obietnicom wsparcia własnego gatunku za wszelką cenę.
Pomimo więzów krwi łączących Nicole z Gideonem, nieczęsto miała możliwość pojawienia się w siedzibie Zgromadzenia. Kategoryczny zakaz miał niemal każdy normalny czarownik, chyba że wystosowane było odpowiednie zaproszenie. Jak przez mgłę pamiętała jakiekolwiek szczegóły, chociaż kiedyś uczestniczyła w specjalnych treningach dostępnych tylko dla członków jednej z czterech rodzin. Nie była pewna czy tyle rzeczy wydawało się całkowicie nowych przez stres oraz towarzyszącą mu fazę wyparcia. Podjeżdżając pod odpowiednio ukryty magią budynek, miała wrażenie, jakby pojawiała się tam pierwszy raz w życiu.
Jeżeli to było miejsce, które Gideon uznawał za swoje prywatne piekło, wyglądem przerażająco zbliżone było do nieba. Wysokie kolumny witały każdego gościa, a przejście przez nie odsłaniało prawdziwy obraz tego, jak wyglądała siedziba. Zanim Nicole zdołała porządnie się rozejrzeć, łącząc z tym miejscem oraz jego korytarzami dawno ukryte wspomnienia, pełen powagi głos jednego z ludzi Gideona przywołał ją do porządku:
– Panienko Smith, tędy proszę. – Mężczyzna wskazał odpowiedni kierunek, na co skinęła głową. Potężne, drewniane wrota rozwarte były w oczekiwaniu na ich przybycie, jednak Nicole nigdy jeszcze nie pragnęła uciec tak bardzo, jak w tamtej chwili. Największym problemem było to, że nie mogła tego zrobić. Kolejny raz postawiona została w pozycji, która wcale jej się nie podobała. Cały czas w głowie odbijały jej się słowa Gideona, a jego ton podpowiadał, że zgadzając się na jakiekolwiek warunki, aby umożliwione zostało rzucenie klątwy, pieczętowała własny los.
– Potrzebuję chwili, przepraszam – powiedziała, słysząc dźwięk nadchodzącego połączenia. Wycofała się, odraczając tylko to, co i tak czekało tuż za rogiem. W tej chwili wolała jednak skupić wszystkie myśli na nowych informacjach od Philipa. Ich poprzednie połączenie przerwane zostało nagle, a ona irracjonalnie bała się, że w trakcie tych kilkunastu minut coś mogło pójść nie tak. W duchu wiedziała, że Victor faktycznie jeszcze żył i było z nim na tyle dobrze, aby nie wybudzało to pierwszej linii. Tylko chociażby w ciągu poprzedniego tygodnia tyle rzeczy poszło nie tak, że teraz, gdy Nick złożył broń, dając im spokój, za rogiem naprawdę musiało stać coś jeszcze. Coś, co zrujnuje ich doszczętnie i nieodwracalnie.
– Co się stało? Jak Victor? – spytała, nie czekając nawet na to, aż Carter sam podejmie z nią ten temat.
– Ustabilizowano go – poinformował, a ona odetchnęła z ulgą tak ogromną, że poczuła się lekka zupełnie tak, jakby z jej serca ktoś właśnie zrzucił przerażający ciężar. – Jest w dobrych rękach i lekarze zajmujący się nim mają nadzieję na to, że teraz odpowiednio zareaguje na zmianę leczenia.
– A mówili coś czy tamta sytuacja może się powtórzyć? Ile... Czy oni mogą stwierdzić...? – Sama nie była pewna czy jej słowa miały jakikolwiek sens i czy faktycznie ktokolwiek mógł przedstawić rokowania, skoro do poprzedniego zatrzymania akcji serca Victora doszło tak nieoczekiwanie.
– Nix, naprawdę przepraszam, ale nie mogę dowiedzieć się niczego więcej – wyznał z żalem. – Właśnie oddałem identyfikator.
Zmarszczyła brwi, poświęcając zaledwie chwilę na zastanowienie się, jaki miało to związek z całą sytuacją. Ostatnia doba całkowicie zaburzyła jej poczucie czasu i przez krótki moment nie połączyła kropek... dopóki faktycznie coś kliknęło, a fakty nie pokryły się z jego słowami.
– Przecież nie miałeś dzisiaj zmiany. Sam mi to ostatnio mówiłeś. Do pracy miałeś wrócić dopiero... – nie dokończyła, bo wcisnął jej się w zdanie, wyznając:
– James mnie zwolnił. Miałem zakaz mieszania się w stan Victora i... Przykro mi, ale nie dowiem się więcej. – Przerażająca wręcz cisza ciągnęła się przez zdecydowanie zbyt długie sekundy, dopóki nie dodał: – Nic już nie zrobię.
Pokręciła głową z niedowierzaniem, czując gorzki żal osiadający głęboko w swoim ciele. Nie sądziła, że nawet jego dopadną skutki tego wszystkiego. Naiwnie łudziła się, że przynajmniej on był względnie bezpieczny, skoro brak magii przepływającej przez jego żyły odsuwał go od linii niebezpieczeństwa. Każde z nich nosiło jednak piętno własnych wyborów: ona ledwo dawała sobie radę z poczuciem winy za fakt, że przez jej decyzję śmierć Charlotte poszła na marne, Gideon do końca życia nie wybaczyłby sobie zostawienia rodziny, którą ostatecznie stracił, a Philip poświęcił karierę na oddziale Springs Memorial po to, aby Victor dostał od życia jeszcze jedną szansę, chociaż tak naprawdę wcale jej nie chciał.
– Boże, Philipie... Tak strasznie mi przykro – powiedziała, mrugając szybko, aby pozbyć się szoku spowodowanego jego wyznaniem.
– Zrobiłem wszystko, co mogłem – przysiągł. – Victor nadal żyje, to najważniejsze. Siedzę na korytarzu, ale chyba pojadę do domu chociaż na chwilę, bo nie powiedzą mi ani słowa, dopóki nie będzie tu Gideona. James fuka na wszystkich dookoła i nikt nie chce mu podpaść, więc nie pisną ani słowa.
– Odkręcimy to, okej? Nie powinni ci tego robić, nie zasłużyłeś na to.
– To teraz bez znaczenia. Problemem jest jednak to, że nie wiem, czy ta sytuacja się nie powtórzy, a jeżeli nie rozpoczną reanimacji w odpowiedniej chwili... – urwał, nie będąc gotowym na to, aby zmierzyć się z ciężarem swojej największej obawy. – On nadal jest w złym stanie – przypomniał ze strachem.
– Zajmiemy się resztą – poinformowała, przeczesując dłonią włosy w reakcji na stres. – Gideon zwołał zebranie Rady, ale pozostali członkowie uparli się, żebym na nim była. Mamy plan, który naprawdę może wypalić – dodała, licząc, że rozbudzi to w nim chociaż odrobinę nadziei. – Lada chwila będziemy dopinać warunki potrzebne do uzyskania zgody na rzucenie odpowiedniego czaru. Potrzebujemy po prostu odrobiny czasu...
– No to miejmy nadzieję, że to, co teraz z niego zostało, wystarczy.
***
Słowa Philipa odtwarzały się w jej głowie niczym zapętlony film. Czuła dziwną pustkę zupełnie tak, jakby przekraczając odpowiednie drzwi, pozbyła się wszystkich emocji czy zmartwień dotychczas całkowicie rujnujących jej duszę oraz serce. Gdy spojrzenia jej i Gideona się spotkały, doskonale wiedziała, że to on był tego sprawcą. Cokolwiek zrobił, jakiekolwiek zaklęcie rzucił, jego magia otuliła jej umysł niczym ciepły koc w jesienny wieczór, przynosząc choć chwilowe ukojenie destruktywnych myśli oraz przytłaczających emocji. Dotychczas kojarzyła ją z siłą oraz poczuciem poniżającej wręcz władzy, którą nad nią miał. Teraz była mu wdzięczna za wsparcie, którego zdecydowanie potrzebowała.
– W zgromadzeniu siła – powiedziała, próbując zapanować nad drżeniem. Jakkolwiek bardzo usiłowała to ukryć, nawet pomimo otaczającej ją magii Gideona, tak po prostu się bała. Nadal była przecież tylko nastolatką – dzieckiem, które niczym nie zasłużyło na to, co właśnie niszczyło jego rodzinę. A teraz stała przed przedstawicielami najsilniejszych rodów, które panują nad całą magiczną społecznością. I była gotowa na wszystko, żeby pomóc Victorowi wygrzebać się z tego, w co wpadł przez własne błędy.
– Cieszymy się, że mogłaś do nas dołączyć, Nicole. – Głos jako pierwsza zabrała wysoka, ciemnowłosa kobieta, patrząca na nią z pozorną tylko łagodnością. Wcześniejsze słowa Gideona jednak zbyt dokładnie wyryte zostały w jej pamięci. Podobno to oczy ujawniały prawdziwe zamiary. Te, które niemal wypalały w niej dziurę, skutecznie potwierdzały stwierdzenie, że w walce, którą głównie staczała rodzina Smithów, największe korzyści i tak wyciągnąć miała Rada.
– Dziękuję za zaproszenie.
– Przykro nam z powodu Charlotte – kontynuowała z całkowitą powagą. – Gideon powiedział nam jednak, że niestety macie na głowie jeszcze jedno zmartwienie.
– Mam nadzieję, że wyjaśnił, dlaczego asysta zgromadzenia jest dla nas istotna. – Nicole spojrzała w stronę mężczyzny, licząc na pociągnięcie rozmowy w odpowiednim kierunku. To on w końcu na co dzień obcował z tymi wszystkimi ludźmi. Cała trójka wydawała się jednak przytłaczać nawet jego... a może tak po prostu osiągnął już moment, w którym zwyczajnie miał tego wszystkiego dość? Nie zdziwiłaby się, patrząc na wydarzenia poprzedniej doby. Wszystko jednak sprowadzało się do tego momentu, do chwili, w której to oni negocjowali cenę za przyszłość Victora.
– Mówiłem też, jak nagląca jest to sprawa – dodał Gideon, odchodząc od okrągłego stołu, przy którym się znajdował wraz z pozostałymi członkami Rady. Fizyczną bliskością podkreślił swoje stanowisko w tej sprawie i chociaż nie było to wcale potrzebne, dodało Nicole otuchy.
– Chwilę temu dostałam potwierdzenie, że, po niebezpieczeństwie, stan Victora został ustabilizowany, jednak rokowania prawdopodobnie nie są najlepsze – wyjaśniła, analizując dalsze możliwości przebiegu całej konwersacji. Czy to właśnie w tej chwili miała paść na kolana, błagając żałośnie o pomoc? A może jeszcze przez moment chcieli napawać się jej desperacją, spekulując na temat granic, które byłaby w stanie przekroczyć, aby osiągnąć cel?
– Rozumiemy więc, że chcielibyście przejść do sedna. – Tym razem głos zabrał mężczyzna stojący po prawej stronie jednej z przedstawicielek Rady. Wyglądem przypominał osobę o wiele bardziej wyrozumiałą, jednak to dopiero słowa oraz czyny definiowały charakter... – Dyskutowaliśmy już z Gideonem o dostępnych opcjach oraz ich skutkach. Nasza propozycja jest więc następująca: zgodzimy się na klątwę, która znacząco wpłynie na stan zdrowia Victora Smitha. Patrząc na obrażenia, które odniósł, odebranie mu pewnych wspomnień wygląda na najbardziej optymistyczną możliwość poprawy. Poruszając magią pewne obszary w mózgu, zmniejszone zostaną obrażenia i to zwiększy prawdopodobieństwo tego, że przeżyje.
– Jest jednak w złym stanie – podkreśliła Nicole. – A klątwy wymagają ogromnych pokładów siły z obu ich końców. Dlatego uważamy... dlatego uważam – poprawiła się, nie chcąc wciągać Gideona we własną walkę na argumenty. Odchrząknęła, dając sobie kilka sekund na rozważenie, jak wielki błąd miała właśnie zamiar popełnić. – Z tego powodu więc uważam, że dodanie zaklęcia łączącego zwiększy prawdopodobieństwo, że Victor...
Gęsia skórka osiadła na jej ciele, a wciąż zranione serce boleśnie zakuło, gdy kobieta przerwała jej, rzucając:
– Twój ojciec pogrywał z magią od naprawdę dawna. Gideon ratował go z opresji niezliczoną ilość razy. Rada z przymrużeniem patrzy na drobne potknięcia, rozumiemy, jak chaotyczna potrafi być magia, ale jego przypadek pokazuje, że niektórzy po prostu nie uczą się na popełnionych błędach. W pewnym momencie trzeba za nie zapłacić. I rozumiemy, jak może to być dla ciebie trudne, ale nie pomyślałaś, że to jest jego chwila, aby zapłacił za swoje?
– Dopiero co straciłam matkę – przypomniała, nienawidząc się za to, jak żal skutecznie ścisnął jej gardło. – Nie mogę stracić też ojca.
– To, jak Victor...
– Jego błędy to nie była moja wina! – podkreśliła odrobinę zbyt gwałtownie. – A jego możliwa śmierć nie będzie karą dla niego, a właśnie dla mnie. Dla Gideona, który dopiero co stracił miłość swojego życia. W zgromadzeniu siła – przypomniała, wkładając w te słowa właśnie siłę, którą pragnęła przypomnieć im cel powstania całej społeczności. – My jako rozbita rodzina w żałobie, jako czarownicy zamartwiający się o los jednego z naszej linii... Potrzebujemy właśnie tej siły.
– Jesteś bezczelna...
– Auroro, wystarczy – upomniał mężczyzna, obrzucając swoją towarzyszkę ostrzegawczym spojrzeniem. – Masz rację – potwierdził, odwracając wzrok w stronę Nicole i Gideona. – Zgromadzenie wspiera swoich w potrzebie, jednak musisz zrozumieć, że zaklęcie łączące może w najgorszym wypadku skrzywdzić oboje objętych nią czarowników.
– Jestem tego doskonale świadoma, dlatego też we wcześniejszej rozmowie z Gideonem podkreśliłam, że jestem gotowa na wszystkie czekające konsekwencje.
– Jednak my nie jesteśmy – kobieta ponownie zabrała głos, kierując całą rozmowę do konsensusu. – Gideon zrobił dla nas naprawdę dużo i doceniamy jego zaangażowanie w rozwój naszej społeczności. Jakiś czas temu jednak z przykrością przyszło nam usłyszeć o jego decyzji dotyczącej odejścia z Rady. – Nicole zamrugała gwałtownie, zastanawiając się przez moment, czy faktycznie się nie przesłyszała. Jak długo to planował? Czy Victor o tym wiedział? – Chcemy oczywiście uszanować jego życzenie, w końcu bez niego wszystko mogłoby potoczyć się zupełnie inaczej, z czego doskonale zdajemy sobie sprawę. Jednak, gdy Gideon odejdzie, zakończy się pewna era. Rodzina Smithów nie będzie miała reprezentanta, co spowoduje ogromną stratę...
– To zrozumiałe – powiedziała nastolatka, wyczuwając, że cierpliwie czekali na jej komentarz w tej sprawie. – Zgromadzenie straci pewną część stabilnego gruntu, co może negatywnie odbić się na całej strukturze oraz panującym obecnie porządku.
– Chyba że linia zostanie przedłużona jego następcą. Nowym, młodym ogniwem, które płonąć będzie przez kolejne dziesięciolecia.
– Nie do końca rozumiem – przyznała zgodnie z prawdą... A może jednak od początku przeczuwała, co mieli zamiar powiedzieć: przed jakim dylematem miała stanąć, tylko bała się brać tę ewentualność pod uwagę? To nie miało najmniejszego sensu i było całkowicie nielogiczne. Chyba że podczas jej nieobecności przedyskutowali już plan kolejnych kroków... O czym Gideon doskonale wiedział. Stąd jego słowa o tym, że próbował wszystkiego, aby jej w to nie wciągać.
To było ostrzeżenie. Zapowiedź tego, co i tak ją czekało.
– Odejście Gideona jest pewne, więc potrzeba zastąpienia go również – kontynuował mężczyzna. – Przedłużenie potęgi Smithów wygląda na dobry pomysł, aby uniknąć niedogodności oraz komplikacji. Patrząc na to, że znaleźliście się w pozycji, która wymaga naszej pomocy, drobna przysługa w zamian za rzucenie klątwy nie powinna być problemem.
– Co? – szepnęła, niepewnie dodając dwa do dwóch. To wszystko było doskonale zaplanowane, każdy krok, każde słowo. Wszystkie wydarzenia poprzednich, ciągnących się w nieskończoność minut sprowadzały się właśnie do tego miejsca. Myślała, że to ona miała przekonać ich do zgody... tak naprawdę klamka już dawno zapadła, jednak podjęcie decyzji należało tylko i wyłącznie do niej. A wyrok miał zaważyć nad całym jej życiem.
Nigdy nie sądziła, że istniały słowa, którymi Gideon mógł złamać ją bardziej, niż zrobił to dotychczas. Poczuła jednak mentalne uderzenie od razu, gdy z bólem powiedział:
– Jeżeli mamy uzyskać zgodę na rzucenie klątwy, musisz zgodzić się na to, aby zastąpić mnie w Radzie.
Nogi się pod nią ugięły, a jakiekolwiek słowa utknęły w gardle. Miała zbyt wiele pytań, jednocześnie żadne z nich nie potrafiło przebić się na powierzchnie, chaotycznie wypełniając jej umysł. To była gra, którą nieświadomie od samego początku przegrała. Pułapka, w którą wpadła, pragnąc chronić najbliższą jej osobę za wszelką cenę.
– Wy wiecie, że ja nawet nie jestem pełnoletnia, nie? – rzuciła, bo to jako jedyne przecisnęło się przez barierę niedowierzania, przerywając trwającą zbyt długi moment ciszę.
– Do czasu zaprzysiężenia będziesz – poinformowała kobieta. – Przez następne pięć lat Gideon będzie wdrażał cię w każdy szczegół, szykując do zajęcia jego miejsca w Radzie. Wytrenuje cię, abyś była godnym następcą, a w zamian za to pozwolimy na rzucenie klątwy...
– ...jednak jest jeszcze jedna sprawa – Tym razem głos ponownie zabrał stojący obok mężczyzna, a pełen współczucia uśmiech, który jej posłał, sprawił, że Nicole dostała mdłości. Znowu powracało do niej rozdrażnienie oraz nerwy. Gdyby była w stanie, zdrapałaby mu ten uśmiech z twarzy, bo kryło się za nim coś więcej. Duma z tego, że jej kosztem osiągną swój cel.
– W zasadzie to dwie sprawy – poprawił się od razu. – Pierwsza jest taka, że zawarta umowa będzie wiążąca bez względu na przebieg rzucenia czaru. Jeżeli coś pójdzie nie tak, a Victor nie przeżyje, nadal będziesz musiała się z niej wywiązać. Zakładając oczywiście, że przystaniesz na nasze warunki...
– A druga? – podjęła, doskonale wyczuwając drżenie własnego głosu. Jakąkolwiek silną magią Gideon próbował powstrzymać ją od załamania, powoli przegrywał, uginając się pod całym żalem oraz bólem, uderzającym ją coraz bardziej z każdą chwilą. Traciła dech, czując, że powoli dusiła się, zupełnie tak, jakby ci wszyscy ludzie odbierali jej cenny tlen... jakby żywili się jej energią.
– Chcemy, aby obie strony były usatysfakcjonowane – poinformował, ale ani przez moment w to nie uwierzyła. Nawet nie próbował być przekonujący, doskonale wiedząc, że i tak mieli ją w garści. – Więc aby zwiększyć prawdopodobieństwo tego, że rzucona klątwa przyniesie pozytywne rezultaty, istotne może być odebranie wszystkich wspomnień bezpośrednio powiązanych z wydarzeniem, które spowodowało krzywdę twojego ojca... a raczej z osobą, mającą w nich największy udział.
Wiedziała, co chciał przez to powiedzieć, zanim słowa faktycznie opuściły jego usta. Tylko nic nie zmieniało tego, jak bolesnym ciosem były, jak bardzo rozdarły jej duszę, a przede wszystkim pęknięte już serce.
– Zmusimy go, aby całkowicie zapomniał o twoim istnieniu – powiedział. – Wszystkie powstałe rany zostaną usunięte i dzięki temu całkowicie wróci do zdrowia, do pełnej sprawności oraz wcześniejszego życia, ale ty nie będziesz jego częścią. W zamian za to skupisz się na przygotowaniu do zajęcia miejsca Gideona w Radzie, aby za pięć lat dołączyć do nas, reprezentując należycie ród Smithów.
Ilość pozyskanych informacji sprawiła, że przez krótki moment uznała to wszystko za sen: za najgorszy koszmar, który nawiedzał ją, nie dając żadnego ukojenia. Taki, z którego nie mogła się obudzić.
To była jednak rzeczywistość: cholernie przerażająca i wciskająca w kozi róg decyzji złej lub jeszcze gorszej...
– Więc bez względu na to, co zdecyduję i tak go stracę – powiedziała, czując, jak z tymi słowami pękła nie tylko ona, a również bariera stworzona przez Gideona. Wszystkie tłumione przez niego emocje oraz odczucia powróciły falą, która od razu wycisnęła z jej oczu łzy.
– Decyzja należy do ciebie. Oferta wygasa o północy, więc cierpliwie czekamy na odpowiedź. W Zgromadzeniu siła, Nicole – powiedział na sam koniec. – Liczymy na twoją siłę do podjęcia odpowiedniej decyzji.
***
Mroźne, jesienne powietrze ujmowało jej oblane łzami policzki niczym dłonie matki, próbujące podnieść na duchu. Nic jednak nie było w stanie tego zrobić. Chociaż nie powiedziała tego na głos, już dawno podjęła decyzję, zgadzając się na warunki Rady. Miłość przecież działała właśnie w taki sposób, a ona do końca życia nie wybaczyłaby sobie, jeżeli naumyślnie podjęłaby ryzyko, które mogło zabić Victora. Skoro on w celu ochrony jej poświęcił całe ich wspólne życie jako prawdziwa rodzina, ona była mu winna przynajmniej jedną realną szansę wyjścia na prostą.
Za nic nie zmieniało to jednak tego, jak cholernie bolesna była sama myśl, że w ciągu chwili musiała porzucić całe swoje życie oraz przyszłość. Swoje miejsce, rodzinny dom, najbliższych i przyjaciół...
– Znajdę sposób, aby to odkręcić. Bez względu na to, ile może mi to zająć, to się tak nie skończy. To nie może...
Nawet nie patrzyła na Gideona, który próbował przebić się przez gruby mur jej doskonale widocznej paniki oraz czystego strachu. W tej chwili jednak nawet jemu brakowało tchu. Może relacja jego oraz Nicole dotychczas była nieistniejąca, jednak nadal byli rodziną. I w pokręcony sposób się kochali – on kochał ją na tyle, aby czuć niesprawiedliwość oraz czysty żal za pozycję, w której znalazła się przez niego. Gdyby nie chciał odejść, nie użyliby tego jako karty przetargowej. Proces jednak ruszył już dawno, a po wyrażeniu pragnienia opuszczenia Rady nie było już odwrotu. Victor ich potrzebował, jednak on nie mógł zrobić kompletnie nic. Teraz wszystko zależało od niej.
– Mógł mi wtedy zaufać, wiesz? – powiedziała, nieświadomie podnosząc głos. – Poradzilibyśmy sobie ze wszystkim, gdyby tylko nie odebrał mi tych pierdolonych wspomnień. Przecież bym to zrozumiała. Miałabym się na baczności, jeżeli tylko bym wiedziała... – urwała, nie tłumiąc szlochu, który rozdarł po chwili jej gardło.
Miała wrażenie, że im więcej czasu zostało do północy, tym więcej miejsca pozostawiała sobie na wątpliwości. Wprawdzie mogła tak po prostu wrócić do środka i potwierdzić oczywiste, jednak oprócz samej decyzji, najbardziej obawiała się nadchodzących z nią konsekwencji. W swoim dotychczasowym życiu zetknęła się tak naprawdę dopiero z powierzchnią magii jako takiej. Zgłębiała jej tajniki z góry narzucone, aby przetrwać w momentach zagrożenia, ale teraz...? Dołączając do Rady, rzucała się na głęboką wodę. Czy będzie potrafiła utrzymać się na powierzchni rzeczy, które ją czekały? Czy podoła zadaniu tak, żeby Victor nie musiał znowu przechodzić przez piekło?
– Ty byłaś tylko dzieckiem... – kontynuował Gideon, próbując usprawiedliwić swojego syna oraz jego decyzje. Od samego początku był jednak pobocznym obserwatorem, osobą, która służyła tylko pomocą, zostawiając życiowe wybory Victorowi z pouczeniem go o konsekwencjach. Wątpił jednak, aby wtedy, przed tyloma laty, chociaż przez krótki moment zastanowił się nad tym, jak wielka skala szkód mogła powstać. Jak bardzo skrzywdzi osobę, którą pragnął chronić ponad wszystko.
– A on dorosłym, który spieprzył życia nam obojgu!
Wibracja telefonu była jedynym, co powstrzymało ją od wybuchnięcia żałosnym płaczem. Wiadomość od Philipa z informacją o tym, że nadal wszystko było względnie w porządku nie poprawiła jednak jej samopoczucia, chociaż wbrew pozorom naprawdę powinna. Oznaczało to, że nadal mieli moment... że ona miała chwilę, którą mogła poświęcić na przemyślenie dostępnych opcji.
Tak naprawdę była tylko jedna, ale wątpiła, czy da sobie z tym radę. Za nic nie umiała wyobrazić sobie swojego życia, stającego teraz pod znakiem wielkiej niewiadomej. Czy w razie rzucenia klątwy Rada wesprze ją w dalszych krokach? Szczerze w to wątpiła...
– Naprawię to – przysiągł Gideon, uważnie śledząc wzrokiem każdy jej krok w obawie, że zrobi coś głupiego. – Potrzebujemy po prostu czasu, który rzucenie klątwy na pewno nam kupi.
– Za jaką cenę? Jeżeli zgodzę się na warunki pozostałych członków Rady, nie będzie odwrotu. Stracę wszystko przez tchórza, który nie próbował nawet walczyć o własne życie. Trochę to ironiczne, co? – Spojrzała na niego załzawionym wzrokiem, gestykulując gwałtownie. – Uratuję go i stracę w tym samym czasie.
– To tylko tymczasowe... Nie chcę cię błagać, ale jeżeli istnieje ryzyko, że on nie przeżyje...
– Philip go reanimował i stracił przez to pracę. Ty wplątałeś się w całe to gówno, chroniąc go przed zemstą Donovanów. Teraz jeszcze to... Jak długo wszyscy będą musieli płacić za jego grzechy?! – krzyczała, zupełnie tak, jakby oczekiwała odpowiedzi od samego Victora, który z wiadomych względów nie był w stanie jej odpowiedzieć.
– To ostatni raz. I może jest z tego wyjście. Jeżeli uda mi się namówić Radę do tego, abym to ja rzucił klątwę, mogę przechwycić jego wspomnienia, zamiast je usunąć – poinformował mężczyzna, pełen nadziei. – Ukryję je, dopóki nie odnajdę sposobu, aby cofnąć czar bez robienia mu ponownej krzywdy. Poruszę niebo i ziemię, aby znaleźć sposób...
– Tak się w ogóle da? – spytała po dłuższej chwili, którą poświęciła na zapanowanie nad emocjami.
– Tak, ale potrzebny jest do tego świadek. Ktoś bez dostępu do magii, kto przez cały czas będzie wszystko pamiętał, na kim będę mógł się potem oprzeć.
– Philip?
– Jeżeli oczywiście się na to zgodzi.
– I co będzie dalej, hę? – kontynuowała. – Mam tak po prostu zniknąć z miasta, nie wiem, wyprowadzić się? Bo raczej nie mogę zostać w domu, skoro on musi całkowicie zapomnieć o moim istnieniu... – Pokręciła głową, wciąż nie wierząc, że taki pomysł w ogóle powstał. Z jednej strony była to dla niej straszna głupota... z drugiej doskonale widziała tego sens.
– Mam mieszkanie w Nowym Jorku – wyjawił, chwytając się każdej brzytwy, aby zaszczepić w niej tę samą nadzieję, która powoli kiełkowała w nim. Była ona kluczem, bez niej to wszystko mogło się nie udać już na samym początku. – Mogłabyś się tam przenieść na jakiś czas i spróbować jakoś ułożyć sobie życie. Spójrz na mnie – poprosił, podchodząc do niej, a potem delikatnie ujął jej twarz w dłonie. – To nie jest koniec – powtórzył po raz ostatni. – Naprawię to. Potrzebuję po prostu czasu.
Musiała uwierzyć w jego zapewnienia i tak naprawdę tylko one dawały jej siłę do tego, aby wrócić do środka i przypieczętować krwią własny los. Składając podpis na niemal ociekającym magią dokumencie, rozpoczęła odliczanie do końca czegoś, co znała.
Ratując Victora, w jakiś sposób zabijała samą siebie.
Cokolwiek od teraz czekało Nicole, stanowiło podróż wypełnioną bólem, z którymi musiała poradzić sobie w pojedynkę. Nie mogła jednak tkwić w nadziei na coś, co tak naprawdę mogło nigdy nie nastać. Nie wiedziała, jak wyglądała będzie jej przyszłość, malowana niepewnymi barwami, a przede wszystkim zupełnie nowe życie.
Była jednak całkowicie pewna jednego, niebywale przerażającego faktu: Victor już nigdy nie miał być jego częścią...
KONIEC
O jeden sekret za dużo
22.11.2022
***************
Długo zastanawiałam się, jakimi słowami zakończę na Wattpadzie "O jeden sekret...". Szczerze? Do teraz nie wiem, co napisać i chociaż w moim dokumencie ostatnia kropka postawiona została raptem tydzień przed moimi 23 urodzinami, wrzucenie ostatniej części tutaj to kolejny rodzaj pożegnania z tą historią.
Chciałabym ogromnie podziękować każdej osobie, która kiedykolwiek dała tu gwiazdkę czy komentarz. Każdemu, kto przez chwilę wszedł do stworzonej przeze mnie historii, a przede wszystkim tym, którzy dotarli w niej do końca. To była długa przygoda, trwająca wiele długich lat, bo ambicje nie pozwoliły mi przestać na poprzedniej wersji, której do zakończenia brakowało zaledwie rozdziału. Musiałam spróbować jeszcze jeden, ostatni raz. Musiałam dać sobie możliwość tego, aby dopracować ten pomysł na tyle, na ile naprawdę było mnie stać. No i nareszcie się to udało. I jestem dumna.
Mogłabym skłamać twierdząc, że po tylu miesiącach odpuściłam, a bohaterowie nie siedzą dalej w mojej głowie, ale nie chcę tego robić. Na Twitterze wspominałam o hipotetycznej drugiej części, którą bardzo powoli piszę, wbrew temu, co mówi mój zdrowy rozsądek. Nie będzie ona jednak publikowana.
Ostatni raz więc proszę Was o opinię na temat całości – teraz wszystkie karty zostały wyłożone i cała prawda wyszła na jaw. Możecie zrobić to w komentarzu poniżej lub na Twitterze pod #OJSZD. Jeżeli ta opowieść przypadła Wam do gustu, nie wahajcie się przed polecaniem jej dalej – nie ma lepszej rzeczy niż nowy czytelnicy oraz kilka słów na temat tego, co się tworzy.
Dziękuję Wam za każdą gwiazdkę, komentarz, za każdą teorię spiskową oraz poprawianie literówek czy mniej sensownych fragmentów. Takie małe rzeczy są ogromną pomocą i naprawdę to wszystko doceniam, chociaż momentami raniły one moje ego.
Na sam koniec chciałabym podziękować osobom, bez których ta opowieść nigdy by nie powstała. Tym, których od dawna nie ma już w moim życiu, tym, którzy w mniej lub bardziej zamierzony sposób mogli stać się inspiracją stworzonych tu bohaterów czy scen. No i ogromne podziękowania należą się DreamerEmma za sprawdzenie każdej literówki, durnoty czy rzeczy, które mi zdarzyło się ominąć. Za inspirację, motywację i narzekanie "kiedy OJS?!", gdy miałam ochotę rzucić to w cholerę, bo przecież nikt nie czyta i to głupie. Bez Ciebie OJS nie byłoby tym, czym jest obecnie. Bez Ciebie nigdy nie dotarło by do końca.
Napisałabym standardowe "buziaki i do następnego", ale następnego już nie będzie.
I nie jestem do końca pewna jak się z tym czuję.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro