1 - „Prawdziwy malarz nie zdradza swoich sekretów"
Podczas powrotu do domu po swojej zmianie w szpitalu jedyne, o czym myślał Victor, to pragnienie odpoczynku. Chciał rzucić się do łóżka, zamknąć oczy, a w ciągu jednego dramatycznego momentu przez myśl przebiegło mu, że po czymś takim mógłby nie obudzić się już nigdy. Ten wieczór był jednym z gorszych w całej jego karierze, a najbardziej przerażała go perspektywa tego, że został z tym wszystkim kompletnie sam. I owszem, mógł ufać swojej rodzinie. Wiedział, że początkowo każdy otoczyłby go ramieniem oraz rzuciłby pełne pocieszeń słowa. Problemem było dla niego jednak „później". Bo początkowa faza mija, a zamiast niej pojawia się poczucie winy, obwinianie oraz pretensje. Sugestie, że gdyby zrobił „coś" inaczej, „wszystko" mogłoby mieć zupełnie inne zakończenie. I tak oto wyglądał cały cykl, gdzie początkowe wsparcie kończyło się jeszcze gorszym samopoczuciem. A on upewniał się w przekonaniu, że pewne rzeczy jednak lepiej zachować dla siebie.
Nie wiedział czego się spodziewać, ale od dawna nie czuł tak wielkiej ulgi z faktu, że mamy nie było w mieście. I to wcale nie było tak, że jej nie ufał – zwyczajnie potrzebował chwili na poukładanie sobie wszystkiego oraz uporanie się z demonami, które właśnie demolowały jego duszę. Liczył na to, że Nicole już dawno będzie w łóżku, a on uniknie rozmowy z nią, bo nie czuł się gotowy na wypowiedzenie tych kilku przerażających słów, skoro i tak pewnie nie przeszłyby mu przez gardło. Niewiarygodność całej sytuacji dobijała go podwójnie: był pewien, że wszystko zrobił tak, jak powinien, że w obronie ludzkiego życia nie istniało u niego podjęcie złej decyzji. I może tak było.
Do dziś.
Dzwoniło mu w uszach. Słyszał swój przyspieszony oddech i chociaż zdawał sobie sprawę z dna, na jakim się znajdował, odmówił Philipowi, gdy ten zaproponował podwiezienie do domu. Całą drogę pokonał pieszo, pozwalając ponieść się co chwilowym atakom samo agresji. Ignorował przychodzące połączenia oraz wiadomości od przyjaciela, bo obraz rozmazywał mu się przed oczami, więc i tak nie zrozumiałby ani słowa.
Za nic nie spodziewał się zapachu marihuany i dosłownie rozwalonej na kanapie trójki nastolatków, a towarzyszący im śmiech doprowadził go do momentalnego bólu głowy. Sekundy dłużyły mu się w nieskończoność, gdy stał nad nimi ze skrzyżowanymi na piersi dłońmi, bo wydawali się kompletnie ignorować jego obecność.
Pierwsza odezwała się jego siostra, która zaciągnęła się używką i po dłuższej chwili wypuściła wstrzymywany w płucach dym.
– O, cześć. Jak tam w pracy?
I Victor nie był fanem niszczenia sobie organizmu, nieczęsto pił, o paleniu nie wspominając. Ale obecna sytuacja sprawiła, że potrzebował jakiejkolwiek odskoczni, chwili, podczas której mógł najzwyczajniej wcisnąć pauzę i złapać upragniony oddech.
Odpowiedział siostrze wymijająco, ale miał wrażenie, że poniekąd zrozumiała. Nie umknął jej uwadze jego bijący wręcz po oczach smutek oraz żal, więc zrobiła to, co jako pierwsze przyszło jej na myśl – podała mu skręta, którego przyjął z zaskakującą chęcią.
Zmęczenie nasiliło jego doznania, a on westchnął z ulgą, gdy w niedługim czasie używka zaczęła go rozluźniać. Wszystkiemu pomagało złudzenie, że w jakiś sposób marihuana zadziałała o wiele szybciej, niż w rzeczywistości.
Wepchnął się na kanapę obok Nicole, dopiero wtedy witając przyjaciółkę siostry i wyciągnął rękę w stronę jej nowego kolegi. Nie musiał długo łączyć odpowiednich kropek, bo zielona lampka zaświeciła nagle – znał większość jej znajomych, więc to musiał być nowopoznany chłopak z wczorajszej imprezy o którym opowiadała mu przez pół nocy po powrocie do domu.
– A więc Gabriel, tak? – spytał, aby się upewnić. Zaskoczony chłopak skinął głową ze zmarszczonymi brwiami i spojrzał na niego z dozą niepewności.
– My się znamy?
– To małe miasto, każdy zna każdego... Nie no, żartuję – uspokoił go blondyn. – Nix mi o tobie wczoraj opowiadała. I tak, opieprzyłem ją za to, że nie wysłała cię do szpitala. O Boże, w ogóle weź to pokaż – nachylił się w jego stronę, obserwując zeszłonocne zranienie, wokół którego już robił się siniak. – No dobra, będziesz żył, nie trzeba szyć. Czyściłeś to chociaż wodą utlenioną?
– Polali mi całe czoło wódką, liczy się?
– Ujdzie – zauważył. – Dobra, dzieci, idę pod prysznic, a jak wrócę, to możemy zrobić coś do jedzenia. O i tak przy okazji – ponownie spojrzał na dość rozbawionego Gabriela. – Jestem Victor.
Śmiech siostry towarzyszył mu przez całą drogę na górę. Wszedł do swojego pokoju, a odczuwana lekkość sprawiła, że w pewien sposób poczuł się wolny. Tylko że gdzieś za zasłoną miał świadomość, iż było to tylko rozwiązanie tymczasowe.
W tej chwili jednak zupełnie mu to wystarczyło.
***
Rozmowa z salonu krążyła wokół tematu wczorajszej imprezy i chociaż można uważać to za głupotę, oni myśleli inaczej. Co rusz przypominali sobie nowe kąski, uwagi oraz dzielili podsłuchanymi anegdotkami, a nawet porównywali smak wypijanego alkoholu, bo Grace miała wrażenie, że chłopcy musieli dodać coś specjalnego do kieliszków, skoro tak łatwo dała się upić. Gabriel opowiadał dziewczynom o pierwszych wrażeniach na temat Shayall Springs, o tym, jak brat ledwo namówił go na wyjście z domu, bo „okazja taka jak ta nie miała prawa nadejść dwa razy". I może faktycznie coś w tym było. Żalił się na niepewność, opowiadał o rodzicach, którzy pod wpływem dziwnego impulsu stwierdzili, że warto dać synom lepszy start w dorosłość niż ponure i pozbawione perspektyw Newark, gdzie urabiali się po pachy, zarabiając niemal najniższą.
– No i Ivan strzelił focha, uciekł gdzieś w tłum, a ja jak głupi poszedłem go szukać. Wpadłem na górę, złapałem za klamkę do pierwszego pokoju z brzegu... i ogarnij moje zaskoczenie – zwrócił się do Grace – ...gdy znalazłem tam zaryczaną Nicole.
– Czej... co? – Kennedy obrzuciła przyjaciółkę pełnym zaskoczenia spojrzeniem. – Mówimy o tej tu, nie? – upewniła się.
Nicole wiedziała, że wybrała sobie najgorszy możliwy moment na wyznania. W końcu miała cały dzień na wyrzucenie z siebie tych kilku słów, tylko problem był następujący – do tej pory nie potrafiły jej przejść przez gardło.
– Will ze mną zerwał – wyrzuciła na jednym wdechu, chcąc mieć to już za sobą. Poczuła to mentalne uderzenie, a niewidzialny nóż, który wszedł w jej serce niczym w roztopione masło, został przekręcony i posypany solą. – I wiem, że powinnam powiedzieć ci wcześniej, ale nie miałam do tego odwagi. Ledwo powiedziałam Victorowi, a to tylko dlatego, że byłam schlana.
– Przecież się przyjaźnimy! – przypomniała Grace, nadal nie potrafiąc uwierzyć w to, jak Nicole przez cały dzień ukrywała przed nią coś takiego.
– Wiem. Po prostu wciąż ciężko mi w to uwierzyć, a jeszcze ciężej mówić o tym na głos.
– Co się stało? – Nastolatka przysunęła się bliżej przyjaciółki, patrząc na nią z troską.
– Rozmawialiśmy... o przyszłości, o nas i w ogóle. No i on powiedział, że nie jest niczego pewien, że stoi w miejscu i czuje się tak, jakby właśnie życie uciekało mu przez palce. No i – urwała, wzdychając przeciągle, aby uspokoić nagły nadmiar emocji. – Po prostu tak wyszło.
– „Tak wyszło", że teraz masz schrzanione lato – mruknął Gabriel, wywracając oczami.
– Nie mówiąc już o tym, że cały kolejny rok będziesz widzieć go na szkolnym korytarzu. Ten to ma tupet.
– Tak jest lepiej – próbowała pocieszyć się Nicole, ale jakoś sama nie umiała w to uwierzyć. Nienawidziła punktu, w jakim wylądowała i chociaż nie powinna, daleka część jej podświadomości żałowała każdej chwili spędzonej z Williamem oraz każdego słowa, w które była na tyle głupia uwierzyć.
– Moi rodzice mawiają, że za rogiem zawsze czeka coś lepszego – pocieszył Gabriel. – No i okej, będzie cię boleć jak cholera, raczej większość z nas znajdowała się w tym momencie, ale serio, może właśnie tak miało być?
– No dobra, może i masz rację – przyznała, oddając Grace resztę skręta.
– No chyba właśnie mam.
Dziewczyny zareagowały na jego słowa uśmiechem, a w niedługim czasie do nastolatków dołączył Victor, który wyglądał o wiele lepiej, niż na początku. Nicole zdawała się nie zwracać uwagi na to, w jakim stanie był jej brat, gdy wrócił do domu, ale prawda była zupełnie inna: pomimo przysłonięcia czystości umysłu używką, pragnęła poprosić go na stronę i wypytać o to, co miało miejsce w pracy.
Ruszyła za nim w stronę kuchni, chcąc wyjaśnić tę sprawę. Zmotywowana skrzyżowała dłonie na klatce piersiowej, patrząc na brata, który szybko odwracał wzrok, zajmując się szukaniem deski do krojenia oraz potrzebnych noży. Nie wiedział jeszcze, na co sam mógł mieć ochotę, nie mówiąc również o siostrze oraz jej znajomych, których gusta mogły stanowić dla niego nie lada wyzwanie. Jego oddech przyśpieszył, a padające z żyrandola światło odbijało się od trzymanego pod odpowiednim kątem noża.
– Wszystko gra? Za szybko się zaciągnąłeś, co? – Drgnął, czując dłoń siostry na ramieniu, a szybsze bicie serca i płynące po ciele gorąco sprawiły, że zaczęło robić mu się słabo. Kolejne słowa opuszczały jej usta, ale nie słyszał ich, bo rytmiczne uderzenia to jedyne, co dopuszczał do swojej świadomości. Dopiero jej pisk przywołał go do porządku, a on poczuł się tak, jakby ktoś wylał mu na głowę wiadro zimnej wody.
Miał wrażenie, że opuścił własne ciało, nad którym chwilowo stracił panowanie. Napiął się, odrzucając nóż, a otwarte nagle okno i chłodny powiew wieczornego letniego powietrza pomogły mu zmniejszyć panikę.
Nerwowo wiódł wzrokiem po całym pomieszczeniu, a jego dłonie drżały. Żółć podeszła mu do gardła, gdy zauważył na palcach krew i nie będąc w stanie mówić, bezgłośnie błagał, aby to nie była prawda.
– Victor, hej, Vic. – Nicole pstryknęła mu palcem przed oczami, próbując skupić uwagę rozdrażnionego blondyna. – Oddychaj, okej? Dawaj, wdech, wydech. Kto jak kto, ale ja cię tego uczyć nie powinnam. To tylko faza, przejdzie zaraz. Nie panikuj. Daj rękę, hm? – Ujęła jego dłoń w swoje, pozwalając przyjemnemu ciepłu zdominować lodowatość. Szybkie i dość niepozornie rzucone zaklęcie sprawiło, że Victor poczuł się tak, jakby odebrała cały ciężar z jego barek, a wdzięczność, którą odczuwał, była ogromna. Znowu powróciła do niego błogość, ale tym razem doznania nie były tak przytłaczające, jak wcześniej.
– Wszystko okej? – Przywołani podniesionymi głosami Grace i Gabriel patrzyli po kolei to na Nicole, to na jej brata. Grace głośno wciągnęła powietrze, zauważając skaleczenie przyjaciółki, ale ona tylko machnęła ręką, obiecując, że to nic wielkiego.
– I pokój wcale nie wiruje tak szybko, jak to wygląda – mówiła, chociaż bardziej próbowała w tym momencie przekonać samą siebie, bo nawet po używkach jej organizm doskonale pamiętał jaką reakcję wzbudzić u niej na widok krwi.
– Kurwa, poczekaj. – Wybudzony z transu Victor sięgnął do jednej z szuflad, w której zwykle znajdowało się zbiorowisko w większości niepotrzebnych bibelotów. Od wykałaczek, przez gumki recepturki ostatecznie dotarł do pudełeczka z plastrami oraz plastikowej buteleczki z wodą utlenioną. – Może szczypać – ostrzegł, a ona odruchowo zacisnęła zęby na dolnej wardze, zduszając nadchodzący jęk.
– Jezu ostrzegaj – upomniała, wciąż czując ból i machając palcem po tym, jak sprawnie przykleił na niego plaster.
– Diagnoza: pacjent przeżyje – oznajmił z dumą.
Wyklinała podłość własnego brata, żartując, że specjalnie skazał ją na te katusze. W rzeczywistości nie czuła już nieprzyjemnego szczypania ani nie nosiła żadnego śladu świadczącego o zranieniu oprócz kolorowego plastra w małe autka. Gabriel nie zadał ani jednego z pytań, które z ciekawości kłębiły się w jego umyśle. Zamiast tego skupił się nad tym, co uderzyło go, przekraczając próg dzielący salon i kuchnię. Bo wtedy właśnie poczuł tę magię, coś, czego brakowało mu, odkąd dwa dni wcześniej opuścili z bratem rodzinne miasto. I chociaż nie można było powiedzieć, że był trzeźwy, a spalony na spółkę skręt nadal działał, desperacko trzymał się nadziei, że nie byli z Ivanem zostawieni sami sobie jako jedyni wyrzutkowie zgromadzenia.
– No więc? Co chcecie na kolację? – Victor obrzucił całą trójkę zniecierpliwionym spojrzeniem. – Szef kuchni poleca dziś makaron z sosem. Ewentualnie naleśniki, ale skończyła się bita śmietana.
– Domowa pizza? – zasugerowała młoda Smith, podchodząc do srebrnej lodówki i otwierając podwójne drzwi w poszukiwaniu odpowiednich składników, których mogliby użyć. – Nie ma lepszego sposobu na to, aby kogoś poznać, jak dać mu wolną rękę na ozdobienie kawałka pizzy!
– Ewentualnie możesz tego kogoś jeszcze zjarać. W tym wypadku działa idealnie. Ja tam w to wchodzę... Grace? – Gabriel spojrzał na nią z wyczekiwaniem. Powoli zaczęło uderzać go zmęczenie, ale czuł dziwną potrzebę, aby zostać chociaż jeszcze chwilę. Z jednej strony wiedział, że jak na jeden dzień zdecydowanie nadużywał danej mu gościnności, a jednak spokoju nie dawało mu to, co poczuł chwilę wcześniej. Uczucie tak utęsknione i krótkie, jednocześnie przerażająco realistyczne. To, za którym niesamowicie tęsknił i za którego powrót oddałby naprawdę wiele.
– Co? A, spoko, mi pasuje.
Umyli ręce przy małym zlewie, wytarli je w podaną przez Victora ścierkę i zaciągnęli niewidzialne rękawy. Uzupełniona przed wyjazdem Charlotte lodówka daleka była świecenia pustkom, a oni pod ręką mieli wszystko, o czym mogli tylko zamarzyć: ser w kawałku, pomidory, cebulę, salami, kilka rodzajów szynki oraz pieczarki.
– Ja to sobie walnę taką z czekoladą. Teraz mogę wpieprzać na umór, skoro nie muszę się nikomu podobać, nie? – Nicole pogłaskała z udawanym utęsknieniem odpowiedni słoik, a potem przekręciła jego wieko.
– Hej, Will był dupkiem – zauważyła Grace, popierając Victora, który to samo mówił siostrze zeszłej nocy.
– Nie, nie był – przyznała Nicole zgodnie z prawdą – ale miło, że tak twierdzicie.
Przygotowania trwały w najlepsze i o dziwo ciągnęły się dość długo. Rozgrzany piekarnik czekał na odpowiednią blachę, której pieczenie opóźniała Grace, upychając na siłę jak najwięcej składników.
– Ej, a może ją tak z zielskiem zrobić? – zasugerowała, ale całe szczęście nie dane jej było przekuć słowa w czyny, bo Victor przechwycił dzieło końcowe rękawicą i wstawił danie, zanim ktokolwiek zdołałby zaprzeczyć.
– Ja cię do domu nie odwiozę – poinformował Grace Victor.
– No ej, czemu?
– Bo tak jakby jarałem z wami? I nawet mi się nie chce, dopiero wróciłem do domu.
– A to okej, zrozumiałe. Musisz robić to z nami częściej, bo prawie zapomniałam już jak to było.
Nicole zaśmiała się, obiecując, że spróbuje coś z tym zrobić, a Grace ciągnęła temat, mówiąc, iż zdecydowanie muszą to powtórzyć. Po niespełna czterdziestu minutach nakrywali stół i przygotowywali się do posiłku, który spożywali w przyjemnej atmosferze. Klimat ten o wiele różnił się od rodzinnych kolacji Smithów, które pełne były napięcia oraz zdawania ostrożnych raportów z przebiegu dnia, byleby mama nie mogła się do niczego przyczepić, bo czasem ciężko było wyczuć, kiedy kończyła gorszy dzień. Rodzeństwo miało nadzieję na chociaż kilka dni spokoju po udanym weekendzie kobiety, ale Nicole podświadomie wiedziała, że w chwili, gdy powie matce o zerwaniu z chłopakiem, wszystko przestanie być już takie kolorowe.
Co chwilowe żarciki i parsknięcia przyprawiły całe towarzystwo o kłucie w brzuchu, a Victor z bólem serca żegnał znajomych siostry, chcąc jak najdłużej przeciągnąć te dobre momenty. Grace obiecała odprowadzić Gabriela, a ten dziękował za miły dzień oraz wieczór, przepraszając, jeśli sprawił kłopot narzucając się. Uśmiech nie schodził mu z twarzy, gdy Victor machał ręką i zgodził się z siostrą, która mówiła, że zawsze będzie tu mile widziany.
Zamknęli drzwi na klucz i westchnęli niemal w tym samym momencie. Na usta cisnął im się identyczny komentarz, bo rzucone przez Nicole zaklęcie wciąż łączyło ich odczucia.
– To co...?
– Jeśli nie powiesz tego na głos, możemy udawać, że nic się nie stało – zauważyła, wchodząc mu w zdanie. – Jeden buszek, nic więcej.
...ale na jednym się nie skończyło, a oni spędzali kolejną godzinę na kanapie, skacząc bez większego skupienia po kanałach i spekulując o awanturze, którą po powrocie miała prawo zrobić im matka. Charlotte Smith miała bowiem strasznego nosa do używek, to trzeba było jej przyznać.
– To chore, wiesz? – zapytała Nicole, poprawiając poduszkę pod głową. – Masz pieprzone...
– Nie mów tego – wcisnął jej się w zdanie. – Tak, wiem, ile mam lat. Ale wiesz, jaka jest mama.
– Mama, mama. Ciągle tylko ona. Raz nie ma jej w domu, a jednak wciąż jest na naszych językach. Żałośni jesteśmy – mruknęła nastolatka ze zdegustowaniem.
– No dobra, wstawaj. – Zaskoczona spojrzała na brata, nie mając pojęcia, o co mu teraz chodziło. – No co tak na mnie patrzysz? Idziemy porobić coś fajnego, żeby zająć myśli.
– Ja cię kocham, ale zaczynam się bać.
– Czułem swąd spalenizny od razu, jak wszedłem i mam dziwne przeczucie, że masz z tym coś wspólnego.
– Brawo, doktorku.
– I jeśli to samo przeczucie mnie nie myli, to masz teraz pustkę w swoim artystycznym portfolio... czy jak to się tam nazywa.
– No i?
Spojrzał na nią z politowaniem, krzyżując dłonie na klatce piersiowej i westchnął, bo nie domyśliła się, o co mu chodziło.
– Niby tyle lat malujesz sobie tymi swoimi farbami, a jednak ani razu nie robiłaś tego na haju. To jest dopiero żałosne. Rusz tyłek, idziemy to nadrobić.
Znali się całe życie, a jednak to był pierwszy raz, gdy Victor z własnej woli sięgnął po pędzel. Zwykle unikał tego jak ognia, bo zwyczajnie nie towarzyszyły mu te odczucia, co jego siostrze, a wręcz go to nudziło. Teraz jednak rzucał jej swego rodzaju wyzwanie: jeśli sam może to zrobić, ona tym bardziej powinna. Łudził się, że przekona ją do tego, aby przypomniała mu, kto nosi rolę artysty w tej rodzinie. Zamiast tego Nicole patrzyła na niego sceptycznie. Zupełnie tak, jakby pasja oraz powołanie do malowania były dla niej zupełnie obce.
– No ej, na nim się świat nie kończy – przypomniał, doskonale wiedząc, co siedziało jej w głowie. – I pamiętasz zasadę pierwszego dnia? Jeszcze chwila, a będzie po krzyku.
– Nie będzie.
– Będzie, jeśli odpowiednio mocno w to uwierzysz.
Uśmiechnęła się słabo, sięgając po kolejny pędzel, który leżał na specjalnie przeznaczonej do tego półce. Każda rzecz w tym pomieszczeniu znajdowała się na swoim miejscu, oprócz obrazów, które z samego ranka spowił ogień. Pustka po nich sprawiła, że dopiero wtedy rodzeństwo mogło dostrzec, jak dużo zostało miejsca. Miejsca, którego część zaledwie po chwili odebrała przesunięta na środek sztaluga i płótno malarskie o wymiarach sto na sto.
– No dawaj – ponaglił blondyn, kreśląc pierwsze linie na samym środku. Jeszcze nie wiedział, na czym skończy się cały wyskok z malowaniem, ale poszedł na żywioł. A czerwona farba skutecznie miała namówić jego siostrę do tego, aby wkroczyła do akcji. – Zepsuję to, jeśli mi nie pomożesz.
– Już zepsułeś – mruknęła, pękając i westchnęła, zaledwie po chwili dołączając do skupionego na szlaczkach Victora. – Masz na to w ogóle jakiś pomysł, czy malujemy na chybił trafił?
– Prawdziwy malarz nie zdradza swoich sekretów.
Wysunął koniuszek języka, gimnastykując się, aby dotrzeć do wybranego przez siebie punktu na płótnie. Ona wywróciła oczami, obierając sobie za cel przeciwną stronę.
– Jasne.
Malowali w skupieniu i przerażającej ciszy. Trwała ona jednak do momentu, gdy Victor naumyślnie przejechał pędzlem po starannie wymierzonej przez Nicole części, na której według wstępnego pomysłu miał zostać namalowany mały piesek.
– Nie zrobiłeś tego – powiedziała, patrząc na brata z irytacją. Domyśliła się jednak, co miał na myśli, przejmując pałeczkę i wciskając kilka plamek do czerwonej maziai po lewej stronie.
– Nie zrobiłaś tego – powtórzył za nią, ale zanim zdołała zareagować, on prysnął jej farbą w twarz. Namoczyła swój pędzel w wodzie, sięgnęła po pierwszy lepszy kolor i oddała mu, rozpoczynając bitwę. Gdy pojedynek dobiegł końca, żadne z nich nie odnalazło na płótnie swojego początkowego projektu. Całość wypełniała ociekająca mieszanina barw, której ogromna część znajdowała się również na ich ubraniach, dłoniach i twarzach. Śmiali się, z trudem łapiąc powietrze i odrzucili pędzle do specjalnie przygotowanej do tego szklanki z wodą, kończąc tym całą zabawę.
– Mama nas zabije, jak ubrudzimy korytarz – zauważyła Nicole, kucając, aby powstrzymać atak kolki.
– Oj zamknij się już. I pomóż mi to zdjąć, bo chyba wiem, gdzie go powieszę.
Niosąc obraz po schodach, nie przyjmowali do siebie prawdopodobieństwa, że coś mogło pójść nie tak. Na przykład, że farba wciąż była za świeża, aby można było przenosić obraz bez uszkodzenia go lub bez ryzyka skapnięcia farby. Nie patrzyli pod nogi, skupiając się tylko na tym, aby dotrzeć do wskazanego przez Victora miejsca.
Miejsca, którym był pokój jego siostry.
– Mam pytać? – rzuciła, gdy otarł czoło z niewidzialnego potu i uśmiechnął się, dumny z tego wyczynu.
– A musisz?
Wzruszyła ramionami, asystując go podczas wieszania obrazu. Upewnieni o stabilności jeszcze raz zerknęli na swoje dzieło, uśmiechając się z dumą. Zgodnie stwierdzili, że powinni wziąć prysznic, a Nicole wyrwała się naprzód po piżamę, stwierdzając, że chętnie pójdzie pierwsza.
– Hej, Nix?
Odwróciła się, patrząc na niego z wyczekiwaniem, zanim ostatecznie udało jej się opuścić swoją sypialnię.
– No?
– Mogę u ciebie przekimać? – spytał, a w jej głowie od razu rozbłysła czerwona lampka. Zgodziła się bez namysłu i zażartowała, że ma czuć się jak u siebie, po czym wyszła z pokoju. Siedząc w wannie pełnej wody, nie mogła pozbyć się spięcia, które poczuła po słowach Victora. Zastanawiała się, w jaki sposób powinna ugryźć temat, aby nie sprawić, że poczułby się gorzej, jednocześnie pamiętając o jego zachowaniu po powrocie do domu oraz w kuchni. Dziwny trans brata nie dawał jej spokoju, a ona wracała do pomieszczenia nieco zestresowana.
Siadła obok niego na łóżku i ostrożnie położyła mu dłoń na ramieniu. Uchyliła usta, chcąc coś powiedzieć, jednak nie umiała dobrać odpowiednich słów.
Nie musiała jednak tego robić. On zrobił to za nią, wyrzucając z siebie wreszcie to, co od skończenia zmiany w szpitalu leżało mu na sercu:
– Zabiłem człowieka.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro