Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

4 - „Wraca do miasta tylko po to, żeby ostatecznie z nami skończyć"

Informacja na temat pojawienia się Gideona w mieście postawiła na nogi całą rodzinę Smithów. Charlotte spędzała długie, bezsenne noce w kuchni, rozkładając swoje życie na czynniki pierwsze i żałując tego, że postawiła na jednej szali rodzinę oraz obowiązki w zgromadzeniu byłego już męża. Zastanawiała się, czy z odpowiednim podejściem faktycznie mężczyzna dałby radę nadrobić stracony czas z dziećmi, ich relację, a jednocześnie wciąż utrzymać wysoką pozycję, do której sięgał przez wiele lat. Znała jego wysokie ambicje, wiedziała, jaki był główny cel, który ostatecznie osiągnął i to w rekordowym czasie. Nikt nie zdobył władzy tak szybko, a wielu zazdrościło mu, uważając całość za ogromny spisek. Oni jednak wiedzieli, jak wiele poświęcił, aby być tym, kim właśnie jest.

Kolejny kieliszek przyprawił kobietę o lekkość i wytęskniony spokój. Wiedziała, że powoli zaczynała przesadzać z ilością przyjmowanego alkoholu, jednak nie chcąc zostawiać dowodów zbrodni, postanowiła dokończyć otwartą od jakiegoś czasu butelkę. Nie wiedziała, co ze sobą robi – powinna spać i psychicznie przygotowywać się na przyjazd siostry ze szwagrem, którzy mieli wyjechać już następnego dnia późnym południem, aby dotrzeć w porze kolacji. Zamiast tego zachowywała się jak głupia nastolatka, która nie umie poradzić sobie w zabawie w dorosłość.

– Znowu nie śpisz?

Kobieta spięła się, słysząc głos wchodzącego do pomieszczenia syna. Pośpiesznie schowała butelkę pod blat, nie chcąc zostać przyłapana na gorącym uczynku. Wystarczyło jej, że niedawno to samo widziała Nicole, jemu wolała tego oszczędzić. Miała wrażenie, że córka była bardziej przychylna, a nawet jeśli prawiłaby komentarze, je znosiłaby o wiele lepiej, przyjmując żartobliwie. Victor wdał się w ojca, to trzeba było mu przyznać. Był uparty, ambitny: plany doprowadzał do końca, odnosząc pozytywne rezultaty w każdej dziedzinie.

– A ty? – odparła pytaniem, czując pieczenie zaróżowiałych z zażenowania policzków. Victor wzruszył ramionami, podchodząc do lodówki, z której wyciągnął karton soku pomarańczowego. – Co się dzieje?

– Nic, po prostu chce mi się pić, czy to taka zbrodnia?

– W żadnym wypadku. Po prostu ostatnio jesteś jakiś taki nieswój.

– To ta cała akcja z ojcem – mruknął, patrząc na matkę przepraszająco. Nie musi przecież wiedzieć, że mężczyzna to ostatnie, o czym ostatnio myślał, nie umiejąc zmrużyć oka. Uważał to jednak za przejaw ogromnej słabości. Nawet teraz liczył, że bezsenność przejdzie niezauważona. Nie spodziewał się jednak matki, którą najwidoczniej trapiła ta sama przypadłość. – Przejdzie mi.

– Wiem, że jest ci ciężko, a Gideon nie ma nic na usprawiedliwienie, ale...

– Więc go nie usprawiedliwiaj – poprosił nieco ostrzej niż zamierzał. – Jeśli chce porozmawiać też z nami, droga wolna, ale jeżeli ta cała jego wizyta skończy się tylko na celu, który chce osiągnąć, prosząc cię o zmianę nazwiska, to... Po prostu przestań go usprawiedliwiać. Zjebał po całości, cały czas to robi.

– Victorze, słownictwo...

– A nazwałabyś to inaczej? Bo ja nie. Mamo, ja wiem, że kiedyś padały z jego ust słowa, które mogą wciąż dawać ci nadzieję, nie podważam tego, ale...

– Więc jest „ale".

– Nie broń go, jeśli wszyscy wiemy, że jest dorosły i sam umie odpowiadać za swoje błędy, dobrze? Jakoś nie kwapi się do rozmowy, nawet do Nix nie dzwonił i ciekawe czy zrobi to w okolicy jej urodzin, skoro o moich jakoś zdarzyło mu się zapomnieć.

– Gideon jest po prostu zapracowany.

– Gideon – Charlotte spięła się, słysząc, jak Victor nieświadomie przekroczył pewną granicę. Nigdy żadne z rodzeństwa nie nazwało ojca po imieniu, a kobieta od małego uczyła ich, że wszystko jest kwestią szacunku, którego najwidoczniej syn w ogóle nie miał do drugiego rodzica – wykreślił nas ze swojego życia. Czas się z tym pogodzić. Nie widzisz tego? Wraca do miasta tylko po to, żeby ostatecznie z nami skończyć.

Widział, jak tymi słowami ranił matkę, ale przez duszony w środku żal nie umiał trzymać języka za zębami. O wiele bardziej wolał pluć jadem w temacie, który ostatecznie porusza całą rodzinę. Ta chwila wystarczyła, aby wyrzucone nerwy pozwoliły mu chociaż na chwilę zasnąć, a przynajmniej właśnie taką miał nadzieję. Nie siedział w towarzystwie matki długo, bo bezsłowne pożegnanie i obietnica kontynuacji rozmowy z rana zwiastowały oddalenie się kobiety, która próbowała logicznie patrzeć na całą sytuację. Nieświadomie liczyła na to, że były mąż przejrzy na oczy. Prawda jednak była zdecydowanie łatwiejsza do przewidzenia. I o wiele bardziej prawdopodobna.

Victor próbował zmusić się do wstania i wrócenia do sypialni, jednak senność wygrała, a on przymknął oczy na pozorną chwilę, potrzebując dosłownie paru minut. Jednak one przerodziły się w godzinę, po której przebudził się, czując, jak ktoś potrząsał jego ramieniem.

– Która jest godzina? – zapytał zaspany, na co Nicole nawet nie spojrzała na zegar, wiszący nieopodal.

– Za wczesna zarówno dla mnie, jak i dla ciebie. Moja sypialnia czy twoja?

– Źle to brzmi.

– Jezu, no wiesz przecież o co mi chodzi.

– Za często ze sobą śpimy, to musi się skończyć.

– Teraz to ty brzmisz dwuznacznie. Ale hej, ja jestem singielką, ty jesteś singlem...

Ze słabym śmiechem szli na górę, aby po chwili układać poduszki i dzielić się przestrzenią na dwuosobowym łóżku Nicole. Mruczeli do siebie najróżniejsze komentarze, a Victor sugerował siostrze przesunięcie się, żeby zminimalizować prawdopodobieństwo tego, że będzie spychała go w nocy. Ostatecznie jednak skończyli tak, jak to od początku było pisane: przytuleni mocno, obejmując się pewnie i nieświadomie tworząc niewidzialną barierę przed dręczącymi ich myślami, która pozwoliła im przespać resztę nocy w spokoju.

***

– Wróćcie przed ósmą, dobrze? Ciocia z wujkiem są punktualni, pewnie miło im będzie, jeśli chociaż udacie, że tęskniliście. – Charlotte oparła przedramiona na balustradzie, wodząc wzrokiem za biegającą w tę i z powrotem córką, która co chwila migała jej przed oczami i znikała, kręcąc się między sypialnią brata oraz swoim pokojem.

– Kto niby nie tęskni, ja? Żartujesz chyba. Będę na czas. No wychodźżeż już! – krzyknęła, pukając kilkakrotnie w drzwi łazienki, którą zajmował. Uprzedzała go, że nie ma po co odpieprzać się jak szczur na otwarcie kanału, ale wiedział swoje, spędzając tam podejrzanie długi czas. Ona zdążyła spakować najpotrzebniejsze rzeczy, upchnąć do swojej torby dodatkowe wino, a nawet posortowała rzeczy w plecaku Victora, aby tylko dodać czteropak, za który ten na pewno podziękuje, chociaż jeszcze o tym nie wiedział.

– I nie upijcie się bardzo – kontynuowała matka rodzeństwa. – Ja rozumiem, że wakacje, lato i tak dalej, ale...

– Będziemy grzeczni. Ciocia z wujkiem pękną z dumy – uśmiechnęła się, zerkając z góry i pokazując rządek białych zębów. – No chyba że Nicholasowi odwali i zacznie poruszać temat studiów, wtedy nie wrócę na trzeźwo, o ile w ogóle.

– Nawet tak nie żartuj.

– Ja nawet nie wiem po co tam idę. – Victor wywrócił oczami, słysząc komentarz siostry, która machała sobie dłonią przed twarzą, sugerując na zbyt nagłym wdechu, aby następnym razem wziął jednak prysznic, zamiast używać samych psikadełek.

– Jezu jak gównażeria działa ci na nerwy to znajdź sobie towarzystwo w swoim wieku.

– Może Philip będzie chętny, żeby wpaść. No i skoro Dick robi za niańkę, to raczej będzie okej.

– To masz odpowiedź. Nie bierz kluczy, idziemy z buta – ostrzegła, zauważając, jak brat klepał się po kieszeniach, widocznie poszukując pliku, bez którego normalnie nie wystawiał stopy poza dom. Czuł się niezręcznie, wykorzystując pierwszy od wielu miesięcy dzień wolnego na żądanie, ale podświadomie wiedział, że była to jedyna opcja, aby poradził sobie z tragedią, która dotknęła go w pracy. Połowę poranka wyjątkowo przespał, po południu posprzątał w swoim pokoju, zmieniając też pościel i robiąc pranie. Żałował zostania w domu, jednocześnie miał ogromne poczucie winy, że skazał Philipa do samodzielnego stawienia czoła słabej porannej kawie oraz nudnym pogawędkom podczas przerażająco krótkich przerw. Uwielbiał swoją pracę, uważał się za ogromnego szczęściarza, że w stosunkowo szybkim czasie spełnił swoje największe marzenie. Wiedział więc, że to, co obecnie czuł, to tylko przejściowy kryzys. Nie mógł przekreślić tego, po co sięgał od lat, gdy wreszcie to dostał. Miał tylko nadzieję na szybkie uporanie się z nim, bo na dłuższą metę popadłby w obłęd lub stracił jakikolwiek zapał.

Rodzeństwo żegnało się z matką krótką obietnicą powrotu w ustalonym czasie, a Nicole westchnęła, po zamknięciu drzwi mówiąc, że zastanawia ją, jak długo Charlotte miała zamiar ich jeszcze kontrolować. Łudziła się, że osiągając względną pełnoletność, jakoś uwolni się z jej sieci nadopiekuńczości, jednak patrząc na przykład Victora, doskonale wiedziała, jak skończy się to naprawdę. Prędzej wyniesie się z domu, niż do tego dojdzie i chociaż to było myślą, która względnie dawała jej nadzieję na przyszłość, z wiadomych powodów wylądowała w martwym punkcie.

Komórka Victora wibrowała, gdy dyskutował z siostrą na temat godziny faktycznego powrotu, biorąc pod uwagę spokojną jazdę ostrożnego wujka. Odpisał Philipowi kilkoma przepraszającymi emotikonami, obiecując odwdzięczenie się za katorgę samotnego dnia na oddziale i już miał blokować telefon, jednak uniemożliwiła mu to nadchodząca wiadomość:

Po co czekać na dobry moment? Odwdzięcz się od razu.

Parsknięcie opuściło jego usta, gdy wystukiwał propozycję spędzenia czasu w towarzystwie okolicznego jeziora, kilkorga rozwydrzonych nastolatków, odrobiny alkoholu, a to wszystko pod okiem dawnego przyjaciela. Nie oczekiwał, że mężczyzna się zgodzi, chociaż znał go na tyle, aby spodziewać się, iż jego impulsywność nie pozwoli przejść takiej okazji bez własnego udziału. Już po piętnastu minutach witali się przyjacielskim uściskiem, a Nicole puszczała do brata oczko, stwierdzając, że nie musi jej dziękować za zaopatrzenie ich „dorosłego" spotkania. Jeszcze przed wyjściem upominała go, aby wziął coś dla siebie, bo jej znajomi ponad wszystko nienawidzili sępienia używek, których podczas każdej imprezy w plenerze jakoś zawsze było mało. Machała do Grace, która momentalnie przestała słuchać swojego ojczyma, upominającego ją o to, aby w razie czego miała oczy dookoła głowy i nie wchodziła do wody po alkoholu. Obiecał bronić jej w każdej sytuacji, nawet podczas najgorszej możliwej afery, która mogła czekać na nich po powrocie do domu, jednak sam stawiał granice, których nie mogła przekroczyć. I miewał momenty, gdy nie zawsze obserwował to, co robiła, dlatego wymagał choć odrobiny ostrożności, dzięki której mógł zminimalizować u partnerki ryzyko utraty jedynego dziecka.

– Ja nie piję – mówił, odmawiając Victorowi, gdy ten podsuwał w jego kierunku dopiero otwartą puszką piwa. – Nie patrz tak na mnie. Alyss mnie ukatrupi, gdy wyczuje chociaż łyka, skoro obiecałem pilnować jej oczka w głowie.

– Kto powiedział, że musi się dowiedzieć? Poza tym przecież Grace nie ma pięciu lat. A jak zacznie się topić, to najwyżej któryś po nią wskoczy. Chłopcy wyglądają na pozerów rodem ze Słonecznego Patrolu – zauważył, ukradkowo zerkając na rozbawionych nastolatków taplających się w wodzie.

– No ja tam nie wiem, dzieciaki są w tych czasach wyjątkowo okropne.

– Jeśli teraz pozwolisz sobie na jedno, do powrotu zdąży wyparować. Nie zmuszam, tylko proponuję – dodał, czując na sobie sądzący wzrok siostry.

– Może później, ale dzięki.

Nicole rozmawiała z przyjaciółką na temat kłótni, która miała miejsce w domu Kennedy chwilę przed wyjazdem i klęła, słysząc sugestie Grace, że złość matki spowodowała pewnie upragniona ciąża. Nie życzyła kobiecie źle, oczywistością było, iż sama będzie cieszyła się jak wariatka na wieść o powiększeniu rodziny, jednak częściowo obawiała się, czy był to odpowiedni moment i czy sama była gotowa na udźwignięcie tak wielkiego brzemienia. Dick wszelkie spekulacje ciągnącego podsłuchany temat Victora spławił machnięciem ręki, bo tu w grę wchodził fakt, że partnerka była w stanie najbardziej ciąży przeczącym, a to rozpoczynająca się miesiączka powodowała skoki nastroju.

Przyjaciele szybko zostali sami, gdy nastolatki zauważyły nadchodzących braci Mitchell. Ivan machnął do nich otwartą już butelką piwa i zapowiadał szampańską zabawę, a Gabriel wyglądał tak, jakby sam zastanawiał się, co tu w ogóle robi. Obserwując znajome twarze, postanowił jednak wrzucić na luz, zabierając bratu alkohol, a potem samemu pociągając łyk, gdy ten przekładał przez głowę koszulkę i rzucił ją ostentacyjnie na ziemię, zaklepując tym samym miejsce pod jednym z drzew. Nawet niepewność spowodowana ostatnią rozmową z wujkiem jakoś opuściła jego myśli. Przecież to wcale nie było tak, że ktoś miał lub mógł zmusić go do przyjęcia niekontrolowanej ilości alkoholu oraz używek. A od jednego czy dwóch piw jeszcze nikt chyba nie zginął. Nic również nie zapowiadało, że on mógł być pierwszy.

– Jak tam, piękne panie? – Młodszy z braci uśmiechnął się szarmancko, podchodząc do Nicole oraz Grace, a potem obejmując je.

– W porządku.

– A ty co, bez szlabanu? – spytała młoda Smith, unosząc w zaskoczeniu brwi. Doskonale pamiętała, jak Gabriel niemal panikował pamiętnego wieczoru, gdy wraz z Victorem i Grace najarani jedli domową pizzę. Mówił o rozczarowaniu wujka oraz rodziców, a potem machał teatralnie ręką, twierdząc, iż oni i tak mieli to wszystko w głębokim poważaniu. Przykro było mu tylko z powodu wuja, któremu wciąż jest winien bardzo wiele, a lista wydłużała się z każdą chwilą i nic nie zapowiadało jej zmniejszenia.

– Jeśli nie chcesz mnie widzieć, to po prostu powiedz – podjął, a ona pokręciła głową, dodając, że ich dotarcie w pewien sposób ją zaskoczyło. Od początku myślała, że bracia będą odsunięci od całej stworzonej przed laty paczki, jednak oni szybko wchodzili do kręgu najbliższych osób, nawet pomimo wydarzeń z imprezy u Nicholasa. Ówczesny organizator z radosnym uśmieszkiem gwizdał w ich stronę, truchtem podbiegając z pomostu. Ociekał wodą, a pojedyncze kropelki osiadały między innymi na krzaczastych brwiach, które potarł.

Grace pisnęła, gdy objął ją, odciskając mokry ślad na połowie bluzki oraz udzie. Przekleństwo opuściło usta Nicole, a ona wystawiła dłoń w stronę Gabriela, odbierając ich butelkę piwa. Początkowe pragnienie dobrej zabawy już zaczęło odbijać jej się czkawką, bo za żadne skarby nie oczekiwała, że na pomost zaraz po Dominicu z wody wyjdzie zaskakująco radosny William.

– A ten co tu robi? – Grace uniosła z zaskoczeniem brwi. Słysząc zbyt głośne westchnienie przyjaciółki, potarła jej ramię w geście wsparcia. Pomimo wielu prób Nicole nie potrafiła odwrócić wzroku, badając każdy detal ciała, które jeszcze niedawno znała niemal lepiej niż własną kieszeń. Na pierwszy rzut oka można powiedzieć, że nie zmienił się ani odrobinę. Chociaż sam fakt tego, iż definitywnie zakończył ich wieloletni związek, mówił co innego. Ponownie przepadła – o tym wiedziała już w chwili, gdy pozwoliła sobie w ogóle na niego spojrzeć. Ciemne, nieco przydługie włosy były potargane, a niebieskie oczy niemal błyszczały. Wyglądał beztrosko, a ona poniekąd zazdrościła mu tego, jak łatwo o wszystkim zapomniał, ruszając na przód. Ona nie potrafiła.

– Spędza czas ze znajomymi, chyba ma do tego prawo, nie? – odpowiedziała, jednak w rzeczywistości sama wyklinała fakt, że naprawdę spotkali się właśnie tutaj.

– To o niego całe halo? – Gabriel obrzucił byłego chłopaka nowej koleżanki uważnym spojrzeniem, bo jego ciekawość wreszcie w jakiś sposób została zaspokojona.

– Niestety.

– Czy to ten moment, gdy mogę wrócić do domu? – Młoda Smith skuliła się w sobie, oczami wyobraźni zbyt wyraźnie widząc, jak zamiast tutaj, mogłaby po prostu zostać w domu i pomagać mamie w przygotowaniach przed kolacją. Nawet teraz była gotowa odwrócić się, już szykując odpowiednią wymówkę albo – o dziwo – mówiąc Charlotte prawdę. Wpadła na byłego, którego nie chciała widzieć. To matka powinna zrozumieć lepiej niż ktokolwiek, patrząc na jej obecne relacje z ojcem rodzeństwa.

– To ten moment, gdy pokazujesz mu, jak bardzo powinien zatęsknić za tym, co stracił.

***

Victor skinał głową, słuchając kolejnych opowieści o oddziałowych nowinkach, które ominęły go przez karygodny występek wzięcia wolnego dnia na żądanie. Początkowo Philip żartował, obwiniając przyjaciela o nawał pracy, ale zmienił nastawienie, wyczuwając, że ten nie jest w nastroju do tego typu tekstów. Mężczyzna westchnął, opierając łokcie o trawę i pytał, na co blondyn wykorzystał tę niepowtarzalną okazję. Uśmiechał się, słysząc o zaspokojeniu przyziemnych pragnień dłuższego snu, zrobieniu prania i zwykłego lenistwa, które dla niego stanowiło jeden z większych priorytetów każdego normalnego dnia wolnego. Philip był pedantem – wszystko musiało lśnić, a najmniejszy brud powodował u niego poirytowanie. Może właśnie dlatego nie potrafił się ustatkować, bo nie dość, że nie umiał wyzbyć się pewnych nawyków, przeczuwał, że przez ogromne zaangażowanie w pracę mógł zaniedbywać potencjalną drugą połówkę. Owszem, powrót do pustego mieszkania bywał czasem dość uciążliwy. Było to jednak coś, do czego pozornie zdołał już przywyknąć. Tylko pozornie, bo po gorszych dniach zostawał sam, a oprócz wieloletniego przyjaciela nie było przy nim nikogo, kto mógł go wesprzeć, jeśli tego potrzebował.

– To nie jedyny powód, prawda? W końcu cię znam i nie powiesz, że nie. – Spojrzał na siedzącego obok mężczyznę, ale ten wciąż wpatrywał się w jezioro, od dłuższego czasu stanowiące główne źródło śmiechów oraz pisków. – Chodzi o piątek? No ej, to nie była twoja wina, każdy ci to powie.

– Źle mi z tym i chyba zwyczajnie nie mogę sobie z tym poradzić – poinformował, z zaskoczeniem przyjmując to, jak łatwo dał się rozgryźć. A może to Phil znał go aż tak dobrze? – To pierwsza myśl z rana i ostatnia, gdy idę spać. Rodzina tej dziewczynki właśnie wybiera odpowiednią trumienkę do pochowania jej, zamiast planować wydatki na pierwszy rok szkolny. To jest zwyczajnie popierdolone.

– Wiem, że to trudne – zauważył zgodnie z prawdą. – Mnie też dotyka każda śmierć, ale zrobiłeś wszystko, co mogłeś. Nie wahałeś się ani chwili i reanimowałeś ją, dopóki nie musieli cię odciągnąć, bo i tak było już za późno.

Victor nie miał zamiaru zabrzmieć tak oschle, jak faktycznie to wyszło, gdy patrząc na wygłupiającą się z przyjaciółmi siostrę, mówił:

– Jasne, bo takie tłumaczenie na pewno pomoże rodzinie w żałobie.

– Nie pomoże ani nie ulży ich cierpieniom. Ale oni gdzieś w głębi siebie wiedzą, jaka jest prawda. I ty też to wiesz.

– No właśnie chyba nie.

Nie powinno go tu być. Nienawidził się za to, że jak gdyby nigdy nic siedział na trawie w towarzystwie przyjaciela, zamiast błagać rodziny zmarłej pacjentki o wybaczenie. Jednak sam nie wiedział, co miałby im powiedzieć, bo przecież zwykłe „przepraszam" nie załatwiłoby sprawy, a już na pewno nie przywróciłoby życia ich oczka w głowie.

Przechylił głowę w stronę Philipa, czując na sobie jego wzrok i zamarł, widząc dosłownie emanujący od niego żal. Niemal nie rozpłakał się, słysząc błagalne:

– Co mam zrobić, żeby było inaczej?

Chciałby znać odpowiedź na to pytanie, bo może wtedy i jemu łatwiej byłoby pogodzić się z tak wielką traumą. Problemem było to, że nie wiedział, co mogło mu pomóc.

***

Woda była przyjemnie chłodna. O tym zapewniali Nicholas i jego kuzyn, którzy siedzieli przy odpoczywających Grace oraz Nicole, namawiając je do kąpieli. Te jednak dzielnie stały przy swoim, nie mając na to ochoty. Pomimo wypicia jednego piwa brunetka nadal była wybita z imprezowego rytmu, a niechciane wspomnienia rozsadzały jej głowę, przyprawiając o nieprzyjemne pulsowanie. Z całej siły próbowała nie zerkać w stronę Williama, który wylegiwał się na drugim końcu jeziora, chłonąc gorące promienie. Zachowywał się tak, jakby nic nie miało miejsca, a ona zupełnie nic dla niego nie znaczyła, chociaż wielokrotnie mawiał inaczej.

Śmiech przyjaciółki wyrwał ją z zamyślenia, gdy ta nieudolnie prosiła o zostawienie jej w spokoju. Dominic przerzucił dziewczynę przez ramię, żartując, że przyda jej się ochłodzenie. Niespełna po kilkudziesięciu sekundach chłopak biegł po pomoście i wskakiwał do jeziora z głośnym pluśnięciem dwóch ciał uderzających o taflę wody.

Nicole przez dłuższy moment nie wiedziała, co się dzieje, gdy czuła na sobie zimne, mokre dłonie, które przerzucały ją i ze śmiechem niosły przed siebie. Pokaźna plama formowała się na jej ubraniach, gdy wierzgała, prosząc Nicholasa o to, aby przestał się wygłupiać, dając spokój. Nie miała ochoty na tego typu żarty, specjalnie od przyjścia informując, że musiała wrócić do domu sucha, z powodu gości. I niby nie istniała rzecz, której nie załatwiłoby jedno proste zaklęcie, ale nie chciała zwracać na siebie zbyt dużej uwagi. Wolała zostać w zajmowanym miejscu, odliczając w myślach czas do powrotu, bo w obecnej sytuacji przewidywała, że akurat tego dnia to właśnie z rodziną spędzi czas najlepiej.

Nadmiar uwagi stanowił jej najmniejszy problem, gdy znalazła się pod wodą. Wstrzymane przed zanurzeniem powietrze nagle zniknęło z jej płuc, a ona nie rozumiała, co poszło nie tak. Wcześniej nie miewała bowiem problemów: umiała pływać, w szczególności w jeziorze, które znała od najmłodszych lat. Teraz była zagubiona, rozglądając się po przytłaczającej wręcz przestrzeni ze strachem tak wielkim, jak nigdy przedtem. Nie mogła wypłynąć na powierzchnię, bez względu na to, jak bardzo próbowała. Panika wzrastała, chociaż starała się ją tłumić, aby nie zaszkodzić sobie jeszcze bardziej. Serce waliło jej w klatce piersiowej, a umysł sygnalizował realne zagrożenie. Niewidzialna siła zabierała możliwość sięgnięcia po upragniony oddech.

Tonęła i nie wiedziała, w jaki sposób temu zapobiec.

******

No i mamy to – miesiąc później wpadam z nowym rozdziałem, który poszedł mi o wiele sprawniej, niż zakładałam. Czasowo wypadam karygodnie, jednak wciąż to opowiadanie jest moim największym wyzwaniem, a ostatnie miesiące mijają szybciej, niż mogłam się tego spodziewać, przez co z myśli "mam jeszcze trochę czasu" kończę kilka dni po stuknięciu miesiąca od ostatniej notki.

Jeju, legenda głosi, że kiedyś będę wrzucała regularniej. A prawda jest taka, że napisanie 3k słów to jednak nie jest taka łatwizna, jak kiedykolwiek mogłam uważać.

Ale hej, mamy ósmy rozdział, a ja nawet jestem zadowolona z tego, co sobie tu tworzę. Więc jest dobrze. Chyba.

<- zażalenia o przecinki lecą do niej, bo wychodzi na to, że chociaż wiem, iż w jednym miejscu ten przecinek jest, kilka zdań niżej walnę się na tym samym, a ona to dostrzeże i poprawi. Dziękuję za pomoc, skarbie. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro